Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Set Fire To The Rain


Michael

Krótko po całym zdarzeniu pojawił się Pointer, wydzierający się w niebogłosy w stronę policjanta, który zdawał mu szczegółowy raport ze wszystkiego, co do tej pory się wydarzyło. Wydawało się, że Alexander nie był w stanie uwierzyć, że Gregor Schlierenzauer nie żyje. Chodził po całym pomieszczeniu, finalnie stwierdzając, że to bujdy na resorach. Chciał zobaczyć ciało, a tym samym potwierdzić swoje założenia – fałsz. Austriak nie był ani szczególnie cierpliwy, ani też wierzący w każde słowo policji.

Kazał nam wszystkim eksportować się do pokoju – w tym Gabrielle. Trzymać się na wszelki wypadek razem. Od tego czasu minęła godzina. Teraz kobieta stała na balkonie i paliła trzeciego papierosa, a po jej twarzy ciągle ściekały łzy. Nie odzywała się do nikogo. Nie czekała aż powiem, że jest silna, bo to zaprzeczałoby całej teorii i praktyce. Przecież wiedziałem, jak się czuła. Nigdy nie zamknąłem tego rozdziału i nie powiedziałem "pas". Wciąż budziłem się w nocy, wymawiając przez sen to jedno imię, o którym nie potrafiłem zapomnieć.

Do tego dołączył Gregor. Mężczyzna, który w zasadzie nie mógł umrzeć. Możliwe, że to jeszcze do mnie nie docierało. Kiedy Stefana nie było w kadrze, to on zapoznawał mnie z każdą osobą. Spierał się z Morgensternem o wszystko co możliwe, dopóki ten nie odszedł. Potrzebowaliśmy nowego kapitana. Właśnie Schlierenzauera.

– Gdzie tata? – zapytał chłopiec, bawiąc się jedną ze swoich zabawek na osobnym hotelowym łóżku.

Wypuściłem z ust zimne powietrze. Robiło się źle. Tego nigdy nie było się pewnym. 

Czy policja znalazła ciało? Kto zadzwonił? Nie chcieli nic powiedzieć. 

Zamierzali wziąć ze sobą Gabrielle na szczegółowe przesłuchanie, dopóki do akcji nie wkroczył Pointner, krzycząc na nich i obwiniając o niekompetencję. Od godziny byliśmy odcięci.

Pytanie się ponowiło.

– On... chyba poszedł coś załatwić.

I wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Tkwiłem w ciszy, a brunetka dalej trzymała się metalowych barierek, moknąc w deszczu. Przestałem opierać się o drewnianą ramę łóżka. W głowie utkwiło mi pewnego rodzaju deja vu. 

Moment, gdy nie wiedziałeś co robić. Moment, gdy czułeś, że to absolutny koniec. Że nie jesteś zdolny do skakania. Wtedy samo oddychanie wydawało się trudnością.

Podnosząc się z łóżka, sięgnąłem po paczkę Marlboro. Paranoja – nie powinienem tego brać. Wystarczyło sześć kroków, aby uchylić drzwi na balkon i zmoknąć. Wszystko spływało. Makijaż, emocje i deszcz po rynnie. Gabrielle nie obchodziło, czy się rozchoruje albo co dalej. Co z Leo. Co z resztą.

Dygotała z zimna, ogrzewając się ciepłem dymu i gorącymi łzami. Nic innego nie miało już większego znaczenia.

– Jestem pierdoloną egoistką, Michael – mruknęła, wyrzucając kolejnego papierosa. – Jestem idiotką. Wiesz, jak spędziłam z nim ostatnie chwile? – Jej głos się zachwiał na dłuższy moment.

Starła łzy z policzka, próbując kontynuować. Przełknęła gulę w gardle, zaczynając kaszleć. To też był jakiś sposób, aby tylko spróbować się nie rozbeczeć. Słyszeliśmy tylko cichy stukot kropel o fasadę dachu i nasze głosy. A potem przerwanie wszystkiego przez policję i krzyk Pointnera.

– Nie odzywałam się do niego. Byłam przerażoną tą pierdoloną ciążę, zła na jego dziecko, na Heidi i na każdą inną osobę, która przyczyniła się do tego całego stanu – mówiła, łamiącym się tonem. – A on wierzył, że wszystko będzie w porządku. On... – Pokręciła głową. – Jestem idiotką, Michael.

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nikt nie zakładał, że powroty okażą się tak ciężkie. Obejmując ją, czułem nową stratę. Przed oczami migotały mi odejście Claudii, wyrzucenie z kadry i śmierć Stefana. Wtedy, gdy czułem się bezsilny, bezbronny i słaby.

Gabrielle Hofer była jedną z najsilniejszych osób, jakie znałem. Za każdym cholernym razem to ona podawała mi dłoń i kazała wstawać. Za każdym razem rozmawiała ze mną nie jak ze sportowcem, a człowiekiem. Z kimś na kim jej zależało.

– Nadal mam nadzieję, że zaraz tu przyjdzie, wiesz? – wymamrotała. – Że tu przyjdzie, rzuci jakimś beznadziejnym żartem, a potem powie, że i tak go kocham. Nie chcę usłyszeć, że znaleźli ciało. Ja...

Płakała.

***

Gregor

– Nie mam do ciebie słów – wyszeptałem. – Wiesz co tam się wydarzy? Możesz pójść za to do sądu. Ja też. Oboje możemy. Poza tym, nie mogę zostawić Gabi, nie rozumiesz? Nie w takim momencie i stanie.

Byliśmy w piwnicy. Wszystko ociekało tytoniowym dymem i kurzem. Jedynie drobna szyba, ubrudzona równie wielce, jak pozostałe meble, pozwalała wyjrzeć na zewnątrz. Nie chciałem kłopotów, miałem ich już po dziurki w nosie. Czułem zmęczenie i jeszcze większy strach niż dotychczas. Pewnego rodzaju traumę.

– Ja też nie chcę, żebyś znikał, ale już nie wiem co robić – powiedział, kręcąc głową. – To jest cholernie popaprane. Oboje wiemy, że nie zakończymy tego teraz. Znasz tożsamość osoby, która tym wszystkim manipuluje, więc dlaczego tego nie powiesz? Chcesz spokoju, domu i Gabrielle.

Po raz kolejny tego dnia spojrzałem na Manuela wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. Od dobrych kilku miesięcy wiedział, dlaczego podczas sezonu nie odpowiadałem. Dlaczego udawałem, że nie pamiętam, kto mnie ugodził nożem. Kto wydał ostrzeżenie. Kto zawsze pozostawał krok przede mną, mówiąc, że wie o każdym moim zamiarze. A ja skutecznie odsuwałem się od danej sprawy, byle tylko nie tykano Gabrielle. Byle tylko była bezpieczna.

– I tak musimy się spotkać z tymi skurwysynami, więc nikomu nie zrobi różnicy czy powiem, czy nie – rzuciłem mu to dobrze znane spojrzenie, które rozumiała tylko nasza dwójka. – Gdzie zgubiłeś Heidi? Ją też wykorzystałeś? Kazałeś ogłosić moją śmierć?

Rzeczywiście, byłem zły. Byłem cholernie przerażony tą całą perspektywą, bo osoba będąca katem, a jednocześnie reżyserem naszego przedstawienia, powróciła, a mi nie pozwolono wrócić do domu. Wpatrywałem się w Fettnera, jak w największego wroga, choć on sam nie miał pojęcia co robić. Jego oczy szkliły się, pomimo, że twierdził, że to wina dymu.

Przez dłuższą chwilę milczał.

– Powiedzieli, że mnie zabiją. Zresztą, nie tylko mnie. Nie miałem wyboru – powiedział wreszcie. – Heidi ma znajomości. Ona i Leyhe byli kiedyś razem, mówiła, że utrzymują kontakt i postara się wszystko naprawić. Dzisiaj o dwudziestej spotkamy się z Felderem i Stephanem w lesie. Podobno chcą zawrzeć układ. Jeśli zobaczą cię z Gabrielle albo do niej napiszesz, będą wiedzieć. Nie chcesz tego – stwierdził, przykładając dłoń do czoła.

Od dwóch minut zaciągał się dymem swojego papierosa. Brunet intensywnie myślał, na przemian przeklinając pod nosem. Oboje się baliśmy, ale przekonanie związane z odpowiedzialnością wygrywało.

– Wiesz co się stanie, kiedy ona się dowie? – zapytałem wreszcie. – Wiesz... wiesz, jak to jest stracić kogoś, na kim ci cholernie zależy?

Przecież oboje znaliśmy to uczucie aż zbyt dobrze. Zbyt wyraziście. Szary beton zakrywał wszystko. Nikt nie zapuszczał się w miejsca takie, jak to. Ludzie bali się problemów, więc zamykali je w czterech ścianach lub chowali się – zupełnie tak, jak my.

– Poprzednim razem widziała połowę zabójstw i żyje. To jeden dzień. Gabrielle...

– Gabrielle sobie nie poradzi! – krzyknąłem, może zbyt głośno.

Krew mi zawrzała. Zacisnąłem dłonie w pięści, wbijając palce w skórę. Wystarczyło na zawsze. Byłem pieprzonym idiotą. Mogłem nie iść, nie słuchać Heidi. Nie wierzyć w każde jej słowo.

***

– Utrzymuję kontakt ze Stephanem Leyhe – odparła, kiedy tylko zatrzasnęła za sobą drzwi. – Gabrielle zaraz przyjdzie. Rozmawia jeszcze z Michaelem, ale wątpię, że chcesz ją jeszcze bardziej zmartwić.

Jej karmelowa skóra uwydatniła się w świetle zapalonej lampy. Wciąż tego nie rozumiałem. Jasne, posiadała ten znajomy akcent, ale równie dobrze, mógł on być wynikiem wielu lat spędzonych właśnie w Austrii. Kim tak naprawdę była Heidi? Kobieta cicho westchnęła, zaciskając czerwone usta, aby nie powiedzieć zbyt wiele.

– Nie mam pojęcia co się dzieje z moją siostrą i gdzie jest, ale myślę, że Stephan będzie w stanie o tym porozmawiać. On nigdy nie był złym człowiekiem. Może tylko podatnym.

Uniosłem niepewnie brwi, spoglądając na brunetkę z pewnego rodzaju niezrozumieniem. Jej wzrok wpatrzony był w szybę, okrytą kaskadą deszczowych kropel. Jednak rodziło się we mnie nieomylne wrażenie, że przez to całe udawanie, stara się kątem oka na mnie zerkać.

– Fakt, pomagał w zabijaniu, ale to wcale nic nie znaczy – stwierdziłem z ironią. – Jest aniołem.

Znów westchnęła. Jeśli nie Kylie Maier, pozostawała starsza, może nieco dojrzalsza kopia. W pewnym sensie intrygowała mnie jej osoba, czego nie potrafiłem przyznać. Tuż przy nas znajdował się blondwłosy czterolatek słyszący każde słowo. Może jeszcze nie do końca rozumiał, ale to nawet lepiej. Nie musiał być tego świadkiem.

– Poza tym, po co mi do cholery kontakt z zabójcą? – zapytałem.

Mój głos się podniósł, a ironia powiększyła. Brunetka nie kryła się ze znajomościami tak, jak jej młodsza siostra. Heidi podchodziła do wszystkiego szczerze i natychmiastowo. A ja traciłem głowę. Nie potrafiłem się skupić dostatecznie dobrze na każdym z jej wypowiedzianych słów.

– Znam ich plany – oznajmiła znienacka. – Zresztą nie tylko ich. Chcę cię tylko ostrzec przed tym, co wydarzy się w Innsbrucku. To i tak nieuniknione.

Pokręciłem głową. Tym razem nie zawahała się. Spoglądała na mnie tym troskliwym wzrokiem, a jej błękitne tęczówki wydawały się tak piekielnie prawdziwe. Bez otoczki obłudy.

– Wracamy wcześniej z wakacji, żeby dowiedzieć się, że mam dziecko, którego zresztą nie widziałem od narodzin, a ty mi mówisz, że oni coś planują? – Uniosłem brwi z niedowierzaniem.

Zazwyczaj nie krzyczałem, ale w tym momencie nie potrafiłem się powstrzymać. To zabrnęło zbyt daleko. Przesadzili, a ja nie miałem pojęcia co robić. Jak to wszystko ze sobą pogodzić. Nie mogłem skakać, nie mogłem przeżywać tych dobrych chwil, nie mogłem oddychać. Czego jeszcze mi zabronią?

– Dopóki nie zobaczę się z Kylie Maier, nic więcej mnie nie obchodzi. Mam w dupie to, co się wydarzy. Świat wreszcie się dowie.

***

Dziś mogliśmy umrzeć. Co prawda, wiadomość o mojej śmierci była trzymana w ścisłym sekrecie przez kolejne dwadzieścia cztery godziny, a więc czas się wydłużał. Tak powiedziano Manuelowi. Jednak, im dłużej coś planowaliśmy, tym bardziej się bałem. Nie mogłem nikogo ostrzec. Coraz większe i jeszcze bardziej skomplikowane plany, budziły we mnie wątpliwości. Jeszcze nigdy nie czułem tak ogromnej bezsilności. Co zamierzaliśmy zrobić w czasie ataku? W czasie potencjalnej śmierci? Pozwolić sobie umrzeć?

– Macie przeszukać cały hotel, jasne?! Powtarzam, cały pieprzony hotel, a jeśli nie znajdziecie ciała, to Gregor Schlierenzauer żyje.

– Wychodzimy – oznajmił, prawie, że niemo Manuel.

Och, jasne. Po prostu wychodzimy – jak gdyby to było tak banalnie proste, jak myślał. Czasu pozostawało coraz mniej, Heidi się nie zjawiała, nie informowała nas czy zaszły jakieś zmiany i co dalej. Co mamy robić.

Serce przyspieszało. Biło zdecydowanie zbyt szybko. Naciągnąłem na głowę kaptur szarej bluzy i ruszyłem do tylnego wyjścia. Prosto do miejsca, gdzie zamierzaliśmy polec. Deszcz nie przemijał, a co lepsze, padało jeszcze mocniej. Ciemne chmury zmierzały właśnie w naszą stronę. Znajdowaliśmy się niecałe pięć kilometrów od skoczni i leśnego boru.

Wchodząc do samochodu Manuela, zdążyłem osiągnąć szczyt niepewności. Za pół godziny dochodziła dwudziesta. Nie posiadaliśmy żadnych informacji ani tym bardziej broni. Przestaliśmy rozmawiać. Jeśli zamierzaliśmy przeżyć dzisiejszy dzień, a jednocześnie podać zabójców na tacy, musieliśmy sobie bezgranicznie ufać.

Usiadłem tuż obok miejsca dla kierowcy. Mężczyznę zawsze cholernie denerwowało przełączanie stacji radiowych. Na to też nie mogłem nic poradzić. Wystarczył pierwszy dźwięk "Tenerife Sea", żebym poczuł dobrze znany niepokój, a potem zacisnął powieki, opierając się o tył fotelu. Kurczyłem się.

– Pizda – rzucił w moją stronę, przekręcając kluczyk w stacyjce.

Patrzył na mnie tym samym sarnim spojrzeniem. Przed nami toczył się początek końca. W zasadzie, nie chciałem jeszcze umierać. Leo potrzebował ojca, a ja Gabrielle. Nienawidziłem siebie. Nienawidziłem wiadomości o mojej rzekomej śmierci. Tak wyglądała katorga w przeciwieństwie do życia, które chciałem spędzić.

– Debil – mruknąłem, przełykając gulę w gardle. – Jedźmy.

Cała droga zamierzała przebiec w ciszy. Zresztą, to nam nie przeszkadzało. Wszystko musiało się dobrze skończyć, jeśli tylko zachowamy się zgodnie z planem. Jeśli przewidzimy wszystko, co zamierza się tam wydarzyć. Po prostu... musiałem wrócić. Musieliśmy.

Deszcz znów stukał o szybę, a w oddali grzmiało. Wiatr się wzmógł. Zapowiadało się na niezłą wichurę, a my jechaliśmy prosto do jej centrum.

– Wiesz, że możesz jeszcze powiedzieć kto tym wszystkim steruje? – zapytał niepewnie, przez cały czas patrząc na drogę.

Znał odpowiedź – ciężką i nie do zniesienia. Na myśl wciąż przychodziło mi: "nie".

– Nie – odparłem ochrypłym głosem. – Nie teraz.

Pokręcił głową z dezorientacją i pogłośnił muzykę. Może to zamierzało zagłuszyć szelest wiatru, grzmienia i deszczu, lub resztek zdrowego rozsądku. Nikt o zdrowych zmysłach nie pakował się w samobójczą misję. Nikt o zdrowych zmysłach, przyrzekający sobie, że teraz nastąpi wyłącznie spokój i radość, nie był tak wielkim idiotą, jak ja. Mogłem przeżyć, ale co potem?

Nie zamierzałeś powiedzieć Gabrielle, dlaczego tak się stało. Nie mogła się dowiedzieć. Wtedy straciłbyś ją na zawsze. Zero przebaczania.

Emocje się kumulowały. Czułem, że gdzieś wewnątrz mnie, zaczyna być źle i to cholernie. Milczałem. Wtedy nie powiedziałem Manuelowi, dlaczego się martwię. Dlaczego nie mogę zostawić jej samej. Nie w takim momencie. Nigdy.

– Gabrielle jest w ciąży – powiedziałem cicho, jakby do siebie. – Gdyby... po prostu musimy wyjść żywi.

*** 

Dwa pytania: team Anze, team Gregor czy team Gregor

A, no i jeszcze osoba, która wszystkim steruje – zapraszam do teorii spiskowych, bo będzie się działo!

Życzę dużo zdrowia i pozdrawiam alergików

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro