Rozdział VIII
Chodź, skosztuj mych ust, by wiedzieć jak Ci smakują,
chcę wiedzieć ile miłości zmieści się w Tobie,
Nie spieszy mi się, chcę udać się w podróż,
zaczynamy powoli, później dziko.
Uśmiechnął się do rudowłosej siedzącej przy stoliku. Dziewczyna momentalnie spuściła wzrok i zarumieniła się. Zawsze tak na nie działał. Wystarczało jedno spojrzenie. W końcu nadal był Królem Wrotkowiska. Upił łyk koktajlu, wziął szklankę ze sobą i podszedł do dziewczyny.
- Taka dziewczyna i siedzi sama? – zapytał, mrugając do niej. Dziewczyna zarumieniła się nawet jeszcze bardziej, niż wcześniej.
- Ja... - zająknęła się. Przejął inicjatywę.
- Mogę się dosiąść? – zapytał. Dziewczyna tylko skinęła głową w odpowiedzi. – Pierwszy raz Cię tutaj widzę. Jesteś nowa? – zapytał.
- Tak... - odpowiedziała cichutko.
- Matteo. – przedstawił się. Wyciągnął do dziewczyny dłoń, a ta uścisnęła ją lekko. Uśmiechnął się cwanie.
- Camilla. – powiedziała.
- Ładnie. To może opowiedz coś o sobie? Skąd jesteś? Dawno przyjechałaś? – zapytał. Oparł dłonie na stoliku i uważnie przyglądał się rudowłosej. Dziewczyna znowu spuściła wzrok, jakby nie mogła wytrzymać spojrzenia jego intensywnie brązowych oczu.
- Niedawno się tu przeprowadziłam z rodzicami. – odpowiedziała. Jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu.
- Może potrzebujesz przewodnika? – zapytał. – Chętnie oprowadzę Cię po Buenos Aires. Dasz mi swój numer telefonu i jakoś się umówimy? Co ty na to?
- Ja... - znowu nie wiedziała co powiedzieć. Na salę wszedł Gaston, rozglądając się w poszukiwaniu kolegi. Skinął w jego stronę głową, mrugając porozumiewawczo.
- Przepraszam, ale muszę Cię opuścić. Daj znać, jakby co. – uśmiechnął się figlarnie do dziewczyny i musnął ustami jej gorący policzek. Podszedł do chłopaka, który stał przy barze i uścisnął go na powitaniu. – Już myślałem, że nie przyjedziesz, stary!
- Taa, właśnie widzę. Ale na brak towarzystwa to chyba nie narzekasz, co nie? – zapytał blondyn.
- Powiedzmy, że umilałem sobie czas oczekiwania. – odpowiedział, uśmiechając się przy tym w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Tak. A ta dziewczyna teraz zupełnie bez powodu, nie wie jak się nazywa. Coś ty jej nagadał?
- Ja? Nic. Po prostu starałem się być miły dla nowej koleżanki.
- Musisz bajerować wszystkie panny w okolicy? – zapytał blondyn.
- Jak siedzę w domu i piję, to Ci się nie podoba. Jak wychodzę do ludzi, też Ci coś nie pasuje. Zdecydowałbyś się wreszcie, o co Ci tak naprawdę chodzi.
- A ty byś się zdecydował, czy chcesz podrywać wszystkie laski, które staną Ci na drodze, czy może nadal chcesz odzyskać Lunę?
- Przecież znasz odpowiedź, Gaston!
- Mam coraz więcej wątpliwości.
- Nie powinieneś. – odpowiedział poważnie. – Tylko, że Luna jest gdzieś cholernie daleko stąd i nawet nie odbiera moich telefonów.
- Nie sądziłem, że tak łatwo się poddasz.
- Jak mam walczyć, skoro zostałem na polu zupełnie sam? – zapytał. Gaston nie odpowiedział. Na to pytanie przecież nie było dobrej odpowiedzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro