Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7."Śmierć wisi w powietrzu"

Rozdział 7

Ze snu wyrwało mnie gwałtowne szarpnięcie za ramię. Instynktownie chciałam zerwać się na równe nogi, ponieważ wiedziałam, iż twarda powierzchnia pode mną, nie była moim łóżkiem. Moja prawą nogę przeszył ból, który zmusił mnie do zaciśnięcia zębów.

Otworzyłam oczy, kiedy byłam w stanie, w miarę trzeźwo myśleć, ale nie zobaczyłam nic poza otaczającą mnie ciemnością i słabo zarysowanej sylwetki mężczyzny klęczącego przede mną. Minęło jeszcze kilka sekund nim przypomniałam sobie, gdzie się znajdowałam i dlaczego. W moim gardle urosła gula, którą zmuszona byłam przełknąć, aby się nie rozpłakać. Kiedy adrenalina opadła, uświadomiłam sobie co zrobiłam i jak głupie było moje postępowanie.

Dylan po zauważeniu, że się obudziłam zabrał dłoń, którą do tej pory trzymał na moim ramieniu. Ponownie zamrugałam, chcąc odpędzić resztki snu. Zadziwiające było to, że zasnęłam tak twardym snem. Minęło zapewne kilka godzin od naszej ucieczki, a ja nie otworzyłam oczu ani jeden raz. Nawet twarda podłoga i niewygodna pozycja, która dawała o sobie znać poprzez bolący kark, nie sprawiła, że wybudziłam się ze snu.

– Musimy iść – poinformował mnie półszeptem.

– Dokąd? Która godzina? – zapytałam otumaniona.

Westchnął, a ja mogłabym przysiąść, że przewrócił właśnie oczami.

– Wybacz, w pośpiechu zapomniałem założyć zegarek. – Chwycił mnie za dłonie i spróbował podnieść, a ja jęknęłam kiedy noga odmówiła posłuszeństwa. – Obstawiam, że koło północy, jest ciemno od dłuższego czasu.

Chciałam sięgnąć po torebkę, ale przypomniałam sobie, że zgubiłam ją w trakcie pościgu. Cóż, w takim momencie nie była mi już do niczego potrzebna.

– Jesteś w stanie iść? – zapytał, gdy ponowna próba podniesienia mnie, okazała się sukcesem.

Postanowiłam postawić dwa niepewne kroki w przód, aby przekonać się, czy byłam w stanie chodzić. Ból towarzyszył mi przy każdym kroku, ale mają ze sobą determinację byłam w stanie chodzić, nie wiedziałam tylko jak długo.

– Boli trochę mniej, ale będę nas spowalniała – skłamałam, ponieważ bolało jak diabli, ale wolałam nie ryzykować, że pozostawi mnie na pastwę losu.

Obwiniałam siebie za to w jakiej sytuacji się znalazłam. Ścigana i postrzelona. Zapewne uważano, iż spoufalałam się z Dylanem, dlatego postanowiliśmy uciec. Naprostowanie tej sprawy, jeśli kiedykolwiek wrócę, nie będzie łatwe. Szczęśliwie, jeżeli wyjdę z tej sytuacji żywa, gdyż w ranę mogło wdać się zakażenie, a mnie powoli i boleśnie mogła pochłonąć gorączka, ponieważ w ranę mogło się wdać zakażenie. Obstawiałam, że nie mieli tych ruinach ukrytego szpitala.

– Dlatego idziemy w nocy. Będzie łatwiej się ukryć. Spatrolowałem teren w okolicy i na razie ani śladu strażniczek. – Otworzył drzwi, które nie były już zabarykadowane.

Wyszłam za nim nadal będąc w szoku, że postanowił zostawić mnie samą i bezbronną, udając się na zwiad mając na uwadze ryzyko, że któreś z nas zostanie złapane. Postanowiłam jednak nie komentować sytuacji, aby nie denerwować go jeszcze bardziej. Na jego głowie ciążyło zapewnienie nam bezpieczeństwa.

Każde przeniesienie ciężaru na prawą nogę, skutkowało przeszywającym bólem. Mężczyzna podał mi ramię, na którym z chęcią się wsparłam, nie zważając na to, że przez to nasze ciała pozostawały w nieprzerwanym kontakcie. Liczyło się to, że łatwiej było stawiać kroki przy okazji unikając gruzów, gdyż Dylan starał się prowadzić nas bezpieczną ścieżką.

– Mamy około milę do przejścia. Przy dobrych wiatrach, w tym tempie i bez zbędnych komplikacji, dojdziemy za godzinę.

Nie wiedziałam dokąd szliśmy ani dlaczego nadal mnie za sobą ciągnął zamiast zabić, jak obiecywał. Rozsądek nakazywał milczeć i dać się prowadzić, ponieważ nie miałam zbyt wielu opcji w tej marnej sytuacji. Wiedziałam także, że Dylan był ostrożny w udzielaniu informacji, więc nie spodziewałam się uzyskać odpowiedzi.

Dylan rozglądał się dookoła, nasłuchiwał i przy każdym podejrzanym dla niego dźwięku nakazywał się zatrzymać i zachować ciszę. Nie wiedziałam jak w ciemności odnajdywał drogę ani skąd wiedział gdzie się kierować, ale postanowiłam mu zaufać.

Dodatkowe przystanki i wydłużenie czasu podróży spowodowane były także moimi prośbami o postój. Noga cierpiała katusze i tylko wola przetrwania sprawiała, że parłam na przód.

Czułam się słabo, a przed moimi oczami pojawiało się co raz więcej różnokolorowych plamek. Chciało mi się pić, a żołądek zaczynał domagać się jedzenia. Nie chciałam nic mówić, szłam z każdą chwilą mocniej zaciskając zęby. Nie chciałam denerwować Dylana. Mila nie była dużą odległością, więc im szybciej dojdziemy, tym wcześniej będę mogła odpocząć. Jednak mój organizm miał inny plan. Nogi się pode mną ugięły i tylko silne ramię mężczyzny powstrzymało mnie przed runięciem na ziemię.

– Cholera – przeklął, sadzając mnie na czymś, co mogło być pozostałościami muru.

Zakręciło mi się w głowie. Przechyliłam się na bok i zwymiotowałam. Mój żołądek był pusty, więc wnętrzności zostały boleśnie wykręcone przez targające mną raz po raz torsje.

Dylan chwycił moją nogę, odwijając bandaż. Odchyliłam głowę do tyłu, wpatrując się w nocne niebo. Nie wiedziałam czy gwiazdy, które widziałam były wynikiem mojego stanu, czy może niebo faktycznie prezentowało się, aż tak pięknie. W oddali dojrzałam łunę światła – był to Waszyngton. Nie spodziewałam się, że odeszliśmy tak daleko od miasta. Po raz kolejny odczułam uścisk w klatce piersiowej powodowany strachem.

Dylan odrzucił zakrwawiony kawałek materiału pomiędzy gruzy. Zastąpił go kolejnym paskiem oderwanym od koszuli. Krzyknęłam głośno kiedy zacisnął materiał jeszcze mocniej niż wcześniej.

– Zbyt długo zwlekałem z wyjściem – oznajmił wstając.

Złapał się pod boki i tak jak ja wcześniej wpatrzył się w niebo.

Zapewne powinnam zacząć robić mu wyrzuty, że prawdopodobnie skazał mnie na śmierć, ale nie miałam na to sił. Wszystko stawało się dla mnie obojętne.

– Wstawaj, jesteśmy blisko. Dojdziesz. – Zarzucił sobie moje ramię na ramiona, drugą dłonią oplótł moja talię, przyciskając do siebie.

W ten sposób niemal wlókł mnie za sobą, ponieważ moje nogi z ledwością pracowały.

***

Na miejsce dotarliśmy szybko, przynajmniej tak stwierdził Dylan, ponieważ dla mnie droga ciągnęła się w nieskończoność.

Weszliśmy do kolejnego, opuszczonego mieszkania. Dylan zostawił mnie na śmierdzącej, brudnej kanapie, a sam znikł za drzwiami jakiegoś pomieszczenia. Dosłyszałam szuranie i przesuwanie ciężkich przedmiotów. Chłopak powrócił po chwili, ponownie podnosząc mnie do pionu.

– Teraz będę od ciebie wymagał trochę wysiłku i mam nadzieję, że dasz radę – poinformował.

Zaprowadził mnie do małego pomieszczenia, które kiedyś mogło być spiżarnią, ponieważ dostrzegłam puste regały. Na środku pomieszczenia dostrzegłam otwarty właz, prowadzący pod podłogę. Dom posiadał piwnice.

– Musisz spróbować sama ustać na nogach. Wejdę pierwszy, a ty po mnie. Pomogę ci wtedy zejść.

Zaśmiałam się w duchu, ponieważ byłam pewna, że przy pierwszej próbie zejścia, runę na sam dół, bez potrzeby używania drabiny. Zaczynałam trząść się jak galareta, a moje ciało oblał pot.

Wsparłam się na jednym z regałów i przyglądałam się Dylanowi znikającemu w ciemności. Na jego sygnał puściłam się półki i pokuśtykałam do dziury. Spojrzałam w dół, ale zobaczyłam tylko ciemność. Zakręciło mi się w głowie.

– No rusz się – powiedział wściekle Dylan.

Z ledwością odnalazłam pierwszy szczebel drewnianej drabinki, następnie odszukałam drugi i krzywiąc się z bólu wsparłam cały mój ciężar na rannej nodze. Odetchnęłam głęboko i spróbowałam postawić kolejny krok, a później następny. W końcu, po pokonaniu kilku szczebli Dylan chwycił mnie w pasie i postawił na ziemi. Nakazał mi poczekać, a sam w tym czasie klnąc i przewracając różne przedmioty, zaczął czegoś szukać. Po kilku chwilach pomieszczenie rozświetlił płomień świecy. Zostałam posadzona na jednym z dwóch materacy, które Dylan rozłożył chwilę wcześniej na ziemi. Tak jak kanapa na górze, one także były wątpliwej czystości, ale lepsze to niż sen na zimnej, kamiennej posadzce.

Obserwowałam chłopaka, który zamknął właz, a następnie przystąpił do przeszukiwania szafek. Rozpalił jeszcze jedną świecę, stawiając ją po przeciwległej stronie pokoju.

Podszedł do mnie, trzymając w ręką małe, czerwone pudełko oraz butelkę przeźroczystego płynu.

– Teraz mała operacja – poinformował, ponownie chwytając moją nogę. – Lepiej nie patrz, ponieważ nie chcę żebyś zemdlała.

Zdanie nie miało raczej na celu uspokojenia mnie, ponieważ nabrałam przemożnej ochoty, aby skulić się w koncie.

Odwiązał prymitywny opatrunek, a ja poczułam spływającą po mojej nodze krew. Ponownie zebrało mi się na mdłości.

– Ranę trzeba odkazić, ale mam do dyspozycji tylko czysty spirytus, więc zaciśnij zęby i postaraj się nie krzyczeć. – Pociągnął moją nogę jeszcze bliżej siebie, trzymając w ręku odkręconą buteleczkę. – Gotowa?

Pokiwałam głową, choć w żadnym wypadku nie byłam gotowa. Chłopak wylał na ranę pokaźną ilość alkoholu, a ja jęknęłam głośno, nie mogąc tego powstrzymać. Następnie wyciągnął z pudełka gazę i ją także zwilżył alkoholem, aby dokładniej oczyścić gazę.

Kiedy ból trochę ustąpił, postanowiłam nawiązać konwersację z Dylanem.

– Czyli macie ukryte bazy w przypadkowych miejscach? – zapytałam nie wiedząc jak nazwać miejsce, w którym się znajdowaliśmy.

Była to w miarę bezpieczna strefa, zaopatrzona z najpotrzebniejsze rzeczy.

– Tak, jak widzisz, przydają się – oburknął niewesoło. – Będę musiał zszyć ranę, więc łaski swojej się nie odzywaj.

Przełknęłam głęboko ślinę.

– Będzie boleć? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.

– Jak diabli.

– Robiłeś to już kiedyś?

W tym samym momencie moją nogę przeszył ból, spowodowany uciskiem w okolicach rany.

– Zamknij się.

Wbiłam palce w materac, czując igłę przeszywającą moją skórę. Siłą powstrzymywałam się od krzyku. Przed oczami znów zobaczyłam gwieździste niebo. Miałam wrażenie, że zabieg trwał wieki. Dylan najprawdopodobniej rozkoszował się każdą chwilą mojego cierpienia. W końcu zakończył zszywanie rany, ale tylko po to, aby ponownie polać ją spirytusem. Tym razem zrobił to bez ostrzeżenia. Posłałam mi słodki uśmiech, kiedy zacisnęłam zęby, aby nie krzyknąć lub nie zacząć go wyzywać. Rana została owinięta czystym bandażem, a ja mogłam odetchnąć z ulgą.

– Miejmy nadzieję, że nie wda się zakażenie. Szczerze mówiąc będziesz niesamowitą szczęściarą jeśli tak się nie stanie – poinformował, a ja skrzywiłam się na jego słowa.

Ponownie zaczął grzebać w szafkach. Chwilę później na moich kolanach wylądowały spodnie, koszulka, kurtka i para skarpet.

– Jaki nosisz rozmiar buta? – zapytał trzymając w dłoni parę czarnych, wiązanych butów na wzór tych, jakie były częścią umundurowania strażniczek.

– Piątkę.

– Szczęście ci dopisuje, będą pasować. – Rzucił obuwie tuż obok moich stóp. – Reszta może być za duża, ale mam tutaj szafy pełnej ubrań z najnowszej kolekcji – powiedział z ironią.

Nie rozumiałam jego złośliwej postawy. Z minuty na minutę stawał się co raz gorszy.

Krzątał się po pomieszczeniu, ciągle coś przekładając i wciąż otwierając te same szafki. Patrzenie na niego, pogrążonego w półmroku dziwnie hipnotyzowało. Poruszał się w tym, jakby się wydawało obcym miejscu, jakby w końcu był u siebie.

Ja natomiast siedziałam skulona, otumaniona bólem i wydarzeniami ostatnich godzin. W żadnym stopniu nie czułam się tak pewne, jak w swojej rezydencji, otoczona strażniczkami. W tym miejscu nie miałam władzy i byłam zdana na łaskę mężczyzny.

Odwrócił się, trzymając w dłoni dwie puszki. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i jedynie godność powstrzymała mnie przed odwróceniem wzroku.

– Do wyboru mamy przeterminowaną fasolkę w sosie, albo przeterminowany gulasz grzybowy. – Potrząsnął puszkami.

– Myślę, że obie opcje są ohydne – stwierdziłam.

Chłopak wzruszył ramionami.

– Wybacz, zapomniałem poinformować kucharki o naszej wizycie. – Przewrócił oczami, odstawiając puszki na szafkę.

Wsparł ręce na biodrach nadal się we mnie wpatrując. Ja siedziałam nadal w tej samej pozycji, ściskając ubrania, które mi dał. Nie chciałam zdejmować ubrań przy nim. Różnie mówiono o mężczyznach widzących nagie ciało kobiety i żadna z tych wersji nie była pozytywna.

Dylan prawdopodobnie także zauważył moje zakłopotanie, ponieważ wskazał jedyne drzwi, jakie znajdowały się w pomieszczeniu.

– Prowizoryczna łazienka. Jesteśmy blisko Waszyngtonu, więc powinna być podłączona do kanalizacji. Woda będzie lodowata, ale myślę, że to twoja jedyna szansa na prysznic w najbliższych dniach – wyjaśnił.

– Woda w takim miejscu? Myślę, że można to uznać za luksus.

Wzruszył ramionami.

– Nielegalne podłączenie do wodociągów. Ciśnienie będzie słabe i woda może się szybko skończyć, więc to nie czas na relaks.

Jakby trwanie pod strumieniem lodowatej wody w brudnej, ciemnej łazience było szczytem moich marzeń.

Chciałam poprosić o w podniesieniu się, ale postanowiłam zrobić to sama. Nie należało to do rzeczy łatwych i najprawdopodobniej wyglądałam w tamtym momencie komicznie, jednak dałam radę. Dylan nie kwapił się, aby mi pomóc, nawet wtedy, gdy zatoczyłam się niebezpiecznie dostając zawrotów głowy. Pomimo wszystko czułam się trochę lepiej. Głową nadal była ciężka, stawianie prostych kroków stanowiło ogromy problem, ale nie znajdowałam się już na granicy omdlenia.

Wręczył mi ręcznik, który wyciągnął z górnej półki. Biorąc go w dłoń stwierdziłam, że bardziej przypominał postrzępioną szmatę, ale był.

Zabrałam jedna z dwóch zapalonych świec i kuśtykając ruszyłam w stronę drzwi.

Tak jak się spodziewałam, za progiem nie spotkałam wygód ani czystości. Betonowe, obskurne ściany. Sedes bez klapy oblepiony kurzem oraz prysznic, który składał się z kratki umieszczonej w podłodze oraz słuchawki prysznicowej, której czasy świetności skoczyły się siedemdziesiąt lat temu.

Na ścianie wisiało lustro, również brudne i pęknięte w dwóch miejscach. Przyjrzała się swojemu odbiciu i prawie się nie poznałam. Byłam brudna, rozczochrana i blada. Pod oczami widniały ogromne sińce. Ruchome, słabe światło świecy dodatkowo potęgowało mój upiorny wygląd.

Tak właśnie wyglądały efekty chęci postawienia się matce. Kryłam się gdzieś w piwnicach ruin. Ranna i zmęczona, a był to dopiero pierwszy dzień.

Rozebrałam się do nagą, mając nadzieję, że Dylan nie postanowi wejść do łazienki, której drzwi nie posiadały zamka.

Drżącą ręka odkręciłam kurek, a ze słuchawki popłynął słaby strumień wody. Włożyłam najpierw dłoń i od razu ja cofnęłam. Woda faktycznie była lodowata. Wzięłam sobie jednak do serca, że była to jedyna szansa na kąpiel i weszłam pod strumień. Pisnęłam cicho, polewając się stopniowo. Zauważyłam zakurzoną butelkę męskiego żelu pod prysznic i wycisnęłam z niej resztki płynu. Lepsze to niż nic.

Umyłam się w błyskawicznym tempie, ponieważ kąpiel nie należała do tych przyjemnych. Następnie osuszyłam ciało ręcznikiem i założyłam ubrania, które dał mi Dylan, włącznie z krótką, ponieważ potrzebowałam się ogrzać, a w piwnicach panował ziąb. Pomimo wszystko, doceniłam możliwość umycia się, gdyż poczułam się przez to lepiej.

Chwytając stare ubrania, opuściłam łazienkę. Sukienka i botki na obcasie nie będą już przydatne. Z płaszcza wyjęłam klucz, który nie wiem dlaczego, ale ukryłam w jednej z wielu kieszeni krótki.

Dylan odebrał moje ubrania, wciskając je do skrzyni stojącej obok drabinki.

– Może się komuś przydadzą – wyjaśnił widząc mój pytający wzrok.

Jego głos był obojętny. Starałam się także unikać mnie wzrokiem.

– Zjedz coś, a ja pójdę się umyć. – Chwycił komplet ubrań podobny do moich i zniknął za drzwiami.

Minęła dłuższa chwila nim usłyszałam szum wody.

W tym czasie otworzyłam jedna z puszek i spróbowałam czegoś, co miało być obiadem. Fasolka nie smakowała najgorzej, ale potrzebowałam czegoś ciepłego.

Odszukałam jeszcze dwie świecie, a następnie je odpaliłam. Ustawiłam puszkę nad płomieniami, mając nadzieję, że choć trochę się podgrzeje. Znalazłam także nóż, który posłużył mi za łyżkę.

Wpatrywałam się w mój przyszły posiłek, rozmyślać co mogło mnie czekać. Nie planowałam się tutaj znaleźć i pomimo, że złość na matkę była ogromna, nie chciałam, aby wszystko zabrnęło, aż tak daleko. Byłam świadoma, iż tylko Dylan mógł utrzymać mnie przy życiu, a wszystko zależało od jego kaprysu.

Czy postanowi mnie to w końcu zabić, tak jak obiecał w Waszyngtonie? Jeśli tego właśnie chciał, powinien zostawić mnie ranną wśród gruzów, mając nadzieję, że zabije mnie zakażenie. Jednak mi pomógł i ciągnął za sobą.

Kiedy moje podgrzałam jedna puszkę, to samo zrobiłam z drugą.

Woda już dawno nie płynęła, ale Dylan nie wychodził. Zapewne także potrzebował czasu dla siebie. Widziałam w nim co raz więcej człowieka, który również miał prawo do uczuć, takich jak moje. Zastanowiłam się czy także stał przed lustrem, wpatrując się w swoje odbicie i bojąc się z myślami.

Kiedy znów pojawił się w pomieszczeniu kończyłam podgrzewać jego porcję.

– Pomysłowe – przyznał odbierając ode mnie puszkę.

– Nie zbyt smaczne, ale ciepłe – powiedziałam, wracając na materac.

Spożywałam fasolkę, przechylając puszkę, gdyż nie mieliśmy sztućców. Głód nękał mnie do tego stopnia, że pochłonęłam zwartość puszki szybciej niż Dylan.

Dylan zajmował swój materac. Wyciągnął nogi przed siebie, a plecy oparł o ścianę. Wpatrywał się w płomień świecy stającej na szafce przed nim. Nieustannie o czymś myślał, a ja nie miałam sił, aby nawiązywać rozmowę.

Odłożyłam pustą puszkę i zwinęłam się w kłębek na materacu. Obserwowałam właz, obawiając się, że mógł pojawić się w nim nieproszony gość. Kryjówka nie była, aż tak dobra, aby odrzucić taką ewentualność.

– Spędzimy tu cały jutrzejszy dzień. – Głos Dylana rozbrzmiał w pomieszczeniu. – Wyruszymy, jak się ściemni. Miejmy nadzieję, że pochłonie cię gorączka, a noga pozwoli ci na marsz.

Szczerze wątpiłam, że kilkanaście godzin sprawi, iż będę gotowa na prawdopodobnie wielogodzinny marsz, ale narzekanie nie należało w tym momencie do najlepszych pomysłów. Musiałam mieć na uwadze, że Dylan mógł zrobić ze mną cokolwiek chciał, a moje kaprysy mogły wpędzić mnie do grobu.

– Dokąd idziemy? – postanowiłam zaryzykować pytaniem.

Nadal gapił się w płomień. Zacisnął usta, najprawdopodobniej się nie wpakować mi kulki w głowę. Zauważyłam broń, która starał się przemycić pomiędzy ubraniami, gdy szedł brać prysznic i byłam pewna, że miał ją przy sobie.

– Filadelfia – oznajmił, co szczerze mnie zdziwiło.

Zaskoczył mnie także fakt, iż udawał się do zaludnionego miasta, które znajdowało się na pewno ponad sto mil od Waszyngtonu.

– To cholernie daleko. Jak chcesz się tam dostać?

– Pieszo, ale biorąc pod uwagę twój stan, trochę nam zejdzie. Może trafimy na jakiś opuszczony wóz, sprawny wóz, choć szczerze w to wątpię. Owszem, czeka nas długa podróż, ale musimy tak dojść, jeśli chcemy być bezpieczni – wyjaśnił.

Miło było, że póki co, uwzględniał mnie w swoich planach.

– Filadelfia, to miasto równie mocno rozwinięte, jak Waszyngton. Jak chcesz się czuć tam bezpiecznie? – zapytałam zdziwiona.

Dylan westchnął, a następnie położył się, odwracając się do mnie plecami.

– Za dużo pytań. Nie twoja sprawa. Ty masz tylko przeżyć i tam dojść – wymamrotał z irytacją.

Wiedziałam, że dalsze pytania nie miały sensu. Dylan nie chciał zdradzać mi swoich planów, o ile informacje, które mi podobał były w ogóle prawdziwe. Nie ufał mi i było to oczywiste. Nie czułam się zdziwiona, ponieważ odczuwałam to samo. Nie mogliśmy zapominać, że wciąż byliśmy wrogami. I tylko licho wiedziało, dlaczego mnie ze sobą prowadził. Nie byłam w stanie uwierzyć, że po prostu mnie polubił i nie chciał mojej śmierci. Miał jakiś plan, ponieważ gdyby nie to uciekłby, nie przejmując się tym, czy strażniczki mnie zabiją. Prawdopodobnie powinnam się obawiać, ale nie myślałam o niczym innym niż sen, który jako jedyny mógł mnie wybawić od zmartwień i bólu.

Wciąż wpatrywałam się w plecy Dylana.

– Dobranoc – powiedziałam, nie mając nadziei ma odpowiedź.

Nawet nie drgnął.

Odwróciłam się twarzą do ściany i zamknęłam oczy. Byłam wykończona.

Usłyszałam cichy szelest materiału.

– Dobranoc, Melanie – odpowiedział dziwnie zachrypniętym głosem.

Zasnęłam w kilka minut.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro