Rozdział 1
Karczma „Pod Kruczym Skrzydłem" jak co wieczór o tej porze tętniła życiem. Wokół unosił się śmiech i gwar rozmów toczących się przy kuflach piwa i partyjce królewskiego blefu, popularnej w Merris gry karcianej. Lokal pękał w szwach. W większości byli to stali bywalcy, którzy w tych trudnych czasach, choć na moment pragnęli zatopić myśli w zimnym trunku i ciepłej strawie.
– Znów ręce pełne roboty, co? – spytał Sten, gdy stawiała przed nim jeszcze parującą potrawkę z duszonego królika, w gęstym sosie z leśnych grzybów i grubą pajdą chleba.
– Wieczór jak każdy inny – odparła, rozglądając się po zatłoczonej tawernie, której drewniane belki stropu wydawały się uginać pod ciężarem czasu. Karczma należała do rodziny jej przyjaciółki, Elory. To dzięki niej została przyjęta do pracy jako dziewka karczemna.
Tawerna swe lata świetności już dawno miała za sobą. Wzdłuż zniszczonych ścian, które zdobiły obrazy przedstawiające kruki, stały ciężkie, dębowe stoły i krzesła, większość już mocno poznaczona zębem czasu. W ciemnych kątach piętrzyły się beczki z piwem, a klimatu dodawało ciepłe, światło licznych płonących świec na ściennych świecznikach.
Elora opowiedziała jej kiedyś, że każdy z obrazów namalowała babka dziewczyny. Ku czci dziadka, który dzięki błogosławieństwu Amali potrafił przybierać formę kruka.
– Podać coś jeszcze? – Dziewczyna uśmiechnęła się do starszego mężczyzny, którego krótkie włosy przyprószone były siwizną. Lubiła Stena, był porządnym człowiekiem, a o takowych w ostatnich czasach było ciężko.
– Dziękuję, ale na dziś wystarczy. Rodzina czeka. – Kąciki jego ust uniosły się delikatnie, mimo iż w oczach widziała tlący się niepokój.
Sten mieszkał na obrzeżach Limer, niedużego miasteczka mieszczącego się najbliżej południowej granicy Merris, tuż przy Wolnych Polach. Trudnił się rzemiosłem, wraz z synem prowadząc miejscową kuźnię. Ostatnimi czasy zaczął otrzymywać coraz więcej zleceń na oręż dla Czarnej Armii, która pod dowództwem Gilberta Zonferhofa rozpanoszyła się po niemal całej Erithrii, eskalując jego władzę. Arsenał był transportowany przez rzekę aż do Inder oraz przez wzgórza do przystani Ayar, gdzie stacjonowała armia samozwańczego króla.
Nayrella domyślała się skąd ten niepokój. Sten wspierał buntowników ukrywających się w pobliskich lasach, zaopatrując ich w broń. Gdyby wieść o tym dotarła do uszu uzurpatora lub jego popleczników, cała rodzina mężczyzny zostałaby brutalnie zamordowana, a jemu kazano by na to patrzeć. Ich ciała najpewniej zawisłyby na gałęziach pobliskich drzew, ku przestrodze, czym kończyła się pomoc rebeliantom i błogosławionym.
Na samą myśl, dziewczyna spochmurniała.
Nastały czasy, w których nie można było mieć pewności, kto był wrogiem a kto przyjacielem. Przez co, coraz trudniej było się ukrywać. Ludzie w obawie o własne życie wydawali swych towarzyszy w brutalne łapy Czarnej Armii.
Zanim ruszyła obsłużyć kolejnego klienta, położyła swą drobną dłoń na jego ramieniu i lekko ścisnęła. Chciała dać mu znać, że popierała, to co robił. Odchodząc, usłyszała ciche „dziękuję", jakby na potwierdzenie, że zrozumiał jej gest.
•
Nayrella z pochyloną głową szorowała jeden ze stołów, który kleił się od miodowego piwa, gdy u jej boku pojawiła się Elora.
Dziewczyna zaczęła energicznie pocierać jedną z plam.
– Dziękuję za pomoc, ale jak nie przestaniesz, to zaraz wyżłobisz dziurę – zaśmiała się cicho Nayrella. – Gred będzie niepocieszony, gdy to zobaczy, przecież to jego ulubiony stolik!
Elora zgromiła ją spojrzeniem swych niebieskich oczu, dając dziewczynie do zrozumienia, że nie jest w nastroju do żartów. Jasne włosy miała związane w długi warkocz, który spoczywał na jej lewym ramieniu.
– Nawet o nim nie wspominaj! – syknęła cicho, wracając do polerowania blatu, równie energicznie.
Dziewczyna durzyła się w Gredzie od pierwszego dnia, kiedy zawitał w karczmie jej rodziców, kilka miesięcy temu. Nayrella z uśmiechem patrzyła, jak posyła mu tęskne, ukradkowe spojrzenia, nie zdając sobie sprawy, że mężczyzna za każdym razem szukał jej wzrokiem. Gred był jednym z drwali, którzy odwiedzali „Pod Kruczym Skrzydłem", głównie grywali w karty, ale niektórzy szukali zapomnienia w ramionach dziewek do towarzystwa, które oferowały swe usługi w budynku naprzeciwko.
– Zdajesz sobie sprawę, że ta plama to nie on?
Większość bywalców opuściła lokal, więc mogły w spokoju rozmawiać.
– Nie? Mogłabym przysiąść, że przed chwilą przybrała kształt jego oślizgłej twarzy – burknęła, lecz w jej głosie słyszalna była nuta smutku. Nayrella patrzyła jak piwny kleks, zmienił swą formę, przypominając portret młodego mężczyzny.
– Przestań. – Złapała dłoń przyjaciółki, drugą zmywając brud. Na szczęście nikt nie zdążył spostrzec, czego dokonała jej przyjaciółka.
– Dzięki Rella. – Obie odetchnęły z ulgą, gdy zorientowały się, że nikt nie zwracał na nie uwagi.
– Zawsze do usług. – Posłała jej ciepły uśmiech. – Może następnym razem, zamiast wyżywać się na plamie piwa, po prostu z nim porozmawiaj?
– Wcale się nie wyżywałam... – żachnęła się cicho. Ruszyły do kolejnego pustego stołu.
– Ach tak? Wiesz, że to było niebezpieczne. – Wskazała ruchem głowy za siebie, gdzie przed chwilą Elora świadomie bądź nie, użyła swego daru.
– Nie jestem dzieckiem. Zdaję sobie z tego sprawę, ale nikogo nie było w pobliżu.
– Całe szczęście – dodała Nayrella. Nie chciała się nawet zastanawiać, co by się wydarzyło, gdyby było inaczej.
– Nie mów moim rodzicom, bo zabronią mi tu przychodzić – poprosiła cicho.
Państwo Drever byli starszym małżeństwem, które od lat prowadziło rodzinny biznes. Elora była ich jedynym dzieckiem i oczkiem w głowie, gdyż długo wyczekiwali jej przyjścia na świat. W końcu bogini Zaynera wysłuchała ich licznych modlitw. Żadne z nich nie miało magicznych zdolności, ale ich córka tak. Błogosławieństwo Deylerii objawiło się u niej, gdy skończyła dwanaście wiosen i przez przypadek sprawiła, że woda w szklance jej matki zaczęła parować. Od tamtej pory, żyli w strachu, że ktoś się dowie. Nie mogli jednak pozwolić sobie na zamknięcie biznesu, bo karczma była ich jedynym źródłem dochodu. Długo nie pozwalali córce wychodzić poza teren zaplecza i kuchni. Elora nie chciała tam wracać.
– Nie powiem, ale musisz być ostrożniejsza. Nie wiesz, kto szpieguje dla Czarnego Króla. – Głos dziewczyny przepełniony był troską.
– Ty też musisz uważać. – Elora mówiąc to, spojrzała jej w oczy. Nayrella jedynie skinęła głową na zgodę.
– Zdradzisz mi w końcu, skąd to rozdrażnienie? – zmieniła temat. Wiedziała, że dla nich obu, najlepiej będzie, jak szybko wymarzą z pamięci całe zajście. Prócz tego miały wiele zmartwień, o których tak łatwo nie mogły zapomnieć.
– Niech ci będzie. Przecież nie odpuścisz, dopóki się nie dowiesz. – Westchnęła przeciągle. – Normalnie krew we mnie wrze, na samo wspomnienie. Zamyślona podeszłam do stolika Greda i jego towarzyszy, by obsłużyć ich tak jak zwykle. Podchodzę i widzę, że na jego kolanach siedzi ta... ta pruderyjna Clarissa! Wyglądała, jakby miała na sobie samą halkę! – warknęła oburzona, nie patrząc przyjaciółce w oczy.
Nayrelli było żal Elory. Miała świadomość, że ten widok musiał mocno zaboleć jasnowłosą. Clarissa była kurtyzaną w „Melodii Rozkoszy", której właścicielką była Calista Vermon. Biznes kwitł, odkąd coraz więcej mrocznych rycerzy kręciło się po Limer.
– Przykro mi – szepnęła.
Elora potrząsnęła głową, jakby w ten sposób mogła wymazać niemiłe wspomnienie.
– Nie chce już myśleć o Gredzie! Ty mi lepiej powiedz jak twoje lekcje?! – Pisnęła podekscytowana, szybko zniżając swój głos do szeptu, gdy zorientowała się, że twarze mężczyzn siedzących przy pobliskim stoliku zwróciły się w ich stronę.
Nayrella pośpiesznie pochyliła głowę. Żałowała, że nie ma na sobie swej szarej, peleryny z kapturem. Bez niej czuła się odsłonięta, prawie naga. Szokowało ją, jak wielką moc miał kawałek materiału, za którego połami czuła się o wiele bezpieczniej. Jednak byłoby podejrzane, gdyby jedna z dziewcząt pracujących w miejscowej tawernie nosiła pelerynę, zamiast typowej, prostej sukni z dekoltem, który miał podkreślać biust i fartuchem owiniętym wokół pasa.
Elora „lekcjami" nazywała jej wypady do lasu Arolt, gdzie Nazriel uczył ją posługiwać się łukiem i mieczem. Przyjaciółka za każdym razem reagowała z takim samym entuzjazmem, mimo iż nie było to niczym nowym w życiu Nayrelli. Ich treningi rozpoczęły się, gdy do Limer dotarła wieść, że sąsiednie królestwo Enderion zostało obalone i wciąż trwały. Naz uważał, że Nayrella musiała nauczyć się bronić.
– Nie jestem tak uzdolniona, jak Naz – odszepnęła – Nie odziedziczyłam po ojcu zdolności do walki. – Na wspomnienie ojca, ścisnęło jej się serce. – Mój brat chyba zaczyna tracić cierpliwość.
– Niemożliwe – zaśmiała się cicho Elora.
Nazriel był starszy od Nayrelli, zawsze traktował ją jak małą dziewczynę, którą musiał się opiekować. Był świetnym nauczycielem, ale cierpliwość nie była jego mocną stroną. Szczególnie gdy po raz setny musiał pokazywać jej, jak powinna stawiać stopy, by jej pozycja była bardziej stabilna. Nayrella uśmiechnęła się na myśl o ich ostatnim treningu.
Pochłonięta myślami, nie zauważyła otwierających się zdobionych metalowymi elementami drzwi gospody. Stali bywalcy powoli opuszczali karczmę, by wrócić do swych rodzin, lecz ich miejsce zajmowali nowoprzybyli, którzy zapragnęli przegryźć coś ciepłego. Noce w Limer były chłodne niezależnie od pory roku, toteż tawerna „Pod Kruczym Skrzydłem" nie mogła narzekać na brak klientów i okres posuchy. Podróżni, jak i miejscowi odwiedzali ją przez cały rok.
Przyjaciółka szturchnęła ją ukradkiem w bok, gdy do środka wkroczyło dwóch tęgich mężczyzn, wpuszczając przy tym powiew chłodnego powietrza.
Mieli na sobie charakterystyczne czarne, żelazne zbroje i ciemne peleryny. Obsydianowa broszka, w kształcie zaciśniętej w pięść dłoni, zdobiła ich piersi, nie pozostawiając wątpliwości, kim byli. Tylko rycerze samozwańczego króla mogli nosić jego symbol.
Czarna Armia.
Ich lodowate spojrzenia za każdym razem sprawiały, że po plecach dziewczyny przebiegał dreszcz niepokoju. Tym razem nie było inaczej. Mężczyźni niespiesznie szli w ich stronę. Musieli być dowódcami, świadczyły o tym peleryny. Wyższy, o posturze masywnej tyczki, miał nieprzyjemny grymas wymalowany na posępnej twarz. Niższy wyglądał mniej groźnie, lecz jego parszywy uśmiech, przywodził na myśl szaleńca.
Mimowolnie pochyliła głowę, by ukryć swe oblicze za fasadą miedziano-kasztanowych włosów. To musiało wystarczyć.
– Na tyły, już – rzuciła zaniepokojona Elora.
Nayrella obracała się na pięcie, by ruszyć ku zapleczu, gdy usłyszały burkliwy szept jednego z nich.
– A tobie, dokąd tak śpieszno, panienko? – Poczuła na karku jego ciepły oddech i zapragnęła zniknąć.
Nie, tylko nie to – pomyślała, mocniej pochylając głowę. Elora niepostrzeżenie złapała ją za dłoń, dodając otuchy. Nie podnosząc wzroku, spojrzała za siebie, czarne trzewiki mężczyzny były umazane błotem, podobnie zresztą jak nagolenice. Stał zdecydowanie zbyt blisko.
– Ejże! Mówię do ciebie!
Szturchnął dziewczynę, która była o krok od wylądowania na brudnej posadzce. Na szczęście jej zmysł równowagi nie zawiódł. Wciąż trwała w niemej ciszy, nie była w stanie spojrzeć im w twarz.
– Głucha, czy jaka?! – Jego głos przesiąkał wściekłością.
Mężczyzna już wyciągał dłoń, by zmusić ją do odwrócenia się w jego stronę. Na szczęście Elora wtrąciła się, w samą porę zasłaniając swym ciałem, skuloną Nayrellę, której wzrok wciąż wbity był w podłogę.
– Proszę o wybaczenie, koleżanka nie słyszy od urodzenia. Dodatkowo nie czuje się dziś najlepiej. Najmocniej przepraszam – zaszczebiotała swym delikatnym głosem. – Proszę usiąść, za moment wrócę z trunkiem, na koszt firmy, oczywiście!
Jej ostatnie słowa musiały udobruchać mężczyzn, bo zerknęli tylko po sobie, nie patrząc na Nayrellę.
– Cóż, w takim razie lepiej nich znika – wychrypiał niższy z nich. – Nie chcemy zarazić się żadnym gównem. – Splunął pod nogi dziewczyny, a jego ślina obryzgała jej but.
– Lepiej, żeby ten trunek był tego wart, dziewucho – rzucił tyczkowaty, zmierzając w stronę najbliższego wolnego stolika, łapiąc przy tym kompana za czarny naramiennik. Odeszli, głośno uderzając stopami o podłogę pokrytą plamami rozlanej strawy, piwa i Nayrella nie chciała myśleć, czym jeszcze. Ukradkiem zerknęła na swój but i powstrzymała mdłości.
Cudownie – pomyślała z obrzydzeniem.
Rzuciła ostatnie spojrzenie na przybyszy, nim popędziła na zaplecze, o mało nie przewracając się na jednej z mokrych kałuż.
Czy nie mogłaby być czysta, choć przez jeden cholerny dzień? – pomyślała schowana przed ich pustym wzrokiem.
•
Odetchnęła z ulgą, gdy przekroczyła próg chaty należącej do jej ciotki. Zatrzasnęła za sobą drewniane drzwi, ciesząc się, że w końcu jest w bezpiecznym miejscu, daleko od pustych oczu żołnierzy Czarnej Armii. Generałowie przerazili ją bardziej, niż chciała przyznać sama przed sobą.
Ciepło kominka uderzyło w twarz dziewczyny, sprawiając, że na jej piegowate policzki wpłynął delikatny rumieniec. W centrum izby stał dębowy stół, otoczony dwoma drewnianymi, ciężkimi ławami. Na glinianym półmisku leżały suszone owoce, kozi ser i bochenek chleba. W pomieszczeniu unosił się zapach suszonych ziół i kwiatów.
Nayrella sięgnęła po jeszcze ciepłe pieczywo, oderwała niewielki kawałek i schrupała go ze smakiem, uświadamiając sobie, że tego dnia prawie nic nie zjadła.
Ściany chaty zdobiły kolorowe malowidła, wykonane przez ciotkę Rozę. W kącie stał bujany fotel, ulubione miejsce wuja Ervila. Podłogę pod nim zdobiła skóra dzika. Na palenisku nieopodal wisiał wielki garnek do przygotowania potraw. Drewniany regał, stojący przy ścianie po prawej stronie od niego, pełen był słoików z marynowanymi owocami i warzywami.
Nayrella rozejrzała się dookoła, nie dostrzegając żadnego z domowników. Dźwięk rąbanego drewna, dobiegający zza domu, świadczył o tym, że wuj był pochłonięty pracą, mimo iż za na zewnątrz panował półmrok i chłód. Chciała niepostrzeżenie udać się do swojego pokoju, do którego drzwi były lekko uchylone. Podejrzewała, że Nazriela nie było w domu.
– Och kochanie, już wróciłaś? Coś się stało? – usłyszała ciepły głos ciotki, która wkroczyła do chaty przez drzwi prowadzące na tył, gdzie mieścił się spory ogródek, w którym kobieta uprawiała przeróżne warzywa i zioła, głównie lecznicze.
A niech to... Teraz będzie się martwiła, dlaczego jestem wcześniej niż zwykle – pomyślała miedzianowłosa, niezadowolona, że nie udało jej się czmychnąć niezauważaną.
Roza Odvel była kobietą o jasnych, falowanych włosach, w delikatnym odcieniu rdzy. O pogodnej twarzy, którą coraz częściej zdobiła fasada zmartwień. Miała na sobie prostą, beżową sukienkę z wyhaftowanymi na spódnicy, czerwonymi makami i biały fartuch, w który pośpiesznie wytarła dłonie, nim zamknęła siostrzenicę w mocnym uścisku. Mimo drobnej postury była kobietą silną i nauczoną ciężkiej pracy.
Nayrella odwzajemniła ten ciepły gest powitania. Troska i miłość emanująca od ciotki, zawsze napawała ją wzruszeniem.
Roza była starszą siostrą nieżyjącej matki dziewczyny. Obie mieszały kiedyś w Enderionie, lecz po zamążpójściu przeniosła się do Limer w królestwie Merris. Podczas gdy jej siostra pozostała w Enderionie, tam Nayrella spędziła swe wczesne dzieciństwo.
Roza wiodła spokojne, wiejskie życie, aż pewnego dnia otrzymała pod opiekę dwójkę siostrzeńców, z których jedno było bardzo uparte. Nazriel i Nayrella byli dziećmi, gdy ojciec wywiózł ich do Limer. Dziewczynka miała zaledwie pięć wiosen, a Naz był od niej o siedem starszy. To on sprawiał zdecydowanie więcej kłopotów. Był młodzieńcem niechcącym opuszczać ojca, z którym był bardzo zżyty. Jednak Richard Rhoan, nie miał zamiaru narażać swych dzieci na niebezpieczeństwo.
Gdy Mroczny Król wraz ze swą armią wkroczył, a w końcu obalił królestwo Santulis, mężczyzna nie czekając na jego dalsze ruchy, odesłał Rellę i Naza do siostry swej zmarłej żony.
Nayrella spędziła w Merris, a dokładnie w Limer, trzy czwarte swojego dwudziestoparoletniego życia. Urodziła się kilka miesięcy przed rozpoczęciem rebelii Gilberta Zonferhofa. Wówczas nikt nie podejrzewał, że obali on rządy swej własnej siostry, która była królową rozsądną i uwielbianą przez ranverthczyków, oraz rozpocznie szaloną walkę o przejęcie władzy w całej Erithrii.
Miedzianowłosa nie znała życia, w którym wszystkie królestwa były wolne, utrzymując ze sobą pokój, prowadząc handel i interesy. Gdzie, błogosławieni przez bogów nie musieli się ukrywać, w obawie o własne życie.
– Wszystko w porządku – zapewniła, odsuwając się od ciotki, która wciąż tuliła ją do swej piersi, jakby była małą dziewczynką potrzebującą ochrony.
– Wyglądasz mizernie. Zjedz coś porządnego. – Wskazała na gliniany garnek pełen zupy rybnej. – Pewnie umierasz z głodu. –– Dziewczyna nie mogła zaprzeczyć, wciąż trzymała w dłoni nadgryzioną pajdę chleba. – Siadaj, siadaj!
Ciotka pchnęła ją w stronę drewnianej ławy i już nalewała talerz jeszcze parującej zupy. Postawiła posiłek przed dziewczyną, po czym usiadła naprzeciwko niej.
– Ostatnio tak rzadko Cię widujemy! Ciągle jesteś w pracy i wracasz w środku nocy albo znikasz z Nazem na pół dnia. – Nayrella poczuła lekkie wyrzuty sumienia, słysząc słowa Rozy. – Poczekaj. Zaparzę herbaty i zawołam wuja.
Wstała od stołu, postawiła czajnik na palenisku i zerknęła przez okno wychodzące na tył chaty.
– Ervil! Kończ już! Rella wróciła! Szybko!
Dziewczyna uśmiechnęła się na widok ciotki krzyczącej i wymachującej rękami, by pośpieszyć męża.
– Pysza zupa – pochwaliła, powoli pałaszując posiłek. – Swoją drogą, gdzie jest Naz? Jeszcze nie wrócił?
Ciotka zerknęła na nią przez ramię i wzruszyła ramionami. Przygotowała trzy kubki, do każdego wsypując po garści czarnej herbaty z suszoną żurawiną.
- Nie mam pojęcia. Nigdy nie mówił nam, dokąd chodzi – powiedziała ze smutkiem w głosie.
Dziewczyna podejrzewała, że brat był w Arlot, lesie znajdującym się na obrzeżach Limer, stanowiący jego wschodnią granicę, był równocześnie świetną kryjówką. Martwiło ją, że spędzał tam tyle czasu.
– Promyczku! Jak dobrze cię widzieć! – Do pomieszczenia wszedł niski mężczyzna, o tęgiej budowie ciała.
– Cześć wuju. – Posłała mu ciepły uśmiech na powitanie.
Ervil nazywał ją w ten sposób, odkąd pamiętała. Wcześniej tylko ojciec się tak do niej zwracał. Przezwisko to wynikało z nietypowego koloru jej tęczówek, które czasem mieniły się złotem niczym promienie słońca odbijające się od tafli jeziora Rot, mieszczącego się w lesie Arlot.
– Myślałem, że twoja ciotunia żarty sobie ze mnie robi. – Uśmiech nie schodził z jego twarzy, gdy ciężkim krokiem ruszył w stronę bujanego fotela. – Cieszę się, że cię widzę. – Gdy była małą dziewczyną, często sadzał ją sobie na kolanach i kołysząc się razem, opowiadał bajki i legendy.
Roza i Ervil Odvel pomimo licznych modlitw do Zaynery, nie doczekali się dzieci. Dlatego siostrzeńcami zajmowali się tak, jak gdyby byli ich rodzonymi potomkami. Co niezbyt podobało się Nazrielowi, który bardzo często wyrzucał im, że nie jest ich synem, więc nie mogą mu mówić, co ma robić. Nayrella podziwiała wujostwo za cierpliwość i wytrwałość w opiece nad ich dwójką, szczególnie że jej brat czasem był strasznie nieznośny.
– Hola, hola staruszku. – Roza powstrzymała mężczyznę przed zajęciem wygodnego miejsca, wskazując na kubki, które właśnie zalewała wrzątkiem.
– Spokojnie ciociu, ja je wezmę – zaoferowała Nayrella, puszczając do wujka oczko, ten z wdzięcznością pokiwał głowa i ciężko usiadł w fotelu. Ostatnimi czasy narzekał na bóle kolan.
– Kochana dziecinka. Matka byłaby dumna, widząc, na jaką kobietę wyrosłaś – powiedziała łamiącym się głosem.
Dziewczyna nigdy nie poznała swej rodzicielki, która zmarła w trakcie porodu. Roza często powtarzała jej, jak była podobna do matki, Meliory Rhoan, kobiety z sercem na dłoni – jak o niej mówiono. Ojciec po utracie ukochanej zamknął się w sobie, skupiając na pracy i szkoleniu syna. Rzadko opowiadał im o matce, za to ciotka nie szczędziła słów o kobiecie, takiej, jaką ją pamiętała.
– Rozo, skarbeńku, tylko się nam znów nie rozklejaj – zawołał mężczyzna, pocierając swój siwy wąs. Nie lubił patrzeć na smutek bliskich mu osób.
– Och przestań! Przy tobie nie ma chwili na sentymenty! Ty nieczuły gburze – warknęła, gromiąc go wzrokiem. Usiadła przy stole z parującym kubkiem w dłoniach.
Nayrella w tym czasie odniosła brudne naczynie do dużej metalowej misy służącej za zmywak, po czym zabrała dwa kubki z gorącą herbatą, jeden, podając mężczyźnie, który nie odrywał wzroku od swej zdenerwowanej żony.
– Nie wiem jak, ja z tobą wytrzymuję. Nic ci nie można powiedzieć...
Dziewczyna była przyzwyczajona do małżeńskich sprzeczek wujostwa. Zwykle były to krótkie przekomarzania, które kończyły się potokiem czułych słów.
– Mnie nic nie można powiedzieć? – Roza westchnęła głośno z irytacji. – Przypomnieć ci, ile razy... – Przerwała, widząc, jak mężczyzna podnosi się z fotela.
Nayrella przyglądała się ich słownej potyczce w milczeniu. Z doświadczenia wiedziała, że lepiej się nie wtrącać i nie stawać po żadnej ze stron.
– I znów to robisz! Gdzie idziesz ty ośle?! – Ervil wstając, omal nie rozlał napoju. Pośpiesznie ruszył w stronę drzwi.
– Muszę się przewietrzyć! Mam dość twojego gdakania mruknął.
– Nie odchodź, jak do ciebie mówię! Bezczelność! – krzyczała, człapiąc za nim i wymachując rękoma.
I znów to samo – Nayrella westchnęła w myślach, patrząc, jak oboje znikają w ogrodzie.
Chwilę później jej wzrok padł na ścianę obok paleniska, gdzie wisiał obraz przedstawiający dwie, bardzo podobne do siebie dziewczynki. Obie miały długie, jasne włosy zaplecione w warkocze, które w blasku płonącego paleniska mieniły się czerwienią. Nayrella wpatrywała się w portret jej matki i ciotki, które siedziały skulone pod drzewem pomarańczy i zaplatały wianki z maków. Od Rozy wiedziała, że były to ich ulubione kwiaty. Obraz namalowany przez ciotkę przedstawiał wspomnienie z dzieciństwa kobiety. Każdy skrawek domu, każda ściana lub inna płaska powierzchnia pokryta była farbą. Nie było pustego miejsca, którego nie wykorzystałaby jako swoistego płótna.
Dziewczyna powstrzymywała łzy cisnące się jej do oczu, gdy jej wzrok natrafił na niewielki malunek stojący na regale wśród gąszczu słoików. Obrazek przedstawiał jej matkę, która trzymała ją w ramionach, tuląc niczym skarb. Oczywiście było to dzieło wyobraźni Rozy, gdyż Meliora zmarła, zanim mogła wziąć w ramiona swą nowonarodzoną córeczkę i poczuć jej zapach i ciepło.
Otarła łzę spływającą po policzku i odwróciła głowę w drugą stronę. Z drzwi prowadzących do jej pokoju uśmiechała się jej młodsza wersja. Dziewczynka trzymała na rękach małego wróbla. Pamiętała ten dzień, gdy znalazła go pod drzewem niedaleko ich chaty. Maluch wypadł z gniazda. Zabrała go ze sobą, bo nie chciała by, dopadł go jakiś bezpański kot. Ziołowe specyfiki Rozy nie były w stanie mu pomóc, jednak ciotka znała pewną uzdrowicielkę, która była w stanie uratować wróbla.
Drzwi pokoju jej brata były zamknięte. Dopiła herbatę i zaczęła myśleć o tym, co sprawiło, że Naz jeszcze nie wrócił do domu. Obawiała się, że wpakował się w kłopoty. Rozumiała jego chęć działania, jednak uważała, że jako błogosławiony powinien bardziej uważać. Spotkanie z dwoma generałami sprawiło, że jej niepokój był jeszcze większy.
– No już dobrze mój kwiatuszku. – Ciepły głos Ervila, oderwał ją od myśli o Nazie.
Po chwili ujrzała obejmujących się Odvelów.
– Herbata wam wystygła – powiedziała na powitanie, widząc uśmiechy, jakie posłali do siebie małżonkowie. Chwilę później stali już przy palenisku, by się rozgrzać.
– Wybacz, że musiałaś na nas czekać, kochana.
– Wiesz, jak to bywa z twoją ciotunią – szepnął mężczyzna, uśmiechając się do niej, gdy Roza sięgała po wełniany pled. Na zewnątrz zaczęło było coraz chłodniej, a ciotka odczuwała to na swych obolałych stawach.
– Co tam szepczesz? – spytała pogodnie, składając całusa na policzku męża, zajęła jego bujany fotel i okryła się pledem. – Ty lepiej nie słuchaj swojego wujaszka.
Dziewczyna nie mogła powstrzymać uśmiechu. Podziwiała miłość, jaką darzyli się Odvelowie, mimo przeciwności losu, jakie rzucało im pod nogi życie. Miała cichą nadzieję, że ją kiedyś też spotka takie uczucie.
– Skoro już tu jesteśmy – zaczął poważnie Ervil. Stanął tyłem do paleniska, by móc patrzeć na swe rozmówczynie. – Słyszałem od Bill'ego, że do Limer przybyli kolejni mroczni. – Mrocznymi nazywano żołnierzy Czarnej Armii, czasem mówiono o nich również czarne sępy, gdyż ich widok kojarzył się ludziom ze śmiercią.
Billy Tarner prowadził niedużą stajnię w Limer. Kiedyś hodował najlepsze merijskie konie w całym królestwie, wysokie i silne, o krępej budowie, cechowały się niezwykłą wytrzymałością. To jego wierzchowce niegdyś zasiedlały szeregi armii króla Rodriga. Nawet Enderionczycy sprowadzali je do swych wojsk.
Zaprzestał chowu, gdy król Rodrig zginął wraz z całą rodziną królewską, a losy ich królestwa zostały przesądzone. Merris upadło jako ostatnie z państw Erithrii. Tarner oddał swoje najlepsze konie w ręce buntowników, nie chciał, by trafiły pod but Czarnej Armii. Teraz jego stajnie wypełniały tylko wierzchowce przyjezdnych i podróżnych, których było coraz mniej, za to przybywało więcej czarnych sępów.
– „Pod Kruczym Skrzydłem" też pojawiają się nowi. Dziś przybyło dwóch generałów, których nigdy wcześniej nie widziałam – przyznała niechętnie. Nie chciała martwić wujostwa, lecz wiedziała, że lepiej dla nich by wiedzieli, jak wygląda sytuacja w Limer.
– Powinnaś zrezygnować z pracy w tej przeklętej karczmie – szepnęła ciotka, rozglądając się dookoła, jakby obawiała się, że mroczni mogą być w chacie. – To zbyt ryzykowne. – Słyszała te słowa niezliczoną ilość razy.
– Jestem ostrożna – zapewniła, mimo że na wspomnienie nieprzyjemnego spotkania, przez jej ciało przebiegł dreszcz.
Wiele razy miała do czynienia z rycerzami Czarnej Armii. Byli stałymi bywalcami karczmy, trzymali się raczej na uboczu, zajmując stoliki w samym rogu i obserwując pozostałych klientów. Szukali jakichkolwiek oznak błogosławieństwa. Zatrzymywali się w starej posiadłości Solerganów, która mieściła się przy północnej granicy Limer. Piętrzył się z niej piękny widok na wzgórza En.
Rzadko jednak spotykała generałów, którzy głównie siedzieli w garnizonach, szykując się do walki z buntownikami.
A dziś spotkała ich aż dwóch...
– Po co przybywa ich więcej? Przecież Limer to małe miasteczko... – dodała, by odbiec od tematu pracy. Zerknęła na swój ubrudzony trzewik, przypominając sobie, że musi go czym prędzej wyczyścić. – I tak jest ich tu pełno.
– Wciąż szukają buntowników... – powiedziała cicho Roza – ... i błogosławionych.
– Po za tym Sten dalej zaopatruje ich w broń – dodał Ervil.
– Myślicie, że wiedzą o siłach rebeliantów? – spytała z obawą. Nie było dowodów, by Czarna Armia wiedziała o buntownikach mieszkających w Arlot. Nikt jednak nie był na tyle naiwny, by wierzyć, że mroczni i ich władca nie podejrzewają, że rebelianci muszą się gdzieś ukrywać.
Do tej pory limerczycy cieszyli się, gdyż największe wojska Czarnego Króla stacjonowały w Inder i przystani Ayar, pozostawiając ich miasteczko w złudnym spokoju. Gdy pierwsze oddziały wkroczyły do Limer, wyrżnięto całą rodzinę Solergan i przejęto ich posiadłość, nim zdążyli ukryć się wśród rebeliantów. Czarna Armia wiedziała, że byli błogosławieni – ktoś ich wydał. Solerganowie byli dalekim kuzynowstwem króla Rodriga Alzura. A ich posiadłość stała się lokum dla przebywających w Limer sępów.
Regularnie dokonywano pokazowych egzekucji, by przypomnieć limerczykom, że nie są bezpieczni. Zwykle to sąsiedzi wydawali błogosławionych w ich ręce, a nieraz ofiarą padały osoby niemające nic wspólnego z rebeliantami i błogosławionymi.
Nayrella zdawała sobie sprawę, że sytuacja wygląda podobnie w całej Erithrii.
– Miejmy nadzieję, że nie – odparł na jej pytanie Ervil.
W jego oczach czaił się głęboko ukryty niepokój. Dziewczyna wiedziała, że wuj nie chciał denerwować swej małżonki, która bardzo martwiła się o Nazriela. On jako jedyny z ich czwórki został pobłogosławiony. Gdyby ktoś się dowiedział, zapewne zginęliby wszyscy.
– Jeśli wiedzą, to wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie.
– Przecież buntownicy dobrze się ukrywają.
– Ktoś mógł sypnąć. Nie wszyscy rebelianci siedzą w lesie. Wielu żyje wśród nas – powiedział dosadnie, patrząc na nią karcącym wzrokiem, jakby wiedział, co robił Naz. – Może kogoś złapali i torturami zmusili do gadania?
– To nigdy się nie skończy prawda? – Miała na myśli trwające polowania i masowe mordy oraz strach, z którym jakoś nauczyli się żyć.
– Oni nie spoczną, dopóki nie wybiją wszystkich – odparła Roza, wpatrzona w płomień paleniska, jak zahipnotyzowana.
– Dlaczego Czarny Król tak bardzo chce się ich pozbyć? – Już nie raz zadawała sobie to pytanie, starając się zrozumieć pobudki Gliberta. Dlaczego robił, to co robił? Większość przestała się nad tym zastanawiać. Powiadano, że oszalał, i to szaleństwo popchnęło go ku zniszczeniu. Inni mówili, że zawsze pragnął władzy i to przez nią stracił rozum. A co poniektórzy uważali, że zazdrościł błogosławionym ich zdolności i to pogrążyło go w rządzy krwi. Co było przyczyną? Nie wiadomo, czy sam Gilbert znał odpowiedź na to pytanie. Być może wszystko, a może coś jeszcze innego. – Przecież już i tak jest ich niewielu, chowają się i boją własnego cienia.
Dziewczyna pragnęła życia bez strachu i wojny. Chciała, by ludzie nie musieli się ukrywać.
– Och Rello – westchnął Ervil – Stłamszony i ciemiężony lud, żyjący w ciągłym strachu to najgroźniejszy rywal. On wie, że buntownicy i błogosławieni nie mają już nic do stracenia, zdaje sobie sprawę, że czekają, by uderzyć. To go przeraża i dlatego nigdy nie przestanie.
– On już dawno zatracił swe człowieczeństwo – dodała Roza. – Dlatego jest jeszcze bardziej nieobliczalny.
Twarze całej trójki sposępniały, a każde z nich pochłonęła myśl o nieuniknionym. Rebelianci w końcu rozpoczną wojnę. Nayrella miała tylko nadzieję, że już nikt z jej bliskich nie zginie w nadchodącej potyczce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro