Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6."Niezgodnie z planem"

Rozdział szósty

Opatuliłam się mocniej płaszczem, zatrzaskując za sobą duże drzwi. Dzień należał do tych wietrznych i ponurych, podczas których nie miało się ochoty wyściubiać nosa poza mury domu. Nawet pogoda ostrzegała mnie, że powinnam zostać w domu. Spojrzałam na Dylana, który kroczył powoli w kierunku limuzyny, prowadzony przez dwie rosłe strażniczki. Jego brązowe włosy rozwiewał wiatr, a koszula i cienki płaszcz, w który udało mi się go włożyć, nie dawał mu wystarczającego ciepła, jednak nie zgodził się na nic więcej. Dwie inne strażniczki siedziały już w samochodzie, którym miały eskortować nas na koniec miasta.

Nie udało mi się dowiedzieć, po co Dylan chciał udać się do sklepiku z ozdobami, który znajdował się na obrzeżach miasta.

Każdy kolejny krok, który robiłam stawał się trudniejszy, żołądek co raz mocniej ściskał się ze stresu, a w mojej głowie mnożyły się wątpliwości.

Zastanowiłam się czy nie powinnam wrócić do domu, zamknąć Dylana i mieć w nosie czy się zagłodzi, czy zrobi cokolwiek innego, aby zakończyć swoje istnienie. Tylko z jakiegoś powodu nie potrafiłam mu na to pozwolić. Nie umiałam też go wykorzystać. Szczególnie po tym, gdy otworzył mi oczy na pewne sprawy. Nie wiedziałam, co zamierzał, jedynie mogłam się domyślać. Spekulowałam, iż zamierzał nadać informację innym rebeliantom o tym, że żyje i gdzie się znajduje. Może przyjadą mu z odsieczą, chcąc go wydostać. Moje postępowanie można było uznać za oczywistą głupotę, ale chociaż w ten niewielki sposób mogłam utrzeć nosa matce. Możliwe, że ten jednorazowy wyjazd nie będzie mieć wpływu na nic większego, jednak pozwoli mi uzyskać wewnętrze samozadowolenie, ponieważ w końcu robiłam coś o czym zdecydowałam sama. Bez znaczenia czy było to mądre, czy też nie.

Usiadłam na kanapie limuzyny, a mój wzrok od razu wbił się w twarz Dylana. Miałam wrażenie, że był równie podenerwowany, jak ja. Wrażenie było ulotne, ponieważ sekundę później przybrał swoją zwyczajową, zadziorną minę.

Postanowiłam zetrzeć jego zadowolenie powoli wyjmując z mojej małej, brązowej torebki parę kajdanek z przymocowanym do nich długim i solidnym łańcuszkiem.

Tak jak się spodziewałam, uśmiech ustąpił miejsca irytacji, a od teraz na moich ustach gościł uśmiech satysfakcji.

Zamachałam kajdankami, a one zakołysały się w rytm moich ruchów.

– Chyba nie planujesz mi tego założyć – oburzył się.

– A ty chyba nie myślisz, że będziesz sobie chodzić wolno. Są zasady.

– Zasady są po to, żeby je łamać.

– Nie w tym wypadku. Zakładaj. – Wyciągnęłam w jego stronę otwarte kajdanki, mając nadzieję, że nie zgubiłam klucza.

Nie chętnie wysunął ręce, a ja zatrzasnęłam metalowy przedmiot na jego nadgarstkach.

– To uwłaczające.

Zignorowałam jego słowa. Wyprowadzanie mężczyzn nigdy nie kojarzyło mi się z czymś interesującym ani przyjemnym. Nigdy nie miałam w planach robić tego typu rzeczy, ograniczając się do koniecznego minimum.

– Pamiętaj też, aby nie podnosić na nikogo wzroku, patrzysz cały czas pod nogi. Twoja zuchwałość, do której masz niezwykłe zdolności, nie zostanie dobrze odebrana – przestrzegłam Dylana dbając o jego, jak i własne bezpieczeństwo.

On natomiast przewrócił oczami, a ja nabrałam przemożnej ochoty, aby zdjąć but i rzucić nim w jego twarz.

– Córka prezydent nie ma specjalnych przywilejów? – zapytał, unosząc nadgarstki.

– Niby jesteś taki mądry, a niektóre rzeczy muszę tłumaczyć, jak małemu dziecku. Niech dotrze do ciebie, że ktoś może mnie nie rozpoznać, zawiadomić straż miasta i twój plan spełznie na niczym, więc łaskawie, choć raz rób to co mówię. Albo to, albo nic. Wybieraj. – Po tych słowach wewnątrz samochodu zapanowała cisza.

Każde z nas spoglądało w swoją szybę. Niepokój nadal rozchodził się po moim ciele. Tym razem czułam coś jeszcze, obawę powiązana z przebywaniem blisko granicy miasta. Nigdy nie przebywałam w takich miejscach, jedynym miejsce na granicy był nie duży las, w którym czasem biegłam zmuszona przez Lizzy. Było to jednak miejsce zlokalizowane kilkaset metrów od mojego domu, bez krajobrazu zniszczonych, zawalonych budynków.

Czułam w kościach, że wcale mi się tam nie spodoba.

– Czy teraz się dowiem, co masz w planach? – zapytałam, kiedy kierowca poinformował, że w zaraz dojedziemy na miejsce.

Dylan zastanowił się przez chwilę nim odpowiedział.

– Moja znajoma prowadzi ten sklep, pomoże mi wrócić do swoich – wyjaśnił niechętnie.

Pomimo, iż spodziewałam się podobnego obrotu spraw, słowa mężczyzny wbiły mnie w fotel. Wpatrywałam się w twarz Dylana, zastanawiając się, co wydarzy się na miejscu.

– Czyli zamierzasz uciec – stwierdziłam.

– Brawo, księżniczko. Jak się tego domyśliłaś? – zironizował. – Tak planuje wrócić tam gdzie jest moje miejsce.

Po krótce streścił mi swój plan, a ja wpatrywałam się w niego osłupiała, zastanawiając się jakimś sposobem wymyślił wszystko z najmniejszymi szczegółami. Byłam zaskoczona, a zarazem pełna podziwu.

Otworzyłam torebkę, przerzucając rzeczy znajdujące się wewnątrz niej. W końcu odnalazłam to czego szukałam. Odłączyłam jeden z dwóch kluczy i podałam go Dylanowi. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.

– Dajesz mi klucz do kajdanek? – Nawet jego głos nasycony był niedowierzaniem.

– Nie wiem, co się wydarzy, więc wolę, abyś miał je przy sobie.

Dylan odebrał klucz, nieporadnie wkładając go do przedniej kieszeni dżinsów.

Drugi ukryłam w kieszeni płaszcza, aby na wszelki wypadek mieć go pod ręką.

Limuzyna się zatrzymała, a ja wiedziałam, że kiedy postawię nogę na zewnątrz, będzie mogło zdarzyć się wszystko.

– Chyba zaczynasz mnie lubić.

W odpowiedzi szarpnęłam łańcuszek.

– Głowa w dół i idziemy.

Zostałam zatrzymana jeszcze na minutę, aby wysłuchać co miał do powiedzenia, następnie opuściłam pojazd na drżących nogach.

Mieliśmy do pokonania kilkadziesiąt metrów. Metalowe słupy uniemożliwiały przejazd, a także wyjazd z miasta. Dziwiło mnie, że matka nie wybudowała jeszcze wokół nas muru. Jednak taki projekt był czasochłonny i kosztowny.

Dwie strażniczki szły kilka kroków za nami. Kątem oka spojrzałam na Dylana, który na szczęście trzymał się moich zaleceń i utrzymywał wzrok wbity w ziemię. Miałam nadzieję, że tak pozostanie.

Minęliśmy kobietę w całości ubraną na fioletowo, nawet jej włosy miały podobny odcień. Spojrzała na Dylana, uśmiechając się z uznaniem. Ja natomiast zachowałam powagę, krocząc przed siebie z podniesioną głową. Starałam się zachować pozory, a także zamaskować mój stres.

Towarzyszące mi strażniczki, zatrzymały się przed wejściem. Nie mogły wchodzić ze mną do sklepów, więc musiały czekać na zewnątrz. Otworzyłam drzwi, wchodząc do sklepu pełnego zabawek erotycznych. Dylan parsknął pod nosem, zauważając moja minę. Dałam mu dyskretnego, ostrzegawczego kuksańca w bok.

Pewnie podeszłam do lady, za którą stała młoda dziewczyna. Jej twarz zdobiły liczne kolczyki, a głowa była łysa. Odmiana w szale kolorowych włosów.

– W czym mogę pomóc? – zapytała, a jej głos był nadzwyczaj ciepły i przyjemny.

Przyjęłam najbardziej narcystyczny i kapryśny ton, na jaki było mnie stać.

– Ulica jest okropnie brudna i pełna gruzu, a ja mam na nogach buty z najnowszej kolekcji. – Wskazałam na botki z nie dużym obcasem, które miałam na nogach. Dziewczyna nawet nie spojrzała, przybierając pytający wyraz twarzy. – Mogłaby pani przeprowadzić mnie przez z zaplecze i wypuścić na drugiej ulicy. Oszczędzę sobie drogi i moje buty zostaną nienaruszone.

Kobieta spoglądała na mnie z niedowierzaniem.

Dylan opracował plan, który jeszcze raz dokładnie mi wyłożył tuż przed opuszczeniem limuzyny. Miałam sprawić, aby ekspedientka wypuściła nas wyjściem pracowniczym na drugą ulicę, gdzie znajdował się faktyczny cel naszej podróży. Musieliśmy się jednak pozbyć strażniczek, które nie opuszczały mnie na krok.

– Wstęp na zaplecze mają tylko pracownicy – poinformowała, a ja zaczęłam panikować.

Nie mogłam zacząć jej namawiać siłą, ponieważ mogłaby zacząć coś podejrzewać.

Po raz kolejny tego dnia sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam z niego kilka banknotów. Następnie położyłam je na blacie, spoglądając w oczy dziewczyny, mając na ustach wciąż ten sam przesłodzony uśmiech.

– Może jednak zmienisz zdanie?

Dziewczyna spojrzała na mnie, a później na pieniądze. Powtórzyła tę czynność kilkukrotnie, a ja zaczynałam się niecierpliwić. Nerwowo spojrzałam na strażniczki, które oczekiwały na mój powrót przed drzwiami. Jeśli plan Dylana nie wypali, nie mieliśmy nic w zanadrzu.

Ku mojemu zadowoleniu i uldze, dziewczyna wsunęła banknoty do kieszeni. Nie wydawało mi się także, aby mnie rozpoznała. Była to dobra informacja, ponieważ nie chciałam, aby moja wizyta w tym sklepie, jak i poczynania rozeszły się echem po mieście, a o to nie było trudno.

– Proszę za mną. – Ruchem głowy wskazała na zwykłe białe drzwi, znajdujące się za ladą.

Znaleźliśmy się w niedużym magazynie, który oświetlały kiepskiej jakości świetlówki. Regały wypełniały różnego rodzaju opakowania z towarem. Za magazynem znajdował się krótki korytarz, a na jego końcu drzwi, którymi wyszliśmy na zewnątrz.

Po przesadzonych podziękowaniach, ruszyłam w dalszą drogę. Nie mieliśmy dużo czasu, ponieważ strażniczki lada moment zorientują się, że sklep jest pusty, a ja wpadnę w kłopoty nie wracając na czas.

W głowie miałam już ułożony plan, zakładający mój paniczny powrót, powiązany z udawanym płaczem. Poinformuję strażniczki o tym, że Dylan mnie obezwładnił i zagroził śmiercią jeśli go nie wypuszczę. Oczywiście czekała na mnie także tyrada ze strony matki oraz obława na Dylana.

Przeszliśmy w dół ulicy, kierując się do sklepu z bibelotami. To tam miała pracować znajoma Dylana, która mogła mu pomóc. Nie byłam szczęśliwa, że wśród społeczności żyli ludzie z rebelii, ale zaczynałam się domyślać, że taki stan rzeczy jest normą, a kobiety dobrze się maskowały.

Zatrzymałam się kilka metrów od wejścia, wcześniej upewniając się, że w zasięgu wzroku nie było nikogo. Budynki w większości nie były zamieszkane. Tylko niektóre pomieszczenia, głównie te na parterze zagospodarowano przez sklepy i drobne usługi, takie jak krawiectwo.

– Zdejmę ci kajdanki, więc proszę nie uduś mnie nim uciekniesz.

– Gdzież bym śmiał. – Wysunął dłonie w moim kierunku, czekając na zdjęcie kajdanek.

Kiedy jego dłonie zostały uwolnione, sięgnął do kieszeni, a ja cofnęłam się instynktownie. Mężczyzna wyciągnął natomiast klucz do kajdanek, który wręczyłam mu w limuzynie.

– Zostawię na pamiątkę. Tobie też radzę, będziesz mogła dzięki niemu wspominać najcudowniejszego mężczyznę, jaki stąpa po tej ziemi. – Na powrót schował klucz.

Ja natomiast uniosłam brwi w szczerym zdziwieniu. Nie zadawałam jednak pytań, na to nie było czasu.

Podeszliśmy wspólnie do drzwi. Dylan ukrył dłonie za plecami, w razie gdyby ktoś obcy znajdował się w sklepie, musieliśmy zachować pozory. Z bijącym jak młot sercem, nacisnęłam na klamkę, a mały dzwoneczek obwieścił przybycie klientów.

Sklep był pusty, nawet za wysoką, staromodną ladą nie dostrzegłam nikogo. Jedyne oczy jakie się w nas wpatrywały, to te należące do dwóch figurek, przedstawiających złote koty. Sklep pełen był dziwnych ozdób, stylizowanych na czasy przedwojenne.

Weszliśmy pomiędzy regały. Dylan wyglądał na rozluźnionego, co było przeciwieństwem tego, jak się czułam. Chciałam, aby już było po wszystkim. Potrzebowałam zaszyć się z zaciszu domu, przetrwać burzę jaką rozpęta Christina i mieć nadzieję, że Dylan nie zostanie złapany, bo pomimo iż denerwował mnie bardziej niż moja matka, otworzył mi trochę oczy na świat. Drugim powodem, dla którego nie chciałam, aby ponownie wpadł w ręce władz było to, że trochę go polubiłam, co również mnie przerażało. W zasadzie w tym momencie i w tej sytuacji nie było rzeczy, która nie przyprawiałaby mnie o atak serca.

– Dziękuję za pomoc – powiedział, wyrywając mnie z chwilowego zamyślenia.

Wpatrzyłam się w jego twarz zaskoczona.

– Nie ma za co. Choć przez większość czasu byłeś aroganckim dupkiem… – Zastanowiłam się, czy chciałam mówić dalej. – Cieszę się, że mogłam ci pomóc.

Nie wiedziałam gdzie zamierzał się udać ani jakie miał plany. Możliwe, że skoro był niezależnym człowiekiem, którego nie ograniczał system, miał w swoim świecie kogoś ważnego, dla kogo chciał wrócić, gdziekolwiek było jego miejsce.

Pokręciłam głową odrzucając natrętne myśli. W tym miejscu się rozstawaliśmy i każdy wracał do swojego świata. Ja do pięknej rezydencji, gdzie samotnie będę spędzać większość dni, a Dylan gdzieś na pustkowia, poza zasięg władzy Christiny. Spoglądałam w jego brązowe oczy po raz ostatni, co sprawiło, że mój żołądek zacisnął się nieprzyjemnie. Pomimo że był mężczyzną, a na dodatek rebeliantem, który jawnie mi groził i którego nawet nie lubiłam, to moje życie stało się na moment ciekawsze.

– Mam nadzieję, że dorwiesz się do władzy i zmienisz świat na lepsze. Zapamiętaj wszystko, co ci mówiłem.

Uśmiechnęłam się półgębkiem, wiedząc że życzenie Dylana nie należało do tych realnych.

Nasz kontakt wzrokowy się zerwał, a ja z impetem wróciłam do rzeczywistości. Mężczyzna podszedł do nadal pustej lady. Wysunęłam się spomiędzy regałów, czekając na znak, że mogłam odejść.

– Flora. – Gruby, męski głos wypełnił ciszę panującą w pomieszczeniu.

Po chwili z zaplecza wyszła kobieta, na oko koło trzydziestki. Była ładna i niczym nie różniła się od innych mieszkanek Waszyngtonu.

Jednak miny ich obojga, mówiły mi, że coś było nie tak. Dziewczyna wyglądała na przestraszoną, a Dylan na zaniepokojonego.

Odwrócił się i na powrót pchnął mnie pomiędzy regały. Zrobił to z takim impetem, że moja ręka uderzyła o jeden z nich. Rozmasowałam bolące miejsce.

– To nie ona. – Warknął wściekle, a ja w sekundzie zapomniałam o bólu.

– Jak to nie ona? Czekaj, postaram się to załatwić. – Dylan pokręcił głową, ale go zignorowałam.

– Mogłabyś mi powiedzieć, czy zastałam może Florę? – zapytałam uprzejmym tonem.

Przestraszona kobieta przeniosła spojrzenie z miejsca, gdzie stał Dylan na mnie. Cała drżała, a ja wiedziałam, że to nie skończy się dobrze.

– Nikt taki tu nie pracuje. – Cofnęła się o krok, chowając ręce za plecy.

Zalała mnie fala niepokoju. Z jakiegoś powodu znajoma Dylana opuściła stanowisko lub została zdemaskowana. Bądź co bądź, sytuacja nie wyglądała dobrze.

Dylan ponownie przyciągnął mnie do siebie. W innej sytuacji już dawno dostały reprymendę.

– Zmiana planów – wyszeptał tak, aby kobieta nas nie dosłyszała. – Wychodzimy na zewnątrz, ja zwiewam ile sił w nogach, a ty wracasz do strażniczek i wymyślasz jakąś historyjkę. I błagam nie wskazuj im prawdziwego kierunku, w którym się udałem. – Spojrzał na mnie błagalnie.

W tym momencie dla Dylana ucieczka była kwestią życia i śmierci. Bezsensownie było mu proponować, aby jakoś z tego wybrnąć, wrócić do domu i poszukać innego rozwiązania. Miał wolność w zasięgu ręki i za nic nie przepuści takiej okazji.

Oboje gwałtownie odwróciliśmy się w stronę dziewczyny, gdy tylko usłyszeliśmy niepokojący trzask. Słuchawka telefonu huśtała się na sprężystym kablu, uderzając o ścianę. Po kobiecie nie było śladu. Pobladłam, ponieważ domyśliłam się, co właśnie zrobiła. Zostaliśmy zgłoszeni, a ona czmychnęła lub ukryła się gdzieś na tyłach sklepu, chcąc uniknąć zamieszania, jakie za moment wybuchnie. Byłam pewna, że zostało nam niewiele czasu.

W pośpiechu opuściliśmy budynek. Niestety było już za późno. Zza rogu budynku wyłoniła się strażniczka, która celowała do nas z karabinu. Za nią wyłoniły się jeszcze dwie inne. Nie należały one do mojej prywatnej ochrony, więc nie miałam nadziei na pokojowe rozwiązanie sprawy, które polegałoby na wciśnięciu im kolejnego kłamstwa, przepełnionymi pustymi zapewnieniami, że wszystko było po kontrolą.

W górze ulicy zauważyłam jeszcze szczęść czarnych mundurów z przygotowaną do wystrzału bronią. Za moment mogła zjawić się ich tu cała zgraja.

– Ręce do góry i nie róbcie żadnych gwałtownych ruchów, bo będziemy strzelać! – krzyknęła ta najbliżej stojąca.

Poczułam szarpnięcie w tył, wpadłam na Dylana, który ścisnął boleśnie moje lewe ramię przyciskając moje plecy do swojej klatki piersiowej. Do gardła został mi przyłożony ostro zakończony, zimny przedmiot. Nóż. Czułam na plecach jego gwałtownie bijące serce.

– Spokojnie, a nic ci nie zrobię – wyszeptał obok mojego ucha.

Nie poczułam się spokojniejsza, wręcz przeciwnie byłam przerażona. W co ja się wplątałam?

– Opuśćcie broń i dajcie mi odejść, albo poderżnę jej gardło! – zagroził Dylan, a w moich żyłach zastygła krew.

Z przerażeniem wpatrywałam się w strażniczki, które nie wykonały polecenia mężczyzny, jakby go nie słyszały. Dopiero wtedy doszło do mnie, że mnie nie rozpoznały. Byłam dla nich nikim, przypadkową osobą, którą warto było poświęcić, aby pochwycić groźnego zbiega.

– Nie zmuszajcie nas do użycia siły! Poddajcie się, a nie zginiecie! – wykrzyczała strażniczka.

Nogi się pode mną ugięły, ponieważ wiedziałam, że już po mnie. Pomimo noża na gardle, uznały iż byłam w spółce z Dylanem. Nie były dalekie od prawdy, jednak absurd tej sytuacji wprowadził mnie w otępienie.

– Jestem Melanie Becard – podjęłam próbę.

Miałam nadzieję, że otrzeźwieją, ale strażniczki nadal były głuche na moje słowa.

Dylan zaczął cofać się do tyłu małymi kroczkami, aby zwiększyć odległość pomiędzy nami, a strażniczkami.

Widziałam ich palce powoli zaciskające się na spuście. Co było z nimi nie tak? Dlaczego chciały strzelać do córki samej prezydent?

Dylan ponownie odezwał się obok mojego ucha.

– Kiedy cię puszczę, wyminiesz mnie i pobiegniesz przed siebie ile sił w nogach. Będę zaraz za tobą.

Uścisk zaczął się powoli rozluźniać, aż całkowicie zniknął. Nóż zniknął z mojego gardła, a ja z braku innych opcji, napędzana przerażeniem, puściłam się sprintem w dół ulicy, przed oczami mając tylko gruzy. Oddychałam ciężko, mając nadzieję, że żaden ze strzałów mnie nie dosięgnie.

Do moich uszu dotarły pierwsze wystrzały, a następnie odgłos ciała uderzającego o ziemię. Następne były okrzyki strażniczek i zbliżające się, ciężkie kroki. Błagałam wszystko, co istnieje na tym świecie, aby to nie Dylan poległ i żeby zbliżająca się osoba, była nim.

Gdy zrównał się ze mną, nie miałam czasu na oddech ulgi. Chwycił moją dłoń, ciągnąc mnie za sobą i zmuszając do jeszcze szybszego biegu. Moje płuca zaczynały palić żywym ogniem, ale biegłam, ponieważ od tego zależało moje życie.

Skręciliśmy w wąskie przejście znajdujące się pomiędzy dwoma wysokimi, rozwalonymi budynkami. Kula świsnęła mi koło ucha i wbiła się w ścianę. Strzały na moment ustały, ale już po chwili, ryzykując zerknięcie za ramię, dostrzegłam cztery strażniczki podążające tuż za nami.

Rozległ się kolejny wystrzał, a ja poczułam przeszywający ból w prawej nodze, która się pode mną ugięła. Upadłam zdzierając sobie kolana, chwyciłam łydkę, czując ciepłą krew wylewającą się spomiędzy palców. Dylan pociągnął mnie w górę, na powrót stawiając na nogi. Przez szum w uszach dosłyszałam krzyk, mówiący, że musimy uciekać. Zacisnęłam zęby, próbując zrobić krok. Znów usłyszałam strzały, ale wiedziałam, że nie strzelały, aby zabić. Chciały nas dorwać żywych. Chciałam zmusić się do ponownego biegu, ale noga odmówiła mi posłuszeństwa i gdyby nie podtrzymujący mnie Dylan, ponownie upadłabym na ziemię. Słyszałam, że są co raz bliżej. Dylan bez zbędnych słów, chwycił mnie pod kolanami i podniósł, rozpoczynając bieg ze mną na rękach. Byliśmy wolniejsi, chłopak sapał ze zmęczenia, ale nie mógł się zatrzymać. Próbowałam powiedzieć mu, aby mnie zostawił. Lecz nie przebiłam się przez trans w jakim był. Kluczył pomiędzy większymi i mniejszymi budynkami, a raczej ich pozostałościami. Strzały ponownie ustały, a ja zdobyłam nadzieję, że wyjdziemy z tego żywo. Dylan jednak nadal biegł niezmiennym tempem.

W pewnej chwili wpadł do budynku i zatrzasnął za nami drzwi, kopnięciem. Posadził mnie pod ścianą, a sam zaczął barykadować drzwi czym się dało. Stare, rozpadające się biurko, trochę gruzu. Nie myślałam, że mogło to coś dać, ale z pewnością spowolni strażniczki, którym udałoby się nas zlokalizować.

Opadł pod ścianę obok mnie, a stare deski podłogowe zaskrzypiały pod jego ciężarem. Dyszał głośno z przymkniętymi powiekami.

Zaryzykowałam spojrzenie na postrzeloną nogę, czego po chwili pożałowałam, ponieważ wszędzie była krew.

Kiedy oddech Dylana trochę się uspokoił, podniósł się ze swojego miejsca, nie ryzykując wstawania, aby jak się domyśliłam, nie pokazywać się w oknach. Chwycił moją nogę, przyciągając do siebie. Zaprotestowałam szarpnięciem kiedy ostry ból rozszedł się w górę nogi. Jęknęłam cicho. Dylan trzymał nogę mocno, nie pozwalając jej wyrwać. Przyglądał się dokładnie ranie.

– Dobra wiadomość, kula nie utknęła w środku, tylko przeszła bokiem, rozszarpując nogę. Jednak rana jest na tyle głęboka, że muszę zatamować krwawienie. – Zdjął płaszcz, a następnie oderwał szeroki płaszcz od dołu swojej koszuli. Następnie obwiązał nim moją nogę, ściskając ją mocno. – Musi na razie wystarczyć.

Ponownie usiadł obok mnie, opierając głowę o ścianę.

– Co teraz? – zaryzykowałam pytaniem.

Dylan wzruszył ramionami, co zupełnie mi się nie spodobało.

– Nie mam pojęcia. Mój plan nie obejmował tego. – Machnął ręką, wskazując wszystko wokół, w tym mnie. – Nie wiem dlaczego w sklepie nie było Flory i szczerze, jestem zaniepokojony. Gdybym ją tam spotkał, odstawiłaby mnie w bezpieczne miejsce.

– A co ze mną? – zapytałam, ponieważ przerażenie ściskało moje gardło.

Zostałam uznana za zdrajcę i zbiega, byłam ranna, a na dodatek nie wiedziała, gdzie się znajdowałam.

Kolejne wzruszenie ramionami.

– Chyba pójdziesz ze mną, albo to, albo zaryzykujesz powrót, mając nadzieję, że nie postanowią uznać cię za zdrajcę państwa i uwierzą w twoją bajeczkę.

Żadna z opcji mi nie odpowiadała, ponieważ faktycznie byłam zdrajczynią. Pomogłam rebeliantowi w ucieczce. Westchnęłam ciężko. Fakt, mogłam spróbować wrócić i mieć nadzieję, że matka mi uwierzy, zamknie na dobre w domu, powielając straże. Miałabym piękne, prywatne więzienie. Mogłam też pójść z Dylanem nie wiadomo dokąd i ryzykować śmiercią z rąk strażniczek, jego lub kogokolwiek innego.

– Przeczekamy tutaj w ciszy, mając nadzieję, że patrol nas nie znajdzie, i tak nie możesz się ruszyć. Kiedy się ściemni, a twoje krwawienie ustanie pójdziemy do ukrytej bazy wypadowej. Powinna być tam apteczka. Jeśli uda nam się do tego czasu przeżyć, wtedy zadecydujesz o swoim losie.

Ponownie nie odpowiedziałam, a pomiędzy nami zapadła cisza.

Spojrzałam na Dylana, który z zamkniętymi oczami opierał głowę o mur. Był spocony i zmęczony, ale żywy. Tak jak i ja.

Siedząc ranna, na brudnej podłodze w opuszczonej części miasta z mężczyzną u boku, zrozumiałam, że moja przyszłość stanęła pod wielkim znakiem zapytania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro