Rozdział XVII
Przepraszam za opóźnienia, rozdział miał się pojawić już wczoraj, ale niestety nie wyrobiłam się czasowo ze sprawdzeniem.
Ale żeby już nie przedłużać, zapraszam do czytania ;)
Buziaki dla wszystkich czytających :* :* :*
Wiem jak straszliwy ból sprawia wspominanie
Aż odczuwasz chęć, by się rozpłakać
Lecz nie chcę rozmawiać, gdy jesteś odwrócona
Teraz zostało nam tylko trochę więcej
Ta historia dobiega końca
I nie chcę myśleć, że niczego nie wygraliśmy
Nie istniał nikt, kto pokochałby tak mocno
Dopiero teraz rozumiem doskonale jak
Zakończmy to, stawiając czoła tej miłości
Dla tych dni, wypełnionych marzeniami
Dla tych uśmiechów, które nie wrócą
Dla tego pocałunku, który prawie mnie zabił
Bądźmy rozsądni przez chwilę
Dla tych wspomnień
Siedział przy stole, pijąc chłodną już kawę. W mieszkaniu nieprzyjemna panowała cisza. Ambar jeszcze spała. Wróciła późno. Nawet nie słyszał, kiedy. Dopiero rano, gdy otworzył drzwi jej sypialni, zobaczył, że w ogóle wróciła. Teraz czekał, żeby dowiedzieć się, co wydarzyło się wczoraj. Gdy wychodziła wieczorem, sprawiała wrażenie bardzo zdeterminowanej... westchnął ciężko. Była inna, niż przez ostatnie dni. Była jakaś... smutna, rozżalona. Niewiele się odzywała. Była jakby w swoim świecie, do którego nie chciała go wpuścić. Ostatnio właściwie o niczym mu nie mówiła. Coś się zmieniło. Wiedział tylko, że ma się spotkać z Luną. Nie wiedział po co... i tego koniecznie musiał się dowiedzieć. Musiał więc czekać... upił jeszcze jeden łyk zimnej kawy. Była ohydna. Skrzywił się wyraźnie, ale przełknął gorzki napój.
- Dzień dobry... - usłyszał ciche słowa. Obrócił się gwałtownie w stronę drzwi. Blondynka stała oparta o framugę ubrana tylko w za dużą bluzę, którą kiedyś podebrała z jego szafy.
- Dzień dobry. – odpowiedział.
- Czemu już nie śpisz? – zapytała. – Jest bardzo wcześnie.
- Ty też już wstałaś. Nie możesz spać? – zapytał. Usiadła obok niego na parapecie kuchennego okna. Oparła głowę na jego ramieniu, a on objął ją delikatnie jedną ręką.
- Jakoś nie bardzo... - westchnęła głośno. – Ostatnio sen nie jest moją najmocniejszą stroną. - Na jej buzi pojawił się smutny uśmiech. Gdyby problemem był tylko brak snu... problemem były myśli, które pojawiały się, gdy tylko próbowała zamknąć oczy. Wspomnienia, które nawiedzały ją niczym najbardziej przerażające koszmary.
- Moją chyba też nie.
- Musimy porozmawiać. – powiedziała po chwili ciszy.
- Przecież cały czas rozmawiamy.
- Wiem. Ale nie o tym mówię. Rozmawiałam wczoraj z Luną. – powiedziała, odsuwając się od niego. Już w momencie, w którym to zrobiła, poczuła się taka... pusta, naga. Jakby czegoś brakowało. Objęła się mocno ramionami.
- Co jest? – zapytał, dotykając jej policzka. Odsunęła się gwałtownie i wstała. Podeszła do szafek i oparła się o nie plecami. Nie mogła mówić o tym wszystkim, gdy był tak blisko, gdy czuła jego zapach na sobie. Gdy czuła jego ciepło, jego obecność... wiedziała, że gdy będzie tak blisko, nie powie niczego.
- Muszę Ci coś wyjaśnić... - powiedziała nieśmiało, spuszczając wzrok na kafelki na podłodze.
- O co chodzi? – zapytał poważnie.
- O to, co wydarzyło się trzy lata temu...
- Nie rozumiem...
- Ja wiem, dlaczego Luna wtedy wyjechała.
- Jak to? – zapytał zaskoczony. – I nic nie mówisz? Od kiedy wiesz? Co Ci powiedziała Luna? Powiedz mi! – po jej policzku spłynęła jedna łza. Tak właśnie kończył się jej świat... Wzięła głęboki oddech.
- To moja wina. Ja wiem... ja wiedziałam od początku.
- Nie rozumiem. O czym Ty mówisz, Ambar? Jak to wiedziałaś od początku? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Przecież widziałaś, jak... wiedziałaś, jak to wszystko mnie boli! Dlaczego nic nie mówiłaś? – jego głos, z każdym słowem był coraz głośniejszy, coraz bardziej natarczywy.
- Przepraszam. To wszystko moja wina. – po jej policzkach spływało coraz więcej łez. Na początku próbowała je powstrzymywać, ocierać dłonią... ale to nie miało sensu. I tak spływały kolejne. Nie było sensu ich ukrywać, zapierać się... Nie było szans. A przede wszystkim, płacz przynosił jej jakieś ukojenie, które pozwalało na wypowiedzenie słów, które kryła w sobie przez ostatnie lata. – Pamiętasz ten wieczór, kiedy spotkałeś mnie na ulicy? To było po mojej kolejnej awanturze z ciotką.
- Nie...
- Byłeś umówiony z Luną, ale miałeś jakieś spięcie z ojcem. I zwyczajnie się spóźniłeś. Wpadłeś na mnie na ulicy. Mówiłeś, że chciał Cię wysłać na jakieś studia zagraniczne. – w jego oczach zapaliła się iskierka zrozumienia. Wszystko zaczęło się układać w logiczną całość. – Pocieszałeś mnie. Pamiętasz o co Cię wtedy poprosiłam? – zapytała, a on spojrzał na nią takim wzrokiem, że niemal ugięły się pod nią kolana.
- Żebym Cię pocałował... - wydukał, jakby nie mogąc uwierzyć we własne słowa.
- Nie chciałeś tego... zmusiłam Cię... wybacz mi... - powiedziała cicho. – Zrobiłam to, bo... wiedziałam, że Luna... widziałam ją w oknie. Chciałam, żeby zobaczyła, że... - Zsunęła się powoli po szafkach i skuliła się, siadając na zimnej posadzce. Schowała głowę między kolanami, szlochając cicho.
- Wi... widziałaś? – wyjąkał.
- Miałam nadzieję, że jeżeli to zobaczy... to Cię zostawi... i że będziemy razem... tak jak wcześniej... tak bardzo Cię kochałam, Matteo... nie mogłam patrzeć, jak ją całujesz, jak ją przytulasz... nie mogłam słuchać, jak mówiłeś, że ją kochasz, bo... tak bardzo sama chciałam to usłyszeć. Nie wiesz nawet, jak strasznie to bolało. To, że musiałam udawać, że cieszę się waszym szczęściem, że wam gratuluje... że już Cię nie kocham. Nie potrafiłam tak... Chciałam was rozdzielić. Chciałam, żebyś kochał mnie tak, jak wcześniej. Tak bardzo Cię potrzebowałam... Twojej miłości, jednego słowa, gestu... A ona miała wszystko to, czego ja potrzebowałam jak powietrza... - zagryzła usta niemal do krwi. – Miałam nadzieję, że jeżeli zobaczy, jak mnie całujesz, to Cię zostawi... a wtedy ja będę obok żeby Cię pocieszyć. Myślałam, że jeżeli... jeżeli zerwie to... zrani Cię i o niej zapomnisz. I że spojrzysz na mnie tak, jak wcześniej. Zrozumiesz, że zawsze jestem obok Ciebie i że nigdy Cię nie zostawię.
- Nie wierzę... dlaczego to zrobiłaś?
- Bo cię kocham... to znaczy kochałam. – odpowiedziała.
- Nie mogę w to uwierzyć... - odwrócił się w stronę okna i oparł czoło o chłodną szybę.
- Wiem. I przepraszam. Popełniłam straszny błąd. Zraniłam i ją... i przede wszystkim Ciebie. Ale byłam zaślepiona zazdrością... nie myślałam logicznie. Chciałam tylko zrobić wszystko, żebyś znowu mnie pokochał.
- Ambar, czy ty wiesz, co zrobiłaś?! – zapytał, znowu odwracając się w jej stronę.
- Wiem... i naprawdę przepraszam. Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuje... Jak patrzyłam na Ciebie... jak cierpiałeś, jak bolał Cię jej wyjazd... już wtedy chciałam wszystko wyjaśnić, ale zwyczajnie brakło mi odwagi. A teraz gdy wróciła... i widziałam Was razem, jak bardzo się kochacie. Zrozumiałam, że muszę to zrobić... Że nie mogę już tak dłużej, że to nie mnie wykańcza... To, jak ją kochasz... chciałabym kiedyś, żeby ktoś spojrzał na mnie tak, jak Ty patrzysz na Lunę. Ona też Cię kocha, Matteo i mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi. Naprawdę. – powiedziała szczerze. – Wierzę, że Wam się jeszcze uda. Zasługujecie na to.
- Dlaczego właśnie teraz?
- Bo nie chcę, żeby było za późno. – uśmiechnęła się do niego ciepło. - Idź do niej. Zadzwoń. Nie wiem. Porozmawiaj z nią. Jeżeli ona już wie, że nigdy nie chciałeś jej zdradzić, to... wiem, że się uda. – A przynajmniej miała taką nadzieję. Liczyła na to, że wreszcie uda jej się naprawić błędy przeszłości. Tak bardzo chciała znowu zobaczyć prawdziwy uśmiech Matteo. Taki sprzed lat. Taki, w którym się zakochała. I wiedziała, że zrobi wszystko, żeby tak właśnie skończyła się ta historia. Szczęśliwie. Bała się tylko jednego, że ta drobna brunetka, z którą rozmawiała poprzedniego wieczoru wybierze przyjaźń ponad miłość...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro