2. Revolution in Paradise
Te dwa słowa wciąż kołatały w mojej głowie: "Musimy wracać". Coś się wydarzyło. Pizza już dawno wystygła. Straciliśmy apetyt. Wiatr dął mocniej niż dotychczas – dochodziła północ. Gregor wciąż wpatrywał się w ekran telefonu, jak gdyby urządzenie posiadało radykalną moc ponownego życia w niewiedzy lub uniknięcia niekomfortowych informacji. Stąpając po kamiennych płytkach, przyglądałam się jego twarzy, która co rusz zmieniała wyraz. Rozmawiając z tajemniczą osobą, głos wydawał się niezwykle napięty. W pewnym momencie mógł zacząć krzyczeć, ale tego nie zrobił. Był zbyt doświadczony.
Mój żołądek znów zaczął koziołkować i narzekać. Denerwowałam się. Patrzyłam jak na jego skórze pojawiają się ciarki, a mięśnie znów napinają. Słuchałam miarowego oddechu i cichych potakiwań podczas dalszej konwersacji. Nie wchodziłam do naszej sypialni. Czekałam.
– Chciałem to zrobić, ale pewnie zostawiłem go w walizce. – Cisza. Brak kolejnych informacji. – Powiem jej. Nie, nie teraz. Przyjechaliśmy tu cztery dni temu, nie może tego przesunąć? Kto w ogóle rezerwował te noclegi w Innsbrucku?
Innsbruck – kolejne letnie zgrupowanie. Ostatnie przed Grand Prix w Wiśle. Nie mogło tak nagle...
– To znaczy? Jak ważna jest ta sprawa? Chodzi o szantaż? Wrócimy – powiedział smętnie. – Nie martw się. Nic się nie stało. Przyjedziemy do ciebie.
Ton przestał brzmieć tak przyjaźnie, beztrosko i zabawnie, jak wtedy, gdy naszym jedynym zmartwieniem było to, o której zamykają restaurację. Od czasu pamiętnego Turnieju Czterech Skoczni staraliśmy się nie myśleć o żadnym z zabójstw. Unikaliśmy tego tematu, jak ognia. Rozmawialiśmy z psychologami wystarczająco długo, żeby wreszcie zakończyć tę farsę. Próbować przestać wybudzać się w nocy z powodu licznych koszmarów.
Rozłączył się. Jego dłoń drżała, gdy odkładał urządzenie na szafkę nocną. Znów zaciskał wargi w wąską kreskę, jak wtedy, w Bischofshofen. Przejechał dłonią po twarzy, po czym pokręcił zdezorientowany głową. Czekałam na jakiekolwiek słowa z jego strony. Czekałam aż przyjdzie do salonu i opowie nieco więcej.
***
– Gregor ma trudny charakter – powiedziała nieco niepewnie Gloria. – Lubi udawać. Wiesz, jak długo ukrywał swoją wrażliwość? – zapytała.
Siostra Gregora właśnie oprowadzała mnie po ogrodzie. Ziemiste, wydeptane ścieżki ciągnęły się wzdłuż całego budynku. Czułam zapach kwitnących kwiatów, owoców i świeżo skoszonego trawnika. Każdy z krzewów został odpowiednio przycięty. Wszystko wydawało się idealne – dom, rodzina, a nawet ogród. Estetyczne. Brakowało miejsca na błędy, a ja wkraczałam do prywatnego zakątka tej całej rodziny.
– Dopóki się nie załamał. Dopóki jego organizm się nie zbuntował, a dziewczyna, z którą był przez kilka lat, go nie zostawiła, Gabrielle. Kiedy wkroczyłaś do kadry austriackiej, było już po zawodach. Kuttin zdążył go wyrzucić i nawrócić, ale nie z oczekiwanym skutkiem. Pozbawić nadziei, a tego mu brakowało. W tamtym momencie Gregor był sam, a media pisały o nim jako o porażce. Większość patrzyła na każde trofeum i to, czy nadaje się na przyszłego męża, ale wiesz co? – kontynuowała. – Nie mówię, że był idealnym bratem. W tamtym momencie zrobiło mi się go po prostu szkoda. Chodzi o to, że nie wiem czy...
– Radzimy sobie – przerwałam cicho.
Nawet nie miałam pojęcia co o tym myśleć.
– Wszystko idzie w dobrą stronę.
Pokiwała głową. Nie wiem czego się spodziewałam. Ta rozmowa wysuwała w moją stronę wiele wątpliwości, które zmuszały do zastanowienia. W pewnym momencie woń kwiatów stała się za ciężka dla moich nozdrzy. Znów mnie mdliło. Zamierzałam przejść do konkretów związanych z treningami lub może nawet czymś przyjemniejszym – byle z dala od prywatności. Gloria starała się przybliżyć charakter mężczyzny, który odkrywałam krok po kroku. Na naszych zasadach.
Kobieta uśmiechnęła się blado, skręcając w lewo. A ja szłam tuż za nią.
– Podobno zaproponował wspólne mieszkanie.
Czy ona... skąd? Nie chciałam drążyć tematu. Jasne, Gregor i ja rozmawialiśmy o zamieszkaniu, przyszłości i całej reszcie ważnych spraw, ale nie potrafiłam jeszcze zostawić Wiednia. Coś przytrzymywało mnie w tym mieście pomimo co drugiej nocy spędzonej w Innsbrucku. Westchnęłam cicho, mając nadzieję, że Gloria nie weźmie tego na poważnie.
– To duży krok – zauważyłam, kiwając lekko głową.
Nie potrafiłam się przyznać do własnej słabości. Do tego, co kiedyś było priorytetem. Ta cała praca marzeń. Chłopak ze Słowenii, który kiedyś zawrócił mi w głowie. Przebywanie na każdych zawodach. Radykalna zmiana.
– Życie z Gregorem to duży krok, Gabrielle.
***
Zimne powietrze wkroczyło do pomieszczenia. Teraz wpatrywałam się już tylko w granat bezdennego oceanu. W jedną z pozornie gorących plaż na Playa De Las Americas. Przyglądałam się palmom, których brązowiejące liście skrupulatnie powiewały na wietrze. Nie powinnam się aż tak przejmować. Wiadomość nie musiała się równać ze strachem. Z najgorszymi scenariuszami, które tak szczególnie rozpatrywaliśmy. Czekałam aż szatyn pojawi się w salonie i powie coś więcej. Wyjaśni to całe nieporozumienie.
– Musimy jak najszybciej wrócić – powiedział, zagryzając dolną powierzchnię wargi. – Zgrupowanie zostało przesunięte na wcześniejszy termin. Pointner domaga się jak najszybszego powrotu do Austrii. Dalej nie znaleźli Feldera i Leyhe.
Oczywiście, że był rozczarowany. Oczywiście, że nasze długie dwutygodniowe wakacje dobiegły końca zdecydowanie wcześniej niż to sobie wyobrażaliśmy. Nie mogli tego zrobić. Pointner nie mógł odebrać nam odpoczynku, który został już dawno zaplanowany. Powietrze kotłowało się pomiędzy Związkiem Narciarskim a sportowcami i policją. Śledztwa nadal nie zostały zakończone. Brakowało kilku istotnych informacji typu: "kto zabił Kobayashiego?", "o kim mówił Felder, kiedy rozmawiał z Richardem podczas porwania?", "kto zaatakował Gregora?".
Od dłuższego czasu próbowałam porozmawiać z mężczyzną o ostatnim pytaniu, ale zawsze kończyło się fiaskiem. Nie chciał drążyć tematu. Mówił, że nie pamięta niczego z tamtego wydarzenia. Że odpłynął.
– Do tego Michael ma coś ważnego do przekazania. Nie chciał niczego zdradzać. Przepraszam, Gabrielle – westchnął, kładąc dłonie na oparciu kanapy. – To nie miało tak wyglą...
Pokręciłam głową. To właśnie tak wyglądało. Gregor mówił co się dzieje i nie zachowywał tego dla siebie. Nie kłamał. Nie rzucał słów na wiatr i nie traktował spraw pobłażliwie. Niewyobrażalnie się zmienił.
Wstałam z pomarańczowej sofy, przybierając swój blady uśmiech. Przecież chciałam wierzyć, że to nic poważnego. Że alarm okazał się fałszywy, a my zaraz wrócimy do beztroskiej rozmowy.
– W Innsbrucku też można zapewnić rozrywkę – odparłam, próbując rozluźnić atmosferę. – Poradzimy sobie. Albo oboje wylecimy i zostaniemy tutaj.
Oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z jednego faktu – oczywistego kłamstwa. Psychopata i jego pachołek wciąż pałętali się na wolności i nikt nie wiedział, gdzie. Nie posiadaliśmy prywatnej ochrony, która zafundowałaby nam pełnowymiarowe bezpieczeństwo. Znów pokręcił głową. Był żywymi przeciwnościami losu. Wierzył w spełnianie marzeń. Zachęcał do tego. Uczył pokory. Jednocześnie twardo stąpał po gruncie, nie ufając wszystkiemu co napotkał na drodze życia. Obejmując mnie, mówił cicho, że wszystko się jeszcze zmieni. Że pewnego dnia nie napotkamy żadnych trudności. Wyjedziemy sami, choćby na kraniec świata. Nie będziemy musieli się martwić.
***
– Erster Platz aus Österreich... Daniel Huber, Philipp Aschenwald, Michael Hayboeck und Gregor Schlierenzauer!
Seefeld późną nocą w atmosferze takiej, jak ta potrafiło wywołać wiele emocji. Dużo wzruszenia i radości. Mogąc wpatrywać się w zwycięską drużynę, darłam się prawdopodobnie najgłośniej, robiąc z siebie wariatkę. Wciąż nie potrafiłam się uspokoić po wszystkim, co miało miejsce. Alex się tego nie spodziewał. Wprowadził zmiany, ale żadne z nas ani razu nie pomyślało, że każda z nich się wypełni. Nie w ciągu miesiąca.
Austria krzyczała. Austria płakała. Austria wrzała. Mój wzrok kolejno prześledził każdego z zawodników, rzucając im promienny uśmiech. Odwzajemniali go. Skakali. Z dumą zakładali złote medale.
A czy do Gregora Schlierenzauera docierała ta chwila? To był już szósty medal na Mistrzostwach Świata. Szósty. A mimo to mężczyzna wyglądał, jakby spotykał się z tym po raz pierwszy. Przeszedł cholernie długą drogę, a teraz, gdzieś podświadomie dziękował. Drużynie. Sobie. I Bogu.
***
3:12
Nie chciałam się budzić. To była ta gorsza część. Część nocy.
Jasna cholera, w końcu będziesz musiała się zmusić, tak czy inaczej. Apteka jest niedaleko.
Pot powoli spływał po moim czole. Włosy kleiły się do siebie, a gardło ponownie stawało się pustynią bez najmniejszej nadziei na oazę. Nie chciałam go budzić. Wystarczyło, że problemy ze snem odnawiały się. Rosły w siłę. Brakowało mi tabletek, a każdy sklep był o tej porze zamknięty.
Trzecia dwanaście. Zarezerwowaliśmy lot na jedenastą trzydzieści, prosto do Linz. Miasta, w którym żył Michael. Wiedziałam, że to koniec. Przez całą drogę zamierzałam wypić trzy albo cztery filiżanki czarnej kawy, a następnie zadzwonić do Kylie Maier i powiedzieć jej co sądzę na temat przenoszenia terminów. Wciąż nie miałam bladego pojęcia, dlaczego do cholery tak bardzo zależało jej na wcześniejszym przyjeździe. Do czego to wszystko zmierzało.
Nie mniej, martwiłam się o Michaela. Coraz więcej rozmawialiśmy, wszystko wydawało się powracać do dawnej normy. Blondyn starał się uśmiechać nie tylko wtedy, gdy musiał. A przynajmniej tak myślałam. Nasze relacje znacznie się polepszyły. Spędzaliśmy razem czas, a on opowiadał mi o wszystkim, co go dotykało.
O godzinie jak ta, nie powinnam wysyłać do niego wiadomości. Nie, kiedy obok znajdował się śpiący Gregor.
Jego też nie chciałaś budzić.
Finalnie, podnosząc telefon z szafki nocnej i wybierając numer Austriaka, zaprzestałam logicznego myślenia. Wszystko wydawało się oczywiste. Pisząc, westchnęłam cicho. Nie zamierzałam zdradzić mu obaw, które dotykały mnie coraz bardziej. Którym skutecznie się opierałam bez odpowiedzialnej świadomości.
"Śpisz?" – zapytałam.
Schlierenzauer spał pod kocem. Wciąż było niesamowicie gorąco, a wiatr znad Atlantyku kontynuował swoją wędrówkę, powodując między innymi bezsenność. Zrzuciłam z siebie nakrycie i usiadłam na materacu, czując jak do ust napływa ślina. Potrzebowałam wody.
"Tylko na jawie. Wszystko w porządku?" – odpisał.
Powinno być w porządku. Jednak od pewnego momentu czułam coraz większe obawy, a to sprawiało, że każdy posiłek podchodził mi do gardła. Wstałam. Szatyn obok mnie nie wykonał żadnej czynności. Głęboko oddychał, wyglądając przy tym beztrosko. Spokojnie – jak dziecko.
Dziecko. Słowo, którego zaczęłam nienawidzić.
"Nie wiem. Bałeś się kiedyś powiedzieć coś Stefanowi? Coś poważnego?"
Nerwowo wystukiwałam literki na klawiaturze. Cholera. Kurwa. Potrzebowałam tej pieprzonej wody, a jednocześnie nie chciałam obudzić mężczyzny swoimi głośnymi ruchami. Jakiś cudem nie zdążył się obudzić pomimo tego, że reszta wciąż imprezowała na dole hotelu, poznając zabawnych Hiszpanów i kąpiąc się w basenie. Czuli błogi relaks.
Wreszcie powoli przeszłam do kuchni, słysząc każdy osobny krok jaki wykonywałam. W zasadzie nie tylko mój. Ktoś spacerował po korytarzu, odzywając się jedynie półszeptem. Co sekundę osoba zmniejszała swój dystans do naszego lokum. Nie mogło być w tym nic dziwnego. Nie było, dopóki nie usłyszałam całkowitej ciszy, gdy zatrzymała się. Ktoś stał przy naszych drzwiach lub naprawdę popadałam w paranoję.
"Oczywiście, że tak. Tylko, że nigdy nie potrafiłem go okłamać, więc dowiadywał się o tym trzy godziny później. Chcesz zadzwonić?"
To musiała być paranoja. Nikt normalny nie czułby groźnego oddechu, zbliżając się do przedpokoju. Musiałam to zrobić. Drżącymi dłońmi wybrałam podany numer, próbując powstrzymać cały strach jaki się we mnie nagromadził. Nie chciałam budzić Gregora. Zasługiwał na chociaż jeden dzień odpoczynku. Telefon zabrzęczał kilka razy, dopóki Hayboeck nie odebrał. Słyszałam jak klamka powoli sięga dołu pod wpływem nacisku i wręcz błagałam, żeby odebrał szybciej.
– Udawaj, że wszystko jest w porządku – wyszeptałam, zbliżając się do drzwi. Graj. Skup się. – Ja też nie mogę się doczekać. Tak, zaraz wychodzimy.
Nacisk na przedmiocie zmalał. Znów uniósł się ku górze. Tym razem to ja go chwyciłam, żeby zwyczajnie dać efekt zaskoczenia. Osoba powinna odejść.
– Gabi, co się dzieje? – zapytał cicho. – Jesteś sama?
– Gregor już się ubiera i idziemy.
Bieg. Ucieczka. Kroki zrobiły się większe, a dystans się zwiększył. Koniec. Czułam, jak chwyta mnie nieodparte uczucie gorąca, a potem znów nasuwa się brak powietrza. Mdłości się powtarzają, a ja nie potrafię się uspokoić. Żyję w panice i prawie upuszczam telefon na kafelki. Wtedy włącza się tryb głośnomówiący, a Michael powtarza swoje pytanie.
I nagle, na horyzoncie pojawia się Gregor. Nie jest dobrze.
***
Lecąc samolotem zawsze czułam się nieswojo. Nie potrafiłam zasnąć, słuchałam muzyki, która i tak nie była w stanie zagłuszyć odgłosów mechanizmu. To było bezwzględne, zupełnie jak panika – siało zamęt. Widziałam jak Gregor powoli marszczył brwi, przyglądając się mi z pewnego rodzaju troską. Nie dopytywał o Michaela ani o to, dlaczego stałam przy drzwiach. Wtedy sam wziął mnie w swoje ramiona i zaniósł z powrotem do sypialni. Dosłownie chwilę później, na mojej szafce nocnej znalazł się kubek z herbatą. Nie potrafiłam zasnąć. Wiedziałam, że nie jesteśmy sami.
– Jesteś blada - zauważył, wkładając telefon do kieszeni. – Na pewno wszystko w porządku?
Dobrze wiedział, że nie. Westchnęłam, próbując znaleźć do tego odpowiednie słowa, ale nawet rozmowa w samolocie nie wydawała się tak bezpieczna, jak myślałam.
– Za chwilę lądujemy. Proszę zapiąć pasy.
Zacisnęłam wargi, uśmiechając się krzywo. Miało być łatwo. Miało być przyjemnie. Było – przez niecałe cztery dni.
– Tak. Ja... opowiem ci wszystko, kiedy wylądujemy – odpowiedziałam niepewnie.
W myślach modliłam się, aby zapomniał lub żeby cała ta sytuacja okazała się tylko zbyt wybujałą wyobraźnią. Trudno było nam zachować spokój. Oparłam się o siedzenie i jednym ruchem znów zapięłam się pasami. Opuszkami palców ponownie dotknęłam jego zlodowaciałej dłoni, przełykając ślinę. Czekaliśmy na powrót do domu. Problem tkwił w jednej rzeczy – nie wiedziałam, czy mogłam tak nazwać Austrię. Kraj, którego powoli zaczynałam się bać.
– Zgrupowanie zaczyna się za trzy dni. Możesz jeszcze...
– Nie zrezygnuję – powiedziałam ciszej niż mi się wydawało. – Nic mi nie jest, Greg.
A przynajmniej naiwnie w to wierzyłam. Starałam się zachować ten pieprzony spokój i powiedzieć, że czuję się wspaniale.
Bezsenność, mdłości, Anonim... coś ci to przypomina?
***
Wracamy do tego, co chcieliśmy. Trochę się wydarzyło, ale spokojnie, to jeszcze nic. Jakieś teorie? Kto był przy drzwiach? O czym Michael chce powiedzieć Gregorowi? Co tak ważnego jest w Linz?
Udanego wieczoru xx
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro