•46• Co z nami?
Dziecko.
To sporo krążyło mi cały czas w głowie, a nawet doprowadziło z powrotem pod dom rodziców Nikki.
- Dzień dobry - chyba mam szczęście, bo natrafiłem na mamę Nikki - Czy jest w domu? - nie jest zdziwiona tym, że mnie widzi.
- Długo ci to zajęło - zawsze była bardziej przyjacielska od mojej mamy - Poszła z dziewczynkami do parku, tego co zawsze cię zabierała gdy przyjeżdżaliście - wiem dokładnie o czym mówi.
- Dziękuje - czuje się jak głupi nastolatek, który przeskrobał sobie u dziewczyny, a tak naprawdę to o wiele więcej.
Nie zajmuje mi dużo czasu znalezienie jej. Siedzi w piaskownicy wraz z dziewczynkami. Siadam obok, a ona aż podskakuje.
- Czy to jest moje dziecko?
- Za kogo ty mnie masz, co? - odpowiada nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
- Za kogoś kto mnie prawie zdradził - obraca głowę w moją stronę.
- Nie mogę spojrzeć przez to w lustro. Przepraszam, tak Luke, przepraszam za to, że usta innego faceta wylądowały na moich, że inne ręce dotykały mojego ciała - zaciskam dłonie na piaskownicy - Przepraszam za to. Ty mi tego nigdy nie wybaczysz, ale możesz uwierzyć, że ja sobie też. Ty też mnie skrzywdziłeś - tylko to robimy.
- Wróć ze mną do domu - oznajmiam, nie proszę.
- Spójrz na nie - wskazuje na dzieci swojego brata - Są cholernie nieszczęśliwe, bo ich siebie nie kochają. Musza oglądać ich z nowymi partnerami albo kłócących się o prawa do nich. To nie trwać od czasu rozwodu, ale od lat. Nie zrobię tego mojemu dziecku.
- Naszemu dziecku.
- Och, dzisiaj wierzysz, że to twoje dziecko? Rozmawiałeś z Kate? Potrzebowałeś zapewnienia?
- Nie ufam ci - prycha.
- A ja nie ufam tobie. Zniszczyłeś mnie. Najpierw dałeś mi wszystko o czym mogłam marzyć, a potem mnie zniszczyłeś.
- Wróć ze mną do domu - nasze spojrzenia się krzyżują.
- Po co? Nie mogę cały czas z tobą walczyć, bo tutaj teraz chodzi o coś więcej. W związkach małżeńskich nigdy nie chodzi o miłość do dzieci. Ona jest bezwarunkowa. Nikt o tym nie mówi, ale żeby małżeństwo przetrwało musisz kochać swoją drugą połówkę bardziej od dzieci - dalej na mnie patrzy - Wiem, że to brzmi szalenie i samolubnie, ale taka jest prawda, Luke. Musisz kochać drugą osobę tak mocno, że gdy dzieci wyjdą z domu ty nie poczujesz się w nim obco albo co gorsza, żebyś nie poczuł się tak przy dzieciach. Nie chce kogoś kto kocha mnie dlatego, że jestem w ciąży, chce kogoś kto kocha mnie pomimo tego, że nie mogę w niej być - chce otrzeć jej łzę, ale ona się odsuwa.
- Wiem, że masz racje, ale, żeby tak się stało musisz wrócić do domu.
- Nie myśl o mnie źle. Będę kochać nasze dziecko tak mocno jak potrafię, a nawet bardziej, ale nie chce, żebyś ty kochał mnie tylko dlatego, że kochasz nasze dziecko - patrzy mi w oczy - Wybiorę siebie, kosztem rodziny dla mojej córki - nie mogę się powstrzymać i dotykam jej brzucha.
- To dziewczynka? - kiwa głową i sama ociera swoje łzy.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - teraz to ja kiwam głową - Nie będę z tobą ze względu na dziecko. Właśnie dlatego ci nie powiedziałam.
- Wróć ze mną do domu.
- Ciociu! Jestem głodna - Nikki uśmiecha się mniej lub bardziej szczerze.
- Więc chodźmy do domu - dziewczynki uśmiechają się do mnie.
- Wujku, pójdziesz z nami? - patrzę na Nikki.
- Tylko jeśli wiesz, że to dziecko jest twoje - chce złapać ją za rękę, ale ona się wyrywa - Jesteś moim mężem, Luke - nienawidzę gdy to mówi.
- Chętnie zjem z wami obiad - a potem zabiorę ją do domu.
Może wtedy dotrze do mnie, co się dzieje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro