Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. "Umowa."

Zachęcam do zostawiania komentarzy.

Nim zdążyłam choćby drgnąć, Dylan podniósł się ze swoje miejsca i w mgnieniu oka znalazł się przy kanapie, łapiąc książkę w rękę.

Postanowiłam zachować zimną krew, pomimo iż sytuacja nie była mi na rękę. Zaśmiałam się w duchu. Zaistniała sytuacja mogła wpędzić mnie nawet do grobu.

– Gdybym wiedziała, że literatura wzbudza w tobie, aż takie podkłady energii, dawno dałabym ci coś do poczytania. – Powoli podniosłam się z krzesła.

Starałam się nie robić gwałtownych ruchów, usilnie próbując zachować spokój. Jak gdybym miała do czynienia z dzikim zwierzęciem.

– Skąd to masz? – zapytał nadal trzymając książkę w dłoni.

– Nie twój interes.

Parsknął śmiechem.

– A może twój? To – palcem wolnej dłoni wskazał na przedmiot. – jest relikt przeszłości. Takich rzeczy już nie ma. Więc zapytam ostatni raz. – Postąpił dwa kroki w przód, zbliżając się niebezpiecznie. – Skąd masz tę książkę?

Miałam ochotę wyrwać mu przedmiot z dłoni. Wiedziałam natomiast doskonale, że nie wygrałabym tej walki, a zaalarmowane strażniczki zbiegłyby się wokół nas, czego nie potrzebowałam. Musiałam załatwić to w sposób rozsądny.

– Ja też powtórzę i słuchaj uważnie. – Starałam się zabrzmieć najpoważniej, jak potrafiłam. – Nie twoja sprawa. Teraz mi ją oddaj. – Wysunęłam otwartą dłoń w  kierunku książki.

Dylan uśmiechnął się głupkowato.

– Powiedz, a oddam.

– Nie! – Rozwścieczona podniosłam głos, za co chwilę później przeklęłam się w duchu.

Po domu rozniósł się odgłos ciężkich butów, uderzających o marmurową posadzkę. Moment później dwie strażniczki z przygotowaną do ataku bronią, pojawiły się w salonie.

– Wszystko w porządku pani Becard? – Z niepokojem spojrzały pomiędzy niewielką odległość dzielącą mnie i Dylana.

Chłopak na szczęście zdołał ukryć książkę za swoimi plecami, przez co odetchnęłam z ulgą. Jeszcze nie planował mnie wydać.

– Tak. Możecie odejść. – Machnęłam na nie dłonią, wskazując kierunek.

One jednak nie drgnęły.

– Coś nie tak? – zapytałam, marszcząc brwi.

– Może odprowadzimy wybranego do pokoju. Pani matka... – zaczęła Cassandra, ta sama która ogłuszyła Dylana po jego ostatnim ataku.

– To mój dom, a mojej matki tu nie ma – przerwałam jej. – Odejdźcie, nic się nie dzieje.

Niechętnie opuściły broń. Jeszcze przez chwilę się nam przyglądały, aby po chwili odwrócić się i odejść. Odetchnęłam z ulgą. Tym razem się mi upiekło.

Ponownie spojrzałam na Dylana, który wręcz z namaszczeniem przekładał kartki książki.

– Więc słucham. Skąd wzięłaś tę książkę? – Uniósł wzrok znad kartek. – Wiesz, że to nielegalne?

– Jakby interesowało cię, czy coś co robię jest legalne czy też nie. Bo raczej nie uwierzę, że się o mnie martwisz. – Zacisnęłam pieści, starając się opanować złość.

– Tylko znów nie wybuchnij. Chyba nie chcemy więcej problemów – zakpił. – Może nie martwię się o ciebie, ale o siebie na pewno. Jeśli znajdą u ciebie to – Ponownie wskazał książkę. – Ja mogę pożegnać się z tym domem i ponownie trafię na wybór. A bardzo tego nie chcę.

– Aż tak ci się u mnie spodobało? – zironizowałam.

– Nigdzie nie czułem się lepiej, skarbie. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja skrzywiłam się na określenie jakim mnie obdarzył.

Przestąpiłam z nogi na nogę. Nerwowy odruch, którego miałam nadzieję, że nie zauważy.

– Dobrze, porozmawiajmy inaczej. – Wyprostowałam się, łącząc dłonie za plecami i wpatrując się w brązowe oczy chłopaka. – Powiem ci skąd ją mam, jeśli ty zdradzisz kim tak naprawdę jesteś.

– Nie ma pieprzonej mowy – oburzył się.

– Ah, czyli przyznajesz, że nie jesteś tym za kogoś się do tej pory podawałeś. – Uśmiechnęłam się z triumfem.

W prawdzie moja propozycja nie miała tego na celu, chciałam zaspokoić własną ciekawość, jednak udało mi się go sprowokować, co potwierdziło moje dotychczasowe przypuszczenia.

Dylan zmarszczył groźnie brwi.

– Powiem, ale tylko pod jednym warunkiem. Zabierzesz mnie w jedno miejsce.

– Chyba sobie żartujesz. Nie mogę cię nigdzie zabrać. Poza tym to nie ty stawiasz tutaj warunki. Jedno moje słowo i wracasz co Centrum Wyboru.

– Okej. Ja mam coś na ciebie, ty masz coś na mnie. Uznajmy, że mamy remis i dojdźmy do porozumienia – zaproponował.

Zacisnęłam usta. Nie chciałam wchodzić w żadne układy z Dylanem. Był moim podwładnym i powinien się mnie słuchać, a nie stawiać warunki. Jednak mógł posiadać odpowiedzi na pytania, których nikt inny nie mógł mi udzielić. Walczyłam  z samą sobą i głosem rozsądku, który nakazywał trzymać się od tego mężczyzny z daleka.

– Jakim sposobem mam wyprowadzić cię po za mury tego domu? – zapytałam, ponieważ jego prośba była wręcz nierealna.

– Możesz uzyskać zgodę na wyprowadzenie mnie. – Skrzywił się wypowiadając ostatnie słowa.

Ja natomiast powstrzymałam nachodzące mnie dreszcze, które spowodowane były napływem obrazu kobiety prowadzącej swojego wybranego na smyczy.

– Oczekiwanie na takie pozwolenie trwa czasem miesiące – zauważyłam, chcąc go zniechęcić.

Chłopak przewrócił oczami.

– Komuś takiemu, jak ty, wydadzą pozwolenie od ręki.

Tym razem ja przewróciłam oczami.

– Równie szybko, jak je otrzymam, moja matka pojawi się przed moimi drzwiami i twój plan spełznie na niczym.

– Ktoś tu się boi mamusi – powiedział śpiewnie.

Dylan otwarcie ze mnie drwił.

– Myślę racjonalnie, w przeciwieństwie do ciebie. – Zmarszczyłam gniewnie brwi.

– Gdybyś faktycznie używała mózgu do racjonalnego myślenia, ta książka – zamachał przedmiotem przed moimi oczami. – nie znalazłaby się na tej kanapie ani w twoim domu, a ja nie miałbym na ciebie haka.

Znów wracaliśmy do kłótni.

– Te negocjacje nie mają sensu – westchnęłam, opuszczając dłonie luźno wzdłuż ciała.

– Melanie, już wspominałem przy naszym pierwszym spotkaniu, że jesteś inna. Więc chwyć byka za rogi, którym w tym przypadku jest twoja matka i zrób, co chcesz.

– Tak, pamiętam i dodałeś też, że coś ze mną nie tak. – Skrzyżowałam ramiona pod piersiami. – Poza tym mam zrobić coś, co przysłuży się tobie, nie mnie.

– Odpowiem w zamian na każde twoje pytanie. Obiecuję. – Zmarszczyłam podejrzliwe brwi – A jeśli udamy się w moje miejsce zaraz po otrzymaniu dokumentu, twoja matka nie zdąży zareagować.

Dylan z pewnością nie znał możliwości Christiny, ponieważ będzie wiedzieć o moich poczynaniach, gdy tylko przekroczę próg urzędu. Cała służba, choć pracowała u mnie, podlegała jej. Żyłam w złotej klatce, z której nie mogłam się wyrwać.

Dlatego postanowiłam wykorzystać szansę, aby choćby wychylić głowę po za kraty i zgodzić się na umowę nie bacząc na konsekwencje. W końcu mogła czekać mnie tylko reprymenda i jeszcze większą kontrola z jej strony.

– Dobrze, ale bez żadnych numerów – zgodziłam się z ociąganiem.

– Gdzieżbym śmiał. – Na twarzy Dylana pojawił się szeroki uśmiech.

Podał mi książkę.

Nie ufałam mu. Wiedziałam, że cokolwiek planował, mogło sprowadzić to na mnie ogromne kłopoty. Po odzyskaniu książki mogłam zwyczajnie rozwiązać umowę, a Dylan bez dowodu rzeczowego nie mógł zrobić nic. Wiedział jednak, że  tego nie zrobię, ponieważ byłam ciekawa jego i świata, który z pewnością różnił się od mojego.

– Czyli umowa stoi? – Wysunął otwartą dłoń w moim kierunku.

Zawahałam się. Nie dlatego, że nie byłam pewna mojej decyzji, ale ponieważ bałam się jego dotyku. Oczywiście robiłam to wcześniej, jednak nie w tak otwarty sposób.

Nim upłynęło parę sekund za dużo, co mogło zdradzić moje obawy, chwyciłam dużą, szorstką dłoń Dylana.

Po moim ciele przebiegł dreszcz. Instynktownie chciałam wyszarpnąć rękę i cofnąć się parę kroków w tył. Nie zrobiłam tego, podtrzymując jego zadowolone spojrzenie.

– Jeśli tylko spróbujesz wywinąć jakiś numer, będzie po tobie – zagroziłam.

Uśmiech nie schodził z bladych ust chłopaka.

– Oczywiście, kochanie. – Cofnął się, a dłonią, którą jeszcze chwilę wcześniej ściskałam, wskazał stół. – Wrócił mi apetyt, więc dokończmy obiad.

***

Nawet długa, gorąca kąpiel nie zmyła ze mnie uczucia niepokoju. Uległam mężczyźnie, choć powinnam być ponad nim. Raz za razem starałam się przejąć kontrolę i z każdą próbą wychodziło tylko gorzej. Jak żałosne to było?

Która kobieta zgodziłaby się, aby mężczyzna dyktował jakiejkolwiek warunki? Żadna. Ja byłam natomiast nieudacznicą i co raz bardziej rozumiałam poirytowanie matki moją osobą. Nie byłam jak inne, ponieważ nie potrafiłam. Brakowało mi stanowczości i bezwzględności Christiny. Nie nadawałam się do życia w tym społeczeństwie, a tym bardziej na zajęcie w nim wysokiej pozycji. Byłam beznadziejną kobietą, która bała się odbyć stosunek z mężczyzną, ale nie przerażał jej fakt podjęcia z nim współpracy. Beznadziejna – tak to słowo idealnie mnie określało.

Dlatego też nie przywitałam Lizzy, jak zwykłe. Moja radość i energia, która towarzyszyła każdemu spotkaniu z przyjaciółką, gdzieś się ulotniła.

Pomimo tego, przywitałam dziewczynę z uśmiechem. Postanowiłam także nie komentować jej ubioru, w którym przypominała źdźbło trawy. Za dużo zieleni, skontrastowanej z białymi włosami i ciemną skórą.

Ona także nie oceniła mojego najzwyklejszego ubioru, za co byłam jej wdzięczna. Lizzy jako jedyna starała się akceptować moje wybory. Nawet moje zwyczajne, brązowe włosy nie zmusiły jej do wystosowania opinii.

– Gdzie ten przystojniak? Pokazuj go – powiedziała z ekscytacja, rozglądając się wokoło.

Dylan został odesłany do celi zaraz po obiedzie. Zastanawiałam się czy nie pozostawić jego drzwi otwartych, ale nie zapomniałam, że trzy dni temu mi groził. Wolałabym, aby nie zabił mnie w moim własnym domu ani w ogóle nigdy.

– Również cieszę się, że cię widzę, Lizzy – zażartowałam.

Byłam świadoma, że dzisiejsze odwiedziny miały na celu zobaczenie Dylana. Lizzy, w przeciwieństwie do mnie, widywała mężczyzn już wcześniej, ponieważ jej matka często przebierała w kandydatach. Mojej nigdy nie widziałam z wybranym. Ciekawiło mi dlaczego matka z tego zrezygnowała. Była młoda, pełna wigoru i mogła pozwolić sobie na tylu wybranych, ilu zapragnie. Dla mojego zdrowia psychicznego, takie rozwiązanie było lepsze, ponieważ jako dziecko nie musiałam oglądać mężczyzn. Jednak dorosłą już osobę, zastanawiało takie postępowanie Christiny.

– Wiesz doskonale, że cieszę się na twój widok, ale mam dziś priorytety.

Roześmiałam się, ponieważ ekscytacja wręcz się z niej wylewała.

Poleciłam strażniczką przyprowadzić Dylana, a służbie przygotować poczęstunek. Lizzy, tak samo jak ja, uwielbiała smakołyki.

– Jaki jest seks z mężczyzną? – zapytała, zajmując miejsce na kanapie.

Westchnęłam, ponieważ po raz kolejny na przód wysuwał się niezręczny dla mnie temat.

Lizzy była przed swoją pierwszą ceremonią wyboru, a jej ciekawość była uzasadniona. Czekała na ten dzień, jak na żaden inny. Dlatego nie czułam się dobrze, musząc ją poinformować, że pomiędzy mną, a Dylanem do niczego nie doszło.

– Jeszcze tego nie zrobiłam – poinformowałam, odwracając wzrok.

Ktoś musiał nade mną czuwać, ponieważ Dylan pojawił się w salonie, w odpowiednim momencie. Sam, bez kajdanek.

Lizzy zerwała się z miejsca, ale nie było to spowodowane strachem. Dziewczyna podeszła do Dylana, nie mając żadnych oporów.

Mimika twarzy mężczyzny w mgnieniu oka zmieniła się z zadowolonej we wkurzoną. Otaksował wzrokiem zbliżającą się dziewczynę, a jego spojrzenie wyrażało odrazę. Z jakiegoś powodu nie poczułam złości, a rozbawienie.

– Jaki piękny! – zachwyciła się Lizzy, okrążając chłopaka.

Nie przejmowała się jego bliskością ani nie wyglądała, jakby się go obawiała. W końcu nie znała charakteru Dylana i nie wiedziała do czego był zdolny. Możliwe, że pozwolenie mu na chodzenie bez kajdanek, było nazbyt ryzykowne.

– Trochę za chudy, ale dobrze zbudowany. – Oceniła stając przed twarzą Dylana. – I stosujesz wolny wybieg, podoba mi się to.

Chłopak już otwierał usta, aby najpewniej odpowiedzieć jakąś nieprzyjemną ripostą, ale pokręciłam głową. Niechętnie się posłuchał, zachowując ciszę.

Lizzy wyciągnęła dłoń w stronę klatki piersiowej chłopaka, a ten gwałtownie cofnął się o krok.

– Nie daje się dotykać nikomu innemu! – Głos Lizzy był zachwycony.

Mylnie odczytała postępowanie Dylana. Nie pozwalał się dotykać nikomu, więc nie zdziwiło mnie, że odsunął się także od mojej przyjaciółki.

Ona natomiast znów zrobiła rundkę wokół chłopaka, a jej oczy świeciły się ze szczęścia i zachwytu.

– Lizz, może już wystarczy.

Westchnęła ciężko poirytowana, wracając na kanapę. Wskazałam Dylanowi drugą kanapę, która znajdowała się po przeciwnej stronie stolika, na który, zaraz po zajęciu wyznaczonego miejsca, założył nogi.

Skarciłam go wzrokiem, nie chcąc wdawać się z nim w kłótnie w obecności Lizzy, ale ten uśmiechnął się do mnie szeroko, nic sobie z tego nie robiąc. Krew zaczynała się we mnie gotować.

Lizz nie wydawała się jednak zwracać uwagi na poczynania chłopaka, gdyż była wpatrzona w jego twarz, jak w obrazek.

– Mam nadzieję, że też trafię na takiego – wymruczała te słowa.

Chciałam powiedzieć, że nikomu nie życzyłabym takiego wybranego, jak Dylan, ale zdołałam się powstrzymać. Chłopak jednak doskonale zdawał sobie sprawę, co działo się w moim umyśle, ponieważ ponownie posłał w moim kierunku znaczący uśmiech.

– Chyba trochę dziwnie się zachowuje – stwierdziła w końcu Lizzy.

Westchnęłam. Chciałabym odpowiedzieć przyjaciółce o Dylanie i o tym, że podejrzewałam kim mógł być. Niestety, Lizz była przykładnym obywatelem i gdybym zdradziła jej tak poufne i niebezpieczne informacje, nie miałabym pewności, czy nie poinformowałaby o tym służb. Zapewne tłumaczyłaby to troską o moje bezpieczeństwo. Zachowałaby się jak prawdziwa, odpowiedzialna przyjaciółka i nie powinnam mieć jej tego za złe. To ja byłam nieudanym egzemplarzem wśród społeczeństwa, który zaburzał wszystkie ustalone normy. Po co mi to było? Nie wiem. Nie potrafiłam jednak żyć i myśleć w taki sposób, jak robiła to Lizzy. Tym samym wolałam zachować, to co działo się pod moim dachem, w tajemnicy.

– Dylan ma charakter – stwierdziłam krótko.

– Długo muszę jeszcze tu siedzieć? – zapytał znudzony Dylan, a ja miałam ochotę walnąć to czymś twardym w głowę.

Lizzy otworzyła usta oburzona zachowaniem mojego wybranego. Dylan nie powinien odzywać się niepytany, a już szczególnie w tak bezczelny sposób.

Przełknęłam ślinę, następnie posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Ten westchnął przeciągle zakładając ręce za głowę. Kiedy Lizzy oderwała wzrok od chłopaka, ten ostentacyjnie przewrócił oczami. Zdecydowanie zaczynał czuć się zbyt swobodnie. Musiałam to ukrócić zaraz po zakończeniu naszej umowy.

– Omal nie zapomniałam! – wykrzyknęła. – Nie uwierzysz co mnie dzisiaj spotkało. Myślałam, że zginę. – Położyła rękę na sercu, robiąc autentycznie przestraszoną minę.

– Niech zgadnę. Walczyłaś na śmierć i życie o ostatnią parę szałowych butów? – zażartowałam.

– Nie, choć raz lub dwa miałam taka sytuację. – Poprawiła się na swoim miejscu, a jej sukienka zaszeleściła. – Robiłam zakupy, ponieważ zbliża się nowy sezon, a moja szafa świeci pustkami – zaczęła opowieść. Wiedziałam też, że szafa Lizz była przepełniona dziwacznymi strojami, których ja nigdy bym nie włożyła. – Udałam się do nowo otwartego sklepu na obrzeżach miasta. Nie przyjemna okolica, ale Clara Wilson zapewniła mnie, że mają tam najpiękniejsze szale na świecie. – Clara była córką Ministerski Edukacji. – Kiedy przeglądałam przepiękny szal, w panterkę, za oknem przebiegło dwóch mężczyzn. Ubrani byli podobnie do naszych strażniczek i głowę dałabym sobie uciąć, że jeden z nich miał w dłoni broń. – Oboje z Dylan uważnie przysłuchiwaliśmy się historii, którą przedstawiała Lizzy. – Najwidoczniej musiało mi się to jednak przewidzieć, ponieważ kiedy wróciłam do domu opowiedziałam o wszystkim mamie. Zapewniła mnie, że byli to tylko uciekinierzy z fabryki i zostali już pojmani. Miałam szczęście, że nie spotkałam ich na ulicy, nie wiadomo co mogliby mi zrobić. – Lizzy zakończyła opowieść, a ja spojrzałam na Dylana.

 Z zaciśniętymi szczękami przyglądał się twarzy Lizzy, która wpatrywała się we mnie, czekając na moją reakcję. Palce dłoni wbił w kanapę i wyglądał, jakby siłą powstrzymywał się, aby czegoś nie rozwalić.

Cała historia była podejrzana. Oczywiście ucieczki z fabryk czasem się zdążały, ale działo się to bardzo rzadko, a uciekinierzy byli łapani już po kilku minutach od opuszczenia zakładu pracy. Dodatkowo, jeśli dobrze kojarzyłam, pracownicy fabryk nosili białe, jednoczęściowe uniformy, które w niczym nie przypominały mundurów strażniczek.

Domyślam się także, że wściekłość Dylana pochodziła stąd, iż wiedział lub domyślał się, kim byli owi mężczyźni. Moje przypuszczenia nie należały do pozytywnych. Lizzy miała najpewniej nieopisane szczęście, że znajdowała się wtedy wewnątrz sklepu.

– Tak, to na pewno uciekinierzy z fabryki. Wiesz, że czasem się to zdarza – potwierdziłam kłamstwa, które nawciskała jej matka.

Kiedy Lizzy się uspokoiła, rozmowa powróciła na zwyczajne tory. Dziewczyna ekscytowała się jej pierwszą ceremonią, która zbliżała się wielkimi krokami. Zupełnie zapominając przy tym o porannych wydarzeniach.

Od czasu do czasu zerkałam na Dylana, którego do reszty pochłonęły jego własne myśli. Nie spodziewałam się nawet, że będzie chciał słuchać o wyborze stroju na ceremonię Lizzy, ponieważ nawet mnie mało to interesowało.

Po godzinie nieustannej monologu, który wydobywał się z ust mojej przyjaciółki, postanowiła wrócić do siebie, obiecując że zjawi się u mnie znów, gdy tylko znajdzie trochę czasu.

– Wiesz kim oni byli – powiedziałam do Dylana, gdy  zostaliśmy sami.

– Tobie nic do tego – odwarknął, agresywnie czym lekko mnie przestraszył.

– Wiesz, że jestem jedyna osobą, na którą możesz w jakikolwiek sposób liczyć. – Starałam się go nakłonić do mówienia.

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że dwaj mężczyźni byli rebeliantami. Chciałam, aby Dylan w końcu się przyznał, że był jednym z nich. Dlaczego? Jeszcze tego nie wiedziałam, ale moja ciekawość była silniejsza od rozsądku.

Podniósł się gwałtownie ze swojego miejsca, przypadkowo zrzucając ruchem ręki ozdobny wazon, stojący na małym stoliczku obok kanapy. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła.

Wskazał na mnie palcem. Wyglądał przerażająco górując nad nadal siedzącą mną.

– Nie wtykaj nosa tam gdzie nie powinno go być, bo w końcu go stracisz – zagroził.

Nim strażniczki zdążyły pojawić się w salonie, wściekły Dylan ruszył do swojego pokoju, zostawiając mnie przestraszoną z szybko bijącym sercem.

Musiałam dowiedzieć się, jak naprawdę wyglądał świat, w którym żyłam, ponieważ w każdym dniem upewniałam się w przekonaniu, że nie był taki, jak mi to do tej pory przedstawiano.











Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro