Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. Pomyje.

Ostatnie pięć dni upłynęło w ślimaczym tempie. W tym czasie głównie spałam lub wpatrywałam się w ścianę z przerwami na przyglądanie się innym elementom wystroju sali szpitalnej. Dni spędzone w podróży z Dylanem wydawały się przy minionych, mgnieniem oka.

Od Rosie dowiedziałam się, że szpital składa się z kilku oddziałów. W wyniku mojego ciężkiego urazu brzucha oraz przymusu usunięcia kawałka uszkodzonego jelita, zostałam umiejscowiona na intensywnej terapii. Tłumaczyło to ciągle puste łóżka. Pacjenci z mniejszymi urazami znajdowali się na oddziale chirurgii. Tych którzy wymagali jedynie krótkiej hospitalizacji umieszczano, na kolejnym oddziale. Rosie zdradziła mi również, że pas, który oplatał mój brzuch, został wynaleziony w bazie i miał na zadaniu przyspieszenie odnowy komórek. Zdziwił mnie rozwój technologii w miejscu, które pozornie wydawało się być proste i prymitywne. W miastach nadal leczono tradycyjnymi metodami, a rekonwalescencja trwała tyle, ile nakazało ciało. Bez żadnych wspomagaczy.

Dylan nie odwiedził mnie ani razu. Choć starałam sobie wmówić, że to zupełnie na mnie nie wpływało, ale było wręcz odwrotnie. Od czasu narady, miałam styczność tylko z Rosie i kilkoma innymi sanitariuszkami, które miały akurat zmiany. Kilkukrotnie oddział odwiedził także Seth, który wpadał raczej do Rosie, przy okazji rzucając w moją stronę parę mało dyskretnych pytań na temat mojego doczesnego życia.

Jednocześnie chciałam opuścić szpital, a z drugiej się tego bałam, ponieważ nie wiedziałam, co planowali dalej ze mną zrobić. Czułam, że jedynie w przypadku, gdy James uzna mnie za przydatną, pozwolą mi żyć. Zadrżałam na wspomnienie tego człowieka. Nie wzbudzał we mnie żadnych pozytywnych emocji.

Błądziłam po szpitalnych, cichych korytarzach, które wydawały się niezwykle przygnębiające. Od czasu do czasu ktoś zakaszlał, przypominając mi, że nie byłam tu jedyną osobą. Zwolniona ze szpitalnej odsiadki i niemal całkowicie zdrowa, oczekiwałam na osobę, która miała mnie odebrać i zaprowadzić do mojego pokoju. Niestety, nie dowiedziałam się kim miała być ta osoba, ponieważ sanitariuszka, która miała dziś zmianę nie rozmawiała ze mną więcej niż było to konieczne. Domyślałam się, że jej zachowanie spowodowane było niechęcią do mojej osoby. W zasadzie, musiałam przyznać sobie samej, że prawie każdy oprócz Rosie, starał się mnie do tej pory unikać.

Zainteresowana delikatnym światłem, które rozjaśniało jeden z zaułków korytarza, poczyniłam kroki w tamtym kierunku. Duża przeszklona ściana, która sięgała ziemi ukazywała wnętrze niewielkiej sali, wypełnionej dziecięcymi łóżeczkami. W czterech z nich znajdowały się śpiące niemowlęta. Wpatrywałam się w nie jak zaczarowana. Szczególnie na tę, z niebieską wstążką zwisającą z ramy. Widniało na niej imię – Philip. W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że był to pierwszy niemowlak płci męskiej, którego zobaczyłam na oczy. Nigdy nawet nie zastanawiałam się, co dokładnie działo się z chłopcami, które urodziły kobiety w Państwie. Jedyną oficjalnie podawaną informacją było to, że trafiły one do specjalnych ośrodków wychowawczych. Lecz ich funkcjonowanie pozostało dla mnie zagadką, której nigdy nie starałam się rozwiązać.

Jedno z dzieci przebudziło się i rozpłakało. Drzwi w tylnej części sali się otworzyły. Do środka weszła pulchna, niska pielęgniarka, ubrana w biały uniform. Jej jasno niebieskie oczy rozszerzyły się z przerażenia, gdy zobaczyła mnie, stojącą po drugiej stronie szyby. Szybko zamknęła drzwi od środka, a następnie szybkim krokiem podeszła do okna i płynnym ruchem zasunęła jasne zasłony, odcinając mnie od dzieci, niczym drapieżnika od ofiary. Skonsternowana jeszcze przez moment wpatrywałam się w materiał zasłon, zastanawiając się, dlaczego kobieta uznała, że należało oddzielić mnie od niemowlaków. Z otchłani mojego umysłu wyrwały mnie głośne kroki, które już rozpoznawałam.

Dayo zatrzymał się na przeciwległym końcu korytarza, wbijając we mnie swój beznamiętny wzrok. Mężczyzna niemal zawsze w moim towarzystwie wyglądał na niezadowolonego. Zapewne był zmęczony byciem moją osobistą niańką, ponieważ jako jedyny ganiał do mnie za każdym razem, gdy ktoś, głównie James, czegoś ode mnie chciał. Ukryłam w głębi to, że po cichu liczyłam na zjawienie się Dylana. Nie czułam się komfortowo w towarzystwie wiecznie zdenerwowanego Dayo.

Bez słowa ruszyłam w jego stronę, nie chcąc marnować jego czasu. Moje oficerki zastukały na kamiennej podłodze. Podciągnęłam lekko za duże spodnie, które pomimo małego rozmiaru, spadały z mojego wychudzonego tyłka. Podróż z Dylanem i szpitalna dieta dały mi się we znaki. Teraz wyglądałam, jak bardzo mizerna, damska wersja stojącego przede mną blondyna. Bez słowa powitania, ruszył przed siebie nim zdążyłam się z nim zrównać. Pierwszy raz od czasu narady, opuściłam szpital. Nie miałam pojęcia jaka była pora dnia ani jaki mieliśmy dzień tygodnia. Dni spędzony w szpitalu wyliczyłam z zastrzyków, które otrzymywałam raz dziennie. Rosie pomimo tego, że wydawała się miłą osobą, nie miała czasu na pogawędki.

Niemal biegiem starałam się nadrobić duże kroki, które stawiał Dayo. Znów przemierzaliśmy nieznane mi korytarze, które ciągle jawiły się w mojej głowie jako labirynt. Choć starałam się dostrzec jakieś szczegóły, które mogły jakkolwiek wskazać na to, że już tędy przechodziłam, nie było na to szans. Wszystko było całkowici obce.

Bo niedługim czasie zatrzymaliśmy się na odcinku korytarza, który niczym się nie wyróżniał. Na drzwiach, przed którymi staliśmy widniała wymalowana, jakby pośpiesznie, zwykłą białą farbą, liczba 207. Dayo chwycił za klamkę, aby otworzyć przede mną drzwi. Moim oczom ukazała się klitka, w której centrum znajdowało się pojedyncze łóżko. Przed nim stała średniej wielkości skrzynia. Jakimś cudem znalazło się również miejsce na nie dużą szafkę nocną. Każdy z tych przedmiotów pamiętał lepsze czasy. Poza tymi rzeczami, nie pozostawało zbyt wiele miejsca na cokolwiek innego. Byłam niemal pewna, że w pośpiechu opróżniono dla mnie schowek na miotły i wstawiono kilka niezbędnych rzeczy.

– Twój nowy pokój. Czuj się jak u siebie, księżniczko – powiedział Dayo z sarkazmem. – Za rokiem masz toaletę i prysznice. Nie wychodź częściej niż to konieczne – rzucił na odchodne i odszedł pozostawiając mnie samą sobie.

Kilka przechodzących osób rzuciło mi nieprzyjazne spojrzenia, oddalając się szybciej niż było to konieczne. Nie czułam się tu przyjaźnie ani bezpiecznie, więc jak najszybciej zamknęłam się w mojej nowej klatce, przekręcając klucz od wewnątrz.

Z braku innych opcji, gdyż w pomieszczeniu nie było nazbyt wiele miejsca nawet na pozostawanie w pozycji stojącej, położyłam się na łóżku, które zaskrzypiało pod ciężarem mojego ciała. Pościel była nadzwyczaj miękka i gruba. Więc, choć w szpitalu przesypiałam całe dnie, pozwoliłam odpłynąć sobie jeszcze na parę chwil.

Obudziło mnie burczenie w brzuchu. Przez moment po przebudzeniu, potrzebowałam się zastanowić, gdzie się znajdowałam, ponieważ w ostatnim czasie budziłam się zbyt wielu różnych miejscach. Podciągnęłam się na łóżku, czując pot spływający po moich plecach. Z niezrozumiałych powodów moje czoło było mokre od potu, chociaż w pomieszczeniu panował chłód. Głód ponownie ścisnął mój żołądek, a ja uświadomiłam sobie, że nie miałam pojęcia skąd wziąć jedzenie. Z miejsca, w którym siedziałam, zajrzałam do szafki, która okazała się pusta. Następnie uniosłam wieko skrzyni, w której znajdowało się jedynie kilka sztuk ubrań na zmianę oraz podstawowe kosmetyki. A także dodatkowe buty oraz para czarnych klapek.

Skonsternowana rozejrzałam się po mikroskopijnym pomieszczeniu. Gdzieś na zewnątrz musiała znajdować się jakaś kuchnia. Bez entuzjazmu spojrzałam na drzwi. Samotny spacer po korytarzach bazy nie wydawał się dobrym pomysłem. Zapytanie kogoś o jedzenie także wywoływało we mnie dreszcze. Ludzie nie traktowali mnie w przyjazny sposób, a jakakolwiek próba kontaktu zawsze kończyła się tak samo. Ktoś albo patrzył na mnie z przerażeniem, a następnie uciekał lub zaczynał wyzywać mnie od najgorszych. Nie zamierzałam jednak głodować, więc przełamanie niechęci i strachu musiało być jedyną opcją. Nie wiedziałam, jak długo spałam. Po stanie mojego żołądka mogłam spodziewać się, że minęło parę godzin od ostatniego posiłku, który zjadłam chwilę przed opuszczeniem szpitala. Do tej pory nikt nie zjawił się, aby mnie nakarmić i spodziewałam się, że nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji. Woleliby mnie zagłodzić niż stanąć ze mną twarzą w twarz. Nie wiedziałam jednak czy powodował to bardziej strach czy nienawiść.

Po dłuższej chwili wewnętrznej walki mózgu z żołądkiem, ten drugi wygrał nokautem w postaci bólu brzucha. Podniosłam się z łóżka, wpatrując się w drzwi przede mną. Chciałam jeść, musiałam wyjść i sama je zdobyć. Chwyciłam za klamkę, ponownie łapiąc chwilę zawahania. Początkowo spodziewałam się, że może nie ustąpią, ponieważ ktoś zdecydował jednak mnie zamknąć. Rozejrzałam się po chwilowo pustym korytarzu. Po wzięciu ostatniego, głębokiego wdechu wyszłam zamykając za sobą drzwi. Dookoła panowała cisza i jeszcze większy chłód niż w moim pokoju. Ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu czegoś, co mogło być kuchnią. Po drodze zauważyłam dwie łazienki z kilkoma prysznicami, oddzielonymi os siebie ścianką, a od świata zewnętrznego, jedynie kotarą. Zostały one podpisane jako damska i męska.

Błądziłam przez dłuższy czas, wciąż trafiając do korytarzy, które kończyły się ślepym zaułkiem. Po drodze napotkałam kilka osób. Niektórzy nie zwrócili na mnie uwagi, najprawdopodobniej mnie nie rozpoznając, zajęci swoimi sprawami. Inni uciekali w popłochu. Mijana przeze mnie, chwilę wcześniej matka z kilkuletnim chłopcem, odsunęła dziecko, jak najdalej ode mnie i skręciła w najbliższą odnogę korytarza. Nieustannie rzucała mi przez ramię, zaniepokojone spojrzenia, jakby spodziewała się, że zacznę za nią podążać.

Po długim czasie błądzenia miałam ochotę się poddać. Każda próba zapytania kogoś o drogę kończyła się ucieczką. Zrezygnowana uznałam, że zacznę podążać w stronę, w którą szło najwięcej ludzi, zachowując przy tym odpowiedni dystans. W ten sposób trafiłam na metalowe schody prowadzące w górę. Po wejściu na piętro moim oczom ukazała się kolejna sieć korytarzy. Tym razem zrezygnowałam z błądzenia na ślepo i dałam ponieść się węchowi, który wyczuł przyjemny zapach jedzenia. Zapach zaprowadził mnie przed szeroko otwarte, dwuskrzydłowe drzwi, za którymi ukazała się ogromna stołówka. Ludzie siedzieli przy kwadratowych stołach, jedząc coś, co najprawdopodobniej było zupą. W odległym końcu sali dostrzegłam Dylana siedzącego w towarzystwie Setha, Kayi i kilku osób, których nie znałam. Zaśmiał się z czegoś głośno, odsuwając od siebie pustą miskę. Coś na ten widok we mnie zawrzało. Myślałam, że jest tak zajęty swoimi sprawami, że nie miał choćby chwili, żeby o mnie pomyśleć. Okazało się, że on po prostu świetnie się bawił wśród swoich przyjaciół. Wściekła uniosłam wysoko głowę i postąpiłam na przód, w stronę okienka, w którym wydawano posiłki.

Z każdym moim krokiem, panujący dookoła gwar zaczynał cichnąć i przemieniać się w szepty. Nie spojrzałam w kierunku Dylana, zbyt wściekła na to, że pozostawił mnie samą sobie, choć jego zapewnienia, gdy byliśmy jeszcze na zewnątrz, były zupełnie inne.

Podeszłam do okienka, uśmiechając się do pulchnej kobiety stojącej po drugiej stronie.

– Czego? – zapytała nieprzyjemnie.

Przełknęłam ślinę, aby choć na chwilę pozbyć się stresu z mojego głosu. Byłam świadoma, że spoglądała na mnie właśnie około setka osób, w tym Dylan.

– Mogłabym dostać coś co jedzenia? Jestem bardzo głodna, a niestety nikt nie powiedział mi, gdzie mogę coś zjeść – wytłumaczyłam niemal na jednym wydechu.

Kobieta zaśmiała się głęboko, nim odpowiedziała:

– Jasne, mam dla ciebie coś specjalnego.

Odetchnęłam w ulgą, gdy oddaliła się do wnętrza kuchni. Byłam dumna, że przełamałam swój strach. Już spokojniejsza czekałam na kobietę o ciemnych, przyprószonych siwizną włosach, która z uśmiechem niosła w dłoni sporą miskę. Zamknęłam oczy, gdy niespodziewanie cała jej zawartość wylądowała na mojej twarzy. Pierwszym, co poczułam było przemakające ubranie i smród pomyj. Dookoła wybuchły gromkie śmiechy, gwizdy i oklaski. Kobieta roześmiała się, rzucając przede mnie już pustą miskę.

– Chciałaś, to żryj.

Powstrzymując napływające do oczu łzy, odwróciłam się i szybkim krokiem skierowałam w kierunku wyjścia. Gdy znajdowałam się blisko drzwi, usłyszałam krzyk Dylana, który kazał się wszystkim uciszyć. Następnie, słysząc po odgłosach butów uderzających o posadzkę, zaczął biec w moim kierunku. Nie zamierzałam na niego czekać, a tym bardziej rozmawiać. Łzy cisnęły mi się do oczu, a w gardle narastało napięcie, ściskając boleśnie gardło.

Miałam dość tego przeklętego miejsca i żyjących w nim ludzi.

– Melanie! – Do moich uszu dobiegł krzyk Dylana, który znajdował się tuż za mną. Nie zwolniłam kroku. – Zaczekaj. – Chwycił moje ramię, obracając mnie w swoim kierunku.

Czułam jak resztki jedzenia skapując z moich włosów i twarzy. Musiałam prezentować sobą żałosny widok.

– Zostaw mnie – warknęłam ostrzegawczo, chcąc wyszarpnąć ramię z uścisku. Unikałam jego wzroku, czując, że byłam na skraju załamania.

– Przepraszam za to, co zaszło na stołówce. Zachowali się żałośnie.

Roześmiałam się niewesoło.

– Jedyne, co jest żałosne w tym wszystkim, to ja. Nawinie myślałam, że jakoś się tu odnajdę, a ty mi w tym pomożesz. Jednak się myliłam. Zostałam pozostawiona samej sobie.

– Dayo miał się tobą zaopiekować.

Żałowałam, że nie posiadałam w zanadrzu jeszcze jednak miski pomyj, którą mogłabym chlusnąć w twarz stojącego przede mną mężczyzny. Uniosłam wzrok, a Dylan widząc buzującą w moich oczach wściekłość, postanowił zerwać ze mną kontakt fizyczny.

– Dayo mnie nienawidzi. Zresztą, jak każda osoba tutaj. W dupie mam, to co sobie myślałeś zostawiając mnie na jego pastwę, ale wiedz, że ani on, ani ja nie jesteśmy zadowoleni z tego układu. Byłam głodna, nie miałam wyjścia, jak poradzić sobie samej, a skończyło się to tak. – Wskazałam na siebie. – Więc mam głęboko gdzieś Dayo i ciebie też.

– Przepraszam, że się nie pokazywałem. Uznałem, że lepiej dla ciebie będzie, jak na jakiś czas ode mnie odpoczniesz i uporządkujesz sobie w głowie ten cały bałagan, w który cię wplątałem. Jak widać się myliłem.

– Żadne przeprosiny nie zmienią tego, kim jestem i faktu, że nie pasuję do tego miejsca.

Westchnął.

– Postaram się zrobić wszystko, żeby cię zaakceptowali. A teraz odprowadzę cię do pokoju i przyślę kogoś z jedzeniem, a ty w międzyczasie weźmiesz prysznic. Okej?

Przyjrzałam się jego twarzy, ocierając łzę spływającą po policzku.

– Wiesz co? Pierdol się.

Odwróciłam się i odeszłam, nie mogąc dłużej znieść jego widoku.


Kurtyna łez przysłaniała mi widok na otoczenie. Tylko cudem trafiłam do swojego pokoju. Wściekle wyrzuciłam zawartość skrzyni na podłogę. Wyciągając czyste ubrania, ciągle szlochałam. Po odejściu od Dylana puściły wszystkie hamulce i emocje wypłynęły ze mną lawiną. Nie zwracałam uwagi na wytykających mnie palcami ludzi, którzy rozbawieni moim wyglądem chichotali do siebie.

Chciałam zmyć z siebie cały smród, zanurzyć się w ciepłej pościeli i nigdy stamtąd nie wychodzić.

Po zrzuceniu ubrań pod prysznicem, odkręciłam oba kurki. Chciałam, żeby woda zmyła ze mnie wszystkie negatywne emocje. Potrzebowałam w końcu poczuć się zaakceptowana. Miałam dość bycia córką Christiny. Wsparłam dłonie o zimne płytki, którymi była wyłożona kabina. Zbyt gorąca woda uderzała o moje plecy. Brudne ubrania mokły gdzieś kącie, a ja nie potrafiłam przestać szlochać, ciesząc się, że strumień wody chociaż częściowo zagłuszał moją rozpacz. W tamtym momencie nienawidziłam wszystkich, łącznie z samą sobą. I pomimo tego, że wolałabym zniknąć, byłam boleśnie świadoma, że droga, którą mogłam podążać była tylko jedna. Wiedziałam, że ten moment słabości musiał należeć do moich ostatnich. Nie mogłam pozwolić na to, aby to miejsce odebrało mi samą siebie.

Odchyliłam głowę w tył, aby krople obmyły moją twarz. Następnie spojrzałam na szeroką, zaróżowioną ranę na moim brzuchu oraz bliznę na łydce. Niemal zginęłam. Zabiłam też człowieka. Wszystko z chęci postawienia się matce i dla Dylana. Mimo tego, że mieliśmy wiele spięć, wiedziałam, że postąpiłam słusznie ratując go. I chociaż moje aktualne położenie było gorzej niż żałosne, ponieważ ofiara sama wskoczyła do paszczy lwa, nie chciałam powrotu do starego życia. Zobaczyłam zbyt wiele grzechów matki, aby tak po prosu tam wrócić. Ludzie mogli myśleć o mnie, jak najgorzej. Mogli rzucać we mnie pomyjami, ale wiedziałam, że trafiłam na dobrą stronę barykady. Czułam się okropnie będąc uważaną za jedno z najgorszych stworzeń stąpających po tej ziemi, ale rozumiałam, że wszyscy ci ludzie cierpieli przez moją matkę, a moja twarz była nieodłącznym elementem tego barbarzyństwa.

Już ubrana i ostudzona z emocji opuściłam prysznic, trafiając na dwie plotkujące na mój temat kobiety. Ucichły, gdy tylko mnie zobaczyły, a ja wpatrzyłam się w nie wściekłym wzrokiem.

Czas, aby owca stała się wilkiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro