Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 ~ Old man, whiskey and hope ~

| Jungkook |

Kilka miesięcy później  osiemnastoletni chłopak o jasnobrązowych włosach i hebanowych oczach brnął przez las. Jego ubrania były podarte i brudne, pokryte krwią, potem i brudem. Jego brązowe włosy były rozczochrane i tłuste, a bladą skórę pokrywały skaleczenia, pot i brud.

W dłoni Jungkook trzymał ostry nóż myśliwski, jego kostki zbielały od jego mocnego trzymania. Do jego wąskich bioder przyczepiony był mały pistolet, a na plecach miał czarny plecak wypełniony: wodą, amunicją, bluzą z kapturem i kawałkiem suszonej wołowiny.

Jungkook rzadko używał swojej broni, wkrótce po tym, jak świat oszalał, odkrył, że dźwięk strzałów przyciąga zainfekowanych. Wolał więc użyć noża lub innego ostrego przedmiotu. Jeśli było zbyt wielu zarażonych, po prostu przekradał się obok nich lub uciekał.

Broń była zawsze jego ostatnią opcją.

Gguk sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął z niej zmiętą mapę. Kontynuując przemierzanie lasu, otworzył mapę i wyciągnął czerwony znacznik.

Jungkook zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mapę. Czerwonym znacznikiem okrążono miasto, a po jego lewej stronie ciągnęła się długa linia prowadząca przez las. Gguk zębami zdjął nasadkę markera i uniósł ją, aby wydłużyć narysowaną linię.

Odgłosy warczenia i trzaskania liści dotarły do ​​jego uszu, zmuszając go do podniesienia wzroku. Gguk westchnął i wsunął mapę z powrotem do kieszeni, nie przejmując się, że zgniecie się jeszcze bardziej. Wyciągnął spomiędzy zębów nasadkę markera, zamknął marker i wepchnął go z powrotem do kieszeni. Zainfekowany błąkał się po lesie bez celu. Jego żółte oczy zwróciły się w stronę Gguka, a warczenie nasiliło się, gdy go zauważono.

Chłopiec uniósł niewzruszoną brew i podszedł do zakażonego. Zainfekowany wyciągnął ręce, próbując go chwycić, ale Gguk szybko uniknął jego daremnych prób i wbił mu stopę w tył kolana. Zarażony warknął, padając na kolana, mimo to nadal próbował ugryźć Gguka.

Chłopiec przewrócił oczami i wbił nóż myśliwski w jego czaszkę, bez wysiłku go zabijając. Jungkook odwrócił się i kontynuował swoją podróż w stronę miasta.

Jego głównym celem było przedostanie się do miasta i wyjechanie z niego bez złapania. Kończyła mu się woda i żywność, więc musiał zebrać trochę zapasów. Zmarli nie byli głównym zmartwieniem Jungkooka, jeszcze bardziej bał się spotkać tych żywych.

Kilka miesięcy temu Gguk natknął się na grupę. Przyłączył się do nich, lecz z biegiem czasu zaczął dostrzegać ich prawdziwe oblicze. Ci ludzie mieli pewne skłonności psychopatyczne. Trochę za bardzo lubili zabijać zmarłych, a Gguk był nawet świadkiem, jak zabili niewinnych ludzi.

Nie, to nie była kulka prosto w głowę, dosłownie zadźgali biedną pięcioosobową rodzinę na śmierć. To było makabryczne i całkowicie obrzydliwe. Gdy tylko to się stało, Gguk wymknął się w nocy i opuścił grupę. Bał się, że może z powrotem natknąć się na tą grupę i spotka go taki sam los jak tę rodzinę.

Liście skrzypiały pod stopami Jungkooka, gdy przeciskał się obok gałęzi drzew, by znaleźć się za małym sklepem. Oczy Gguka błądziły po okolicy, a na jego ustach pojawił się mały uśmiech, gdy zdał sobie sprawę, że przeszedł przez miasto.

Gguk ostrożnie poszedł na tył sklepu i poruszył klamką. Niestety, drzwi były zamknięte, ale gdy tylko usłyszał warczenie w środku, wiedział, co tam się kryło.

Chłopak odwrócił się i zaczął odchodzić od sklepu. Nie było takiej potrzeby, żeby zaczepiać zainfekowanych. Skończył na głównej ulicy małego miasteczka.

Sklepy były wszędzie wokół niego, musiał tylko szybko wybrać jeden i mieć nadzieję, że nic złego go tam nie spotka.

Gguk zaczął iść w stronę sklepu, na którym widniał napis „Sklep Danny'ego". Przepchnął się obok drzwi i natychmiast skrzywił się, gdy zadzwonił dzwonek nad jego głową. Jungkook powoli wszedł do sklepu i uniósł nóż wyżej, czekając, aż zarażony na niego wyskoczy.

Cisza.

Nic się nie stało.

Gguk ostrożnie opuścił nóż i wszedł głębiej do sklepu. Jego wzrok błądził po pustych półkach i produktach zaśmiecających ziemię. Jungkook zdjął plecak i pochylił się. Szybko chwycił batoniki musli i przekąski leżące na ziemi. Wstał i podszedł do kolejnej półki, uśmiechnął się lekko, gdy zauważył puszkę fasoli i kukurydzy. Gguk chwycił je i wepchnął do plecaka.

Chłopiec odwrócił się, rozglądając się po sklepie, myśląc tylko o wodzie. Brązowowłosy chłopak sapnął z rozczarowania, gdy nie znalazł wody. Gguk odwrócił się i podszedł do drzwi. Jego stopa przypadkowo kopnęła pustą puszkę fasoli, powodując, że ta zaczęła się turlać i uderzyła w jedną z półek

Jungkook zamarł i natychmiast wyciągnął nóż. Cierpliwie czekał na jakikolwiek atak, ale nic się nie działo.

Gguk odetchnął z ulgą i pchnął drzwi, wychodząc ze sklepu. Chłopiec rozejrzał się po ulicy, sprawdzając, czy można było bezpiecznie przejść. Po ulicy kręciło się dwóch lub trzech zarażonych, ale byli daleko i jeśli byłby wystarczająco cicho, mógł z łatwością przekraść się obok nich.

Gguk ostrożnie przemykał obok sklepów, kierując się do następnego sklepu spożywczego. Udało mu się uniknąć niepokojenia przechodniów, jednak gdy już miał przebiegać obok alejki, obok niego wystrzeliła zakrwawiona ręka i chwyciła go za koszulę.

Gguk przygryzł wargę, aby zapobiec wydobyciu się krzyku z gardła, po czym złapał zarażonego i przycisnął go do ściany. Jungkook nie tracił sekundy, by wyciągnąć nóż i zatopić się w jego zgniłej głowie.

Ciało zwiotczało w jego ramionach, przez co Jungkook potknął się i wycofał spod ciężaru. Gguk skulił się i cicho opuścił ciało na ziemię, po czym się wyprostował. Jego ubranie było zakrwawione, przez co zmarszczył nos i wpatrzył się w martwe ciało.

Wychodząc z alejki, Gguk wypuścił gwałtownie powietrze przez nos i rozejrzał się, czy zarażony mógł cokolwiek usłyszeć. Kiedy rozglądał się za róg, żeby sprawdzić, czy zarażony coś zauważył, coś uczepiło się jego nogi.

Krzyk przemknął przez usta Jungkooka, gdy jego noga została pociągnięta do tyłu, powodując, że potknął się o ścianę. Gguk odwrócił się i natychmiast zauważył zarażonego, warczącego i wypełzającego zza kontenera na śmieci, trzymającego nogę Jungkooka. Zarażony zbliżył usta do nogi Gguka, ale zanim zdążył wbić zęby w jego skórę, chłopak podniósł nogę i walnął nią w głowę zainfekowanego.

Mały trzask dotarł do uszu Jungkooka, gdy jego głowa przechyliła się do tyłu i tak pozostała. Twarz Gguka wykrzywiła się z obrzydzenia, po czym wyrwał nogę z uścisku i wbił nóż w czaszkę, sprawiając, że zarażony osunął się na ziemię.

Oddech ulgi pojawił się w jego gardle, gdy usłyszał kroki. Ktoś szedł w stronę alejki, w której się znajdował. Jungkook obejrzał się przez ramię i jego mina zrzędła, gdy zobaczył grupę pięciu zarażonych idących prosto na niego.

— Ja pierdole. — Przekleństwo przemknęło mu przez usta, zanim zdążył się powstrzymać.

Jungkook szybko się odwrócił i pobiegł alejką. Wybiegł na inną ulicę i zamarł, gdy zobaczył kolejnych zarażonych.

Obejrzał się przez ramię i zobaczył pięciu zarażonych podążających za nim. Oczy Jungkooka szybko powędrowały po otoczeniu, nagle zauważył budynek tuż obok niego. Brązowowłosy chłopak szybko podszedł do drzwi i cicho je otworzył. Wszedł do budynku i zamknął za sobą drzwi.

Gguk wyjrzał przez żaluzje, żeby sprawdzić, czy zarażony coś zauważył. Na szczęście nadal bezmyślnie się włóczyli po chodnikach. Oddech ulgi, który miał już opuścić usta, uwiązł mu w gardle, gdy usłyszał za sobą głos.

— Ciężki dzień? — Gguk szybko wyciągnął pistolet i wycelował w starca. Mężczyzna nie wyglądał groźnie, ale pozory mogły mylić. Starzec siedział przy barze tyłem do Gguka ze szklanką whisky w dłoni.

Jungkook przełknął głośno i nic nie odpowiedział, dalej obserwował mężczyznę i każdy jego ruch. W przeciwieństwie do Jungkooka, mężczyzna nie był pokryty krwią i brudem, był czysty, jakby apokalipsa w ogóle u niego nie miała miejsca.

Gguk musiał rozejrzeć się po opuszczonym barze, aby upewnić się, że zarażeni na zewnątrz nie byli jego wyobraźnią.

— Albo mnie zastrzelisz, albo opuścisz broń, synu. —Starzec odezwał się ponownie, popijając whisky.

Gguk zrobił ostrożny krok w jego stronę, przesunął językiem po wargach, zanim odpowiedział:

—To byłoby z mojej strony dość głupie. — Jego głos był nieco szorstki z powodu nieużywania go zbyt często, ale Gguka to nie obchodziło. Mężczyzna spojrzał na chłopca, a jego rysy złagodniały, gdy zauważył, jaki był młody.

— Myślisz, że stary człowiek bez broni mógłby cię skrzywdzić?

— W dzisiejszych czasach nigdy niczego nie można być zbyt pewnym — wymamrotał Gguk, odsuwając się ostrożnie o krok od drzwi, wciąż jednak trzymając broń w górze.

Pomarszczony mężczyzna skinął głową, lekko wzruszając ramionami i odwrócił się twarzą do baru.

— Jak długo będziesz tam stał z podniesioną bronią?

— Dopóki nie będę mógł stąd wyjść.

— Sądząc po twoim wyglądzie, jesteś za młody, żeby wypić ze mną drinka. — Starzec posłał marszczącemu brwi Ggukowi mały uśmiech, popijając kolejny łyk whisky.

Brązowowłosy chłopak zmarszczył ponownie brwi w lekkim urażeniu.

— Mam osiemnaście lat. — Chłopak splunął, zanim zdążył się powstrzymać.

Starzec zamruczał cicho i skinął głową w stronę baru.

— Może w takim razie chcesz trochę wody? — Gguk ożywił się i spojrzał w stronę baru, a jego oczy rozszerzyły się z nadziei i podniecenia. Na widok podekscytowanego już chłopca na twarzy mężczyzny pojawił się niewielki uśmiech.

Jungkook próbował ukryć wyraz swojej twarzy niewielkim spojrzeniem. Powoli zbliżył się do baru, wciąż trzymając wzrok i broń skierowaną w stronę mężczyzny.

— Jeśli spróbujesz czegokolwiek... czegokolwiek, nie zawaham się ciebie zastrzelić. — Starzec skinął głową, gdy Gguk opuścił nieznacznie broń i obszedł bar.

Gguk nie spuszczał wzroku z mężczyzny, ignorując potłuczone szkło chrzęszczące pod jego butami. Jego wzrok powędrował w dół i zobaczył wiele butelek wody, soku i alkoholu.

Gguk zdjął plecak i napełnił go butelkami z wodą. Zapiął go i założył z powrotem na ramiona. Chłopiec spojrzał na starszego mężczyznę i zobaczył jak ten napełnia swoją szklankę whisky.

— Niebezpiecznie jest pić w czasie apokalipsy, zwłaszcza bez broni. A co, jeśli wpadnie tu zarażony lub, co gorsza, żywy — krzyknął Gguk, a grymas zdobił jego zakrwawioną twarz.

Obserwował, jak mężczyzna pije z osądzającym spojrzeniem, po czym potrząsnął głową i podszedł do niego.

— W takim razie dobrze, że tu jesteś. — Starzec uśmiechnął się do Jungkooka, gdy zatrzymał się przed nim, a bar zadziałał jak bariera pomiędzy nimi.

— Jestem Hershel. — Mężczyzna przedstawił się, a życzliwy wyraz jego oczu mieszał się z bólem i smutkiem.

Gguk przygryzł wargę, zastanawiając się, czy powinien powiedzieć mężczyźnie, jak się nazywa. Zdał sobie sprawę, że nie miał nic do stracenia, a jego imię nie miało znaczenia, więc pozwolił, żeby to słowo samo wymknęło mu się z ust.

— Jungkook.

— Interesujące, skąd jesteś, Jungkook? — Mężczyzna uniósł zaciekawiony wzrok, obserwując chłopca przed nim.

Gguk nadal obserwował uważnie Hershela, gdy ten pozwolił sobie oprzeć się o blat za sobą.

— Korea Południowa. Oczywiście zanim ten jebany świat zwariował...

— Wyrażaj się, dziecko. — Hershel zbeształ go surowym spojrzeniem, przez co chłopiec zmarszczył brwi.

— Byłem w Ameryce w ramach wymiany. — Gguk wyjaśnił, lekko wzruszając ramionami.

Życzliwe oczy Herszela i zrelaksowana postawa sprawiły, że czuł się swobodnie w towarzystwie tego mężczyzny. Coś w nim mówiło mu, że Hershel był dobrym człowiekiem.

— Dlaczego w ogóle pijesz? — Gguk zastanawiał się na głos, krzyżując swoje ramiona na piersi. Hershel wzruszył ramionami, patrząc na swoją szklankę whisky.

— Straciłem dzisiaj kilku ludzi. — Spojrzenie Gguka złagodniało i posłał mężczyźnie współczujące spojrzenie.

— Przykro mi.

— To część tego świata, chyba powinienem się do tego przyzwyczaić. — Hershel wzruszył ramionami i wypił duszkiem całą whisky.

— Może powinieneś zrobić sobie małą przerwę — mruknął Gguk, a w jego spojrzeniu widać było niepokój.

— Może. — Hershel skinął głową, nalewając sobie kolejną szklankę. Siwiejący mężczyzna uśmiechnął się, popijając truciznę. — A może nie. —Gguk przewrócił oczami i wyprostował się.

— Powinienem stąd odejść i ty też powinieneś. Wkrótce się ściemni i to miasto będzie pełne zarażonych. Pozostanie tutaj jest szalenie niebezpieczne. — Chłopak odwrócił się i zaczął odchodzić.

— A może mógłbyś zostać jeszcze kilka minut. — Głos Herszela zatrzymał Gguka w miejscu.

Odkąd Jungkook opuścił grupę pełną psychopatów w Atlancie, nie posiadał żadnych interakcji z ludźmi.

Liczyło się dla niego tylko przetrwanie i zabijanie umarłych.

Szczerze mówiąc, tęsknił za rozmową z inną osobą, która nie chciałaby go zabić. Może dlatego tak łatwo zaufał Hershelowi i rozmawiał z nim. Może dlatego chciał zostać na dłużej.

—Ja... Tak jak powiedziałem, powinienem odejść i ty też powinieneś. — Gguk otrząsnął się z nostalgii i samotności, którą odczuwał i wyprostował się.

Brązowowłosy chłopiec ruszył dalej w stronę drzwi, ignorując przenikliwe spojrzenie Hershela na jego plecach. Gdy Jungkook już miał otworzyć drzwi, usłyszał dźwięk silnika. Ulicą przejechał samochód i zatrzymał się tuż obok baru. Chłopak cofnął rękę jak oparzony i powoli odsunął się od drzwi. Gguk natychmiast wyciągnął pistolet i posłał Hershelowi ostre spojrzenie.

— I właśnie dlatego powinienem był wyjść wcześniej.

Silnik samochodu wyłączył się i Gguk usłyszał rozmowę dwóch mężczyzn. Ich kroki skierowały się w stronę drzwi, powodując, że Gguk wyprostował się, cofnął o krok i wycelował broń w drzwi. Chłopak przełknął głośno ślinę, mając nadzieję, że ci mężczyźni nie przejrzą go.

Jungkook nigdy nie strzeliłby z broni w mieście pełnym zarażonych, a tym bardziej do ludzi. Nigdy wcześniej nie zabił człowieka i nie miał ochoty tego robić. Obaj mężczyźni zatrzymali się przed drzwiami, zanim klamka poruszyła się i drzwi skrzypnęły. Gguk spojrzał gniewnie na dwóch mężczyzn, gdy weszli do baru, i wkrótce zamarli, gdy zauważyli Jungkooka.

Natychmiast podnieśli broń, celując w Gguka. Jednym z nich był Koreańczyk, nieco starszy od Gguka, ale równie naiwny i niewinny. Jungkook widział, że w jego oczach brakowało wrogości i żądzy krwi, zamiast tego wyglądał na trochę przestraszonego, gdy celował pistoletem w żywych.

Drugi mężczyzna był o wiele bardziej pewny siebie trzymając broń, ale wyraz jego oczu nie był niebezpieczny. Mężczyzna miał kręcone włosy i zarost na twarzy. Oczy mężczyzny przesunęły się obok Jungkooka i powędrowały w kierunku Hershela. Mężczyzna patrzył na to co się dział przed nim i prawie od razu jego postawa się rozluźniła, a na jego twarzy pojawił się łagodniejszy wyraz.

— Hershel — zawołał mężczyzna, powoli opuszczając broń, nie odrywając wzroku od Gguka.

— Kto to jest? —zapytał Hershel, nie oglądając się za siebie. Oczy Jungkooka powędrowały do ​​obserwującego go drugiego mężczyzny. Ich spojrzenia się spotkały, lecz Gguk szybko odwrócił wzrok na starszego mężczyznę.

— Glenn. Kto jest z tobą...

Jungkook przerwał mu, zanim ten zdążył dokończyć.

— Jestem Jungkook. Byłbym wdzięczny, gdybyś się odsunął i pozwolił mi odejść.

— Jestem Rick, nie chcemy cię skrzywdzić, dobrze?— Rick mówił spokojnie i cicho, jakby mówił do rannego zwierzęcia. To spowodowało, że Gguk lekko się zirytował, przewrócił oczami i uniósł brwi w stronę mężczyzny.

Rick mówił powoli, jakby mówił do przestraszonego dziecka.

— Opuszczę broń, nie strzelaj.

— Nie zrobi tego, nie jest głupi.

Gguk prawie walnął sobie twarz, po co do cholery miałby strzelać?

— Chcę tylko, żebyście odsunęli się na bok i pozwolili mi odejść. — Nadeszła kolej Gguka, aby naśladować sposób mówienia mężczyzny. Rick zmarszczył brwi, a z gardła Glenna wydobyło się ciche parsknięcie.

Rick westchnął i całkowicie opuścił broń, zauważając, że spokojne podchody nie działają na dzieciaka. Glenn podążył za Rickiem i opuścił broń, powodując, że Gguk opuścił swoją. Cała trójka przyglądała się sobie w milczeniu, po czym Gguk posłał im fałszywy uśmiech i zaczął maszerować w stronę drzwi,

— To było miłe, powinniśmy powtórzyć to... mhmmm... nigdy, udanej apokalipsy! — Jungkook pomachał do nich, sięgając do drzwi.

— Czekaj! — Gguk stanął w miejscu i spojrzał na Glenna z uniesioną brwią. — Czy... masz już grupę?

— NIE.

— Mamy gospodarstwo rolne – żywność, woda, bezpieczeństwo. — Oczy Gguka spoczęły na Ricku, a zmarszczył brwi i zaczął nad tym rozmyślać.

Jego umysł zabłysnął wspomnieniami ostatniej grupy, w której był i szybko potrząsnął głową.

— Nie, dziękuję. Lepiej mi samemu. — Rick wystąpił do przodu, zanim Gguk zdążył odejść, co spowodowało, że zesztywniał i sięgnął po nóż. Rick szybko podniósł ręce, pokazując, że nie miał na myśli niczego złego.

— Wiem, że nas nie znasz, ale nikt nie jest w stanie przetrwać samemu. Nie na tym świecie — powiedział spokojnie Rick, cofając się o krok i skinął głową w stronę baru.

— Jeśli naprawdę nie chciałeś tu być, odszedłbyś bez względu na to, co powiedzielibyśmy. Przestań być uparty, Jungkook, usiądź i porozmawiajmy.

Gguk uniósł brwi, czując się nieco zagrożony przez Ricka, ale nie mógł zaprzeczyć, że Rick miał rację. Był zmęczony ciągłym spaniem z jednym okiem otwartym, zmęczony koniecznością ciągłego dbania o siebie, zmęczony tęsknotą za swoim starym życiem i kontaktem z ludźmi. Chłopak chciał po prostu odpocząć od apokalipsy, może natknięcie się na ten bar nie było czystym przypadkiem.

Gguk westchnął głęboko i przeszedł obok dwóch mężczyzn. Obszedł bar i stanął za nim, opierając się o ladę. Spojrzał pomiędzy trzema mężczyznami, obserwując rozwój sytuacji.

Rick podszedł do Herszela i stanął obok niego.

— Ile wypiłeś?

— Miałem już tego wszystkiego dość. — Hershel wzruszył ramionami, nie szczędząc Rickowi spojrzenia.

— Porozmawiamy w domu — westchnął Rick, pochylając się bliżej Hershela, aby zwrócić jego uwagę.

— Beth załamała się.

— Maggie z nią jest? — Hershel uniósł brwi.

— Tak, ale Beth cię potrzebuje. — Rick wyjaśnił spokojnie. Hershel westchnął i upił łyk whisky.

— Co mam zrobić? Ona potrzebuje żałoby po matce i ojcu. Teraz to widzę.

— Myślałeś, że istnieje lekarstwo, nie możesz się winić za to, że wciąż liczysz na nadzieję. — Rick uśmiecha się lekko, nie spuszczając wzroku z pomarszczonej twarzy Hershela.

— Nadzieja. — Starszy mężczyzna uśmiechnął się, po czym odłożył szklankę na blat i spojrzał na Ricka. —Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak biegniesz przez moje pole z chłopcem w ramionach, nie miałem wielkich nadziei, że on przeżyje.

—Ale zrobił to.

— Zrobił. Nawet myślałem, że straciliśmy Otisa, ale twój człowiek Shane wrócił i uratowaliśmy twojego chłopca. — Hershel mówił tak, jakby żył wspomnieniami:

— To był cud, który udowodnił mi, że cuda istnieją, tylko że to była fikcja. — Hershel spojrzał na Ricka z rozczarowaną miną. — Byłem głupcem, Rick, i twoi ludzie to widzieli. — Hershel westchnął, patrząc w swoją szklankę. — Moje córki zasługują na coś lepszego.

Hershel wypił szklankę whisky, przez co Gguk uniósł brwi. Spojrzał pomiędzy trzema mężczyznami, gdy Hershel wziął butelkę i otworzył ją, nalewając sobie kolejny kieliszek. Rick potarł czoło i zrobił kilka kroków w stronę Glenna. Gguk zauważył sprzeczność na jego twarzy, gdy rozmawiał z Glennem.

— Co mamy zrobić, czekać aż zemdleje? — zapytał Glenn, zerkając na Jungkooka i Hershela.

— Po prostu idź, idź już po prostu! — Hershel krzyknął, lekko kręcąc głową. Rick zmarszczył brwi i odwrócił się do Hershela.

— Obiecałem Maggie, że odwiozę cię bezpiecznie do domu. — Hershel zaśmiał się gorzko.

— Tak jak obiecałeś to tej małej dziewczynce?

Oczy Jungkooka poszybowały w stronę Ricka i natychmiast zauważył wyraz poczucia winy wyrysowanej na jego twarzy. Dla Gguka były to dobry znaki: troska o członków swojej grupy, dotrzymywanie obietnic, troska o dzieci i poczucie winy.

Wszystko to wskazywało, że ci ludzie byli tymi dobrymi, cóż na tyle dobrymi, jak tylko można było być w czasie apokalipsy.

Nowa fala determinacji zalała twarz Ricka, gdy kierował się w stronę Hershela.

— Więc jaki masz plan? Chcesz dokończyć tę butelkę? Zapić się na śmierć i zostawić swoje dziewczyny same na pastwę losu?

Hershel zerwał się ze swojego stołka i podszedł do Ricka.

— Przestań mi mówić, jak mam dbać o moją rodzinę, moją farmę! Jesteście jak zaraza! Robię to wszystko po chrześcijańsku i daję wam schronienie, a wy to wszystko niszczycie!

— Kiedy się poznaliśmy, świat był już w złym stanie. — Rick spojrzał gniewnie na Herszela, zaciskając pięści.

— Ty za to nie bierzesz na siebie żadnej odpowiedzialności! Powinieneś być ich przywódcą!—krzyknął Hershel, wskazując palcem na Ricka.

— Cóż, przecież jestem tutaj! Prawda?! — krzyknął Rick, wskazując na siebie.

— Tak. — Hershel skinął głową, znacznie spokojniejszy niż wcześniej. Odwrócił się i wrócił na swoje miejsce. — Tak, jesteś.

— No dalej, twoje dziewczyny potrzebują cię teraz bardziej niż kiedykolwiek. — Rick podszedł do Hershela i delikatnie ujął go za rękę.

Hershel oderwał rękę od Ricka i spojrzał na niego.

— Nie chciałem ci wierzyć. Powiedziałeś mi, że nie ma lekarstwa, że ​​ci ludzie nie żyją, a nie są chorzy. Postanowiłem w to nie wierzyć! Ale kiedy Shane strzelił Lu w klatkę piersiową, a ona po prostu dalej się zbliżała, wtedy zrozumiałem, jakim byłem dupkiem. — Gguk odwrócił wzrok, współczując staruszkowi, gdy usłyszał ból i wstyd w jego głosie.

— Nie żyli już od dawna, a ja karmiłem ich zgniłe zwłoki! — Hershel odetchnął ciężko, po czym cicho mruknął:

— Właśnie wtedy zauważyłem, że nie ma już nadziei.

— A kiedy ta mała dziewczynka wyszła ze stodoły, ten wyraz twojej twarzy, wiedziałem, że ty też to wiesz. Prawda? Nie ma już nadziei i teraz o tym wiesz, tak jak ja, prawda? — Hershel wpatrywał się w Ricka, który odwrócił od niego wzrok i nic nie powiedział.

Gguk patrzył na Ricka, czekając, co powie Hershelowi i jego brakowi nadziei. Jednak Rick milczał i nic nie powiedział, potwierdzając słowa Hershela.

Jungkook zadrwił, zwracając uwagę na siebie wszystkich trzech mężczyzn w pokoju.

— To bzdury i dobrze o tym wiesz.— Gguk spojrzał gniewnie na Hershela, gdy to mówił. Rick nic nie powiedział, pozwalając chłopcu mówić dalej. —Odkąd zwariował świat, ja zostałem sam, zdezorientowany i przerażony tym, co się dzieje. — Jungkook odepchnął się od blatu, oparł się o niego i szedł w stronę Hershela, położył ręce na blacie przed Hershelem i pochylił się bliżej do starszego mężczyzny. — Kiedy zobaczyłem, jak ludzie żerują na ludziach, a żywi mordują się nawzajem, jedyna rzecz, która trzymała mnie przy życiu to była ...była nadzieja. Nadzieja to jest coś prawdziwego. Więc nie mów innym ludziom, że jej nie ma tylko dlatego, że ty sam z niej zrezygnowałeś. — Jungkook wskazał na Hershela, a jego twarz wykrzywiała się w irytacji i złości.

— Ale inni z niej jeszcze nie zrezygnowali. Nadzieja jest po to, by mogła podtrzymywać ich przy życiu. A kim ty jesteś, żeby mówić komuś, kto potrzebuje odrobiny nadziei w tym popierdolonym świecie, że to nie jest prawdziwe? — Jungkook parsknął i wyprostował się.

Skrzyżował ramiona na piersi, zerkając na Ricka i Glenna, po czym ponownie skupił wzrok na Hershelu. — Tutaj już nie chodzi o ciebie, tu chodzi o ludzi wokół ciebie, którzy potrzebują nadziei, aby dalej żyć.

Jungkook sapnął z frustracji, przeczesując ręką swoje brudne loki.

— Cholera. — Glenn, który obserwował całą scenę, mruknął pod nosem.

Rick skinął głową, przyciskając język do policzka, zbierając myśli.

— Ludzie w domu potrzebują nadziei, nawet jeśli ma ona dać im tylko powód do dalszego działania. Tu chodzi o nich. — Rick skończył i cała trójka obserwowała poczynania Hershela.

Starszy mężczyzna skinął głową, a nowa fala determinacji i nadziei przepłynęła przez niego, gdy dokończył szklankę whisky i odepchnął ją. Jungkook wiwatował w swojej głowie, po czym chwycił butelkę whisky i rzucił nią w jedną ze ścian.

Szkło uderzyło w ścianę i rozbiło się na kawałki, podczas gdy Gguk przygryzł wargę, aby powstrzymać się od uśmiechu. Spojrzał na pozostałych trzech mężczyzn w pokoju i zauważył, że wszyscy się na niego gapili. Rick z uniesioną brwią, Glenn z szeroko otwartymi oczami i Hershel ze zmarszczonymi brwiami.

— Co? Musiałem się tylko w czymś upewnić. — Chłopiec wzruszył ramionami, przeskakując ladę i stając obok Ricka, który westchnął cicho.

Gdy grupa miała już opuścić bar, drzwi się otworzyły i weszło dwóch mężczyzn. Jungkook natychmiast się spiął i sięgnął po broń, podczas gdy dwaj nieznajomi uśmiechnęli się szeroko.

— Kurwa, oni jednak żyją...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro