8."Nowy początek".
Jeśli są jakieś błędy, obiecuję, że poprawię je jutro, ponieważ dziś streszczałam się, aby dokończyć rozdział, ponieważ jutro rusza przedsprzedaż "Can't let go".
Miłej lektury, kochani <3
Nie wiedziałam, która mogła być godzina. Gdy się obudziłam, wiedziałam tylko, że Dylan znów zniknął. Świeca stojąca na blacie szafki powoli dogasała, co sprawiło, że w pomieszczeniu było jeszcze ciemniej. Byłam wyspana, więc mogłam śmiało stwierdzić, że spałam wiele godzin.
Rozejrzałam się dokładnie. Drzwi łazienki były uchylone, a w środku panowała ciemność. Zniknęły także rzeczy Dylana.
Podniosłam się na równe nogi, nie zważając na ranę. Serce biło mi jak oszalałe. Oblałam się przerażeniem, iż jednak postanowił mnie zostawić i kontynuować podróż sam. Powinnam się cieszyć, że nie postanowił mnie zabić we śnie.
Była też opcja, że znów wyszedł na zwiad i tego się trzymałam. Wolałabym nie zostać sama na tym pustkowiu, ponieważ jedyna opcja jaka mi pozostawała, to powrót do Waszyngtonu.
Postanowiłam na razie nie panikować i zaczekać. Udałam się do łazienki, przemyłam zaspaną twarz i skorzystałam z toalety, w której zamiast wody, na dnie widniała czarna, głęboka dziura. Zapach nie był przedni, ale domyślałam się, że zaznawałam luksusu. Po powrocie do głównego pomieszczenia, postanowiłam poszperać w szafkach. Byłam głodna, więc wybrałam puszkę ryb w pomidorach. Wolałam nie spoglądać na termin przydatności. Nim ją otworzyłam, postanowiłam otworzyć resztę szafek. Same przydane rzeczy, ktoś musiał zadbać, aby miejsce było dobrze zaopatrzone. Zapałki, ubrania, plecaki, bidony na wodę. Ukucnęłam, aby odsunąć jedną z dolnych, szerokich szuflad. Nie należało to do łatwych rzeczy, ponieważ prowadnice były stare, a zawartość ciężka. Siłowałam się z meblem jeszcze dłuższą chwilę, a kiedy szuflada odpuściła, od razu ją zasunęła. Broń. Szuflada była pełna różnego rodzaju broni. Nie próbowałam odsuwać drugiej, zapewne czekał mnie ten sam widok.
Do mojej głowy przyszła myśl, aby zabrać jeden z pistoletów. Odrzuciłam jednak pomysł. Nie umiałam posługiwać się bronią, a gdyby Dylan znalazł ją przy mnie, mogło skończyć się niewesoło.
Zabrałam przygotowaną wcześniej puszkę oraz jeden z bidonów, który napełniłam wodą. Uczta godna samej prezydent – zaśmiałam się w duchu.
Minęło prawdopodobnie trzydzieści minut, a po Dylanie nadal nie było śladu. Sączyłam powoli wodę z bidonu, ponieważ czułam się odwodniona. Raz za razem obserwowałam te same meble, brudne i popękane ściany. Było to moje jedyne zajęcie.
Starałam się nie myśleć, co właśnie działo się w Kapitolu. Matka z pewnością nie pozwoliła opublikować informacji o mojej rzekomej pomocy mężczyźnie. Media zapewne huczą od informacji o moim uprowadzeniu. Może została wyznaczona nagroda dla znalazcy. Bardzo prawdopodobne było także, iż matka zachowała wszystko w tajemnicy. Martwiła się? Była przerażona zniknięciem jedynej córki? Musiała choć trochę się przejmować. Christina od zawsze była oszczędna w uczuciach, ale wiedziałam, że mnie kochała. Po prostu tego nie okazywała. Możliwe, że nie potrafiła, gdyż ciężar bycia politykiem, a następnie prezydentem sprawił, iż stała się chłodna. Nie miała łatwego życia. Na jej barkach spoczywało dobro całego kraju.
Pokrywa zaskrzypiała, a do środka wlało się ponure światło. Oznaczało to, że zbliżał się wieczór lub dzień należał do wyjątkowo ponurych. Wpatrywałam się z przestrachem w otwarty właz. Nie chciałam ujrzeć w nich nikogo innego, niż Dylana. Po chwili chłopak zszedł po drabince, a jego wzrok od razu padł na mnie.
– Wyglądasz jakbyś miała zaraz narobić w gacie.
Jak zawsze miły.
– Przestraszyłeś mnie – odpowiedziałam, a chłopak uśmiechnął się szeroko. – Co w tym zabawnego?
Wyciągnął coś spod kurtki i odłożył na blat. Pistolet, oczywiście.
– Nie jesteś już taka pewna siebie odkąd nie jesteś na swoim terenie, co? – zapytał z przekąsem, nadal się uśmiechając.
Postanowiłam się odgryźć.
– Ty natomiast jesteś tak samo irytujący jak zawsze. – Przewróciłam oczami.
Zignorował mój przytyk, wyciągając zza pasa kolejny pistolet.
Wzdrygnęłam się, gdy tylko uderzył o drewnianą szafkę po tym, gdy Dylan go tam rzucił.
– Chyba nie myślałaś, że wyjdę nieuzbrojony, szczególnie, że prawie każdy na tym pierdolonym świecie chce mnie schwytać, albo zabić. – Nie odpowiedziałam. – Spatrolowałem okolicę. Rozejrzałem się także, czy w pobliżu nie ma porzuconego samochodu, ale na razie nic z tego. Natknąłem się także na dwie strażniczki. Zgaduję, że kreci się ich tu więcej.
Pokiwałam głową na znak zrozumienia. Oznaczało, to że nadal nie byliśmy bezpieczni. Choć czy poza miastem istniało coś takiego jak bezpieczeństwo?
Kiedy Dylan wyjął z kieszeni nóż, przypomniałam sobie o pewnej sytuacji z zeszłego dnia.
– Wczoraj, gdy uciekaliśmy, ta strażniczka... Czy ty... – Nie wiedziałam jak ująć w słowa to, o co chciałam zapytać.
Dylan postanowił zrobić to za mnie.
– Zabiłem ją? To jeszcze jak. Gdybym miał więcej takich noży, pozbyłbym się ich wszystkich. Nóź do otwierania listów, to naprawdę dobra broń.
Wydawał się zadowolony ze swojego postępowania.
Podkuliłam nogi, opierając się o ścianę. Miałam przed sobą mordercę, który nie widział niczego złego w zabijaniu.
– Znowu to robisz – powiedział, wyjmując apteczkę.
Zmarszczyłam brwi z zdziwieniu, nie rozumiałam co miał na myśli.
Chłopak w tym czasie podszedł do mnie odwiązując opatrunek.
– Co robię? – zapytałam zdezorientowana.
– Patrzysz na mnie, jak na potwora. Nie zabijam dla przyjemności.
Poczułam się głupio, ponieważ nie miałam świadomości, iż mój strach przed nim był, aż tak widoczny. Zapadła cisza, w czasie której Dylan zajął opatrywaniem rany.
– Za kilka dni powinna zostać tylko blizna. Masz szczęście, że nie wdało się zakażenie.
Podniósł się wyrzucając stary bandaż do kosza, którego nikt zapewne przez długi nie opróżni, możliwe było nawet, że nigdy do tego nie dojdzie.
– Przepraszam – powiedziałam, nie mogąc znieść krępującej ciszy.
– Nie musisz przepraszać. Żyłaś w świecie, w którym byłem twoim wrogiem numer jeden. Naturalnie, że nie przywykniesz do mnie robiącego co chcę w dwa dni.
Miał rację. Mężczyźni od zawsze przedstawiani byli, jak coś najgorszego. Ja również w to wierzyłam, ponieważ nie znałam innego świata. Nie nienawidziłam ich z całego serca, ale nadal wierzyłam, że taki był porządek świata. Dopóki nie spotkałam Dylana. Do czasu, aż nie uchylił mi rąbka prawdziwego świata. Czy był on piękny? Absolutnie. Świat poza bańką w jakiej zostałam wychowana, w jakieś wszystkie kobiety zostały, nie był cudowny, tylko przerażający, ale prawdziwy.
– Jadłaś coś? – zapytał, grzebiąc w puszkach.
¬– Tak, niedawno.
– To zjedz więcej. Nie wiadomo kiedy następnym razem trafi nam się tak dobrze zaopatrzona baza. – Rzucił w moim kierunku jedną z puszek. – Do plecaków też za dużo nie zabierzemy, bo będą za ciężkie.
Spojrzałam na etykietę. Świetnie, kolejna fasolka w sosie.
Nie fatygowałam się podgrzewaniem dania. Wcisnęłam z ledwością całą zawartość. Nie chciałam rozzłościć Dylana poprzez marnowanie jedzenia, ponieważ domyślałam się, że było ono cenne.
– Kiedy wyruszamy? – zapytałam, spoglądając na chłopaka, który rozłożył się na materacu obok, pałaszując mięsną mielonkę. Ohyda.
– Za jakieś dwie godziny, może szybciej. Wyjdziemy, jak tylko się ściemni, szkoda marnować czasu.
Oznaczało to, że naprawdę przespałam cały dzień. Miałam nadzieję, że przełoży się to na energię do marszu.
– Dlaczego mnie nie obudziłeś, kiedy wychodziłeś? – zapytałam.
– A dlaczego miałbym? Byłaś bezpieczna i nie poszłabyś ze mną na zwiad. Przynajmniej jesteś wypoczęta i czas ci się nie dłużył, śpiąca królewno. – Wziął kolejny kęs. – Jak noga? Będziemy w miarę możliwości iść przez całą noc.
– Boli trochę mniej, ale nadal. Nie wiem czy będę w stanie obciążać nogę przez tyle godzin – stwierdziłam zgodnie z prawdą.
Spodziewałam się, że pierwszy kryzys przyjdzie już po godzinie, ale wolałam zachować to dla siebie.
Ponownie zapadła cisza, podczas której Dylan zakończył posiłek i rozłożył się na materacu z przymkniętymi powiekami.
Ja miałam dosyć leżenia, więc po prostu się w niego wpatrywałam, siedząc oparta o przeciwległą ścianę.
– Kim jesteś? – zapytałam, gdy mój mózg zaczął obumierać z nudów.
Wetchnął głęboko.
– Rebeliantem. Dylanem O'Connor, chyba wiesz.
– Pytam o to kim jesteś w swoim świcie. Jaką pełnisz rolę?
Poniósł się do pozycji siedzącej, a nasze spojrzenia się spotkały. Podtrzymałam tę krótką walkę, pomimo dyskomfortu.
– Nie zadawaj pytań, na które nie mogę udzielić ci odpowiedzi.
Zmrużyłam powieki.
– Coś ukrywasz – stwierdziłam.
– A ty mnie irytujesz, więc się zamknij. Teraz utnę sobie drzemkę, a ty zachowasz ciszę. – Na powrót położył się na materacu.
– Skąd będziesz wiedzieć, kiedy się obudzić? – zapytałam.
Odwrócił się do mnie plecami, wzdychając.
– Zamknij się, Mel.
***
Po dwóch okropnie długich godzin, Dylan zaczął przygotowywać nas do wymarszu. Pakował do plecaków, jak twierdził, same potrzebne rzeczy. Żywność, wodę, po dwa bidony dla każdego, jakiś sznur, zapałki, znalazła się nawet jedna działająca latarka. Do swojego plecaka wrzucił także zapas naboi do broni, którą zdążył już ukryć pod ubraniem. Szykował się jakby wyruszał na wojnę. Na samej górze przyczepił koce, twierdząc, że nie zawsze będziemy mieć tak dobre miejsce na nocleg, a wczesnowiosenne noce były zimne.
Podał mi jeden z plecaków, zaciskając paski, tak aby na mnie pasował. Był ciężki, lecz niewątpliwe lżejszy od tego, który miał nieść Dylan.
Przykucnął przy szufladach z bronią i odsunął drugą, do której nie zajrzałam. Wyjął z niech coś nie dużego, co następnie podał mnie. Spojrzałam na jego dłoń, rozpoznając w danej rzeczy składany scyzoryk.
– Schowaj do buta – polecił.
Spełniłam rozkaz, wkładając nóż tak, aby mnie nie uwierał.
– Po co mi on? – zapytałam.
– Do samoobrony – wyjaśnił krótko. – Czułbym się lepiej, gdybyś też miała pistolet, ale domyślam się, że nie potrafisz go używać. Wolałabym, abyś nie postrzeliła przez przypadek siebie lub mnie, bo nie wątpię, że tak by się stało. – Oparł dłonie na biodrach, skanując mnie wzrokiem od dołu do góry.
– Nie chcę nikogo zabijać. – Zmarszczyłam kapryśnie nos.
– Czasem to nieuniknione. Za murami nie ma prawa, ludzie biorą co chcą, a my mając zaopatrzenie, jesteśmy łakomym kąskiem. – Poza tym nie musisz od razu zabijać. Możesz kogoś unieszkodliwić strzelając w nogę. Sama wiesz, jaki to ból.
Pokiwałam głową, choć wątpiłam, że kiedykolwiek będę w stanie wziąć w dłonie broń i wycelować nią w żywego człowieka. W martwego też bym nie potrafiła.
Uprzątnęliśmy pomieszczenie do stanu, w jakim go zastaliśmy. Gdy wyszliśmy na parter domu, Dylan zakamuflował wejście starym dywanem, nasuwając następnie na niego regał. Wątpliwe, że ktoś nie wiedzący o istnieniu włazu go zauważy. Pomieszczenie wyglądało jak ograbiona do zera spiżarnia.
Na zewnątrz było ciemno. Starając się ignorować ból w nodze, brnęłam za chłopakiem, który pomimo długich nóg, starał się nie nadawać szybkiego tempa. Byłam mu za to wdzięczna. Nie używał latarki, twierdząc, że w ten sposób pozostawaliśmy mniej widoczni. Zgadzałam się z tym.
Jedynym źródłem światła był księżyc wiszący na bezchmurnym niebie.
Pomiędzy nami panowała cisza, której towarzyszył tylko chrzęst gruzów i piachu pod butami. Chciałam zacząć rozmowę, aby czas się nie dłużył. Miałam natomiast wrażenie, że prawie każde wypowiedziane przeze mnie słowo ogromnie denerwowało mężczyznę.
Zastanawiałam się, czy była szansa na złapanie z nim wspólnego języka. Może wtedy zacząłby mnie tolerować. Tylko o czym mogła rozmawiać córka prezydent i buntownik? O pogodzie?
Wpakowałam się w niezłe bagno.
***
Myliłam się. Kryzys nadszedł już po trzydziestu minutach marszu. Po tym czasie zaczęłam zaciskać zęby prąc na przód, aby dotrzymać tempa chłopakowi. Wolałam się nie zgubić. Po dwóch godzinach wędrówki, które zdawały się być wiecznością oraz podczas których nieustannie potykałam się o różne rzeczy, poirytowany Dylan zaproponował, że mnie poniesie. Odmówiłam, z kilku powodów. Nie chciałam, aby się męczył, nie pozwalał mi na o honor, a także trwanie w jego ramionach, mając tego pełną świadomość, nie było komfortowe. Oficjalnie zrzuciłam to na karb naszych ciężkich plecaków i tego, że będziemy jeszcze wolniejsi.
Przystanki były liczne, odczytałam w postawie Dylana oraz w jego nerwowym spojrzeniu, które wędrowało nieustannie wokół nas, gdy tylko się zatrzymaliśmy, że nie było mu to na rękę. Nie mieliśmy jednak innego wyjścia, więc czekał, aż odpocznę.
Waszyngton mieliśmy już dawno za sobą. Znikła nawet łuna światła, jaką dawało miasto. Wkraczałam co raz głębiej w nieznany świat, nie wiedząc co mnie czeka na końcu tej podróży. Nie było jednak odwrotu, zadecydowałam.
Z każdą pokonaną milą okolica zdawała się być co raz bardziej zrujnowana. W pobliżu nie było żywej duszy, przynajmniej taką mieliśmy nadzieję. Widziałam ogromne, stare bilbordy z wyblakniętymi od słońca nadrukami, z których nie było szans nic odczytać, choć księżyc świecił jasno. Gołym okiem mogłam dostrzec, że od dziesiątek lat nikt tu nie mieszkał.
Zawalone budynki obrastały bluszczem i mchem. Drzewa wyrastały w przypadkowych miejscach, nawet na dachach. Zapomniane przez świat pustkowie. Ludzi nadal było zbyt mało, aby zaludnić te tereny. Poza tym bardziej ekonomicznie było trzymać się w większych skupiskach, gdzie niczego nie brakowało.
Dylan przez znaczącą część czasu zachowywał ciszę. Rozumiałam go, ponieważ pomimo tego, iż z jakiegoś powodu darował mi życie oraz zabrał mnie ze sobą, nie pałał do mnie sympatią. Kiedy ścieżka zrobiła się szersza, zrównałam się z chłopakiem, chociaż nie należało to do łatwych rzeczy, moje trzy kroki, były jego jednym. Kurtki szeleściły w rytm naszych ruchów. Spojrzałam na profil mężczyzny. Wyraz jego twarzy był poważny, a wzrok wbity przed siebie. Wyglądał jakby intensywnie o czymś rozmyślał i zapewne tak było. Cienie majaczyły na jego bladej twarzy o zapadniętych policzkach. Włosy miał zmierzwione, a jeden kosmyk, wyjątkowo odstawał ku górze. Nabrałam przemożnej ochoty, aby go przygładzić, ale nie byłam na tyle głupia, aby to zrobić.
Przygryzł policzek od środka, a ja zorientowałam się, że zbyt długo na niego patrzyłam.
Odwróciłam wzrok i w tym samym momencie potknęłam się o coś dużego i twardego. Zawyłam z bólu, będąc na dobrej drodze do wylądowania na brudnej ziemi, ale nim to się stało, para silnych ramion chwyciła mnie w pasie i przytrzymała. Spojrzałam na chłopaka, który postawił mnie do pionu i puścił.
– Wszystko dobrze?
Pokiwałam głową, ale gdy oparłam ciężar na zranionej nodze, ból był silniejszy niż przedtem. Oczywiście, musiałam mieć szczęście i uderzyć o wielki kamień zranioną nogą. Skrzywiłam się.
– Patrz pod nogi, nie na mnie.
Speszyłam się mamrotając przeprosiny.
Chciałam powiedzieć, że to nie była moja wina, ale nie mogłam ponieważ wszystko wydarzyło się przez wpatrywanie się w niego. Nie mogłam oficjalnie się do tego przyznać. Powinnam spoglądać pod nogi, gdzie leżało pełno gruzów i innego rodzaju śmieci.
– Dasz radę iść dalej? – Dokładnie przyglądał się mojej osobie z lekkim rozbawieniem, które starał się zatuszować poważną miną.
Przytaknęłam.
Po chwili zastanowienia, chłopak znów ruszył przed siebie. Zrobiłam to samo, lekko utykając. Bo upływie kilku minut ból odrobinę zelżał do stopnia, który mogłam nazwać znośnym.
Pomiędzy nami znów nastała głucha cisza. Miałam dość wędrówki, której cel był mi nieznany. Ssanie w moim żołądku nasilało się i pomimo, iż najadłam się przed wyjściem, wycieńczone ciało domagało się uzupełnienia energii. Nie śmiałam poprosić Dylana o porcję jedzenia. Już na samym początku wędrówki uświadamiał mi, że racje żywnościowe będę wydzielane, aby wystarczyły do następnego postoju lub nawet do końca podróży, gdyby okazało się, że nie mieliśmy gdzie uzupełnić zapasów. Oznaczało to, że mogłam jeść tylko wtedy, gdy pozwolił na to Dylan. Godziłam się na to, ponieważ obszary poza miastem nie były moim naturalnym środowiskiem, więc zmuszona byłam słuchać rozkazów mężczyzny. Zaśmiałam się z siebie w duchu. Do czego to doszło? Córki prezydenta oddana woli mężczyzny. Gdyby matka to widziała, od razu by się jej wyrzekła.
Czułam się zmęczona nie tylko fizycznie. Z tyłu głowy ciągle towarzyszyło mi uczucie niepokoju. Byłam świadoma, że robiłam coś złego i niezgodnego z prawem. I chociaż nie do końca zgadzałam się z matką i prawem Państwa, nie potrafiłam wyzbyć się odczucia, że nie powinno mnie tu być. W istocie tak właśnie przecież było. Znalazłam się na nieznanej drodze wraz z Dylanem z czystego przypadku, ponieważ nasz plan, a raczej plan chłopaka zakładał zupełnie coś innego.
Bałam się tego, co czekało mnie na końcu naszej wspólnej drogi, a Dylan potęgował o odczucie trzymając wszystko w tajemnicy. Był irytujący, ponieważ o wszystkim chciał decydować sam, uznając, że moje zdanie w zupełności się już nie liczyło. Wkurzający baran.
Zapewne powinnam być mu wdzięczna, że mnie oszczędził, ale miałam nadzieję, że życie na które mnie skazaliśmy nie będzie wyglądać w ten sposób już zawsze. Nie podobała mi się wizja pozostawania pod dyktandem Dylana do końca swoich dni. Doceniałam, co dla mnie robił, chociaż robił to z osobistych pobudek, ale nadal mogłam wyrażać swoje niezadowolenie. Robiłam to jednak, póki co wewnętrznie, gdyż nie chciałam zostać porzucona.
Miałam nadzieję, że po spędzeniu z nim czasu, trochę się do niego przyzwyczaję, a może nawet uznam za kogoś podobnego sobie. Jak na razie brzmiało to irracjonalnie, gdyż różnice między nami widoczne były na każdym poziomie, a szczególnie charakterów.
– Jesteś szczęśliwa?
Nagłe i niespodziewane pytanie wyrwało mnie z zadumy. Spojrzałam na profil Dylana, upewniając się, że zmęczony umysł nie płatał mi figli. Chłopak zerknął na mnie przelotnie, zapewne chcąc upewnić się czy dosłyszałam, lub po to, aby sprawdzić moją reakcję.
Pytanie należało do tych z pozoru prostych, gdyż tak naprawdę szczęściem można było określić wiele rzeczy. Dla jednego były to udane zakupy, dla innego posiadanie ukochanej osoby. Czym było szczęście dla Melanie Becard? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, dlatego zwlekałam z odpowiedzią.
– Teraz czy ogólnie?
– Ogólnie. Jesteś zadowolona ze swojego życia do tej pory? – zapytał, ponownie na mnie zerkając.
Wypuściłam powoli powietrze z płuc.
Postanowiłam odpowiedzieć w sensowny sposób, skanując moje wspomnienia.
– Było znośnie – zaczęłam. – Nie jestem w stanie stwierdzić czy lubiłam swoje dotychczasowe życie. Z pewnością byłam do niego przyzwyczajona, więc z reguły nie narzekałam. Przez większość czasu wiało nudą, całe dnie przesiadywałam w domu mając za towarzystwo tylko siebie. Jedynym promykiem słońca w moim życiu była Lizzy. – Zauważyłam grymas na twarzy chłopaka, gdy tylko wspomniałam imię przyjaciółki. Dla niego Lizz była standardowym obywatelem Państwa Wyzwolonego. Zawahałam się, zastanawiając się czy na pewno chciałam powiedzieć, to co miałam na myśli. – Dopiero kiedy ty się pojawiłeś coś się zmieniło. Oczywiście byłeś irytującym dupkiem, czego nadal nie mogę odwołać, ale czułam dziwną ekscytację związaną z komunikacją z tobą. – Założyłam kosmyk włosów za uchu, aby zatuszować krępację wynikającą z przyznania się, że Dylan w jakiś sposób oddziaływał na moje życie, choć chciałam traktować go jak najzwyklejszego wybranego.
– Czyli ci się podobam. – Uśmiechnął się szeroko, a ja otworzyłam usta z oburzenia, zatrzymując się w miejscu, aby oglądać tył jego głowy, gdy mnie wyprzedził. Nie to miałam na myśli.
Obejrzał się za siebie, gdy nie odnotował dźwięku moich kroków.
– No chodź już, żartowałem. – Zatrzymał się oglądając się za ramię. – Żałujesz tego co się stało? – zapytał, gdy znów się z nim zrównałam.
Wiedziałam, co że miał na myśli ostatnie dni. Przełknęłam niesmak wcześniejszej wymiany zdań i znów zastanowiłam się nad pytaniem, które nie należało do łatwych.
– Nie wiem. Naprawdę – dodałam, gdy przeszył mnie wątpliwym spojrzeniem. – Chyba nie. Wiesz, tamto życie było wygodne, ale w całości ułożone pod dyktando matki, która chciała, abym wierzyła w Państwo tak samo mocno jak ona i ją w tym wspierała, choć ona nigdy nie wspierała mnie. Zawsze był ktoś, kto wypełniał obowiązki wychowywania mnie za nią. Ona pojawiała się na kilka godzin w ciągu dnia, tylko mówiąc mi, co powinnam robić i jak. To było przyzwyczajenie. Wierzyłam jej, ponieważ była prezydentem i moją matką, nie widziałam powodów dlaczego miałaby mnie okłamywać. Dlatego, iż wiele rzeczy jakie działy się wokół mnie było sprzeczne z moim wnętrzem, wierzyłam że tak powinno być i wmawiałam sobie, że to ze mną było coś nie tak. Więc cierpiałam w milczeniu starając się przekonać samą siebie, że powinnam walczyć ze sobą i wmawiać, że wszystko było w porządku. – Z moich ust wydobywał potok słów, którego nie potrafiłam zatrzymać. Nigdy nie mogłam się podzielić z tym nikim, a skoro Dylan chciał słuchać, mówiłam. – Nadal nie wiem czy to co opowiedziałeś mi w dniu ucieczki było prawdą, ale wydało mi się, że jakiś element układanki wskoczył na swoje miejsce, choć wszystkiemu towarzyszył szok.
Dylan nie byłby sobą, gdyby nie zabił klimatu oraz nie przypomniał swojej prawdziwej natury. Nie był troskliwym chłopaczkiem.
– Zdajesz sobie sprawę, że zdradziłaś swoją matkę i cały naród? Nie ujdzie ci to na sucho.
Skrzywiłam się z niesmakiem. Oczywiście, że byłam tego świadoma, ale skoro wkroczyłam w o bagno, to już postanowiłam przez nie brnąć. Gdybym teraz postanowiła wrócić, czego uściślając musiałabym dokonać zapewne bez pomocy Dylana, nie miałabym życia. Christina zapewne pozwoliłaby wrócić mi do względnie normalnego życia, tusząc sprawę podając informację o moim porwaniu jako zakładnika, lub wymyśliłaby jakieś inne gówna byleby wybielić wizerunek swój i córki. Lecz wtedy faktycznie znalazłabym się w prawdziwej złotej klatce, z której nie byłoby już ucieczki. Śledziłaby mój każdy, nawet najmniejszy ruch.
Nie byłam pewna podróży z Dylanem ani w ogóle jego, ale miałam tylko dwie opcje, a póki co, ta wydawała się lepsza, chociaż nie gwarantowała mi niczego, nawet przeżycia.
Pomimo tego wszystkiego, kochałam mamę i łamało mi się serce na myśl, że może już nigdy nie stanę przed nią jako jej córa, tylko jako zdrajczyni. Jeśli jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Zostawiłam za sobą całe doczesne życie i wszystkich, których znałam. Pomimo, iż początkowo nie zależało to ode mnie, teraz brnęłam w to ze świadomością. Z mężczyzną u boku. Z rebeliantem.
Rzecz jasna nie zamierzałam tego wszystkiego powiedzieć Dylanowi. Wystarczająco dużo o mnie wiedział. On jednak nadal pozostawał tajemnicą, którą trzymał wytrwale pod kluczem.
– Nie mam ochoty o tym rozmawiać – odparłam krótko.
Dylan o uszanował, ponieważ skinął głową i więcej się nie odezwał. Ponownie zapadła cisza.
– A ty? Jesteś szczęśliwy? – zapytałam, ponieważ zauważyłam, że rozmowa odsuwa moje rozmyślania o bólu. Tym fizycznym i psychicznym.
– Myślę, że nigdy nie będę szczęśliwy – odpowiedział stanowczo. Przeraziła mnie pewność w jego głosie. – Za dużo przeżyłem i dużo mnie jeszcze czeka. Zdarzały się lepsze momenty, ale były one ulotne i nie oddziaływały znacząco na moje życie. Ów krótkie chwile szczęścia, z którym musiałem się cieszyć tu i teraz. Nic nie wskazuje na to, że osiągnę prawdziwe szczęście.
Zrobiło mi się go szkoda, ponieważ wychodziło na to, że miał naprawdę gówniane życie. Ja także od teraz w nie wkraczałam i miałam nadzieję, że nie było ono, aż tak straszne, ponieważ powinnam się wtedy zastanowić czy złota klatka nie była lepszym rozwiązaniem.
Dylan był młodym człowiekiem, który przeszedł wiele i można było to zauważyć gołym okiem, choć nie miałam zbyt wiele do czynienia z mężczyznami. Za fasadą pewności siebie krył, coś czego nie chciał pokazać.
– Tam gdzie idziemy jest więcej takich jak ty? – zapytałam, chcąc skorzystać z dobrej passy naszej rozmowy. Nie spodziewałam się natomiast odpowiedzi, ponieważ szczędził mi informacji bardziej niż jedzenia.
– Tak.
Zdziwiłam się, gdy odpowiedział.
– Czy oni nie będą mieć problemu z tym kim jestem? – Ukryłam dłonie w kieszeniach kurtki, ponieważ zaczynały mi marznąć.
Westchnął, a ja domyśliłam się, że nie miał do powiedzenia niczego miłego.
– Będę z tobą szczery, Melanie. Ludzie nie będą zadowoleni z twojej obecności, będą wkurzeni na mnie, że cię sprowadziłem i wściekli na ciebie wyłącznie za to, że istniejesz i pojawiłaś się na ich terenie. Zapewne znajdą się też tacy, którzy zechcą cię skrzywdzić, więc będziesz musiała mieć się na baczności. Ludzie z mojego świata nienawidzą twojej matki, Państwa Wyzwolonego i wszystkich, którzy są z nim powiązani, a ty jesteś jej córką. Jeżeli ktoś stwierdzi, że będzie cię nienawidzić, będzie to robić nie zważając na twoje intencje. – Przeszedł mnie dreszcz, a Dylan kontynuował. – Znajdą się też tacy, którzy będą obojętni i zupełnie cię zignorują. Myślę, że kilka osób cię polubi, ale to tylko garstka osób, zdecydowana większość będzie chciała twojej śmierci i najlepiej wysłania twoich zwłok do Christiny, aby poczuć choć odrobinę satysfakcji z utarcia nosa Christinie. – Zupełnie nie przejmował się tym, że wywołał we mnie przerażenie. W końcu sama prosiłam się od odpowiedź. – Wszystko okaże się na miejscu, może nie będzie, aż tak źle, ale z pewnością będziesz mieć tam wrogów. Spróbuję mieć cię na oku, ale nie będę mógł bez przerwy za tobą łazić i robić za prywatnego strażnika, więc będziesz musiała radzić sobie sama. Nie będzie łatwo.
Spodziewałam się, że nie będzie łatwo. Nie myślałam natomiast, że ludzie których poznam będą chcieli mnie zabić tylko za moje pochodzenie. Choć po rozmyślaniach i analizie słów Dylana było to prawdopodobne, ponieważ jeśli ludzie zza miasta faktycznie, aż tak mocno nienawidzili Christinę, zabicie jakieś małej cząstki niej, czym byłam w tym wypadku ja musiało sprawić im nie lada przyjemność.
– Czyli moje życie od tej pory zamienia się w grę o przetrwanie – zauważyłam posępnym głosem.
Dylan roześmiał się obok mnie, co było rażącym kontrastem w mojej niezbyt ciekawej sytuacji.
– Witaj w prawdziwym świecie, Melanie Becard.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro