Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. "Nie taka zła."

Rozdział 15

Nadal maszerowaliśmy. Choć Dylan obiecał, że po ostatniej nocy szybko dotrzemy na miejsce, w mojej osobistej opinii wcale się na to nie zanosiło. Spoglądałam na krajobraz mijany od prawdopodobnie kilku godzin, który nie wydawał się prowadzić do miasta. Początkowo nic niczego nie podejrzewałam, ale, gdy drugi raz przeszliśmy tę samą drogę, aby skręcić pomiędzy kolejne budynki, zaczęłam twierdzić, że coś jest nie w porządku.

- Zgubiłeś się - stwierdziłam w końcu, zmęczona kluczeniem pomiędzy budynkami.

- Nie - odpowiedział krótko.

Wetchnęłam, poprawiając plecak na obolałych ramionach. Chciałam przysiąc samej sobie, że już nigdy go nie założę. Nie mogłam jednak przewidzieć, co jeszcze wymyśli ten uparty osioł, który znajdował się kilka kroków przede mną.

- Owszem, zgubiłeś się. Chodzi od przynajmniej godziny wokół tych samych budynków. Ciągle się cofamy. Myślałam, że znasz drogę.

Tym razem wetchnięcie wydobyło się ust Dylana.

- Musisz tyle gadać?

Uniosłam brwi w zdziwieniu, ponieważ od zeszłego wieczoru wymieniliśmy tyle słów, że można by zliczyć je na palcach jednej ręki. Przyczyną była niezręczność spowodowana wczorajszą rozmową. Przynajmniej tak to wyglądało z mojej strony, ponieważ nigdy nie wiadomo, jak było z Dylanem. Dodatkowo od rana wyglądał na wkurzonego, ponieważ przespaliśmy dłużej niż oczekiwaliśmy. Dwugodzinna drzemka zamieniła w długi sen. Było to prawdopodobnie spowodowane wymęczeniem naszych organizmów i umysłów. Dlatego wyruszyliśmy, gdy słońce było wysoko na niebie. Przynajmniej deszcz postanowił nam odpuścić, ponieważ ewidentnie nic nie szło dziś po myśli Dylana.

- Może odpocznijmy, zjedzmy i zastanowisz się na spokojnie. Nie zjedliśmy nawet śniadania - dopowiedziałam, gdy mój żołądek wydał głośny odgłos, przypominając o swoim istnieniu.

- Przecież mówię, że się nie zgubiłem. Po prostu chwilowo straciłem orientację w terenie.

Nie zauważyłam różnicy, ale postanowiłam nie wypowiadać tych słów głośno, żeby nie wkurzać go jeszcze mocniej. Dreptałam więc krok w krok za nim, jak robiłam to przez kilka ostatnich dni.

Pomimo tego, że zgodziłam się nadal iść z Dylanem w nie znane, nie zmieniłam zdania na temat tego, jak bardzo irytujący był. Zaczął przerażać mnie także fakt, że obecnie był jedyną osobą, z którą mogłam rozmawiać. Oprócz niego nie miałam teraz nikogo. Ścisnęło mnie żołądku, a głód na moment odszedł w niepamięć. Pomimo faktu, który wskazywał na to, że nie zamierzał mnie zabić, nadal nie pałaliśmy do siebie sympatią. Dosadniej, oprócz kilku lepszych momentów, jak ten na wieży, raczej nie byliśmy do siebie przyjemnie nastawieni. Dodatkowo dochodził niepokój związany z ludźmi ze środowiska Dylana. Byłam pewna, że oni nie mając u mnie długu wdzięczności, jaką była wolność, nie będą tak chętni, aby zachować mnie przy życiu. Nie miałam nawet pojęcia, czy mój towarzysz podróży będzie mieć jakąś moc sprawczą, gdy zostanie wydany na mnie wyrok śmierci. Prawdopodobnie czekała mnie gówniana przyszłość lub całkowity jej brak.

- Pieprzę to. - Dylan kopnął kamień, który odbił się ceglanej ściany całkiem dobrze zachowanego budynku. - Wiem, że nie jesteśmy daleko, ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nie wiem, w której części przedmieść jesteśmy. Sprawa jest tym bardziej gówniana, że im dłużej się tutaj kręcimy, tym bardziej narażamy się schwytanie. - Uniósł wzrok spoczął na szkielecie budynku przed nami. Był wysoki, ale pozbawiony okien czy drzwi, jak większość budynków, które mijaliśmy.

- Więc co teraz? - zapytałam zaniepokojona. Pierwszy raz widziałam go sfrustrowanego, co wzmocniło tylko uścisk w moim żołądku. Z drugiej strony gdzieś z tyłu pojawiła się radość, że nie dotrzemy jednak tak szybko do paszczy smoka.

- Poczekamy. Spróbuję się zastanowić, przypomnieć sobie czy coś nie wygląda znajomo. Wiem tylko, że nie są to bliskie okolice bazy, bo je znam jak własną kieszeń, więc musieliśmy wyjść od tej gównianej strony, bliżej centrum. Teraz będę musiał zadecydować, w którym kierunku pójść. W każdym razie wyruszymy późną nocą. Nie chcę więcej ryzykować, chociaż jesteśmy już prawie u celu.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem.

***

Spoglądałam na Dylana w milczeniu. Prawdopodobnie wyszłabym na kretynkę, ale on zupełnie nie zwracał na mnie uwagi pochłonięty własnymi myślami. Nie miałam żadnego konkretnego powodu, aby mu się przyglądać. Po prostu w zasięgu mojego wzroku nie znajdowało się nic ciekawszego, a musiałam w jakiś sposób zabić wolno upływający czas, który znosiłam w całkowitym milczeniu. Drugim powodem było to, że w końcu mogłam przyjrzeć się czemuś innemu niż tył jego głowy. Dlatego nieustannie śledziłam wzrokiem linię jego szczeki i nosa. Lekki zarost pokrywający policzki. Dołeczki, które pojawiały się przy nerwowych ruchach twarzy. Zmarszczki na ciągle marszczącym się czole. Policzyłam wszystkie widoczne na twarzy pieprzyki. Najbardziej lubiłam wpatrywać się w jego długie rzęsy okalające bursztynowe oczy. Przez te kilka dni odkryłam, że zmieniają odcień w zależności od światła. Najpiękniejsze były o zachodzie słońca.

Wzdrygnęłam się, gdy odwrócił głowę, aby na mnie spojrzeć. Byłam niemal pewna, że moją twarz oblał rumieniec spowodowany wstydem. Nie powinna rozważać i zachwycać się nad kolorem jego oczu. Był to ewidentny dowód na to, że zaczęło mi odbijać przez przebywanie na tym pustkowiu.

Natomiast on zdawał się niczego nie zauważyć.

- Może rozpalę ogień - odezwał się zachrypniętym, nieużywanym od dłuższego czasu głosem.

Dlaczego przeszedł mnie dreszcz?

- Nie będzie to nieodpowiedzialne? - zapytałam nauczona kilkudniowym doświadczeniem.

- Są u suche belki, które nie powinny mocno dymić, a znowu zbiera się na deszcz, więc będzie zimno, a szczerze mam dość odmrażania sobie tyłka po nocach.

Moje kończyny również domagały się ciepła.

Po kilku minutach pomiędzy nami trzaskał niewielki ogień, który faktycznie wytwarzał znikomą ilość dymu. Odwróciłam się plecami do wejścia, aby opary z ogniska nie drażniły moich oczu, ponieważ wpadający do środka wiatr zawiewał je prosto w moją twarz. Dylan zajął miejsce obok mnie. Przybliżyłam dłonie do ognia, a chłopak otworzył plecak, aby wyjąć z niego małą flaszkę. Pociągnął duży łyk, nawet się nie krzywiąc.

- Myślałam, że to do odkażania ran - odezwałam się, gdy ponownie przystawił butelkę do ust.

- Już raczej się nie przyda. Chcesz? - zapytał wyciągając trunek w moim kierunku.

Odmówiłam kręcąc głową.

- Nie piję alkoholu.

On tylko wzruszył ramionami i ponownie się napił. Siedzieliśmy wpatrzeni w trzaskający ogień. Dylan co jakiś czas dorzucał kawałki połamanej belki. Poczułam lekką senność, chociaż przespaliśmy dzisiaj wiele godzin. Mój organizm był wycieńczony. Nie śmiałam jednak marzyć o miękkim łóżku i puchatej pościeli.

Mój umysł po raz kolejny wrócił do wydarzeń zeszłego wieczoru, gdy Dylan wspomniał o morderstwie Christiny. Był to dla mnie trudny temat, ponieważ byłam gdzieś pośrodku. Nigdy nie była idealną matką, ale miałam wszystko czego potrzebowałam, a raczej to co ona uważała za potrzebne. Nie dogadywałyśmy się, odkąd zaczęłam dorastać, ale myśl o tym, że jestem teraz po stronie, która pragnie ją zamordować, przytłaczała mnie.

Podkuliłam nogi i objęłam je ramionami, aby móc oprzeć brodę na kolanach. Zastanawiałam się czy Dylan miał rację twierdząc, że coś może się zmienić. Jeśli faktycznie uważali, że są w stanie obalić władzę musieli być silniejsi niż do tej pory uważałam. Przeszedł mnie zimny dreszcz, gdy wyobraziłam sobie moją matkę w kałuży krwi, takiej samej w jakiej leżał Dean, gdy pozbawiłam go życia. Musiałam się nastawić, że wszyscy, których spotkam, gdy dotrzemy do celu, będą chcieli zrobić do samo co rudowłosy chłopak, którego ciało leżało teraz w ruinach szkoły. A może wygnane już się nim zajęły? Zebrało mnie na mdłości, gdy wyobraziłam sobie, że Dean mógł stać się posiłkiem.

Przeniosłam wzrok na Dylana, aby pozbyć się niechcianych obrazów. On również wpatrywał się w płomienie pochłonięty własnymi myślami. Znów dostrzegłam te oczy, które migotały w świetle ognia. Odwróciłam wzrok, tym razem wpatrując się ponad ognisko na dziurę widniejącą w zewnętrznej ścianie budynku.

- Wiem, że ciężko nam dojść do porozumienia. - Głos mężczyzny poniósł się po pustych murach. - Wiem też, że starasz się mnie zrozumieć, za co jestem wdzięczny, chociaż nie mam ochoty mieć takich uczuć wobec ciebie. W zasadzie nigdy nie lubiłem mieć długu wdzięczności wobec nikogo.

Zamarłam wpatrując się w jego profil. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć. Znów zachowywał się tak, jak na wieży. W tamtym momencie był zupełnie innym Dylanem. Pozbawionym arogancji i cynizmu. Uwielbiałam, a drugiej strony nienawidziłam tej jego strony. Głownie dlatego że musiałam przyznać, że to co robiłyśmy mężczyznom przez lata było barbarzyństwem, ponieważ oni również mieli uczucia równe naszym. Może byli pomiędzy nimi ludzie tacy jaki Dean, ale czy mogłam go winić? Nie wiedziałam co przeszedł, ale nie mógł mieć łatwo.

- Wczoraj trochę przesadziłem. Oczywiście nie mam na myśli tego fragmentu o twojej matce, nadal uważam, że jej śmierć zmieni świat na lepszy. Nie powinienem jednak tak na ciebie naskakiwać. Przez mój niedopracowany plan byłaś zmuszona uciec, chociaż nigdy nie tego chciałaś. Teraz ciągnę cię w nieznane narażając na śmierć. - Spojrzał na mnie, a rysy jego twarzy były łagodne jak nigdy wcześniej. - Chciałem widzieć w tobie Christinę i chociaż nadal nie pałam do ciebie przyjaźnią, nie mogę zaprzeczyć, że jesteś inna. Domyślam się, dlaczego - urwał. - Po prostu chcę powiedzieć, że nie zostawię cię samej. Wciągnąłem cię w to, więc postaram się, aby inni również zauważyli, że nie jesteś tak okropną i bezwzględną osobą jaką jest Christina.

Oblizałam usta, a on ku mojemu zaskoczeniu przyłożył otwartą dłoń do moich pleców. Zamarłam, a serce zaczęło galopować.

- Chyba troszkę się upiłeś - zauważyłam chcąc zmienić temat.

Byłam wdzięczna za jego słowa. Natomiast kontakt fizyczny, którym mnie obdarzył sprawił, że mój umysł i ciało zaczęło wariować. Prawdopodobnie dlatego, że nie było to dla mnie czymś naturalnym, ponieważ nigdy nie dotykał mnie żaden mężczyzna.

- Nie byłbym tak głupi, żeby upijać się w takiej sytuacji. - Schował kosmyk moich włosów za ucho, a mój żołądek zrobił fikołka.

Ja pierdolę.

- Tak jak mówiłam wcześniej, również jestem wdzięczna, że zrezygnowałeś ze swoich planów i mnie nie zabiłeś.

Roześmiał się, ale nie w ten ironiczny sposób, jak miał w zwyczaju. Był to szczery, rozbawiony śmiech. Moje ciało znów przeszył dreszcz.

Przestań! - krzyczałam do niego w myślach.

Czułam się okropnie dziwnie. Nie wiedziałam, czy śmiać się wraz z nim czy uciec jak najdalej. Zabrał dłoń, jak gdyby dosłyszał moje wewnętrzne błaganie.

- Szczerze nawet przestałem żałować, że tu jesteś. Bez ciebie byłoby trochę nudno. No i zacząłem cię lubić - puścił do mnie oczko i znów się roześmiał, gdy na mnie spojrzał. Prawdopodobnie na widok mojej zszokowanej miny. Dobrze, że nie mógł dostrzec burzy wewnątrz mnie.

- Dobra, przyznaję. Może jednak jestem lekko pijany, ale twoja mina wynagradza mi z nawiązką wszystko, co powiedziałem, więc nie będę niczego żałować.

Niespodziewanie spoważniał i podniósł nie do pionu. Rozejrzałam się zaskoczona nie dostrzegając ani nie słysząc niczego podejrzanego.

- Coś usłyszałeś? - Podniosłam się ze swojego miejsca, ciągle obserwując otoczenie.

- Nie jestem pewien. - Ruszył w stronę widniejącej w ścianie dziury, trzymając w dłoni nóż, który nie wiadomo kiedy, pojawił się w jego dłoni. - Zostań tutaj, a ja się rozejrzę.

Kiedy zniknął z mojego pola widzenia wychodząc na zewnątrz, zalała mnie fala niepokoju. Miałam nadzieję, że nie były to strażniczki, ponieważ nasze szanse na ucieczkę były znikome.

Do moich uszu dobiegły ciche odgłosy walki, a następnie coś ciężkiego uderzającego o ziemię. Zrobiłam krok w przód, ale zatrzymałam się, gdy usłyszałam zbliżający się głos Dylana.

- To tylko wygnana. Musiała przyjść tutaj za nami, bo to dziwne, że zapuściła się aż... - Jego sylwetka pojawiła się w dziurze, ale nagle urwał wypowiedź szeroko otwierając oczy. - Uważaj! - Sięgnął po pistolet, ale było za późno.

Nogi się pode mną ugięły, a świat przysłoniła mgła. Nabrałam powietrza głęboko w płuca, gdy moje kolana uderzyły w betonowe podłoże. Naszły mnie mdłości, a świat zaczął wirować. Gdzieś daleko w tle dosłyszałam odgłos wystrzału. Ktoś krzyczał, ale nie wiedziałam czy to napastnik czy Dylan, który zaczął biec w moją stronę. Moja głowa uderzyła o ziemię, a ja mój umysł pogrążył się w ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro