•55• Ostateczność
Kate dwa tygodnie temu urodziła synka. Dzisiaj idziemy na małą imprezę z ten okazji.
-Nikki! Musisz się pospieszyć! - Luke krzyczy już od dobrych piętnastu minut.
- Czy myślisz, że łatwo wbić się w sukienkę w ósmym miesiącu ciąży? Wyglądam jak słoń!
- Zapominalski? - śmieje się i łapie mnie w talii.
- Bardzo śmieszne. To nie moja wina, że Kate zadzwoniła w ostatniej chwili.
- Ona zadzwoniła, żeby ci przypomnieć - kpi ze mnie. Tak zapomniałam, ale mam do tego prawo!
- Też nie pamiętałeś! - przewraca oczami.
- Byłem w pracy, Nikki.
- Och, ta twoja praca - uśmiecham się szeroko - Widziałeś ich miny? Dzień dobry, jestem nowym współwłaścicielem! Oni myśleli, że żartujesz.
- Musiałem dostać udziały skoro rozszerzyłem działalność twojej firmy.
- Naszej - nic nas nie dzieli.
Ale to też nie jest dobre. Gdyby coś się z nami stało nie mamy nic własnego. Postawiliśmy na szaloną i nieodpowiedzialną miłość. Nie mieliśmy wyjścia, inaczej byłabym rozwódka.
- Gdy Vera się urodzi, zamkniemy się w domu na klucz i nikogo nie wpuścimy. Nie będziemy robić z dziecka atrakcji turystycznej! - krzyczę, wciskając się w buty - Byłam pewna, że Kate żartuje, gdy powiedziała, że ich syn to Mike Junior - Luke wybucha śmiechem.
- Tak ten pomysł jest dosyć oryginalny.
- To jest chyba oksymoron, Luke - pomaga założyć mi drugiego buta. Jest tu i tylko to się liczy.
Jednak gdy później podziwiamy małego Mika, wszyscy są oczarowani. Luke pieści palcami mój pełen brzuszek. To niedługo będziemy my.
- Był taki moment - waha się, za nim kontynuuje - Myślałem, że naprawdę się rozwiedziemy.
- Kiedy? - obracam głowę w jego stronę.
- Gdy zobaczyłem cię z brzuchem. Pierwszą moją myślą było, że ktoś cię w końcu uszczęśliwia. Kolejną, że wydrapie mu oczy, aż w końcu przypomniałem sobie, że należysz do mnie.
- Przepraszam, Luke - pociera nosem o mój.
- Gdybyś mnie zdradziła, to ja bym był temu winny.
- Nie możesz tak mówić - patrzę w jego oczy.
- Zdradza się z jakiegoś powodu. Nawet jeśli jest nim kaprys, ale to też powód. Ty zdradziłabyś, bo sama czułaś się zdradzona.
- Możemy o tym nie rozmawiać? - uśmiecha się.
- Za długo nie rozmawialiśmy, Nikki - podchodzi do mnie i przyciąga mnie do siebie - Kocham cię, wiesz?
- Cóż będziesz to musiał często powtarzać jeśli chcesz, nadrobić roczne zaległości, a nawet półtora roczne.
- Mam całe życie, prawda?
- Chce, żeby tak zostało na zawsze, żebym była na pierwszym miejscu - cmoka mnie w usta.
- Zobaczymy, co da się zrobić, Nikki - przewracam oczami - Jak ja nie cierpię gdy to robisz.
- Kochasz to.
- Cholernie nienawidzę, ale... - pochyla się do mojego ucha - Nie sądzę, że kochałbym cię tak samo bez tej nieidealnej strony.
- Bardziej?
- Mogłabyś przestać robić z naszej miłości skale? - tak naprawdę nie jest zirytowany.
- Lubię naszą skale, wykraczająca po za skale - wybucha śmiechem.
- Chodź, nauczymy się trochę rodzicielstwa na juniorze.
Mały nie krzyczy. Cały czas śpi i zgina paluszki. Jest przesłodki.
Rodzicielstwo może cię dopaść w każdym momencie twojego życia, tak samo jak miłość. Czasem jedno nie łączy się z drugim. Czasem twoje życie składa się z pół prawd. Przyjmujesz to co ci daje, nie sięgasz po więcej, nie niszczysz pozostałości. Trwasz w tym co zostało.
Życie na pozostałościach jest tym samym, co jazda na oparach. Zawsze ma swój koniec. Pytanie tylko czy zdążysz dojechać na stacje na czas czy za późno.
Nam się udało.
Mojemu bratu nie.
Bilans wychodzi zero.
Małżeństwo zależy od ludzi.
Miłość od tego, co postawisz na pierwszym miejscu.
Druga osoba powinna być tym kto zawalczy o ciebie nawet gdy ty nie będziesz miał siły walczyć o samego siebie.
Wielu z was powie, że powinniśmy się rozwieść i znaleźć z kimś proste szczęście.
Nikt nigdy nie uszczęśliwiał mnie tak jak on, dlatego przymykam oko na jego brudne skarpety.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro