Rozdział X
Spróbowałem tego i zawiodłem się,
nie da się o tobie zapomnieć.
Czuję cię tutaj, tulącą mnie.
Oddychającą przy mnie,
drżącą nade mną, naprawdę.
Chociaż odeszłaś,
nie uwolniłem się od ciebie.
Kolejny raz wszedł do pustego mieszkania i zamknął za sobą drzwi. Zdjął kurtkę i odwiesił ją na wieszak przy drzwiach. Przelotnie spojrzał w lustro. Już dawno tego nie robił i w tym momencie zrozumiał dlaczego. Blada skóra naciągnięta mocno na wychudzone policzki. Oczy podkrążone po kilkunastu nieprzespanych nocach. Kilka zmarszczek na czole, których zdecydowanie nie powinno tu jeszcze być. Rzeczywistość wywarła zbyt wielki wpływ na jego ciało i umysł.
Zamiast szczęśliwego życia z kobietą u boku, miał małe, cholernie samotne mieszkanie, kilka płyt z jej głosem i barek pełen alkoholu. Uśmiechnął się krzywo, uświadamiając sobie grozę przyszłości, która go czekała. Usiadł ciężko na sofie w salonie. Nie zapalił światła. Po co? Samotność przy lampie była jeszcze bardziej widoczna. W ciemności otaczały go cienie ludzi, którzy kiedyś dzielili jego życie. Z fotela w rogu jeden z nich uśmiechał się do niego ciepło. Uniósł wargi w odpowiedzi. Przeczesał dłonią włosy. Wstał i podszedł do fotela. Przesunął ręką po oparciu. Ktoś powinien tu być. I bardzo dobrze wiedział kto. Ale to było niemożliwe. Wyjął telefon z kieszeni spodni i wybrał znany numer. W odpowiedzi usłyszał tylko jedno zdanie.
„Wybrany numer nie istnieje"
Zaklął głośno. Zostało tylko jedno rozwiązanie. Jedyne logiczne. Jedyne możliwe do zrealizowania. Wybrał kolejny numer. Już po pierwszym sygnale odezwał się dobrze mu znany kobiecy głos.
- Matteo? Coś się stało? – powiedziała kobieta zaspanym głosem.
-Wprowadź się do mnie, Ambar. – powiedział poważnie.
- Jest środek nocy, Matteo! –jej głos zabrzmiał już mocniej. – O czym ty mówisz?
- Zamieszkaj ze mną. Mam dość tych cieni, które mnie otaczają.
- Matteo... porozmawiamy o tym jutro, na spokojnie, dobrze? Przemyślimy to. Oboje. I jutro podejmiemy decyzje.
- Mam dość czekania. Nic się nie zmieni. A ja chcę żyć, a nie umierać z dnia na dzień. – usłyszał ciche westchnienie po drugie stronie.
- Zaraz przyjadę. – usłyszał tylko. Nie czekał na nic więcej. Wcisnął czerwoną słuchawkę. Skoro nie może mieć tego, czego pragnie, to przynajmniej będzie miał to, co jest na wyciągnięcie jego ręki. I nawet jeżeli nie uda mu się uratować własnego życia, to uratuje życie komuś. Ambar należał się ratunek. Ona już raz go uratowała. Teraz przyszła kolej na niego.
PS. Pojawił się ostatnio prolog mojej kolejnej historii... co o nim myślicie? Ma to szansę się udać? Warto to publikować, czy jednak sobie odpuścić? Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii ;)
Pozdrawiam serdecznie, buziaki :* :* :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro