•28• Nie bo nie
- Wezmę tylko swoje rzeczy - wiedziałem, że tak to się skończy - po prostu... - gdy wchodzi do garderoby i zaczyna zbierać swoje rzeczy - porozmawiamy gdy będziemy gotowi - mam dosyć tego gówna.
- Jesteśmy małżeństwem! Problemy rozwiązujemy razem! - łapie ja za rękę powstrzymując przed wyjmowaniem kolejnych rzeczy z szafy.
- Nie uda nam się tego uratować, nie widzisz? - nienawidzę gdy płacze, a robi to przez większość czasu gdy jesteśmy razem - Nie urodzę ci zaraz dziecka! Nie będę czekać na ciebie w domu, bo tego wymagają jakieś durne małżeńskie przepisy! - unosi głowę, żeby na mnie spojrzeć - Nie chce być dłużej twoją żoną! - oboje wiemy, że to wystarczy.
Nie czekam dłużej za nim biorę jej twarz w dłonie i całuje. Mój język wsuwa się do jej ust, w momencie gdy ona chce zaprotestować, krzyżuje jej ręce za jej plecami i pierwszy raz od miesięcy pożeram jej usta. Mój język walczy z jej. Całą złość, całą miłość, niechęć i demony oddajemy w tym pocałunku. Nikki przestaje ze mną walczyć.
- A ja nie chce być twoim mężem - w tej chwili nim nie jestem, w tej chwili jestem dwudziestu cztero letnim napalonym kolesiem, który myśli tylko o tym kiedy się z nią prześpi, jednak zachowuje się jak dżentelmen, dzisiaj nie jestem nim.
Nikki oddaje moje pocałunki z podwójną siłą, łzy przestają lecieć, nasze przyśpieszone oddech mieszają się ze sobą. Próbuje wyswobodzić swoje dłonie z mojego uścisku i gdy przygryza moją wargę w końcu jej na to pozwalam. Sięga do mojej koszulki i próbuje ją rozerwać, tak bardzo jej nienawidzi, tak bardzo czasem nienawidzi mnie. Podciąga moją koszulkę, a po chwili stoję przed nią z nagą klatką piersiową. Nikki wbija paznokcie w moje ramiona gdy ja całuje jej szyje i zostawiam szlak mokrych pocałunków. Jej ramiona zawijają się pod moimi pachami drapiąc mnie po plecach niemal boleśnie. Podciągam jej sukienkę do góry, a potem jedną dłonią zrywam z niej majtki. Nikki wydaje z siebie ciche sapnięcie gdy sama sięga do klamry od paska. Pozbywam się jej stanika, a ona natychmiast przywiera do mnie swoją gołą klatką. Jej piersi ocierają się o moją pierś gdy ja ściskam jej pośladki. Jesteśmy gorączkowi, a zarazem spokojni. Nikki staje na palcach.
- Nienawidzę cię - czuje ciepłą łzę na swoim obojczyku - Tak strasznie nienawidzę tego kim się stałeś - nie reaguje w szczególności gdy jej dłonie opuszczają moje spodnie wraz z bokserkami. Nie mija chwila gdy Nikki stoi oparta o otwartą szafę, a ja zakładam sobie jej udo na biodro i w cholernie powolnych ruchach zaczynam wchodzić w nią centymetr po centymetrze. Nikki gryzie boleśnie mój brak, gdy ja dysze przy jej szyi, jej dłonie ściskają moje pośladki nakłaniając mnie do szybszych ruchów, więc owijam jej drugą nogę dookoła siebie i całkowicie się z niej wycofuje, żeby od razu ponownie się w nią wbić. Nikki krzyczy, ja dysze. Jej piersi ocierają się o mnie gdy ja gorączkowo w nią uderzam. Nie jesteśmy w tej chwili mężem i żona, to nie ma nic wspólnego z małżeńskim przywilejem. To chwila, to my, to kim byliśmy. Podnoszę ją i zamiast do łóżka zanoszę ją na naszą niewygodną kanapę i znowu spowalniam ruchy. Teraz nasze spojrzenia się krzyżują.
- Kocham cię, kurwa - mówię jej - Kocham cię od dziewięciu lat i możesz pomarzyć, że pozwolę ci odejść - gdy wypowiadam ostatnie słowo jej mięśnie zaciskają się dookoła mnie. Przykładam swoje usta do jej i wykonuje kilka ostatnich pchnięć przed własnym spełnieniem. Po wszystkim bez wychodzenia z niej przykładam swoje czoło do jej i znowu czuje jej łzy.
- Nie nienawidzę cię - chlipie - to znaczy nienawidzę cię, ale - uciszam ją pocałunkiem.
- Ja też cię czasem nienawidzę, cholernie mocno - Nikki unosi głowę, żeby znowu mnie pocałować. Nie wiem jak długo to trwa, ale w końcu kładę się obok niej, a ona wtula się w mój bok.
- Mogłeś być z kimś lepszym, ktoś to by rozumiał twój pościg albo lubił twoje koszulki polo - biorę kosmyk jej włosów i zakręcam go między palcami.
- Muszę iść na zakupy - przekłada nogę prze ze mnie i opiera brodę o moja pierś.
- Musimy porozmawiać...
- Rozmowa nie ma sensu, Nikki. Nie pozwolę ci się znowu wyprowadzić. Będziemy musieli pójść za ciosem i przez chwile żyć spontanicznie. Wiem, że to nie może być naszą codziennością - Nikki całuje mnie w pierś.
- Chce czuć z tobą połączenie. Chce, żebyś opowiadał mi o swoich przemyśleniach, żebyś dzielił to tylko ze mną - też mi tego brakuje. To coś co ma niewiele ludzi, my to mieliśmy - Dzieci nam nie pomogą - wiem to.
- Chcesz mieć dzieci? - Nikki siada na mnie okrakiem.
- Zawsze chciałam - kiwam głową - ale my od lat o tym nie rozmawialiśmy, ani też nie wpadliśmy, więc po prostu... - ponownie zaczyna się o mnie ocierać.
- Czy moja żona jest napalona? - Nikki pochyla się do moich ust.
- Nie robiliśmy tego od miesięcy, ale dzisiaj nie chce być twoją żona - czasem mam ochotę się z nią rozwieść, zamieszkać osobno i spotykać kiedy przyjdzie nam ochota i usychać z tęsknoty, ale kim bym wtedy był? Dzieciakiem, który marzy o tym co my mamy. Najbardziej porządna jest zawsze odwrotność, ale wszystko jest kosztem czegoś.
- Kim chcesz być?
- Chce być tą dziewczyną, która musiała być cicho, bo za ścianą byli twoi przyjaciele, chce być tą dziewczyną na, która zawsze masz ochotę - ona chce się czuć pożądana.
Zaniedbaliśmy siebie nawzajem. Jesteśmy trochę jak źle zbudowany budynek. Małe niedopatrzenia mogą sprawić, że zawali ci się na głowę.
Dzisiaj pieprze się i kocham z moją dziewczyną, ale gdy wstanę rano będę mężem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro