Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Who Am I?


Manuel lądował. Kwalifikacje przebiegały znacząco spokojnie, jeśli zamierzaliśmy ukryć fakt śmierci godnej pożałowania. Okazało się, że Alexander Pointner nie ma absolutnie nic do gadania w kwestii zawodników, którzy dostali prawo, aby wystąpić w konkursie. Mieliśmy zbyt mało ludzi – Fettner, Huber, Aigner i... kropka. Trener musiał znaleźć zastępstwo za Michaela, który, jak się wkrótce okazało, nie dał rady skakać. Mężczyzna wychodził z siebie, a kiedy stanął naprzeciw mnie, jego oczy aż błyszczały ze złości.

– Wystąpisz podczas drużynówki – odparł sucho. – Na nic więcej nie licz. I spróbuj skoczyć poniżej sto dwudziestego metra, a wytargam cię za uszy, jasne?

Skinąłem głową. Gdzieś wewnątrz umysłu zapaliło się zielone światełko, które zgasło tak szybko, jak tylko się pojawiło. To zamierzał być prawdopodobnie mój ostatni konkurs drużynowy. Spoglądałem w górę. Wpatrywałem się, jak skoczkowie jeden po drugim wsiadają do wyciągu, a potem ściskają w ręku swoje narty, jakby te miały jakąś niesamowitą moc.

To mogłeś być ty.

Manuel czekał przy bramkach, wpatrując się w tabelę z wynikiem. Przez chwilę się wahał, dopóki nie zobaczył, że przeskoczył Andreasa Wellingera i teraz to on jest liderem, a co więcej, przechodzi do niedzielnego konkursu. Znacząco uniósł kciuki w górę, a chwilę później pomachał do kamery, zanim ta go nie opuściła.

– Staremu przeszło? – zapytał, rozpinając kask, a następnie rzucając go w moją stronę. – Halo, jutro skaczesz ze mną w drużynie, powinieneś się cieszyć. A najlepiej powiedz o tym Gabi i przestańcie robić z tego taki ogromny problem. Powiedz jej wreszcie, że to moja wina, jasne? – Uniósł brwi w ten swój znajomy sposób, czekając aż zareaguję na te "motywujące" słowa.

Zrobiło się jeszcze gorzej. Fettner potrafił zmusić ludzi do tego, czego chciał, ale nie w ten sposób. Pomiędzy krnąbrnym wyzywaniem i pluciem jadem a przymilającą się sylwetką z uśmiechem celebryty kryła się ogromna różnica. Wystarczyło, abym zagryzł drżącą wargę i wywrócił nonszalancko oczami, aby ten machnął ręką na tę całą posturę.

– Poza tym, powinna tu być. Czaję, zajmowanie się Mikim pochłania dużo czasu, ale bez przesady – stwierdził, co rusz kierując swój wzrok na mnie. – Ma zostać zwolniona dopiero po Wiśle, jeśli nie naprawicie kontaktów, tak? Mógłbyś się jej oświadczyć na weselu u Hubera, gdzieś w ustronnym miejscu, a potem machnąć podpisanie papierów ślubnych. Przynajmniej jedno dziecko miałoby...

– Nie mam tyle czasu – syknąłem pod nosem, na co ten jakby doznał olśnienia.

Einstein o uproszczonych myślach. Bóg jeden wiedział, ile osób musiało jeszcze zginąć, aby zakończyć tę grę prowadzącą donikąd. Ktoś chciał się wyżyć. Stałem się szmacianą lalką przekształconą w marionetkę.

– A ty znowu swoje. Załatwiliśmy Feldera, to koniec, nie rozumiesz?

Nie, jednak go nie olśniło. Nie był w stanie zrozumieć, że koniec równał się ze śmiercią. Że szantaż stający się niewidzialnymi sidłami, nie potrafił mnie wypuścić.

– Nie, to nie...

W tym momencie Pointner zawołał Fettnera do siebie, chcąc z nim najprawdopodobniej porozmawiać o technice lotu czy czymś zupełnie innym. Tłum wciąż dumnie skandował imię swojego rodaka, który teraz przygotowywał się do lotu. Jakub Wolny. Młody skoczek, mający ogromne wyobrażenie o swojej karierze. Kiedyś mógł stanowić duży fundament w polskiej drużynie, jeśli ta zostałaby odbudowana.

Westchnąłem. Czas mi się kończył. Nie wiedziałem co robić.

***

Richard

– Horngacher zabije cię za to, że nie byłeś na kwalifikacjach. – Pokręciłem z niedowierzaniem głową. – Gdzie ty łaziłeś?

Wzrok Markusa był wbity w ziemię. Mężczyzna nie odpowiadał. Nie chciał odpowiadać na pytania, które mu zadawałem i zbędnie się tłumaczyć. Co rusz pocierał ręką skroń, jakby zastanawiał się nad czymś istotnym, a mnie dopadały coraz to większe wątpliwości. Co tu się działo?

– Nie łaziłem – warknął. – Po prostu... nie wiem. Powinniśmy przestać interesować się tą sprawą.

– Kłamać to ty nie umiesz – stwierdziłem, wzdychając pod nosem.

Wszystko się psuło. Wszystko.

– Zabrali ci nagranie z kamery? – zapytałem domyślnie, kiedy Markus po raz kolejny potarł kościstą dłonią o tył głowy. – Grozili ci?

Nawet na mnie nie spojrzał. Przerabialiśmy to. On się bał, ja się bałem, a śmierć stawała się nową alternatywą. Nic nowego. Spacerowaliśmy długim korytarzem, mijając krzyczące do siebie nastolatki, wskazujące na nasz widok palcami. Żenada.

Jego usta były złączone w nierównym wyrazie, a całą twarz pokrywała dziwna purpura. Westchnął głośno, a następnie zmierzył ową grupkę niebezpiecznym spojrzeniem. Byliśmy zmęczeni.

– Nie – odpowiedział sucho. – Martwy człowiek uderzył mnie moim łomem i tak, wiem, jak to brzmi, Richi. Kurwa, to są jakieś omamy? Typ zakradł się do naszego pokoju i zabrał dowód! – krzyknął wreszcie.

Mijały sekundy, a ja milczałem. Nie wiedziałem co powiedzieć. Jego słowa wydawały się równie realne, jak nieprawdziwe. Przecież wiedzieliśmy do czego ci chorzy ludzie byli zdolni. Celowali w Markusa, w końcu to on stanowił szereg niezbitych dowodów na ich winę.

– Kim on był?

Mój głos wydawał się cichy w porównaniu do hałasu, jaki panował na korytarzu. W zasadzie, ktoś wciąż mógł nas obserwować i śledzić naszą konwersację. Z drugiej strony, jeśli chciał nas zabić, zrobiłby to już dawno temu. Póki co, zmuszał nas do grania.

Eisenbichler ostatni raz odwrócił się w moją stronę, zaciskając dłonie w pięści. Z góry, dla ludzi, którzy go oglądali w telewizji, sama sytuacja mogła wyglądać niezwykle zabawnie. Przecież nikt się nie spodziewał, że Niemiec posiada jakieś niezdrowe zaburzenia.

– Poczekaj. Myślę, że nas obserwuje.

***

Gregor

– Wie pan, dlaczego się pan tutaj znajduje? – zapytał ciemnowłosy mężczyzna, w zasadzie dosyć podobny do Manuela.

Różnili się tylko wzrostem i rozmiarem ubrań.

Wiedziałem, że w najgorszym przypadku wsadzą mnie do więzienia, a w najlepszym wyjdę stąd za niecałą godzinę. Problem w tym, że nie potrafiłem tego dobrze rozegrać. Zaczynałem mieć w nosie to wszystko – to całe dochodzenie odbywające się zresztą nadaremno. Nie interesowała ich ta sprawa i dyscyplina, która wymierała. Każdy z nas to wiedział.

– Ponieważ rozmawialiście z Gabrielle Hofer?

– Nie. Znaleźliśmy pańskie odciski palca na ubraniu Jewgienija Klimowa – odparł beznamiętnie Polak. – Zdaje sobie pan sprawę, w jakim świetle stawia się pańska kariera i wszystkie okoliczności? Przed panem gościliśmy na tym samym miejscu Kylie Maier, która nie szczędziła sobie słów. Co więcej, powiedziała, żebyśmy przeszukali pański pokój w poszukiwaniu niepokojących substancji, które zauważyła podczas treningów. Chce się pan z nami czymś podzielić?

To, że moje usta otworzyły się w nagły i niepostrzeżony sposób, było pierwszą sprawą. Drugą wciąż pozostawało niedowierzanie wyrażone właśnie w ten sposób.

Ktoś znowu chciał cię wkręcić. Kolejny raz.

Wyprostowałem się na drewnianym krześle, a ręce położyłem na stole. Starałem się przybrać pokerowy wyraz twarzy, ale to przestało działać. Musiałem myśleć.

– Mogę przysiąc, że nie było mnie przy Jewgieniju Klimowie podczas jego zabójstwa. Ani wtedy, ani potem, kiedy widziała go Gabrielle. Przez cały czas przebywałem w hotelu i w klubie z Michalem Hayboeckiem i Kylie Maier, a następnie z tym samym mężczyzną, Anze Semenicem i Gabrielle Hofer. Nie posiadam także żadnych substancji. – W tym momencie przeszły cię ciarki.

Ciesz się, że masz na sobie bluzę.

– Nie wiem skąd Kylie Maier posiada taką wiedzę, ale proszę przeszukać mój pokój. Absolutnie nic tam nie ma.

Wzrok policjanta złagodniał. Bałem się, że zaprzeczenie wszystkiemu będzie mieć niechybny związek z przeszukaniem nie pokoju, a mieszkania w Austrii. To również mogło nastąpić.

– Co robił pan w takim razie po rozdaniu plastronów, a przed czasem w klubie?

Rozmawiałeś z kimś, kto zamierzał cię uśmiercić. To właśnie mu powiedz.

– Byłem u siebie w pokoju, a potem wyszedłem się przewietrzyć.

Człowiek zmierzył mnie jednym ze swoich ciężkich spojrzeń. Nie ufał mi. Skreślał nazwiska na swojej kartce, a kiedy skończył, wyciągnął z jednej z szuflad pilot do telewizora.

Domyślałem się co za chwilę nastąpi i jak bardzo będę żałował słów, które wypowiedziałem na głos. Co za idiotyzm.

– To ciekawe, ponieważ na taśmie z kamery nie widać pana samego, a jeszcze jedną, zamaskowaną postać. Ukrywa pan kogoś?

Zapadałeś się coraz głębiej i głębiej. Byłeś pewien, że teraz nadejdzie koniec. Nie będzie szczęśliwego losu. On właśnie się zakończył.

– Stop! Wir müssen über diese Situation sprechen!

To, co się właśnie wydarzyło, wykraczało poza moje możliwości. Chyba wreszcie zrezygnowałem. Szukałem domysłu – jak? Dlaczego? Na marne. Spojrzenie mężczyzny utkwiło w tej dobrze znanej dwójce, której tak bardzo zależało na jednym. Kiedy zorientowali się, że już wiedzą, czasu pozostało dosyć mało. Bardzo mało. Richard Freitag i Markus Eisenbichler już mieli na pieńku z policjantami. Dziś dolali oliwy do ognia.

– Robert Johansson. Słyszy pan? Przeliteruję to jeszcze raz dla pewności, R-o-b-e-r-t-J-o-h-a-n-s-s-o-n. Sprawa nie została poprzednio dobrze zbadana, ktoś zaaranżował tę sztuczną śmierć. W aktach nie jest napisane zbyt wiele, ponieważ osobiście się tym zająłem – odparł Eisenbichler na jednym wydechu. – Radzę się tym zająć szybciej i zostawić Schlierenzauera w stanie takim, jakim był. Beznadziejnym.

Przecież Johansson nie... co tu się działo? Jakim cudem? Niemożliwe. Robert stał się nowym pionkiem?

– To naruszenie...

– Mamy dowody. Na jednej z kamer powinna zostać umiejscowiona sytuacja, gdzie wychodzi z naszego pokoju. Zaatakował go – powiedział Richard, łypiąc typa wzrokiem. – Jeśli nie chcecie, żeby ten psychopata wybił nas wszystkich, radzę się pospieszyć. Wystarczy nam śmierci, tak na wszelki wypadek, panie władzo.

– Wyprowadzić ich.

Siedziałem i słuchałem ich wygłoszeń, a coś zaczęło wreszcie do mnie docierać. Ratowali cię. Ta perspektywa nabierała pozytywnego aspektu. Drugi Polak o nieco mniejszej budowie i krzywej posturze wyszeptał kilka słów do przesłuchującego mnie. Aż niemożliwe. Zamierzali odpuścić?

Mężczyzna z politowaniem pokiwał głową, a potem wyciągnął z munduru maleńką krótkofalówkę, mówiąc do niej po polsku. Zdążyłem usłyszeć tylko dwa znajome słowa: Robert Johansson.

– Kim była osoba, która wyprowadzała pana z pokoju i czego chciała?

Jednak nie. Nie zamierzał zakończyć pastwienia się nade mną.

– Nie wiem. Zostawiła mnie przed drzwiami wejściowymi, a potem poszedłem na spacer.

Luka. Oczywiście, że czegoś brakowało, ale nie zamierzałem być tym, który mu o tym powie. O wydarzeniu po spotkaniu a przed klubem. Wystarczało.

– Tak po prostu?

– Tak.

Nie.

***

Richard

Ten sam dzień, godzina 19:30

– Mamy przejebane – stwierdziłem, komentując stan w jakim się obecnie znajdowaliśmy. – Ale i tak się cieszę.

Markus znów zamilkł, jak gdyby ktoś odebrał mu zdolność mowy. Ostatnio zdarzało się mu to coraz częściej. Tym razem brnęliśmy w stronę nieznanego. Ufałem Eisenbichlerowi w kwestii tego, co mówił, choć bezpieczniej byłoby okazać niezbity dowód na to wszystko. Podałem mu swój ręcznik, a on bez słowa go odebrał.

– Wziąłeś dzisiaj tabletki? – zapytałem, ściszając nieco głos.

Nie lubił tego pytania. Od razu zgromił mnie wzrokiem, a kiedy doszedł do wniosku, że nie odczepię się od jego osoby, odpowiedział, że tak. W zasadzie zbliżaliśmy się do końca. Szklane drzwi tylko czekały, aby przez nie wejść i poślizgnąć się na posadzce razem z butelką ukrytą w materiale białego ręcznika. Myślałem, że to koniec.

– Zapierdolą was – parsknął głos z tyłu.

Automatycznie się odwróciliśmy. Ten nawyk wyrobił się w czasie Turnieju Czterech Skoczni. Nie, żebyśmy tkwili w jakiejś traumie pomimo faktu, że wciąż oboje zażywaliśmy gówniane leki. Nie chodziło nawet o to, że moje serce biło zdecydowanie szybciej. Ktoś mógł nas przyłapać.

Jednak okazało się, że rozpoznałbym owy głos nawet na kilometr. Posiadał charakterystyczną chrypę dodającą uroku temu wszystkiemu.

A z tobą było wszystko w porządku.

Manuel Fettner nie narzucił na siebie żadnej, nawet najcieńszej koszulki. Jak gdyby nigdy nic spacerował po hotelu w samych kąpielówkach, nie biorąc nawet ręcznika. W lewej ręce dzierżył termos ze specjalną cieczą, którą zamierzał otworzyć dopiero po wejściu. Czekaliśmy.

– Gdzie Gregor i Michael? – zapytał Markus, przyglądając się Austriakowi, który wzruszył ramionami na te słowa.

Z pomieszczenia zaczęły dobiegać nas słowa, ale wciąż staliśmy przed ostatnią decyzją. Nie wchodziliśmy do miejsca przepełnionego chlorem, alkoholem i ludzkimi perfumami, wahając się nad podjęciem ostatniej decyzji. Mogliśmy to odwołać.

– Michi chyba jest z Gabi, a Gregor znowu gdzieś spierdolił. Powiedział, że musi coś załatwić – stwierdził, chwytając klamkę. – No chodźcie, nie przyjdą przeszukiwać basenu.

Austriak wywracał ostentacyjnie oczami, choć w jego oczach zebrała się doza ekscytacji. Przynajmniej teraz nie musiał myśleć o nadchodzącej śmierci. Ostatni raz spojrzeliśmy na siebie z Eisenbichlerem, a potem... potem było za późną, żeby odwrócić nieodwracalne. Wszczęliśmy ogień, a wszystko zamierzało płonąć. Aż do samego końca. Do upadku. Do czasu, kiedy nikt nie pozostanie żywy.

*** 

Lubię ten rozdział, jest bardzo fajny! W kolejnym powinno się dziać jeszcze więcej, więc czekajcie! Zostało około 5 rozdziałów do końca! I oczywiście, mam już w planach coś kolejnego, but can't tell

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro