Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. "Mały" wypadek


Zszedłem schodami. Znowu! Jednak brama była nadal zamknięta, a wszystko było tak jak wcześniej z wyjatkiem tego że klawiatura się
schowała.

- He, przynajmniej ze stołka można zrobić ognisko! Chyba mam dosyć tej bramy! BOMBARDA MAXIMA!!! - upadłem na cztery litery od siły odrzutu. Kurz opadł, a brama nic, nawet ryski! Za to ściana za nią miała porządne wgłębienie niczym od pięciu pocisków przeciwlotniczych lecz po kilku sekundach zregenerowała się całkowicie. - Hej głosie! Co teraz mam robić?!

Głucha cisza. Śmieszne, haha! Stop! A może te pomieszczenia są połączone ze sobą!

- Jeszcze raz BOSKI WZROK! - zamknąłem oczy i podniosłem głowę do góry. Zobaczyłem cieniutką żażącą sie na czerwono magiczną linię ciągnącą się po suficie od stalowej bramy do zjeżdżalni aż do drugiego pomieszczenia po drugiej stronie mostu.

- Jasna cholera tylko nie to! - oczywiście czekały tam na mnie ogniste salamandry fantastycznie! Pięć płonących ognisk z których co dwie minuty wyskakuje nowa salamandra żygająca płonieniami, spełnienie marzeń! Biegałem uciekając przed tymi gadzinami w 30° tym razem na plusie niestety. Zgasiłem na początek pięć ognisk, a potem zająłem się stworzonkami.

- Ej ty zostaw to! - jedna z nich splunęła ogniem na zgaszoną wylęgarnie, a ta stanęła ponownie w plomieniach rodząc na dzień dobry nowego potworka.

Kwadrans potem uporałem sie ze wszystkimi i padłem na posadzkę ociekając potem w poopalanych ubraniach. Nagle cale pomieszczenie zaczęło powoli opadać w dół, więc zerwałem sie na równe nogi i wyskoczyłem spowrotem na most. W jego połowie wisiał w powietrzu biały kożuch. Zawinąłem delikgenta i zarzuciłem na siebie.
Wróciwszy ponownie do głównego pomieszczenia nie zastalem już bramy od strony wejścia lecz wyjazdu ze zjeżdżalni oraz lewitujace turkusowe bokserki do pływania z żółtymi paskami po bokach. Dotknąłem ich tylko palcem, a już miałem je na sobie.
Usiadłem tyłkiem na lodzie i przycinąłem czerwony guzik przy twarzy Posejdona. Z jego ust zaczęła płynąć z dużym impentem gorąca woda, a brama otworzyła się.

- Oo, jak fajnie! Nareszcie cieplutko!

"POWODZENIA!!!" - zawył Flitwic.

- Coooooo!?? - Posejdon wypluł teraz tyle co wodospad Niagara rozpoczynajc moją wędrówkę przez lodowe ślizgawki.

Plynalem sobie.spokojnie w dół raz szybciej raz wolniej probujac sie zrelaksować. Potrzyłem na czarne niczym nie oswietlone sklepienie i grube kamienne kolumny, ktore od czasu do czasu mijałem. Pare razy wydawalo mi sie że widzę jakies fioletowe refleksy tam w górze, ale to pewnie od tego że za dlugo sie w nie wpatruje.
Ni z gruszki ni z pietruszki zjeżdzalnia szła do góry niczym rampa. Zobaczyłem podemną przestrzeń ciemną jak czarna dziura.

- Ja nie chce umierać! - wrzasnąłem, a moje ciało opadło spokojnie na drugą część lodu. - O, matko! Przerwa w relaksie, rozumiem! To tak po to żeby nie usnąć prawda?! - darłem sie w górę.

Kilka minut później na horyzoncie lód niebezpiecznie zakręcał, a ja zauważyłem chyba Axel'a z przyklejoną ręką do lodu i polewajacego ją wodą z rury drugą dłonią. Parę sekund potem odkleił sie bez problemu i pojechał dalej. Postarałem sie przyspieszyć dynamiką swojego ciała.

- Aaaaaaaaaaaaaaaa...!!! - usyszałem krzyk na nastpnym zakręcie.

To na pewno on! I na pewno spadł trzeba go ratować! - pomyślałem i bez wachania specjalnie wyskoczyłem z lodowej trasy spadając w dół.
Ujrzałem go znowu z przerazeniem w oczach i bez różdżki, w takich samych gatkach co ja.

- Herbivikus! - szepnąłem, a pnacza roślin oplotły mocno moją dłoń łącząc ją z różdżką. - AXEEEEL!! Łap się! - wyciągnąłem do niego lewą dłoń. - JESZCZE TROCHĘ! - dał radę. Przeciągnałem nas na identyczną wysokość. Spadaliśmy razem tak jakbyśmy ze sobą normalnie stali i gadali. - OBEJMIJ MNIE! - spojrzał sie dziwnie i natychmiast wykonał polecenie. Podniosłem różdżkę z roślinami w górę i wrzasnąłem - CARPERE-CRACTUM!!! - podniągałem się na na magicznej linie z Axelem przytulonym do mojej piersi.

- Dzięki! - powiedział.

Przeskoczyliśy spowrotem na trasę. Jechaliśmy dalej w hałasie wody i wiatru wiejacego nieustannie w twarz.
Po pół godziny chyba trasa dobiegała końca. Wplyneliśmy do rury prowadzacej w prawo. Wyrzucilo nas do malutkiego baseniku z cieplutką wodą po kolana.

- Ooooh! - oparłem się o lodowaty brzeg siedząc dalej w baseniku. - Nareszcie koniec!

- Nooo! Dzięki jeszcze raz za pomoc! Uratowales mi życie! - podszedł do mnie podając mi rękę.
Uscinalem mu dłoń wstajac.

- Bez przesady że życie! Tam na dole na 100% była jakaś magiczna lądownia, trampolina albo coś w tym stylu. - uśmiechnąłem się. - Chodź sie wytrzeć tytaj powinny byc jakieś ręczniki! - wyszedłem z wody i stanąłem w rogu pokoiku. - Alochomora! - otworzyła sie szuflada z poukladanymi w kostke recznikiem i kocem. - Cóż zestaw dla jednego. Chyba nie przewidzieli, że możemy się spotkać. Łap! - rzucilem mu recznik.

- Ty sie najpierw wytrzyj! - odrzucił, a ja podszedlem do niego waląc go w piers recznikiem.

- Ty! Ja sie ode jeszcze pomoczyć! - wszedłem do basenu. - Ogólnie dobre miejsce na nocleg.

- Racja! Ciepło od wody i w ogóle!

- To co zostajemy tutaj!

- Jasne tylko? Zestaw dla jednej osoby? Ktos bedzie musiał spac na posadzce.

- Moge spać w basenie! - zaproponowałem. - Ale ten koc jest duży nie zmieścimy sie tam oboje? - zagadnałem mając nadzieję że sie zgodzi.

- A wiec ja śpię na reczniku, a ty w kocu postanowione!

Łoooj! - wydała dźwięk moja podświadomość.









Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro