5."Świat przed."
Siedziałam w dużym holu, utrzymanym w stonowanych barwach. Kodeks nakazywał, aby wnętrza urzędów zachowywać w jasnych, eleganckich barwach. Jaskrawe kolory mogły pojawiać się tylko w miejscach rozrywki i na terenach prywatnych. Musiałyśmy mieć szacunek do tego, co jest dla nas najważniejsze – prawa. Jeśli czyjś dom znajdował się zbyt blisko budynków rządowych, również należało uważać na wystrój zewnętrzny.
Po raz pierwszy załatwiałam sprawy w urzędzie osobiście. Do tej pory wszystko robiła Christina, a ja dostawałam dokumenty podane na tacy.
Założyłam wysokie białe szpilki i niebieską sukienkę. Chciałam trochę mniej wyróżniać się z tłumu, ale przyglądając się kobietom wokół, wiedziałam, że słabo się postarałam.
Nie byłam w stanie przystosować się do istniejącej mody. Nerwowo przekładałam nogi, co chwilę czując na sobie czyjś wzrok, co nie było ani trochę komfortowe.
Nie spędzałam czasu wśród ludzi, z wyjątkiem publicznych wystąpień i przyjęć organizowanych przez Christinę. Wolałam trzymać się na uboczu, a matka to popierała. Uważała, że mogłam być łatwym celem dla rebeliantów, którzy za wszelką cenę
chcieli pozbawić ją władzy. Twierdzono, że ruch oporu, był niewielki i nie stanowił zagrożenia, ale warto było być ostrożnym. Nie chciałabym nawet sobie wyobrażać, co stałoby się, gdyby matka dowiedziała się, że prawdopodobnie jeden z jej wrogów mieszkał pod moim dachem.
Wierciłam się nerwowo na swoim krześle. Natrętne spojrzenia wzbudzały we mnie dyskomfort. Najpewniej każda z obecnych kobiet, wiedziała na kogo patrzyła. Wieść o mojej wizycie w Urzędzie Zezwoleń rozejdzie się jak świeże bułki w piekarni.
Przeklęłam w myślach Dylana oraz moją słabą osobowość. Mogłam postąpić jak każda inna kobieta. Zdominować go lub zwyczajnie się pozbyć. Ja natomiast postanowiłam wejść z nim w podejrzany układ, dla własnego widzi mi się.
Zdecydowanie można było zaliczyć mnie do nieudaczników. Christina z pewnością wolałaby córkę podobną do Lizzy. Dawałabym przykład swoim wyglądem i zachowaniem. Idealna córka prezydent.
Kilka razy próbowałam się zmienić, przystosować, ale z marnym skutkiem. Udawało mi się wytrzymać zaledwie kilka godzin w jednym z dziwnych strojów i tonie makijażu, a po powrocie do domu zrzucałam z siebie wszystko z niemałym obrzydzeniem.
Ponownie przekręciłam się na krześle, czym znowu przykułam ciekawskie spojrzenia. Siedziałam w kolejce już od godziny, czekając na wywołanie mojego numerka. Zdecydowanie powinno usprawnić się system. Jak długo można było analizować kilka kartek papieru?
Cieszyłam się, że przede mną były zaledwie dwie osoby. Współczułam natomiast ostatniej osobie, ponieważ za mną, oczekiwało jeszcze trzydzieści kobiet. W trakcie rozglądania się, mój wzrok napotkał błękitne tęczówki młodej dziewczyny, która uważnie mi się przyglądała. Dałabym sobie głowę uciąć, że skądś znałam jej twarz, ale nie potrafiłam stwierdzić, gdzie ją widziałam. Odwróciła wzrok, gdy ktoś otworzył biuro, a ona podniosła się z miejsca, by zniknąć za mahoniowymi, zdobionymi drzwiami. Zdążyłam jej się przyjrzeć. Miała zielone, neonowe włosy, bladą karnację, długie zgrabne nogi i wąską talię. Jej figurę podkreślała długa, żółta, asymetryczna sukienka, która od pasa w dół wykonana była z piór. Kobieta zdecydowanie była piękna i zdawała sobie z tego sprawę o czym świadczył jej pewny chód i wysoko uniesiona głowa. Gdybym tylko potrafiła taka być, może moje życie byłoby łatwiejsze.
Pokręciłam głową, odrzucając złe myśli. Rozmyślałam nad takimi rzeczami, a tak naprawdę byłam tu tylko dlatego, że chciałam pomóc mężczyźnie, który nie koniecznie mógł mieć dobre zamiary. Im dłużej siedziałam w kolejce, tym bardziej wątpiłam w cały plan i jego powodzenie. Rozsądek nakazywał opuścić urząd jak najszybciej i najlepiej pozbyć się Dylan raz na zawsze. Planowałam bardzo poważne przestępstwo. Gdy sobie to uświadomiłam, żołądek ścisnął mi się nieprzyjemnie.
Po kolejnych trzydziestu minutach oczekiwania i co raz większej pewności, iż powinnam wziąć nogi za pas, drzwi ponownie stanęły otworem, a kobieta w szarej garsonce, wywoła mój numer. Podniosłam się z miejsca i na chwiejnych nogach ruszyłam w jej stronę.
Gabinet był przestronny. Znajdowały się w nim trzy biurka, ale tylko jedno stanowisko obsługiwało obywateli. Wszystkie urzędniczki wyglądały tak samo. Szaro-biały komplet, składający się z koszuli, marynarki i spódnicy do kolana. Taki w strój obowiązywał wszystkich pracowników rządowych. Jedynie kolor włosów, pozostawał ich wyborem, choć fryzury musiały być schludne.
– Dzień dobry – przywitałam się uprzejmie, zajmując miejsce przy środkowym biurku, które zawalone było stertami nieuporządkowanych papierów.
– Zechciałaby się pani czegoś napić? – zaproponowała kobieta.
Domyślałam się, dlaczego kobiety przesiadywały tutaj, aż tyle czasu.
– Nie, dziękuję. Zależy mi na najszybszym załatwieniu sprawy.
– Dobrze. – Kobieta odwróciła się w stronę komputera, a jej fiołkowe, kręcone włosy zafalowały. – Jak się pani nazywa i na co potrzebuje pani zezwolenie?
– Melanie Becard – powiedziałam, a kobieta uniosła wzrok, przyglądaj mi się dokładniej.
– Przepraszam. Nie poznałam, rzadko się pani ostatnio pokazuje publicznie – wymamrotała skrępowana.
– Nic nie szkodzi. Naprawdę – dodałam widząc niepewny wzrok kobiety. – Potrzebuje zezwolenia na wyprowadzenie wybranego. I Chciałabym je otrzymać już dzisiaj – wyjaśniłam powód mojej wizyty.
Pokiwała głową, po czym zabrała się z powrotem do pracy. Kliknęła jeszcze kilka razy w klawiaturę, która była wyświetlona na blacie biurka. Chwilę potem winda z papierami, która była umieszczona za plecami kobiety, zaczęła się poruszać. Gdy się zatrzymała, Yvona, takie imię odczytałam z plakietki na klatce piersiowej kobiety, podniosła się, by wyciągnąć niewielką teczkę w kolorze kości słoniowej.
– Numer pięćset siedemnaście – powiedziała, odczytując numer mojej teczki.
Otworzyła ją i zaczęła wertować kartki. Po znalezieniu tego, czego szukała, odłożyła zbędne papiery na bok, pozostawiając cztery kartki, które uważnie studiowała wzrokiem.
– Dziwne – oznajmiła, marszcząc brwi.
Spojrzałam na nią zaniepokojona. Czy coś było nie tak? Co, jeśli nie wydadzą mi pozwolenia?
– Coś się stało? – Starałam się, aby mój głos brzmiał normalnie. Nie chciałam, aby wykryli moje zdenerwowanie.
– Nie mam wpisanego nazwiska pani wybranego.
Ponownie otworzyła teczkę, przeglądając pozostałe dokumenty.
– Cóż, najwidoczniej to nasze przeoczenie, ale wszystko powinno być w komputerze. – Zamilkła na moment. – O, jest! O'Connor. – Uśmiechnęła się zwycięsko, po czym zapisała je w wybrakowanym papierze.
Po kilku podpisach później, opuściłam urząd z papierem w ręku i ulgą na sercu.
W domu znalazłam się godzinę później. Dylan niemal wybiegł ze swojego pokoju, witając mnie słowami:
– Masz?
Matka najwidoczniej wzięła sobie do serca naszą ostatnią rozmowę i ograniczyła straże wewnątrz mojego domu, co dawało mi większą swobodę.
Zamachałam papierkiem przed jego oczami.
– Mam.
Wyrwał kartkę z moich dłoni uważnie studiując zawartość pisma. Czyli potrafił także czytać. Zaskakujące. Męskich potomków nie wysyłano do szkół, skutkiem czego obce były im takie podstawowe umiejętności jak czytanie czy pisanie.
– Wszystko się zgadza – powiedział, oddając mi papier. – Jedynie to nazwisko, zabawne.
Zmarszczyłam brwi.
– To nie jest twoje nazwisko? – zapytałam zdziwiona.
– Mężczyźni nie mają nazwisk. Jedynie wybrani dostają przydział w Centrum Wyboru.
Zdziałam się, ponieważ ta informacja była mi obca.
– Nie wiedziałam – przyznałam.
Westchnął.
– Domyśliłem się. Jesteś głupiutka, Melanie.
Wściekłam się, słysząc obraźliwe słowa mężczyzny. Nie powinien się odnosić do mnie w taki sposób.
– Nie jestem głupia – odpowiedziałam wściekle, unosząc papier. – Nabierzesz do mnie szacunku albo porwę ten papier i z naszej umowy nici.
Uniósł obie ręce ku górze.
– Przepraszam. Miałem raczej na myśli to, że kobiety z twojego otoczenia sprawiły, że taka jesteś. Żyjesz w bezpiecznej bańce, Mel.
Zagryzłam wargi, czując dziwne uczucie na dźwięk mojego zdrobnionego imienia w jego ustach.
– Wiem o tym – ruszyłam w stronę salonu.
Dylan ruszył za mną.
– I nic z tym nie robisz? – zdziwił się.
Otworzyłam sejf, wcześniej upewniając się, że Dylan nie mógł dostrzec kodu, a następnie ukryłam w nim dokument. Wolałam, aby znajdował się w bezpiecznym miejscu.
– Weszłam w podejrzany układ z równie podejrzanym mężczyzną. Czy to nie wystarczający dowód? – zapytałam okręcając się w jego kierunku.
Stał z dłońmi ukrytymi w kieszeniach spodni, uważnie mi się przyglądając.
– Wyglądasz komicznie – stwierdził, oceniając mój strój.
Przewróciłam oczami, zrzucając szpilki ze stóp, co okazało się błędem, ponieważ znów poczułam się maleńka przy wysokim Dylanie.
– Komplementy, to chyba twoja mocna strona – stwierdziłam, siadając na kanapie, ponieważ ból stop nie pozwalał mi na dalsze utrzymanie pozycji stojącej. Dylan postanowił jednak stać.
– Szkoda mi cię – powiedział, a w jego słowach pobrzmiewała szczerość. – Dlatego otworzę przed tobą trochę świata i potwierdzę twoje przypuszczenia. Tak, należę do rebeliantów.
Choć podejrzewałam to od dłuższego czasu, słysząc to z ust Dylana, poczułam szybsze bicie serca.
– Wiedziałam – wymamrotałam pod nosem. – Skoro jesteś buntownikiem, to dlaczego znalazłeś się w Centrum Wyboru, a nie w więzieniu? – zapytałam zainteresowana.
– Bo nikt nie wie, że nim jestem. Może wszystko ukartowałem i celowo znalazłem się w twoim domu?
Spojrzałam na jego głupi uśmiech z głębokim powątpieniem. Choć nie ukrywałam przed samą sobą, że słowa Dylana, chociaż wątpliwe, lekko mnie zaniepokoiły.
– Wierzę, że jesteś inteligentny, ale takich głupot mi nie wciśniesz – pociągnęłam kolana pod brodę, chwilę później znów je opuszczając, ponieważ wzrok Dylana wylądował na moich nagich udach. Poczułam się niekomfortowo.
– Czyli jednak nie taka głupia, co? – zapytał przyglądając się mojej twarzy. – Zostałem złapany na jednej akcji. Szczęśliwie uznali mnie za zbiega fabryki samochodów, którego szukali. Nieszczęśliwie, trochę mi się za to dostało, ale chociaż przeżyłem.
Otworzyłam usta zdumiona. Nie mogłam pojąć, że miałam przed sobą prawdziwego rebelianta. Chciałam dowiedzieć się więcej, jednocześnie mając nadzieję, że nie zmyślił całej historii.
Dylan zapewne zauważył, że chciałam zadać kolejne pytanie, ponieważ odezwał się pierwszy.
– Tyle informacji ci wystarczy. – Chciał zakończyć temat, a jego mina spoważniała.
– Pomagam ci.
Parsknął niewesoło. Następnie pochylił się w moją stronę, rękami opierając się na podłokietniku kanapy, na której siedziałam.
– Kochanie, nadal jesteśmy wrogami. I tak powiedziałem ci za dużo, możesz wykorzystać te informacje przeciwko mnie. Wtedy nie będzie wesoło.
Zmarszczyłam wściekle brwi.
– Po co było ci to pozwolenie?
Czułam się wykorzystana. Dylan uzyskał to, czego chciał, a następnie zrzucił maskę miłego, przypominając jaki był naprawdę.
– Pora na dalszą część mojego planu. Wskakuj w fikuśne fatałaszki, bo niedługo wychodzimy. – Z tymi słowami odwrócił się i wyszedł.
Byłam wściekła. Dylan O’Connor jeszcze się przekona, że Melanie nie była taka naiwna, jak się mu wydawało.
***
Po trzydziestu minutach bicia się z własnymi myślałam, odwiedziłam Dylana w jego pokoju. Strażniczki nie pilnowały już jego drzwi, które teraz stały otworem. Było to kolejne ustępstwo, na jakie poszłam w ramach naszej umowy.
Chłopak leżał rozciągnięty na łóżku, podrzucając kulkę zrobioną ze zwiniętej kartki papieru. Zerknął na mnie przelotnie.
– Nie jesteś jeszcze gotowa – stwierdził nie przerywając czynności.
Wyprostowałam się, przybierając zdecydowaną pozę.
– Albo zaczynamy grać na moich warunkach, albo zapominamy o umowie i odsyłam cię do Centrum Wyboru.
Nie mogłam dać się po prostu wykorzystać. Chciał, abym mu pomogła, więc musiał dać też coś od siebie. Mogłam mu pomóc, cokolwiek planował, jednak nie robiłam tego za darmo.
Chłopak usiadł na łóżku, zaciskając szczęki ze zdenerwowania.
– W końcu zaczynasz gadać, jak prawdziwa kobieta – odpowiedział niewesoło. – Nie obawiasz się, że cię wydam, razem z tą twoją książką? – zapytał, próbując zdobyć nade mną przewagę.
– Książki już nie ma – wyznałam, przypominając sobie jak paliłam ją wczoraj w kominku. – Poza tym komu by uwierzyli? Tobie, czy mi? – Uniosłam jedną brew, czekając na reakcję.
– Nie zdradzę żadnych poufnych informacji, nawet za cenę wolności – powiedział hardo.
Westchnęłam.
– Chrzanić twoje poufne informacje, wcale nie jesteś taki interesujący, jak ci się wydaje. Rób sobie ten swój bezsensowny bunt. – Machnęłam lekceważąco dłonią. Faktem było, że Dylan był niesamowicie interesujący, ale nie mogłam tego przed nim przyznać. – Chcę wiedzieć, co było przed.
Tym razem on uniósł brwi, ale w zdziwieniu.
– Przed czym?
Postanowiłam wytłumaczyć dokładniej.
– Przed Państwem Wyzwolonym. Myślę, że masz takie informacje – wyjaśniłam.
Dylan był moim jedynym wiarygodnym źródłem informacji, ponieważ nie miał powodów, aby kłamać w tej sprawie. Na lekcjach historii skutecznie pomijano temat świata, jaki istniał dawniej. Przekazywano jedynie niezbędne informacje, ignorując moje prośby rozwinięcia tematu. Nie widziałam też, czy nauka w szkołach publicznych wyglądała w ten sam sposób, ponieważ zawsze uczyłam się w domu. Dlatego, gdy Dylan wspomniał, że byłam głupia przez ludzi, którzy mnie otaczali, nabrałam podejrzeń, że całe życie mnie okłamywano i to na każdej płaszczyźnie. Nie wiedziałam, co było tego powodem, ale miałam szansę to zmieniać.
– Naprawdę nie wiesz? – Gołym okiem można było dostrzec, że był zaskoczony. – Z tego co mi wiadomo, uczą o tym w szkołach. W prawdzie wszystko jest przedstawione bardziej dramatycznie, niż było faktycznie i niektóre fakty zostały poprzekręcane i ubarwione, aby żadnej kobiecie nie przyszło do głowy, że nie jesteśmy tacy źli, ale nadal jest w tym ziarno prawdy.
– Nie chodziłam do publicznej szkoły. Miałam domowe nauczanie – wyznałam niepewnie.
Czym się przejmowałam? Nie wiedziałam. Do normalnych rzeczy należało, że córka prezydent musiała żyć w taki sposób. Wszystko tyczyło się mojego bezpieczeństwa, a z opowiadań Lizzy wiedziałam, że szkoła bywała bezwzględna. Na całe szczęście zakończyłam szkołę, ponieważ zgodnie z prawem powinnyśmy uczyć się do ukończenia osiemnastego roku życia. Z tego powodu nie mogłam narzekać. Nie znosiłam się uczyć, ale z drugiej strony przynajmniej miałam czym się zająć. Dopóki nie pojawił się Dylan, spędzałam bezczynnie całe dnie. Matka rzadko mnie w coś angażowała.
– Mogłem się tego spodziewać. Tak ważnych osobistości nie wysyła się do publicznych szkół.
W jego słowach odczytałam coś w rodzaju pogardy. Tak, Dylan mną gardził. W końcu obiecał, że mnie zabije, gdy tylko nadejdzie ku temu okazja.
– To jak? Opowiesz mi? – Powróciłam do pierwotnego tematu rozmowy.
Westchnął, klepiąc miejsce na łóżku obok siebie.
– Usiądź.
Zbliżyłam się, niepewnie przysiadając na brzegu łóżka. Uśmiechnął się głupio, widząc moje zdenerwowanie spowodowane jego bliskością.
Chłopak oparł się o ramę łóżka, wpatrując się we mnie. Wyglądał jakby zbierał myśli.
Ja natomiast zastanawiałam się, co by było, gdyby Dylan był „normalnym” wybranym. Czy łatwiej przyszłoby mi go posiąść i wykorzystać do zabawy? Spodobało by mi się to? Nie wiedziałam i chyba nie chciałam sobie wyobrażać nawet sytuacji, w której bylibyśmy połączeni razem.
Sporo uczyli mnie o tym, co powinnam zrobić i jak. Strażniczki powinny przywiązać nagiego Dylana do miejsca, w którym chciałam uprawiać seks, ale tak aby nie mógł się poruszać. Wcześniej zostałaby podane leki pobudzającego jego przyrodzenie, choć twierdzono, że rzadko trzeba było stosować tego typu metody, ponieważ mężczyzna widząc nagą lub skąpo ubraną kobietę, pobudzał się sam z siebie. Następnie powinnam wprowadzić jego członka do swojej pochwy i wykonywać posuwiste ruchy. Szczerze, nie miałam pojęcia, w jaki sposób miałoby mi to sprawić przyjemność i dlaczego kobiety tak mocno fascynował stosunek płciowy z mężczyzną. Dla mnie brzmiało to ohydnie i krępująco.
– Od czego by tu zacząć... – Głos Dylana przywrócił mnie z powrotem na ziemię.
Czułam, jak się czerwienię, ponieważ chwilę wcześniej wyobrażałam sobie, jak go dominuję. Całe szczęście nikt na świecie nie posiadał zdolności czytania w myślach.
Chłopak założył ręce za głowę, rozpierając się wygodniej.
– Najlepiej od początku – powiedziałam, wracając myślami na ziemię.
– Jak już wiesz była wojna – rozpoczął opowieść. – Zaczęło się od niewielkich potyczek między Rosją, a Ukrainą, były to państwa w Europie. Wojna pomiędzy nimi trwała dwa lata, ale Rosja nie dawała za wygraną. Ginęło więcej ludzi i było co raz więcej imigrantów. Później do walk włączyła się Białoruś, następnie Polska przybyła z odsieczą Ukrainie. Zrobiła się niezła jatka. Z powodu, iż Polska znajdowała się w mocnym sojuszu z wieloma państwami, w tym ze Stanami Zjednoczonymi, czyli dawnym Państwem Wyzwolonym i włączyła się do wojny, walki zaczęły się rozprzestrzeniać, Rosja zdobyła silnego sojusznika, jakim były Chiny, następnie włączyła się Japonia, która Chin nie lubiła i tak walki zaczynały przenosić się co raz dalej, aż nie było kontynentu, który nie pogrążył się w chaosie. Rosja przegrywała, więc przyciśnięty do muru prezydent zaczął zrzucać bomby atomowe. Nie wiem, czy wiesz, co to bomba atomowa i co robi, ale dla przykładu, dwie bomby o średniej mocy, zmiotłyby Waszyngton z powierzchni ziemi, a zrzucono ich podczas trwania całej wojny, kilka set. Stany początkowo nie mieszały bezpośrednio w walki. Jednak, kiedy i nas dopadły bomby, odpowiedzieliśmy tym samym. To był trudny okres dla ziemi. W końcu Rosja została pokonana, ale za jaką cenę. Atak nuklearny wymordował ludzi, zwierzęta i roślinność. Jeśli ktoś nie zginął na miejscu, za chwilę zabiły go opary albo promieniowanie. Nie było kogo ewakuować ani gdzie. Ziemia wymarła, a z większości państw i miast zostały tylko zgliszcza. My jakoś się pozbieraliśmy, zebraliśmy żyjących na najmniej skażonych terenach. Ludzie po wojnie byli zagubieni i ktoś musiał nimi pokierować. Wybrano nowego prezydenta, który miał zacząć odbudowę kraju. Niestety, dzień, który dla wszystkich miał być dniem odnowy i nowych nadziei, okazał się piekłem. Tajna organizacja zabiła prezydenta podczas publicznego zebrania. Na plac, gdzie zebrały się setki ludzi, wbiegły uzbrojone kobiety. Jedna z nich, głównodowodząca Elena, której piękny posąg możesz podziwiać przed Kapitolem, obwołała się nowym prezydentem i nakazała zamknąć wszystkich mężczyzn, zrzucając na nich wszystkie winy, twierdząc, że to oni byli złem tego świata. Przynajmniej tak mówią prywatne zapiski z tego okresu, a nie ma ich zbyt wiele. – Przerwał kręcąc głową i pozwalając sobie na gorzki uśmiech.
Słucham go zafascynowana. Byłam pod wrażeniem, jak dobrze znał historię. Wiedziałam, że było źle, jednak nie spodziewałam się tak drastycznej historii.
– I to wszystko dlatego, ponieważ kilku wariatów chciało rządzić światem. Ale wojny zawsze były i będą. Wykluczenie z tego mężczyzn niczego nie zmieni, nie na dłuższą metę. W każdym razie, zaczęto powoli odbudowywać to, co zostało zniszczone. Niestety, brakowało rąk do pracy, więc wszystko bardzo wolno. Tak krok po kroku doszliśmy do tego, co jest teraz – westchnął, jakby zmęczony. – Gdybyś widziała ziemię sprzed ponad stu lat. Czyste piękno natury, które mogę oglądać teraz na nielicznych zdjęciach. Zwierzęta, których nie potrafisz sobie nawet wyobrazić. Miasta liczące setki, a nawet i tysiące lat. Mężczyźni i kobiety żyjący na równi, kochający się, mający rodziny. To co mamy teraz, to parodia władzy zbudowana na terrorze – splunął.
– Co się stało z resztą świata po wojnie? – zapytałam zaciekawiona.
Dylan wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Możliwe, że wszyscy nie żyją, albo pozostała ich garstka. Wiesz, my zostaliśmy najmniej dotknięci przez wojnę, a chyba domyślasz się, jak to wygląda.
Pokręciłam głową. Raz podróżowałam pociągiem, który łączył wszystkie miasta Państwa Wyzwolonego. Niestety nie wiedziałam, jak wyglądał świat wokół, ponieważ poruszał się pod powierzchnią ziemi. Na taki pociąg również wymagano pozwolenia i mało osób je otrzymywało.
– Czyli istnieje taka możliwość, że jesteśmy jedynymi ludźmi na świecie
Po raz pierwszy wizja obecnego świata zaczęła mnie przerażać. Jeśli to, co mówił Dylan było prawdą, było gorzej niż myślałam. O wiele gorzej. Nigdy nie pomyślałam, że mogliśmy być ostatnimi przedstawicielami ludzi.
– Tak, prawdopodobieństwo jest duże. Szczególnie, że od stu lat nikt z zewnątrz się tu nie pojawił ani nie dał oznak życia – westchnął.
A my urządzaliśmy tutaj selekcję.
– A jak wygląda sytuacja poza miastem? Wiem, że pytam o głupstwa, ale nigdy nie widziałam co dzieje się poza granicami, ponieważ jak już mówiłeś, żyję w bańce.
Nie wiedziałam nawet, kiedy znalazłam się tak blisko niego. Nasze ramiona stykały się delikatnie. Musiałam przysunąć się nieświadomie, kiedy opowiadał. Lekko się zarumieniłam i nieco odsunęłam. Miałam nadzieję, że tego nie zauważył.
– Za ciekawie to nie wygląda. Oprócz głównych miast, takich podobnych do Waszyngtonu, nie ma raczej nic. Zniszczone, puste budynki. Odradzająca się, ale skażona zieleń. Dzikie zwierzęta. Nie chciałabyś się tam znaleźć sama, zapewniam. – Spojrzał na moją twarz, przekręcając głowę. – Ale i w miastach bywa nieciekawie.
– Co masz na myśli? Matka mówi, że nikomu niczego nie brakuje.
Czyżby mnie okłamywała? Byłam jej córka, więc nie widziałam powodu, dla którego miałaby zatajać przede mną prawdę, szczególnie, iż chciała, abym przejęła po niej władzę. Byłam ciekawa, co miał do powiedzenia Dylan.
– Cóż, niektórzy mają się całkiem dobrze – powiedział wymijająco.
– Niektórzy?
– Twoja matka to dwulicowa żmija, która widzi tylko czubek własnego nosa i nie dba o dobro innych. Chciała ograniczyć ryzyko do minimum, więc postanowiła zostawić cię niedoinformowaną, gdyby ktoś kiedyś cię porwał i chciał przesłuchać. Ty nic byś nie wiedziała i nie byłoby obawy, że coś może pójść nie tak.
Zaschło mi w gardle. Czy to mogła być prawda? Matka nigdy by tego nie zrobiła, nie własnemu, jedynemu dziecku. Czułam, jakbym właśnie dostała siarczystego policzka w twarz. Wiedziałam, że Christina nie była najlepszą matką, ale żeby posuwać się do czegoś takiego... Było to dla mnie nierealne.
– Mógłbyś w skrócie wyjaśnić mi jak to wygląda? – poprosiłam.
Teraz musiałam wiedzieć wszystko.
– Są rodziny, którym rzeczywiście niczego nie brakuje, ale są też takie, które ledwo wiążą koniec z końcem. Najgorsza sytuacja to ta, że kobiety nie mają w ogóle domów. Mieszkają w opuszczonych budynkach, kradną jedzenie bądź grzebią w śmietnikach. Okropny widok, który razi nawet mnie. Bywają bardziej skrajne przypadki, ale o tym lepiej nie rozmawiać.
Zakręciło mi się głowie. Okazało się, że klatka w jakiej zamknęła mnie matka była solidniejsza, niż do tej pory myślałam. Zdawałam sobie sprawę, że miała swoje tajemnice, z którymi się ze mną nie dzieliła. Jednak ostatecznie okazało się, że przedstawiła mi zupełnie inny, zakłamany i idealny świat, który nie miał wiele wspólnego z rzeczywistością.
W mojej głowie panował chaos. Jak mogła spokojnie żyć, wiedząc, co działo się wokół niej? Dlaczego pozwala mi żyć w błogiej nieświadomości? Nie wierzyłam, że o niczym nie wiedziała. Była głową państwa, miała władzę absolutną. Odpowiadała za tych ludzi i z pewnością mogła coś z tym zrobić.
W mojej głowie narodziły się też wątpliwości. Dylan mógł nawciskać mi kłamstw, aby nastawić mnie przeciwko Christinie. Tylko po co miałby to robić? Jaki przyświecałby mu cel? Osobista satysfakcja? Nie mogłam pójść do matki i zacząć zadawać tego typu pytań, ponieważ zainteresowałby się źródłem moich informacji, co doprowadziłoby ją do Dylana. Choć wydawało się to dziwne, nie chciałam, aby trafił w ręce Christiny. Miałam świadomość jak surowe było prawo i jak tragicznie mógłby skończyć, szczególnie, że Christina kierowałaby się prywatnymi pobudkami.
– Dziękuję, że mi powiedziałeś – odchrząknęła wstając z łóżka.
Musiałam pozbierać myśli.
– Taka była umowa. Teraz twoja kolej, aby się z niej wywiązać – przypomniał, że nie zrobił tego z dobroci serca.
Przytaknęłam.
– Daj mi godzinę i możemy jechać, gdziekolwiek jest to twoje miejsce.
Opuściłam Dylana z natłokiem myśli w głowie. Nie tego oczekiwałam, prosząc o opowiedzenie, co działo się na świecie. Liczyłam na fakty, które w większości znałam. Nie na przedstawienie mi zupełnie innego świata i uświadomienie jak okropnym człowiekiem była Christina.
Wiedziałam jedno, jeśli słowa Dylana były prawdą, musiałam coś z tym zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro