•26• Nie lubię i nie znam
- Kochanie - nie jestem pewna czy śpię czy to się dzieje naprawdę - Muszę iść do pracy - zdecydowanie nie śpię, jego nos sunie po mojej szyi - Zrobiłem ci śniadanie - ale nie zjesz go ze mną - Przepraszam, że nie zjadłem z tobą kolacji - cmoka mnie w policzek, a potem już go nie ma. To jest jak błędne koło.
- Luke - szepcze gdy jest w drzwiach - Dziękuje - posyła mi ciepły uśmiech i wychodzi do pracy. Przede mną leży talerz kanapek. Połowa z tego to coś czego od jakiegoś czasu nie lubię, reszta to to co lubimy razem. Nie mogę winić o to, że nie wie co lubię. Nie rozmawiamy za dużo. Nie spędzamy razem czasu.
Ja: Co lubisz jeść?
Luke: Co to za pytanie?
Ja: Pasta rybna przestała być moim smakiem, nie jestem też fanką małych kiełbasek.
Luke: Od kiedy?
Ja: Nie jestem niewdzięczna wiesz o tym, prawda?
Luke: Jesteś co najwyżej wkurzająca.
Ja: Nie znasz mnie
Luke: Nie wracam do gówna z przed trzech tygodni, Nikki. Bądź gotowa dzisiaj o siódmej
Ja: nie
Po chwili mój telefon zaczyna dzwonić.
- Co to do cholery znaczy nie?
- Jeśli się nie mylę to słowo jest bardzo wyraziste i nie ma podwójnego dna - wyobrażam go sobie teraz, jak nerwowo marszczy czoło i poprawia krawat. Lubię go wkurzać, lubię wywoływać w nim reakcje.
- Ubierasz pieprzoną sukienkę i idziemy na pieprzoną kolacje - nie odpowiadam - proszę? - prycham do słuchawki.
- Gdy faktycznie będziesz miał ochotę gdzieś ze mną iść, może pomiń słowo pieprzony - bez zastanowienia się rozłączam.
Dwie godziny później jestem w pracy. Zła na cały świat i gotowa do działania. To właśnie gdy wszystko jest między nami do dupy, mój umysł pracuje na wyższych obrotach i wymyśla najlepsze kampanie. Największą prawdą świata jest to, że pieniądze nigdy nie wiążą się ze szczęściem. Możesz być biedny i szczęśliwy i nieszczęśliwy bogaty. To coś o czym ludzie zapominają.
- Szefowo! - czekam aż ten dzień się skończy. Jednak chyba nie będzie mi to dzisiaj dane. Damon wchodzi do mojego gabinetu z wielkim bukietem kwiatów.
- Co żeś przeskrobał? - mówię przez śmiech.
- Gdyby to jeszcze było ode mnie - moje ulubione różowe tulipany stoją przed moim nosem w największym koszyku jaki kiedykolwiek widziałam.
Damon zostawia mnie sam na sam z moimi kwiatami, a ja szukam pomiędzy nimi jakiegoś bileciku. Na szczęście okazuje się, że nie zostałam zaskoczona przez nieznajomego.
A gdy mówię proszę, tak naprawdę błagam. Wybierz restauracje, pokaż mi co lubisz.
Skoro muszę cię poznać to tak zrobię, jeśli muszę cię przekonać ponownie do pasty rybnej to to też jest w porządku.
PS mam nadzieje, że dalej lubisz właśnie te tulipany i swojego męża.
Napisał to odręcznie. Nie poprosił o gotowy bilecik, czy nie wysłał kwiatów z biura.
Początki są trudne, ale chyba trudniejsze jest opanowanie czegoś, a potem stracenie tego i ponowna nauka od nowa.
Jesteśmy jak samochód po wypadku. Nawet jeśli uda się go naprawić już zawsze będziemy powypadkowi. Łatwiejsi do zniszczenia, trudniejsi do naprawy.
Nie zamierzam mu odpowiedzieć. Pare godzin niepewności może mu się przydać. Ja żyje w niej ciągle.
Wącham moje ulubione kwiaty, od mojego ulubionego mężczyzny i czekam na chwile niepewności. A jedyne co pojawia się na mojej twarzy to uśmiech.
Kilka godzin później wychodzę z pracy i wracam do domu. Muszę wziąć szybki prysznic, a potem zacząć przygotowywać się do randki. Za każdym razem gdy przypominałam sobie o tym w ciągu dnia, uśmiechałam się do samej siebie.
- Gotowa? - słyszę jak krzyczy z pod drzwi, więc wychodzę z pokoju. Chce zrobić wrażenie na moim mężu. Nie musimy być wiecznie tacy sami i znudzeni. Możemy chcieć czasem sobie zaimponować, nie ma w tym nawet po latach nic złego.
- Gotowa! - zarzucam moje wciąż blond włosy na jedno ramie i dumnie krocze do mojego męża. Nawet w dziesięciu centymetrowych szpilkach on jest ode mnie wyższy.
- Piękna - jego oczy się świecą, a na twarzy gości szeroki uśmiech. Udało mi się zaskoczyć mojego męża!
- Czyli ci się podobam - Luke kręci głową z niedowierzaniem.
- Zawsze mi się podobasz - ściąga krawat i rzuca go na oparcie kanapy.
- Nawet gdybym przytyła dziesięć kilo? - mam nadzieje, że pamięta.
- Cóż to zależy - zarzucam mu ręce na szyje.
- Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam o kanapki - on kręci głową.
- To ja przekonałem cię do tej głupiej pasty, nigdy jej nie lubiłaś - to prawda, ale ten szczegół mi umknął - Co wybrałaś? Bo wiesz jeśli znowu idziemy do baru to wyglądamy chyba nieodpowiednio - kręcę głową.
- Powinniśmy iść do tej drogiej restauracji, w której mają te śmieszne wyszukane dania i spróbować razem czegoś nowego - Luke jest zaskoczony.
- Nie będziemy wracać do znanych smaków? - kręcę głową.
- Coś się popsuło, na szczęście nie ma instrukcji jak to naprawić, więc...
- Więc chodźmy się najeść. Kto płaci?
- Ty - cmokam go w policzek, a potem wychodzę pierwsza z mieszkania. Chciałabym, żeby zwrócił uwagę na mój tyłek. Kiedyś go lubił. Może nie wygląda tak samo jak gdy miałam dziewiętnaście lat, ale kto powiedział, że zmiany są złe?
- Moja mama dzwoniła. Mamy przyjść w niedziele na obiad.
- Znowu będziemy głównym tematem? - obraca głowę, żeby na mnie spojrzeć.
- To zależy od tego czy zamierzamy im dać wnuki - wzdycham.
- Nie chce o tym rozmawiać - mówię krótko.
- Twój brat cię przeraził - kiwam głową.
- Mamy czas, prawda? - ale tak naprawdę na co? Na ucieczkę, na pierwsze dziecko czy może rozpoczęcie życia od nowa?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro