Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Nikt nie chciał tu być.


Nagły dźwięk, który wybudził mnie z głębokiego snu, który nadszedł stosunkowo niedawno, ponieważ poprzedzała go fala koszmarów. Na ich czele zawsze stał zakrwawiony Dean albo moja matka. Niezależnie od wersji, zawsze kończyłam marnie. Dean mścił się za zamordowanie go, a matka za zdradę. Zawsze w takich momentach, budziłam się mokra od potu, starając się zrozumieć, gdzie właściwie się znajdowałam, aby móc odróżnić sen od jawy.

Zapewne z tego powodu, zignorowałam budzik, postanawiając kontynuować sen. Zerwałam się gwałtownie, jakiś czas później, przypominając sobie, że miałam zjawić się na Sali treningowej. Wstałam na równe nogi, chwytając w dłoń telefon podarowany mi zeszłego wieczoru przez Luka. Godzina na małym ekranie, wskazywała, że byłam spóźniona pół godziny. Gdy zaczęłam wciągać na nogi spodnie z zeszłego dnia, na wieku skrzyni dostrzegłam stertę czarnych ubrań z umieszczoną na nich kartką. Spojrzałam spanikowana na klucz znajdujący się w drzwiach. Zaklęłam, uświadamiając sobie, że nie zamknęłam drzwi na noc. Jedna z największych głupot, jakie mogłam popełnić w tym miejscu. Zapewne nie brakowało tutaj ludzi chcących zamordować mnie we śnie.

Spojrzałam na nakreślona na kartce słowa, które nie wskazywały, kto mógł być ich autorem. Zwykłe „To na trening". Wcisnęłam się, w jak na mój gust, zbyt obcisłe czarne spodnie i równie obcisłą koszulkę z krótkim rękawem oraz parę lekkich, sportowych butów. Niemal wybiegłam z pokoju, starając się przypomnieć sobie drogę na najwyższe piętro. Nie zwracałam uwagi na mijane osoby. Nie chciałam podpaść pierwszego dnia, choć sama nie wiedziałam jeszcze komu. Z impetem wpadłam na salę treningową, a wzrok wszystkich spoczął na mnie. Zdyszanej, wiążącej w pośpiechu włosy w koński ogon. Błądziłam wzrokiem po Sali, szukając jakieś znajomej twarzy. Grupka dzieciaków, pod opieką czarnowłosej, młodej kobiety, wpatrywała się we mnie z widocznym niepokojem i zaciekawieniem. Następnie napotkałam poirytowany wzrok Dayo, który stał w lekkim rozkroku ze skrzyżowanymi na piersi, ramionami. Zaklęłam w myślach. Ze wszystkich musiał to być on.

– Trzydzieści kółek wokół Sali. Plus dodatkowo dwadzieścia karnych za spóźnienie. Lepiej nie pomyl się w liczeniu, bo będziesz biegać od początku – powiedział twardym, niewnoszącym sprzeciwu głosem.

Zacisnęłam zęby, powstrzymując zgryźliwy komentarz, który w tamtym momencie nie wyszedłby mi na dobre. Nie powstrzymałam się jednak przed rzuceniem wściekłego spojrzenia, za co zarobiłam dodatkowe dziesięć okrążeń.

Sala treningowa nie należała do najmniejszych, więc przeczuwałam, że nie dotrwam nawet do połowy.

– Szybciej, nie mam dla ciebie całego dnia! – Krzyknął Dayo podparty o ścianę po przeciwległej stronie sali. Jego uśmieszek wskazywał na to, że znęcanie się nade mną sprawiało mu nie małą przyjemność.

Obiecałam sobie, że uduszę odpowiedzialnego za dobór mojego trenera, nawet jeśli miałby być to Dylan lub sam James.

Dzieci wróciły do treningu, ćwicząc uderzenia na manekinach. Czułam się, jak idiotka, biegając w koło. Poczułam czyjś wzrok wypalający mi dziurę w czaszce. Nie był to, jednak Dayo, który oglądał właśnie znudzony swoje paznokcie.

Mój wzrok spotkał się za to ze spojrzeniem młodej, krótko ściętej dziewczyny, której włosy miały odcień wyblakłego turkusu z pojawiającym się, ciemnym odrostem. Również nosiła strój treningowy, ale obecnie podpierała się łokciem o drewniane drabinki. Ciemne oczy świdrowały mnie bez skrępowania.

– Które okrążenie? – zapytał Dayo, gdy tylko zauważył, że skupiam się na zupełnie czymś innym, niż bieg.

Spojrzałam na niego, zaciskając usta ze zdenerwowania. Nie wiedziałam.

– Licz od początku – westchnął. – W takim tempie będziesz tylko biegać, a ja tracić czas. – Przewrócił oczami.

Zatrzymałam się.

– Jaki ty masz problem? – zapytałam, próbując uspokoić oddech. W ustach mi zaschło, a nie miałam przy sobie nawet kropli wody.

– Ja? Żadnego. – Wzruszył ramionami, nadal pozostając podparty o ścianę.

– Dlatego zachowujesz się, jak kretyn za każdym razem, gdy musisz zrobić coś, co wiąże się ze mną?

Wyprostował się i podszedł dwa kroki, zmniejszając dystans pomiędzy nami.

– Może po prostu nie mam ochoty niańczyć rozwydrzonej, prezydenckiej cwaniary, która ciągle zadziera nosa, nawet wśród wrogów – warknął wściekle, przez co ponownie skupił uwagę wszystkich na naszej dwójce.

– Więc tego nie rób. Chyba że boisz się przeciwstawić Jamesowi, więc będziesz tak przy mnie tkwić.

– Nie rozumiem, dlaczego O'Connor ma do ciebie słabość, ale ja wiem, że sprowadzisz na nas tylko kłopoty.

Tym razem ja postąpiłam krok w przód.

– Gówno o mnie wiesz. Uratowałam twojego pieprzonego przyjaciela, sama siebie przy tym pogrążając, a ty zachowujesz się, jak gdybym wpadła tu na niezobowiązujące wakacje.

Prychnął.

– Biedna, malutka Melanie... Wychowana wśród luksusów, złota i kryształów, postanowiła zlitować się nad mężczyzną, którego powinna wykorzystać seksualnie. Jesteś obrzydliwa i nie wybielisz się jednym gestem.

Wpatrywałam się wściekła w jego błękitne, zimne oczy.

Nie wiem, co mnie napadło, gdy uniosłam wzrok i wymierzyłam mu policzek. Nie musiałam długo czekać na reakcje, ponieważ kilka sekund później, zostałam powalona na podłogę, a ciężki but dociskał moją klatkę piersiową do ziemi.

– W taki sposób szybko zginiesz, królewno.

– Dayo – ostrzegawczy głos Dylana.

Spojrzałam na mężczyznę stojącego w wejściu.

– Miałeś się nie wtrącać w moje metody szkoleniowe.

Dylan podszedł parę kroków bliżej. Nadal leżałam na podłodze, z dociskającej mnie do niej butem. Poczułam się zażenowana swoim położeniem. Nie okazałam tego jednak, starając się zachować resztki godności.

– Tak, obiecałem. – powiedział, stając obok z ze skrzyżowanymi ramionami. Spojrzałam na niego wściekle, ponieważ właśnie przyznał, że to on ponownie wpakował mnie do duetu z Dayo. – Jednak, to co słyszałem i widziałem, nim nie było. Więc zabierz łaskawie swój śmierdzący but, mam dla ciebie inną robotę.

Dayo spojrzał na mnie wściekle. Nim zabrał stopę, docisnął mnie mocniej do podłogi, wyciskając mi resztki powietrza z płuc.

Podniosłam się na równe nogi, wolniej niż bym chciała.

– A ty nie atakuj silniejszych od siebie, jeśli chcesz przeżyć – Zwrócił się do mnie twardo. – Oboje zachowujecie się gorzej niż dzieci.

Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale jego uwaga ponownie przeniosła się na Dayo.

– Jedziesz na zwiad. Zbierz grupę i wyruszcie najpóźniej za pół godziny.

– Mam trening.

Dylan spojrzał na niego twardo.

– Dziś Kira zajmie się treningiem, Melanie. A ty nie nadwyrężaj mojej cierpliwości. Idziesz w teren. Jared przekaże ci szczegóły.

– Kira sama się uczy.

Postawa Dylana wskazywała na to, że jego cierpliwość wisiała na włosku.

– Myślę, że da radę postać pod ścianą i patrzeć, jak ktoś robi okrążenia.

Dayo rzucił mi ostatnie wściekłe spojrzenie, nim opuścił salę treningową.

Dylan ruchem ręki przywołał kogoś za mną.

– Chyba jasno wyraziłam się, że nie chcę mieć nic wspólnego z Dayo – zwróciłam się do niego, nawiązując do rozmowy z poprzedniego dnia.

W końcu przeniósł swój wzrok z osoby za mną, na moja twarz. Wzrok miał chłodny. Podobny do tego, którym obdarowywał mnie na początku naszej znajomości.

– Jako jedyny zgodził się cię szkolić, pod pewnymi warunkami.

– Jakimi? Że będzie mógł się nade mną znęcać do woli? – zapytałam z urazą w głosie.

– Miałem po prosu nie ingerować w metody jego treningów. Dayo jest jednym z najlepszych, wyszkolił wielu nowoprzybyłych. Wierzyłem, że zdoła się opanować i zachować profesjonalizm. Jednak działasz na niego, jak płachta na byka.

Prychnęłam, podpierając ręce na biodrach.

– On na mnie też.

– Jednak go rozumiem.

Zamrugałam zaskoczona.

– Rozumiesz? Czyli też wzbudzam w tobie chęć mordu?

– Początkowo o niczym innym nie marzyłem niż o uduszeniu ciebie. Kilkukrotnie wyobrażałem sobie, jak odbieram ci życie. Dayo potrzebuje trochę więcej czasu.

– Ty po prostu szybko zrozumiałeś, że przydam ci się żywa – podsumowałam jego wypowiedź.

Nie odpowiedział, więc uznałam, że właśnie taka była prawda. Zabiłby mnie przy najbliższej okazji, gdyby nie to, że okazałam się jedyną szansą na ratunek. Wiedziałam, że mnie nienawidził, jednak usłyszenie tego na głos spowodowało niezrozumiały uścisk w klatce piersiowej, który pojawiał się ostatnio zdecydowanie zbyt często.

Obok mnie stanęła ta sama dziewczyna, która przyglądała mi się chwilę wcześniej.

– Czy mogę jakoś pomóc?

– Zrobisz podstawowy trening z Melanie, do odwołania.

Dziewczyna kiwnęła głową na znak zrozumienia.

– A ty nie możesz mnie trenować, skoro nie masz ochoty już odebrać mi życia? – zapytałam, gdy odwrócił się, aby odejść.

– Sam muszę najpierw wrócić do formy – rzucił na odchodne.

Ja za to ponownie przyjrzałam się jego ciału. Zapomniałam, jak bardzo było wychudłe. Szczególnie można było to zauważyć, gdy stawał koło umięśnionego, rosłego Dayo.

– Kira – dziewczyna wyciągnęła w moim kierunku dłoń.

Uścisnęłam ją, czując pod palcami lekkie zgrubienia. Była rosłą kobietą. Jej sylwetka posiadała zarysy mięśni.

– Melanie.

Dziewczyna zainicjowała bieg.

– Okrążenia są nudne, ale dobre na początek dla poprawy kondycji – wytłumaczyła biegnąc ramię w ramię ze mną. Początkowo poddawałam się przy około dziesięciu, więc nie będę cię męczyć, jak ten zarozumiały dupek.

– Miło, że ktoś podziela moje zdanie.

– Dayo jest dobry w tym, co robi, ale często ciężko go znieść. Zyskuje przy bliższym spotkaniu. Fakt, faktem ty masz pod górkę przy zawieraniu jakichkolwiek znajomości w tym miejscu.

– Do tej pory uprzejmość okazał mi tylko Luke, Seth i Rosie.

– Tak, oni są mili prawie dla każdego. Musiałabyś mocno im podpaść, żeby cię skreślili. Jednak dziwi mnie to, że ludzie zdają się nie zauważać, ile musiałaś oddać, żeby pomóc Dylanowi. Jego powrót był czymś ważnym dla bazy, ale nienawiść zawsze jest silniejsza. Sama początkowo tego doświadczyłam, choć była to znacznie mniejsza skala niż w twoim wypadu. W końcu zapomną, przywykną. Zjawi się ktoś nowy i to na nim skupią swoją uwagę.

– Nie sądzę, że to będzie tak proste w moim przypadku.

– Będzie, jeśli będziesz trzymać się z daleka od Dylana.

Przystanęłam w miejscu, chcąc nabrać tchu. Kira zrobiła to samo. Wsparłam dłonie na kolanach, wpatrując się w dziewczynę.

– Co to ma do rzeczy?

– Słuchaj. Jestem tutaj od niedawna i wiele nasłuchałam się tutaj na jego temat. Ludziom go tu brakowało. Jest jednym z dwóch głównodowodzących. Jeśli ciągle będziesz się go trzymać, nieustannie będziesz pozostawać w centrum uwagi. Lepiej usunąć się w cień.

– Dlaczego to miałoby być dla mnie lepsze. Wydawało mi się, że trzymanie z Dylanem, to dobre rozwiązanie.

Kira odgarnęła kosmyk włosów, opadający jej na oczy.

– To nie Waszyngton. Nie jesteś tutaj nikim ważnym. Oni nie chcą by tacy, jak my mieli tu coś do powiedzenia.

Wyprostowałam się.

– Jak my? Jaka jest twoja historia?

Kira wzruszyła ramionami.

– Byłam dyrektorką jednej z fabryk z żywnością w Waszyngtonie. Nakryli mnie na romansie z pracownikiem. Wywieźli nas za miasto i kazali uciekać. Urządzili sobie strzelaninę, niczym polowanie na kaczki. Mi udało się uciec, a Chase... Padł po drugim wystrzale.

Wstrzymałam powietrze, przypatrując się poważnej twarzy dziewczyny.

– Bardzo mi przykro – powiedziałam, ponieważ nie wiedziałam, jak należało zachować się w takich momentach.

Machnęła ręką, zbywając moje słowa.

– Niepotrzebnie. Nie kochałam go. Moja lekkomyślność mnie tu zaprowadziła.

– Nie chciałaś wrócić?

Kira parsknęła śmiechem.

– Do czego? W mieście czekało mnie jedynie więzienie. A pogłoski o rebeliantach sprawiły, że postanowiłam iść przed siebie. Wysokie stanowiska pozwalają na głębszy wgląd w system. Wiedziałam z plotek, że wyłapują wygnańców. Akurat mi się poszczęściło, bo po jakichś dwóch dniach wędrówki w nieznane, znalazł mnie patrol Dayo.

Kira ponownie zainicjowała bieg.

– Czyli to robią? Po prostu ratują tych, których moja matka chce się pozbyć?

– Mniej więcej tak.

– Skoro prawie wszyscy tutaj, to dawni mieszkańcy miast, dlaczego tak mną pogardzają? Jestem dokładnie w tej samej sytuacji, co oni.

Kira pokręciła głową w zaprzeczeniu.

– Nie, Melanie. Różnica jest taka, że my nigdy nie opuściliśmy miasta z własnej woli. To twoja matka nas do tego zmusiła, mordując nam przy tym bliskich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro