Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9."Trauma".

– Chyba czas znaleźć nocleg – Dylan odezwał się po długim czasie ciszy, podczas której przeszliśmy wiele kilometrów.

Zrobił to w odpowiednim momencie, ponieważ planowałam zacząć go błagać o przerwę, ponieważ każdy krok sprawiał mi ból, a sekundy wydawały się być godzinami. Nie dokuczała mi tylko zraniona noga, a całe ciało nie przyzwyczajone do tak ogromnego wysiłku, jakim jest wielogodzinny marsz, dodatkowo z ciężkim plecakiem na plecach.

Dylan skręcił pomiędzy dwa budynki, a raczej to, co z nich pozostało. Podążyłam za nim. Noc zaczynała się rozjaśniać, przez co łatwiej było stawiać kroki i o nic się nie potykać. Dylan zaglądał przez poprzez porozbijane okna do wnętrz budynków. Zapewne sprawdzał czy miejsce nadaje się do bezpiecznego nocowania. Żaden z nich nie wyglądał na bezpieczny. Bałam się, że niestabilne mury i zapadłe dachy zwalą nam się na głowy. Chłopak mruczał niezadowolony pod nosem, a ja błagałam, aby nagle pojawił się przed nami nienaruszony budynek, w którym mogłabym odpocząć.

Jak na życzenie, po skręceniu w lewo zauważałam duży, trzypiętrowy budynek z mnóstwem okien. Wyglądał przyzwoicie na tle innych wokół, przynajmniej wszystkie ściany nadal stały.

Wskazałam palcem w jego kierunku, zwracając tym uwagę Dylana.

– A tamten? – zapytałam z nadzieją.

Mężczyzna spojrzał we wskazanym kierunku. Zmarszczył brwi, wpatrując się przed siebie. Patrzyłam na niego z nadzieją, ponieważ moje mięśnie odmawiały już posłuszeństwa.

– To szkoła, myślę że się nada. – Ruszył przed siebie, a ja wydałam z siebie głośne westchnienie ulgi. – Zachowaj ciszę, dopóki nie upewnimy się, że jest pusto.

W końcu nadszedł czas na odpoczynek, jedzenie i sen. Wiedziałam, że nie uda mi się porządnie wypocząć, a dalsza część podróży będzie równie bolesna. Nie zamierzałam jednak dłużej nad tym rozmyślać, tylko cieszyć się wizją zbliżającego się odpoczynku.

Weszliśmy do szkoły przez duże, wyłamane dwuskrzydłowe drzwi. Ktoś je wyważył, a ja miałam nadzieję, iż stało się to dawno temu. Nie chciałabym natknąć się na kogokolwiek, na tym pustkowiu. Choć czy byli tu w ogóle ludzie poza nami i strażniczkami, które z pewnością nie odpuściły poszukiwań, i którym, dziwnym sposobem, nadal bez problemu umykaliśmy nie dysponując żadnym pojazdem.

Przed nami znajdował się długo korytarz. Ze ścian odchodziła stara farba, a gdzieniegdzie wisiały duże ramy, wypełnione małymi, wyblakłymi zdjęciami. Podeszłam do jednej z nich. Przyjrzałam się kilku wyraźniejszym twarzom. Uśmiechnięci nastolatkowie, którzy według napisu byli absolwentami tej szkoły w roku dwa tysiące szesnastym. Wszyscy od dawna nie żyli, a ja zastanowiłam się jaki los ich spotkał. Zginęli w wojnie? Dożyli podeszłego wieku i zmarli? Jeśli brać pod uwagę druga opcję, mężczyźni odeszli w niewoli.

Nagle ramka spadła, roztrzaskując się na ziemi z głośnym hukiem. Odskoczyłam przestraszona, a moje serce zakołatało gwałtownie w piersi. Dylan pojawił się obok mnie w mgnieniu oka z miną, która wskazywała na to, iż był ogromnie zły.

– Nie potrafisz zachować się cicho, gdy cię o to proszę, do cholery?

– To nie ja, samo spadło – broniłam się.

Dylan nie słuchał.

– Jeśli mieliśmy jakiekolwiek szanse na zachowanie naszego położenia w ciszy, właśnie to zepsułaś. Miejmy nadzieję, że w okolicy nikogo nie ma, bo obudziłabyś zmarłego – syknął ze złością.

Wpatrywałam się w jego plecy z niedowierzaniem, gdy się odwrócił. Skąd w nim nagle taka wściekłość? Mężczyzna miał zdecydowanie problemy ze swoim charakterem.

Spojrzałam jeszcze raz na rozbitą ramkę znajdująca się pod moimi stopami. Cholerna złośliwość rzeczy martwych. Wycofałam się powoli, aby nie narobić więcej hałasu stając na kawałkach szkła, i ruszyłam za Dylanem zaciskając pięści ze złości.

– To.Nie.Ja – wycedziłam przez zęby bardziej do siebie niż to niego, ponieważ był zbyt daleko, aby mnie usłyszeć.

Jeśli wszyscy mężczyźni byli tacy, wątpiłam czy chciałam ich poznać.

– Chodź szybciej i staraj się nie narobić więcej hałasu – powiedział, odwracając się przez ramię.

Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, którego nie zdążył już zauważyć, ponieważ skręcił na szeroką klatkę schodową. W tej części budynku było ciemniej, przez co Dylan wyciągnął latarkę, oświetlając drogę pod swoimi stopami.

Ja w tym czasie stwarzałam w swojej głowie monolog na temat tego, jaki był irytujący. Chętnie wygarnęłabym mu wszystko w twarz, ale miał przewagę w uzbrojeniu, a ja nie chciałam ryzykować śmiercią przez błahostkę. Natomiast nic nie zmieniało faktu, że Dylan był cholernym dupkiem.

Gdy dotarliśmy na pierwsze piętro, skręciliśmy w prawo. Mężczyzna wprowadził nas do jednej z klas, w której nadal znajdowały się stoliki, krzesła, a nawet tablica. Podczas wojny nikomu nie było to potrzebne, więc zostało do dziś, naruszone jedynie przez czas. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Była to moja pierwsza wizyta w jakiejkolwiek szkole, ponieważ od zawsze uczęszczałam na nauczacie domowe. Nie wyglądała na przyjemne miejsce.

Dylan wskazał miejsce pod ścianą na końcu sali, w którym miałam się usadowić. On sam rozłożył się naprzeciwko drzwi, z dala ode mnie i odpiął koc przymocowany do górnej części plecaka.

– Musimy podzielić się na warty dla bezpieczeństwa. Wezmę pierwszą i obudzę cię za kilka godzin – poinformował, nawet na mnie nie spoglądając.

O co mu chodziło? Nadal był wściekły o tę rozbitą ramę?

Nie odpowiedziałam, ponieważ nie miałam na to ochoty. Wyjęłam z plecaka puszkę, z której etykiety zdołałam odczytać tylko to, iż była to zupa. Byłam głodna do tego stopnia, że miałam w nosie z czego zrobiona była, a także to, że musiałam zjeść ją na zimno.

Do mojej głowy znów napłynęły rozważania na temat naszej podroży, które pojawiały się po każdym, nawet najmniejszym spięciu z Dylanem. Tym razem należało one do krótkich, ponieważ zmęczenie dało o sobie znać, a powieki zaczynały co raz bardziej ciążyć. Dylan spożywał posiłek siedząc na swoim stanowisku, czym było stare biurko.

– Jak będzie wyglądać moja warta, skoro nie umiem się bronić i posiadając tylko scyzoryk w swoim arsenale. – Przyszło mi nagle do głowy.

Wpatrywałam się w zgarbionego mężczyznę, którego ramiona powoli uniosły się i upadły. Kretyn, na mnie wzdychał, kiedy zadawałam sensowne pytania. Niesamowicie irytujące zachowanie.

– Później ci wszystko wytłumaczę. A teraz śpij. – Odstawił puszkę, poprawiając plecak, który miał za plecami. Nieustannie wpatrywał się w drzwi, a dłoń spoczywała na pistolecie leżącym tuż obok jego uda.

Ułożyłam na podłodze prowizoryczne, ale w miarę wygodne stanowisko, w którym następnie się położyłam. Nie odważyłam się odwrócić tyłem do drzwi, więc moja twarz ciągle pozostawała zwrócona w tamtym kierunku.

Ignorując twardość powierzchni na której leżałam oraz chłód, przymknęłam powieki. Nie trwało długo nim zapadłam w sen, rozmyślając, jak mocno denerwował mnie jeden cholerny mężczyzna.

***

Kiedy poczułam szarpnięcie za ramię, od razu uniosłam się do pozycji siedzącej z szeroko otwartymi oczami. O mały włos, a zderzyłabym się czołem z pochylonym nade mną Dylanem. W pierwszym momencie pomyślałam, że przyszedł czas zmiany warty z czego nie byłam zadowolona, gdyż nie czułam się wypoczęta nawet w jednym procencie. Zamrugałam kilkukrotnie łapiąc ostrość widzenia w szarym świetle pomieszczenia, które dawało powoli wschodzące słońce. Faktycznie nie spałam za długo, ponieważ słońce nie zdążyło jeszcze wzejść.

Po upływie kilku krótkich sekund, w których odzyskiwałam jasność myślenia, dostrzegłam, że Dylan przykłada palec wskazujący do swoich ust. Znak, abym była cicho. Żołądek ścisnął mi się ze stresu, ponieważ wiedziałam, że nie wróżyło to niczego dobrego. Możliwe, że strażniczki, w końcu nas odnalazły i nie chciałam nawet myśleć, jak zakończyłaby się ta konfrontacja.

– Kto tutaj jest – wyszeptał niemal niesłyszalnie.

Spojrzałam ponad jego ramieniem na drzwi, obawiając się, że ktoś mógł się w nich pojawić w każdej chwili i nas zabić. Lub zabić Dylana, a mnie zabrać do Waszyngtonu. Nie wiedziałam, która z opcji była gorsza.

Podniosłam się zaraz po tym, gdy zrobił to Dylan. Jego postawa ciała mówiła jasno, że był spięty. Nasłuchiwałam, ale żaden dźwięk, poza tym, które wydawał Dylan stawiając kroki na zakurzonym linoleum. Miałam nadzieję, że tylko mu się zdawało i byliśmy bezpieczni.

– Zostań tu – nakazał, oddalając się w stronę drzwi.

Przyglądałam mu się z szybko bijącym sercem. Miałam ogromną nadzieję, że się mylił.

Broń miał nieustannie wyciągniętą przed siebie, a postawa jego ciała wskazywała no to, że nie robił tego pierwszy raz. Skradanie się z bronią w ręce najprawdopodobniej należało niegdyś co codzienności chłopaka.

Czekałam w napięciu, a gdy chłopak zniknął w korytarzu, ruszyłam w stronę drzwi. Nie zamierzałam się mieszać, ponieważ w starciu z kimkolwiek nie miałam żadnych szans, ale czułam się pewniej, widząc, co się dzieje, niż oczekując i wpatrując się w ścianę.

Wychyliłam powoli głowę za framugę. Na korytarzu dostrzegłam dwie postaci. Dylana, który nadal się skradał z wycelowaną w intruza bronią, oraz obcego mężczyznę, posturą przypominającego mojego towarzysza. Przybysz wychylał się delikatnie za rozbite okno, najprawdopodobniej nie mając jeszcze świadomości o obecności Dylana za jakiego plecami.

Wszystko zmieniło się, gdy Dylan nadepnął prawdopodobnie na odłamek szkła, który trzasnął pod jego butami. Nie był to głośny dźwięk, ale wśród panującej wokół ciszy, mógł zostać porównany do grzmotu pioruna.

Obcy odwrócił się gwałtownie i miał zamiar sięgnąć po swoją broń, przymocowaną do skórzanego pasa, ale nagle zamarł, jakby coś go przed tym powstrzymało. W ciszy i bezruchu przyglądał się Dylanowi, który ni opuszczał broni.

– Dean? – Ku mojego zaskoczeniu pierwszy odezwał się Dylan. Po kilku sekundach opuścił broń. – Co ty tutaj robisz? – podszedł do mężczyzny, przyglądając mu się od góry do dołu.

– Dylan? – Dean uniósł wysoko brwi. – Mogę cię zapytać o to samo. Zaginąłeś rok temu, wszyscy uznali, że nie żyjesz.

Wpadli sobie w ramiona, jak starzy, dobrzy przyjaciele. Prawdopodobnie tak właśnie było.

Ja nadal tkwiłam w tym samym miejscu, w pozie, która nie należała do najwygodniejszych, ale sytuacja zaciekawiła mnie na tyle, aby pozostać w tym miejscu niezauważona.

Zabawne, że nie spotkaliśmy na odludziu kogoś ze starych znajomych Dylana. Jednak, nadal czułam zakorzeniony w głębi mnie niepokój, którego przyczyny nie mogłam odgadnąć. Możliwe, iż wiązało się to z obecnością nowego mężczyzny w towarzystwie.

– Złapali mnie – stwierdził z niesmakiem Dylan, chowając broń.

Nie mogłam dostrzec wyrazu jego twarzy, ponieważ nadal był zwrócony do mnie plecami. Dean nie zauważył jeszcze mojej obecności, ponieważ jego całą uwagę pochłaniał Dylan.

– Poważnie? Gdzie cię tyle trzymali? W fabryce? Mamy wszędzie wtyki, dziwne, że nikt nam nie doniósł. Chyba że... – Mężczyzna spojrzał na Dylana z przerażeniem.

– Ta – burknął Dylan. – Trzymali mnie w Centrum wyboru.

Byłam pewna, że w tym momencie się skrzywił.

Dean wyglądał, na zaskoczonego.

– Przecież stamtąd nie da się zwiać! Jak to zrobiłeś? – Dean niemal wykrzyczał te słowa, na co skrzywiłam się nawet ja.

– Zamknij się, mamy strażniczki na ogonie. Nie chcę sprowadzić ich sobie na głowy – skarcił go Dylan.

Dean ponownie wydawał się zaskoczony.

– „My"? Jest tu z tobą ktoś jeszcze. – Dopiero teraz spojrzał w lewo, w kierunku z którego przyszedł Dylan.

Cofnęłam się gwałtownie do środka pomieszczenia. Nie wiedziałam dlaczego, ale wolałam jak najdłużej pozostać w ukryciu.

– Tak, pomogła mi uciec, ale ktoś w trakcie zawiadomił strażniczki i musiałem ją zabrać ze sobą. Chodź.

Nasłuchiwałam zbliżających się kroków. Zrobiłam jeszcze kilka kroków w tył, nim mężczyźni pojawili się w drzwiach.

Spojrzenie i uśmiech jakim obdarzył mnie Dean, tuż po wejściu do pomieszczenia, nie należało do przyjemnych uczuć. Raz za razem ogarniał moje ciało od stóp do głów, a ja wpatrywałam się w niego sparaliżowana niewytłumaczalnym strachem.

Pomimo tego też mu się przyjrzałam. Był niewiele wyższy od Dylana, bardziej umięśniony i nie tak wygłodzony, a jego włosy zdawały się mieć rudy odcień. Oczy natomiast miał tak jasne, że nawet w słabym świetle widziałam ich niebieski kolor.

– Ślicznotka. – Pokiwał głową z uznaniem i zatarł dłonie.

Poczułam coś w rodzaju obrzydzenia jego osobą i miałam nadzieję, że szybko nas opuści.

– To Dean, mój stary przyjaciel. – Dylan wskazał dłonią na chłopaka. – A to Melanie.

Nie spuszczał ze mnie wzroku, a po moim ciele przebiegły dreszcze. Mimowolnie zrobiłam jeden, mały rok w stronę stojącego obok mnie Dylana. Jak denerwujący by nie był, przy nim czułam się zdecydowanie bezpieczniej, niż z tym dziwnym człowiekiem.

Rudy przechylił głowę na bok, marszcząc brwi. Wpatrywał się teraz w moją twarz.

– Mam wrażenie, że skądś cię kojarzę.

Przygryzłam wargę nie mając zamiaru odpowiadać. Coś mi podpowiadało, że chwalenie się moim statusem społecznym poza za granicami miasta, nie należało do najmądrzejszych rzeczy.

Tym razem Dylan przybliżył się do mnie.

– A co ty tutaj robisz? W dodatku sam? – Chłopak zręcznie zmienił temat, oddalając go ode mnie.

Miałam wrażenie, że również zaczął nabierać podejrzeń, co do Deana.

– James mnie wywalił – warknął wściekle, krzyżując ramiona na piersi. – Ubzdurał sobie, że go zdradziłem i nawet nie chciał słuchać moich wyjaśnień. Chciał się mnie po prostu pozbyć.

Kątem oka zauważyłam, jak Dylan przelotnie zmarszczył brwi.

– Poważnie? Co się stało?

Dean mlasnął z niesmakiem, zaczynając rozglądać się dookoła.

– Spotkałem się jedną z miasta, bo ponoć miała jakieś cenne informacje. Nie poinformowałem od tym wcześniej Jamesa i po moim powrocie oskarżył mnie za spoufalanie się za jego plecami z wrogiem, a następnie mnie wyrzucił na zbity pysk. Ktoś mnie musiał wkopać. – Dean wyglądał, jakby miał ochotę czymś rzucić. Na szczęście nie miał niczego pod ręką.

Przerażał mnie. Nie chciałabym spotkać tego mężczyzny na swojej drodze, gdy byłabym sama. Znów spojrzałam na Dylana, który zachował kamienną twarz. Gdzieś zniknęło ciepło, którym obdarzył Deana na początku spotkania.

– Gdzie zmierzasz? Jesteś blisko Waszyngtonu, mogę cię schwytać.

Dean wzruszył ramionami.

– Jak ciebie? – Uśmiechnął się półgębkiem. – Wiesz, jestem od niedawna samotnym wilkiem, nie mam za bardzo gdzie się podziać, więc krążę ze strefy do strefy, myszkując po bazach wypadowych w poszukiwaniu jedzenia.

Dylan stał niewzruszony, wpatrując się w rudowłosego. Nieświadomie przysunęłam się tak blisko, że moje ramię ocierało się o jego. Nasze kurtki zaszeleściły ocierając się o siebie, a Dean nagle przypomniał sobie o moim istnieniu i znów począł mi się przyglądać. Chciałam, aby już zniknął, nie mogłam go dłużej oglądać.

– Mam zamiar zadośćuczynić Jamesowi, aby znów przyjął mnie do ekipy. Tylko jeszcze nie wpadłem na to, jak tego dokonać. – Mówiąc to, ciągle mi się przyglądał. – Może pójdę z wami i się za mną wstawisz, co? – Spojrzał na Dylana.

Z atmosfery jaka zapanowała, miałam wyczytałam, że coś mocno nie grało. Nie wiedziałam tylko, czy Dean też zdążył to wyczuć.

– Melanie, chodź na słowo. – Dylan chwycił mnie za ramię, odciągając w stronę drzwi. – A ty się rozgość – powiedział do Deana.

Wyszliśmy na pusty korytarz. Poczułam jak moje nerwy się uspokajają, gdy tylko straciłam obcego mężczyznę z oczu. Oddaliliśmy się na koniec korytarza, zapewne po to, aby Dean nie podsłuchał naszej rozmowy. Nie podobało mi się to, że został sam z naszymi zapasami.

– Będę musiał się przespać, bo długo nie pociągnę. Zostawię ci naładowaną broń. Dean chyba nie zamierza nas szybko opuścić, a coś mi nie gra tej jego historyjce. James nie wyrzuca ludzi od tak, za bardzo ich potrzebuje.

– Kim jest James? – zapytałam, słysząc to imię po raz kolejny tego dnia.

Dylan machnął ręką.

– To teraz nie ważne. Niedługo zapewne go poznasz, jeśli tylko zdołamy dotrzeć na miejsce w jednym kawałku. – Przeczesał palcami już i tak zmierzwione włosy. – W każdym razie uważaj na Deana. Myślę, że nie będzie chciał nas skrzywdzić, bo widzi w nas szansę na wrócenie do łask, ale pozostań czujna. Gdyby jego zachowanie wydało ci się podejrzane, obudź mnie pod jakimkolwiek pretekstem. W ostateczności strzelaj. Dobra? – zapytał, a ja kiwnęłam głową w odpowiedzi.

– On cały wydaje się podejrzany – westchnęłam. ¬¬– Poza tym nie potrafię używać broni, więc po co mi ona?

– Tak, nigdy nie miał przyjaznej osobowości. Bądź ostrożna. A co do broni, zrobię ci teraz przyśpieszony kurs i musimy wracać, bo na pewno zaczyna coś podejrzewać.

Wyciągnął broń i ustawił się za mną. Zostałam uwięziona pomiędzy jego ramionami i dociśnięta do klatki piersiowej. Poczułam przyjemne ciepło rozchodzącego się po ciele powiązane z bliskością ciała chłopaka. Wysunął ręce trzymając w pistolet oburącz.

– Widzisz ten czerwony znacznik? – powiedział obok mojego ucha, a jego ciepły oddech owiał prawą część mojej twarzy. – Tym zwalniasz spust. Musisz przesunąć ten czerwony blokadę spustu z prawej do lewej. – Zaprezentował czynność. – Kiedy to zrobisz, możesz strzelać. – Włożył pistolet w moje dłonie, wcześniej go zabezpieczając.

Poruszyłam się nerwowo czując ciężar pistoletu w rękach i ciała Dylana.

– Trzymaj mocno, na wyprostowanych rękach. Broń jest ciężka, a strzałowi towarzyszy odrzut. Musisz go trzymać pewnie. Kiedy będziesz celować, patrz po lufie, gdzie celujesz, może trafisz. Następnie dociskasz spust i strzelasz. Tyle. – Odsunął się, zostawiając broń w moich rękach. Moje ciało owiał chłód. Przez krótki moment nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Nie byłam nawet pewna, czy wszystko dobrze zrozumiałam.

– Wracajmy – skinął głową, puszczając mnie przodem.

Schowałam pistolet za pas ciasno spiętych spodni. Skrzywiłam się, odczuwając nieprzyjemne zimno metalu, które przeniknęło do mojej skóry.

Dean siedział na parapecie, wpatrzony w krajobraz za oknem. Gdy tylko zarejestrował nas powrót, podniósł się na równe nogi i podszedł do mnie, zdecydowanie zbyt blisko.

– Wiem kim jesteś. – Jego śmierdzący oddech owiał moją twarz. Skrzywiłam się mimowolnie.

Zainwestuj w odświeżacz do ust, kolego – pomyślałam.

– Do reszty oszalałeś? Wybrali ci tam mózg?! – Tym razem Dean zwrócił się do Dylana stojącego za mną. – Prowadzisz ją do bazy?! Przecież to córka tej gównianej prezydent! – Gwałtownie wskazał na mnie brudnym palcem, omal nie wsadzając mi go w oko.

– Pomogła mi – warknął Dylan.

Dean wyglądał przerażająco. W oczach widniał obłęd.

– Nie uważasz, że ona może mieć w tym jakiś cel. Może jest wtykom. Nie pomyślałeś o tym?

Z każdą sekundą, co raz mocniej nabierałam ochoty na ukrycie się za Dylanem.

– Odwal się od niej, Dean.

– Zakochałeś się w niej, czy o co, kurwa, chodzi?

Przysłuchiwałam się tej niedorzecznej wymianie zdaniem z przerażeniem.

Dylan tylko westchnął ciężko, najprawdopodobniej nie zamierzając komentować bezsensownych oskarżeń padających z ust Deana.

– Wybacz, ale nie mogę pozwolić ci zniszczyć tego, co budowaliśmy od dziesiątek lat – powiedział Dean do Dylana.

Nim ktokolwiek zdołał zrozumieć znaczenie jego słów, chłopak przyciągnął mnie za ramię, obracając plecami do siebie. Poczułam lufę pistoletu na skroni, a do moich uszu dobiegł dźwięk odbezpieczanej broni.

– Zaczekaj! – krzyknął Dylan.

Wpatrzyłam się w jego twarz z przerażeniem i niemym błaganiem. Miałam ochotę się rozpłakać. Miałam najprawdopodobniej zginąć, bo Dylan pozostał bez broni. Jeden pistolet miałam ja, a cała reszta leżała ukryta w jego plecaku, który znajdował się za plecami Deana. Może miał gdzieś ukryty nóż, ale wątpiłam, że mógł się teraz na coś przydać.

– Wyświadczam ci przysługę – powiedział mężczyzna trzymający mnie w uwięzi.

Pierwszy raz dostrzegłam w wizerunku Dylana, coś czego, co nigdy wcześniej nie zagościło na jego twarzy. Strach? Bezradność? Nie byłam do tego pewna, ale wiedziałam, że nie wróżyło, to niczego dobrego. Ktoś na pewno nie wyjdzie stąd żywy. Pytanie brzmiało: kto? Stawiałam na siebie.

– Opuść broń, Dean. Naprawdę nie warto. Melanie może posiadać poufne informacje, do którym nie mamy dostępu. Nie warto zaprzepaścić takiej okazji.

Miałam nadzieję, że dar przekonywania Dylana był na tyle silny, aby wyciągnąć nas z tego cało. Dylan wiedział też, że nie posiadałam żadnych istotnych informacji, więc doceniałam tak dobre kłamstwo.

Gorączkowo myślałam, co mogłam zrobić, jednak każdy mój pomysł kończył się na otrzymaniu kulki w głowę.

– James na pewno doceni, że ma pod ręką tak cenne źródło informacji, i myślę, że nawet byłby wściekły, że mając taką okazję, nie przyprowadziłem mu Melanie. Wyobraź sobie, jakie to daje nam możliwość – ciągnął temat. – Możesz pójść z nami, może James zmięknie i przyjmie cię z powrotem?

Raptem coś sobie uświadomiłam. Dean podczas rozmowy z Dylanem poluzował chwyt na moim ramieniu, a całą swoją uwagę skupił na mężczyźnie, na chwilę zapominając o tym, że chciał mnie zastrzelić.

Miałam teraz szansę na wyciągnięcie broni i postrzelenie Deana. Plan był słaby i miał więcej wad, niż zalet, ale nie mogłam przekazać broni Dylanowi, ponieważ z pewnością nie uszłabym z życiem. Musiałam liczyć na siebie i lawinę szczęścia.

Bardzo powoli odsunęłam kurtkę i położyłam dłoń na pistolecie. Zamarłam na moment, badając sytuację, oraz dlatego, żeby moje ruchy nie stały się zbyt podejrzane.

Musiałam wyciągnąć broń płynnym ruchem, odbezpieczyć ją i wystrzelić. Co mogło pójść nie tak? Dosłownie wszystko. Broń mogła się zahaczyć, co już by mnie zdradziło. Mogłam nie zdołać sprawnie odbezpieczyć pistoletu, ponieważ nigdy tego nie robiłam. Mogłam też nie trafić i zginąć jako pierwsza.

Czułam jak dłonie zaczynały mi się pocić i drżeć. Cholera, na pewno zginę.

Mężczyźni nadal prowadzili zaciętą dyskusję. Dobrze, oby Dylan zdołał pociągnąć to wystarczająco długo.

– Pieprzysz! Ma gdzieś pewnie zasrany nadajnik, gdyby tak nie było, już dawno miałbyś na głowie połowę armii. Sprowadzisz na nas...

Zaryzykowałam. Wyciągnęłam pistolet, odbezpieczyłam spust i jednocześnie odtrącając dłoń trzymającą pistolet przy mojej głowie, odwróciłam się i wystrzeliłam prosto w klatkę piersiową. Kula wystrzelona z broni Deana świsnęła gdzieś obok mojego ucha. Odrzut wystrzału spowodował, że upuściłam swój pistolet, który upadł na podłogę.

Wtedy też popełniłam największy błąd mojego życia. Spojrzałam w oczy umierającego chłopaka. Widziałam przerażenie, które zrodziło się w jego oczach. Zostałam przez nie uwięziona, skutkiem czego nie potrafiłam się odwrócić. Widziałam jak ucieka z niego życie, jak jego ciało zatacza się w tył, traci stabilność i upada trzymając dłonie na ranie postrzałowej, próbując zatamować czerwoną ciecz wypływającą z jego wnętrza. Wszystko działo się w mojej głowie, w zastraszająco wolnym tempie. Czułam ciężar przygniatający moją klatkę, który nie pozwalał mi nabrać tchu. Najpierw upadł na kolana, z ust pociekła mu krew, a następnie zwalił się na bok już bez świadomości. Byłam pewna, że będę mogła odtwarzać tę scenę już w nieskończoność z towarzyszącym jej każdym najmniejszym szczegółem.

– Już myślałem, że się nie domyślisz. – Dobiegły mnie słowa Dylana, zagłuszone przez szum krwi w moich uszach i głowie. Nie potrafiłam mu odpowiedzieć ani na niego spojrzeć.

Zemdliło mnie.

Stałam w kałuży krwi człowieka, którego zabiłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro