17. Knockin' On Heaven's Door
Gregor
Przytulałem ją długo i ciągle. Całowałem ją we włosy o zapachu jaśminu. Kazałem odpoczywać. Żyłem w niepokoju. Umierałem z przerażenia i listów, które dostawałem, kiedy szła już spać. Złapali Roberta Johanssona, który powinien już nie żyć.
Okazało się, że ktoś upozorował jego śmierć, a potem kazał mu zabijać. Cóż, posiadał dwa wyjścia: umrzeć lub robić to, co mu kazano. Wybrał drugą opcję. Nie był wystarczająco szybki, a policja go zabrała.
Cała reszta obudziła się dwie godziny później i można by to nazwać dobrym dniem, gdyby nie śmierć Jakuba Wolnego. Obrzydliwa i okropna. Mężczyzna został tak, jak Gabrielle potraktowany nożem, ale znacznie mocniej.
Ona dostała w ramię. Johansson nie zdążył posunąć się dalej. Uciekł, kiedy tylko pojawiłem się w pomieszczeniu, ale najwyraźniej nie potrafił się odpowiednio ukryć.
Wszystko zostało odwołane, a nas wysłano do domów. Zawieszono kolejne konkursy. Skoki narciarskie zamierzały przestać istnieć, a to było jak policzek. Jednak jeszcze większym urazem była strata. Kolejna strata, której dopuścił się ten zwyrodnialec, a ja stałem, jak słup soli, patrząc na wszystko zza szklanej kotary. Bolało mnie to.
Przestałem wnikać w śledztwo, nie spałem i nie jadłem. Czułem się wybrakowany, a od czasu tego cholernego rozpoczęcia letniego sezonu moim ciałem targały drgawki. Czas mijał, a ja tkwiłem w jednej niezamierzonej pozycji.
Kiedy tylko odebraliśmy Leo i wróciliśmy do domu, a Gabrielle i on zasnęli na naszym wspólnym łóżku, pomyślałem, że to zbyt wiele. Świat cierpiał, ale mój także. Pozostawało pytanie, czy faktycznie byłem tak wielkim egoistą, za jakiego uchodziłem i zamierzałem go ocalić.
Leżąc w sypialni, nie pomyślałbym, że kocham kogoś tak bardzo, tak niesamowicie. Tak, jak mój ojciec kochał mamę. Tak, jak Michael kochał Stefana. Tak, jak ja w tej chwili kochałem naszą trójkę.
Drobne kosmyki włosów Gabrielle opadały na jej czoło i zabandażowane ramię. Miała delikatny wyraz twarzy, w zasadzie od zawsze. Kiedyś go nie dostrzegałem. Jej twarz wydawała mi się wtedy znajoma, a nasza relacja zbędna. Czy naprawdę potrzebowaliśmy aż tyle czasu na to, aby dostrzec siebie i złożyć całą układankę w całość? Cóż, niektórzy układali puzzle latami. Marnowali czas.
Leo poruszył się niespokojnie. Jego usta wyrażały drobny grymas, który chwilę później zastąpił mały uśmiech. Kurczowo przytrzymywał rączką palec Gabi i gdybym miał przy sobie aparat, zrobiłbym im kilka zdjęć. Zachowałbym to na wieczność, która, jak się okazywało, wcale nie była tak doskonała. Zupełnie nie była.
Ich widok był dla mnie czymś, co wywoływało poczucie domu. Jak gdybym wrócił do miejsca, w którym od wieków czułem się dobrze. Miejsca, które wypełniał znajomy zapach.
Ostatni raz spojrzałem na ich dwójkę. Trójkę. Słońce zachodziło i prawdopodobnie to właśnie przez to moje oczy zrobiły się czerwone. Zarys ich śpiących sylwetek stał się niewyraźny, ale przestało mnie to obchodzić. Pozostał mi ten jeden widok. Widok, który chciałem zostawić przy sobie na wieczność.
Wstając, upewniłem się, że wciąż spali i nie obudziłem ich moim przeniesieniem się. Stawiałem kolejne kroki, jedne z tych ostatnich, gdy czułem, że mogę wszystko. Że tym razem poczuję się lepiej przez jedną, dobrze znaną mi rzecz.
Drobne biuro byli wypełnione wielorakimi teczkami powciskanymi w głąb drewnianych, pomalowanych na czarno regałów. Szklane biurko uchowało się w rogu, przy samiutkiej szafie na kilka najważniejszych rzeczy. Na albumy, kamerę i drobne pudełeczko z resztą jego zawartości. Więcej nie potrzebowałem.
***
– Więc, gdyby to była dziewczynka, jakbyś ją nazwał? – Wywróciła oczami, kreśląc palcami kółka po moim ramieniu.
Wiedziałem, że zaraz się zaśmieje i powie, że powinniśmy obejrzeć zachód słońca. Ten na Teneryfie był wyjątkowy, a przynajmniej dla mnie. Róż wtapiał się w ostrą pomarańcz, a potem tworzył dziką czerwień. W zasadzie, lubiłem takie beztroskie momenty. Wreszcie byliśmy sami i nie naskakiwały na nas żadne kamery. Nie rozmawialiśmy o skokach, choć zbliżały się wielkimi krokami.
– Lisa – odparłem, uśmiechając się na ten swój dobrze znany sposób. – Podoba mi się to imię.
Najpierw zmarszczyła delikatnie brwi, a potem zapisała je w swoim grubym notatniku. Podniosła głowę z mojego torsu i palcami przeczesała włosy, które wydawały mi się koloru czekolady. Pachniały owocami.
– Myślałeś kiedyś nad tym? – zapytała, wpatrując się w moje oczy. – Jak nazwiesz każde ze swoich dzieci?
Zazwyczaj nie rozmawialiśmy na ten temat. W zasadzie, od czasu zakończenia sezonu pojawił się tylko trzy razy. Mogłem kłamać. Wydawało się, że był odrobinę zakazany, ale tylko trochę.
Ludzie przechodzili obok nas i traktowali, jak kolejnych białych, którzy postanowili przyjechać na wakacje. Większość osób promieniowała opalenizną, a nawet ciemną skórą. Dało się odczuć ten słoneczny, tropikalny klimat, nawet, jeśli się go nie szukało. On sam nas odnajdował.
Złoty piasek powoli zmieniał swoją barwę w beżową, wraz z zachodem słońca. Wszystko chyliło się ku dołowi. My też.
***
– Chyba doczekałem się czasów, gdy przestałeś być pizdą. Gratuluję, bracie, mam to opić? – pochwalił mnie Manuel przez telefon. – Mam zrobić coś konkretnego? Zatrzymać ją? Pociągnąć w inne miejsce?
– Nie, po prostu gdzieś z nią wyjdę – przyznałem, ostatni raz spoglądając w lustro. – To i tak nie najlepsza pora na ślub i te sprawy. Wiesz o co mi chodzi.
Przytaknął. Zostały dwie godziny do ślubu Daniela Hubera. Powinniśmy się cieszyć i gratulować mu tej decyzji. Tymczasem cała sprawa wciąż nie została wyjaśniona. Sprawialiśmy dobre pozory.
– Odezwę się na weselu – powiedziałem cicho. – Wtedy porozmawiamy.
Rozłączył się. W tym samym czasie, do przedpokoju weszła Gabrielle ubrana w sukienkę koloru butelkowej zieleni. A przynajmniej tak mi powiedziała. Kilka minut wcześniej zmieniła opatrunek, a przedwczoraj zeznawała na policji. Wszystko wydawało się zmierzać w dobrym kierunku. Ona sama twierdziła, że czuje się dobrze. Kazała mi się uspokoić i iść pod prysznic, a potem przebrać w jeden z garniturów. Wyglądaliśmy razem, jak Jekyll i Clyde. Nie potrafiłem oderwać wzroku od jej delikatnie uśmiechniętej twarzy, kiedy stwierdziła, że tylko poprawi fałdy na mojej marynarce, a tak naprawdę podniosła się na koniuszkach palców, żeby zmniejszyć między nami odległość i mnie pocałować. Czas nie był naszym sojusznikiem, lecz tym razem odetchnąłem z ulgą. Zamierzałem to zrobić. Byłem gotowy, a dziś nadszedł ten dzień. Dzień, który chciałem, aby zapamiętała do końca życia.
***
Kiedyś Gabrielle powiedziała mi, że uwielbia Jonas Brothers. Była to ot nic nieznacząca sesja związana z którymś z treningów wzmacniających. Nie wiedziałem, dlaczego ta informacja zakodowała się w mojej głowie, ale najwyraźniej coś znaczyła. Mogłem wypalić Danielowi Huberowi, że to dobry pomysł, aby podać ją DJ'owi. Najprawdopodobniej małżonka mężczyzny również była ogromną fanką tego zespołu.
Sala weselna została przystrojona wieloma świeczkami, zielenią i kwiatami białego koloru. Całość dopełniało drewno, które komponowało się dosyć nieźle w całym tym harmiderze ozdób. Wyglądało... idealistycznie.
Sala rozbrzmiewała muzyką i to bardzo głośną, a młoda para odbywała swój pierwszy taniec. To właśnie wtedy brunetka oparła swoją głowę na moim ramieniu, wpatrując się w te dwie zakochane sylwetki. Powiedziała, że powinniśmy zrobić wesele w jakiejś lodziarni czy ciastkarni, a potem uciekli, zajadając się właśnie tymi specjałami. Albo żebyśmy przez cały dzień nie wychodzili z łóżka.
Obowiązki przestały nas ograniczać na ten jeden raz. Goście podawali sobie dłonie i pili szampana w kieliszkach, celebrując to wydarzenie. Na końcu sali dostrzegłem jednak osobę, która jakimś cudem załapała się na wesele u Hubera. Anze Semenic obejmował kobietę obok, jednocześnie przyglądając się Gabrielle, która najwyraźniej go nie zauważyła.
Thinking Out Loud dobiegło końca, a reszta weszła na parkiet. Tańczyliśmy do jednej z losowych, austriackich piosenek, bawiąc się, jak na typowym weselu. Schodziliśmy tylko po to, żeby się napić, a potem znów zaczynaliśmy wszystko od nowa. Czekaliśmy.
– Skąd on się tu wziął? – Manuel po raz drugi w życiu postanowił ubrać smoking.
Kiedy usiedliśmy przy stole, zastanawiałem się czy zapytać najpierw o to, skąd wziął owy strój, czy może lepiej odpowiedzieć na pytanie dotyczące Semenica. Prawda była jednak taka, że na oba zagadnienia nie znałem żadnej odpowiedzi.
– A bo ja to wiem? – Wzruszyłem ramionami. – Wyglądasz...
– Zamknij się – rzucił. – Chcę tylko zadbać o bezpieczeństwo, żeby nie skończyło się, jak ostatnio. Złapali Roberta, więc jesteśmy bezpieczni. Podobno wygadał się czy coś w tym rodzaju, ale wolę nie kusić losu. – Po tych słowach nalał do swojej szklanki wódki. – Chcesz?
Westchnąłem, po czym kiwnąłem głową. Kazałem mu uważać z alkoholem i po prostu się bawić. Kątem oka dostrzegłem też Kylie Maier, która uśmiechała się do jednej z osób, a w lewej ręce dzierżyła kieliszek z winem. Co ona tutaj robiła?
Wypuściłem powietrze z ust. Wstałem. Tym razem nie zamierzałem stchórzyć. Sprawdziłem kieszeń swoich spodni i możliwe, że serce znów zabiło mi szybciej. Pudełeczko tam było. Musiałem poczekać na odpowiedni moment.
***
Odeszłam na moment od stołu, udając, że nie interesuje mnie Anze, który przez cały ten czas sterczał gdzieś na sali. Przecież rozmawialiśmy, ponoć nawet miał niezłe relacje z Huberem, który wraz ze swoim drużbą wznosił toast za całe małżeństwo. Właśnie dlatego szłam teraz w stronę Słoweńca, przywitać się. Żeby przekonać się, o co tak naprawdę chodzi.
Lana, jego dziewczyna, którą zresztą kojarzyłam, ulotniła się w kilku sekundach, posyłając mi tym samym fałszywy uśmiech. Pamiętałam ją jako cichą dziewczynę pracującą na skoczni w Planicy. Wtedy wydawała się miła i nie zamierzała pożreć mnie wzrokiem. Odgarnęła swoje ciemne loki z twarzy, a potem poszła w drugą stronę. Tak, aby mogła nas obserwować.
– Zatańczysz? – zapytał, prawie że bezgłośnie.
Skinęłam głową na jego słowa, uśmiechając się nieznacznie i blado. Nie położył dłoni na moim ramieniu, a talii, próbując udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Faktycznie, wesele nie wydawało się dobrą opcją w okolicznościach takich, jak ta, ale nie mogliśmy na to nic poradzić. Podobno byliśmy bezpieczni lub znów zostaliśmy okłamani. Obstawiałam drugą opcję.
– Wtedy, gdy szliśmy do twojego pokoju, chodziło ci o Roberta? – Uniosłam swój wzrok na jego twarz.
Na jego błękitne tęczówki. W myślach modliłam się, żeby powiedział: "tak, właśnie o niego". Przecież to mogło być proste. Moje obcasy cicho stukały po parkiecie, tańcząc w rytmie do piosenki "Takin' Back My Love", unikając głosów na około. Teraz chodziło tylko o prawdę, którą musiał wyznać. Nikt nie mógł już tego przerwać.
– Nie do końca.
Wiedziałam, że był tchórzem. Że bał się, jak każdy z nas. Że może ktoś go szantażował, ale jasna cholera...
– Anze, kim jest ta osoba? – zapytałam najspokojniej, jak tylko potrafiłam, obracając się.
Z pola widzenia zniknął też Gregor. Nie chciałam powiedzieć, że się boję, ale faktycznie tak było. Przeraziłam się. Muzyka wciąż grała i to coraz głośniej, a on milczał. Powtórzyłam swoje słowa, zaciskając palce nieco mocniej na jego ramieniu.
– Osoby. Gabi, ja też dłużej nie potrafię – wyszeptał. – Naprawdę tego nie widzisz? Jesteś tak blisko jej. Masz ją na wyciągnięcie ręki.
– To dlaczego do cholery nie zgłosisz tego na policję? – Mój głos wydawał się w tamtym momencie naprawdę szorstki.
Bezwzględny dla Semenica, który wbijał swój wzrok w moją niepokorną sylwetkę. Jak gdyby szukał wybawienia. On też lubił kłamać. Otaczaliśmy oszustami, a gra się powoli kończyła. Nie chciałam pozwolić na to, żeby zginął ktoś jeszcze. Koszty mogły być wysokie, ale chyba je zaakceptowałam. Zamierzałam to zakończyć.
– Robert miał powiedzieć o tym policjantom – wydusił.
Co ty w nim widziałaś? Czy ty cokolwiek dostrzegałaś?
– Chcę wiedzieć kim są te osoby i ile ich jest. Potrzebuję tego, Anze. Jeśli masz w sobie chociaż trochę rozsądku, powiesz mi. – To nie działało.
Zacisnęłam usilnie wargi, a potem nachyliłam się do jego ucha, aby wyszeptać coś, czego zamierzałam potem żałować.
– Jeśli wciąż coś do mnie czujesz, powiesz mi o tym.
***
Niedługo zamierzała wybić północ. Kieliszki pełne błyszczącego alkoholu obijały się o siebie nawzajem i zostawały opróżnione. Ja już wiedziałam. Zdawałam sobie sprawę z jednego, aczkolwiek ważnego faktu – prawdziwy morderca był tutaj z nami. Nie pił alkoholu, a powoli sączył jeden z tych bardziej wymyślnych drinków. Był od samego początku – od zabójstwa Ryoyu Kobayashiego. To on sterował wszystkimi. Andreasem Felderem, Johannem Andre Forfangiem, Stephanem Leyhe, Robertem Johanssonem i drugą osobą, która właśnie została wydana. Otrzymałam od Richarda wiadomość, że Norweg się wygadał. Powiedział o swoim wspólniku, na którego byśmy w życiu nie wpadli. O ile to właśnie ten rudy psychopata podłożył ogień do pokoju Philippa, udusił Jewgienija Klimowa i zabił Jakuba Wolnego, pozostawała śmierć Timiego Zajca, którą zajęła się inna osoba.
Nie było jej tutaj. Mogła przebywać na terenie Kranja, ale już niedługo zamierzała zostać złapana. Domena Prevca przygniotła presja. Podobno został zaszantażowany. Załamał się po śmierci Petera, a owy morderca wyciągnął jego brudy na światło dzienne. Był winny śmierci starszego brata, a przez załamanie i ciągłe zachwalanie Timiego Zajca, pod wpływem obcej substancji, postanowił dosypać jedną tabletkę więcej do napoju młodego mężczyzny, gdy ten nie patrzył.
Robert? Ta sytuacja wydawała się prostsza – mężczyzna dostał do wyboru prawdziwą śmierć lub pracę, nowe mieszkanie i całą resztę udogodnień. Nieźle mu płacono.
Ten jeden raz byłam wdzięczna Semenicowi. Dowody się zgadzały, a policja już zmierzała do właściwego miejsca. Chciałam, aby Gregor odetchnął z ulgą i przestał się bać. Teraz robiło się spokojniej. Prawie. Dlatego, że nikt nie zauważał na pozór zwykłej menadżerki, która nigdy nie była normalna. Dyrygowała każdym z osobna i bawiła się, tworząc marionetkowy teatrzyk.
Kylie Maier nie wiedziała, że zostanie skazana na dożywocie za każdą zbrodnię, której się dopuściła. Było ich tak cholernie dużo.
Wreszcie zamierzaliśmy się uspokoić. Już nie spoglądałam w stronę, gdzie kobieta powinna się znajdować. Pewnie wciąż tam była. Nie widziałam tylko jednej osoby. Mój chłopak najwyraźniej zniknął lub poszedł zapalić.
– Gabi? – Głos Manuela zagłuszał wszystko.
Moje myśli, bijące serce i ciarki na skórze spowodowane czekaniem. Policja już tu jechała. Nic nie mogło już pójść nie tak.
– Gregor chciał, żebyś wyszła na zewnątrz – odparł, uśmiechając się niepewnie.
Niepodobnie do siebie. Samą abstrakcją było założenie przez niego smokingu i ułożenie włosów. Fettner nienawidził tego robić. Dziś wyglądał, jak gdyby ta niewygoda mu zupełnie nie przeszkadzała. Cóż, nie negowałam go. Kiedy wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów wszystko nagle wróciło na miejsce. Manuel pozostał Manuelem, a ja skinęłam głową na to, co od niego usłyszałam.
– Mógłbyś w takim razie posiedzieć chwilę obok naszej menadżerki? – zapytałam, udając, że nie szukam jej wzrokiem.
Szukałam, ale najwyraźniej postanowiła się gdzieś ruszyć. Ten rzucił w moją stronę dziwne spojrzenie, ale przyjął to z zadowoleniem, wzruszając w międzyczasie ramionami.
***
Zimne powietrze natychmiast omiotło moją skórę. Wiatr tańczył na niebie niekończącą się choreografię, a ciemne tło upstrzone gwiazdami służyło mu za parkiet. Zamknęłam za sobą drzwi wypełnione muzyką i ruszyłam przed siebie po kamiennych płytkach. Przede mną rozciągało się pasmo alp, a za mną znajdowało się krystaliczne jezioro. To właśnie w tamtą stronę zmierzałam. Dostrzegałam z dala wysoką sylwetką mężczyzny, który spuścił głowę i przez moment nie odwracał się w moją stronę. Widziałam iskierki w jego oczach.
Dziś był dzień, przez który miałam ochotę płakać ze szczęścia. Bycie "rodziną" wreszcie mogło być możliwe. Koniec. Widziałam koniec w swoich myślach. Prosiłam o niego. Ścieżka zmieniła się w nieco bardziej wyboistą, ale to mi nie przeszkadzało. Zbliżałam się. Dostrzegałam na jego twarzy uśmiech, którego dawno nie widziałam. Jak gdyby chciał coś powiedzieć. Zabrać czas, który przedtem straciliśmy.
Gwiazdy uśmiechały się do nas, a wiatr plątał kosmyki mojej fryzury. Trawa i kwiaty pachniały latem. Szukaliśmy szczęścia tam, gdzie go nie było. W chwilach, gdy myśleliśmy, że było źle, wynajdywaliśmy coś dobrego. Próbowałam tak żyć.
Wyobrażałam sobie, że zaraz go obejmę i powiem, że od teraz będzie dobrze. Że przestaniemy się bać. Leo dorośnie w szczęśliwej rodzinie wypełnionej miłością, a ja będę gotowa na zostanie matką. Poradzimy sobie.
Byłam blisko. Wyglądał na lekko zdenerwowanego. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie coś, co już dawno powinnam. Coś, co zawładnęło mną zdecydowanie silniej.
Jego stres. Nieśmiały uśmiech. Gregor taki nie był. A wtedy na Teneryfie...
Serce zabiło mi szybciej. Jezioro wciąż było ciche. Słyszałam tylko szum wody i rechotanie żab. Jego ochrypły głos. Wystarczyło dziesięć kroków, żeby znaleźć się przy mężczyźnie.
Dziesięć kroków. Niedużych, swawolnych.
Mogło wystarczyć.
Dopóki nie usłyszałam czegoś, co przerwało, że zapach lata zniknął, a po szumie jeziora rozległ się głośny huk. Huk, który zmienił się w kaszel i drganie, a potem ciężki upadek Gregora Schlierenzauera na trawę.
Nie, nie, nie.
Nie słyszałaś tego.
To nie jawa. To tylko sen.
Obudź się.
Nie płacz.
Widziałam ją. Z dala, zza drzew patrzyła na mnie swoimi błękitnymi oczami, dmuchając w lufę pistoletu. Odchodziła, a wszystko zniknęło. Każdy moment. Jego oczy martwo wpatrywały się w moje. Tym razem wiedziałam, że zostało mu niewiele czasu. Wiedziałam, że nie będę potrafiła się okłamywać, widząc, jak przy mnie umiera.
Nie będę potrafiła go uratować, pomimo płaczu, prób zatamowania krwawienia i rozmowy z karetką, która już jechała. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić co dalej. Czy policja tu jechała?
Próbował coś powiedzieć. To były nasze ostatnie chwile. Ściągnęłam z niego białą koszulę, pokrytą szkarłatem i próbowałam uciskać.
Jak gdyby to miało w czymś pomóc.
***
– Gabi, posłuch...
Pokręciłam głową. Nie chciałam jego słów. Nie chciałam, żeby mówił, żebym przestała się mazać, kiedy właśnie odchodził. Kiedy drżał za każdym razem, gdy ucisk stawał się mocniejszy. Nie teraz. Nie potrafiłam do tego dopuścić. Nie potrafiłam pozbyć się łkania, bo czas stawał się nie do pokonania.
– Ten jeden... - Syk.
Kaszel. Problem z oddychaniem. Gwałtowniejsza reakcja.
– Nie umrzesz.
***
– Przestań, Gabi – brzmiało, jak stwierdzenie.
Brzmiało tak cholernie źle w chwili, gdy moje dłonie były ubabrane krwią, a łzy spływały po moich policzkach.
– Nie.
Krótka odpowiedź. Umierał na moich oczach. Tracił kontakt ze światem. Usilnie próbował mieć otwarte oczy pomimo tego, że powieki coraz częściej opadały mu w dół. Nienawidziłam jego upartości. Nienawidziłam tego, że karetka była tak powolna.
– Gabi. – Znacznie spokojniej, ale wciąż twardo. – Raz. Proszę.
Trzymałam dłonie na ranie. Szukałam wyjścia. A on ostatkiem sił trzymał swoją bladą dłoń na moim ramieniu. Chciał, abym przestała. Abym ot tak pozwoliła mu umrzeć.
– Puść.
Tuż przy sercu. Sercu, które przestawało bić. Tak cholernie wielkim i dobrym. Milczałam, poszukując słów, które miałyby w tej chwili jakikolwiek sens. Jeśli jakieś miały. Czułam wyraźną gulę w gardle i ciszę, która mnie gdzieś obezwładniła.
– U góry weźmiemy ślub w ciastkarni, Schatzi.
Wiedziałam, jak trudno słowa przechodziły mu przez gardło. Jak łzy powoli spływały po jego twarzy, kiedy starał się uśmiechnąć, a nie mógł. Jak bardzo go to bolało. Jak mnie to bolało.
Łkałam. W pewnym momencie nie potrafiłam dłużej tego wytrzymać.
Chciałaś wziąć z nim ślub tu i teraz. Chciałaś być z nim na zawsze.
– Weźmiemy.
Zamykał oczy. Powoli. Ostatnimi resztkami sił spoglądał w moje oczy, a ja w jego. W te ciemne, czekoladowe tęczówki, których nie chciałam zapomnieć. Nigdy.
– Byłeś moją jedyną rodziną, Greg.
Zamknął je. Na zawsze.
***
To był przedostatni rozdział End Game i jak na razie ostatni, nad którym spędziłam dwa dni i wylałam łzy auć.
Możecie dać znać co sądzicie
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro