Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Don't Worry


Syreny wyły, a policjanci zdawali się zabezpieczać teren żółtą taśmą, aby chwilę później zabrać ciało do patologa. Ten miał stwierdzić, jak zginęła owa osoba - oczywiście, że wiedzieliśmy, że to nie było samobójstwo. Wątłe nadzieje, w zasadzie przesadne. Jego również nie znałam. Człowiek żył, istniał, ale nie zdawał sobie sprawy, kiedy zobaczy drugą osobę martwą. Myślałam, że to koniec - przestawałam kontaktować.

Zastanawiano się, czy dobrym pomysłem będzie przerwanie kwalifikacji i konkursów. Nikt nie zamierzał ginąć z powodu czyjejś nieuwagi. Zaczynałam myśleć, że to wszystko nabiera coraz więcej normalności. Nie myślałam o tym w sposób niepoważny, choć sama wariowałam. Nie miałam pojęcia, gdzie leży podłoże zbrodni, dlaczego znowu rozpoczęła się eliminacja i kto ją wszczął. To pytanie nurtowało każdego i nikt nie znał na nie odpowiedzi. Nikt.

Przecież żadne z nas nie budziło się rano i nie witało z trupem na "dzień dobry". Może dlatego moja reakcja znów była zbyt gwałtowna. Przed oczami rozmazywała mi się chuda sylwetka, która taszczyła w kościstej dłoni srebrny nóż, wskazując nim w moją stronę. Początek.

Blada twarz rudego mężczyzny bezwładnie sterczała na gruncie, wydając się obojętna. Ktoś wracał z zabawy. Rozmowy wydawały się głośne i zbyt radosne. Bałam się im przerwać, a potem zacząć siać panikę. Bałam się stać przy trupie, którego oczy martwo wpatrywały się w niebo. Dygotałam z zimna. Musiałam zadzwonić na policję, musiałam...

- A Manuel mówił, że już się pogodziliście - zaśmiał się wąsaty mężczyzna, opierając się o mur. - O... o kurwa.

To on zaczął krzyczeć. W mojej głowie kotłowało się zbyt wiele myśli. Przerażało mnie to i z dnia na dzień wiedziałam, że nie dam rady. Przecież to nawet nie podchodziło pod normalność. Pointner chciał mnie wykluczyć z kadry - możliwe, że z całą słusznością.

***

Gregor

2016 rok

Wyjebał cię z kadry. Znowu. Nie radziłeś sobie do cholery. Zamiast wziąć się w garść, chowałeś głowę w piasek. Jesteś pierdolonym idiotą.

Po drewnianej podłodze walały się butelki po alkoholu. Byłem obrzydzony sobą. Leżałem na ciemnej skórzanej kanapie, paląc kolejnego Marlboro z rzędu. Chciałem zwymiotować. Głowa wydawała się zbyt ciężka, żeby móc ją podnieść. Wszystko się kręciło, właśnie wokół mnie. Te pieprzone decyzje, które podjąłem. Te idiotyczne słowa, które wyleciały z moich ust, kiedy darłem się na Kuttina za to, że traci dobrego zawodnika. Te krótkie momenty, które w zasadzie pamiętałem, jak przez mgłę. Chwile, gdy z mojego pokoju wychodziły kobiety, zabierając jakąś cząstkę mnie. Rzygałem tym.

Miałem dość.

Kiedy zdążyłem się aż tak stoczyć i stracić wszystko? No tak. Nigdy nie miałem wszystkiego. Nawet ona zostawiła mnie dla tego pieprzonego idioty. W czym byłem gorszy? Nagle zaszła z nim w ciążę i postanowiła to ogłosić całemu światu - zostawiła Gregora Schlierenzauera, a nikt nie znał powodu.

Może już od początku mnie nie kochała. Czytała ze mnie, jak z otwartej książki. Pozwalała sobie na wszystko. Brała moje pieniądze i kupowała najdroższe ubrania. Nigdy nie powiedziałem nie. Przecież to była miłość. Prawdziwa miłość, na którą pozwoliłem sobie, będąc gówniarzem. Znowu tak myślałem. Sandra przestawała istnieć tak, jak moja forma.

Wstając i przecierając niewyspane oczy, zdążyłem przewrócić kilka butelek. Mogłem umrzeć od zatrucia alkoholowego, a nawet to się nie udało - co za żałość. Bladość mojej zmarnowanej twarzy odbijała się na całym ciele, zresztą zbyt słabym, żeby teraz zacząć ćwiczyć. Powinienem iść pod prysznic i zmyć z siebie zapachy wczorajszej nocy. To mnie tak cholernie przytłaczało.

Manuel myślał, że tego chcę. Że żądam od innych współczucia, więc przywiózł tyle butelek, ile się dało. Śmiałem się. Wtedy mówiłem, że gówno obchodzi mnie Kuttin, cała kadra i ta marna lekareczka, która udawała kogoś więcej. Denerwował mnie w niej ten spokój i pasja, którą kiedyś posiadałem. Chciałem, aby przejechała się na tym wszystkim i zdjęła z siebie uśmiech, doprowadzający do szewskiej pasji. Do cholernej irytacji. Faktycznie tak się stało. Ja wyleciałem, a ona odeszła. Wtedy, w barze. Kiedy byliśmy zbyt pijani, żeby o czymkolwiek pamiętać.

Włosy były tłuste - możliwe, że aż zbyt. Czułem się, jak nie ja. Możliwe, że była to inna wersja mnie - skacowana, o obolałej głowie i każdym mięśniu z osobna. Naczynia zabrzęczały, ocierając się o siebie nawzajem. Wystarczyła dosłownie chwila, aby jedno z nich upadło na podłogę, a ja zdążyłem się skaleczyć w stopę. Cholerna sierota. Idiota.

Syknąłem pod nosem, kiedy odłamek szkła wypełnił się szkarłatną cieczą, brudząc tym samym powierzchnię desek. Zostałem sam. Byłem, jestem i będę sam.

***

- Sprawdziliście odciski we krwi? Macie przejrzeć nagrania jeszcze raz, do cholery! To nie duch, żeby poruszał się tak bezwiednie, za trzydzieści minut chcę widzieć postępy!

Krzyki rozdzierały głosy innych skoczków. Polska policja sprawdzała zwłoki mężczyzny, a my siedzieliśmy w holu, czekając na przesłuchanie. Tylko Markus i Richard nie wstawili się na określony czas. W zasadzie, to nie powinno na nas jakkolwiek oddziaływać. Trzymali się swoich zasad i nie słuchali Horngachera, który jak zwykle sprawiał wrażenie nieobecnego. Wręcz identycznie - tak, jak ja. Moje oczy wciąż były przekrwione po wczorajszej nocy. Nie zasnąłem. Tkwiłem w jakimś głębokim, zamroczonym amoku, z którego nie potrafiłem wyjść. Gabrielle nie przyszła do pokoju. Mogłem tylko czekać i spróbować porozmawiać, ale po co?

Dostałem przecież wybór i śmierć w gratisie. W ustach czułem piasek i metaliczny posmak, brzydząc się tym wszystkim. Siedziałem na ciemnej, a w dodatku twardej kanapie, odszukując wzrokiem najbliżej siedzące osoby. Domen Prevc, jak zwykle, nonszalancko założył nogę na nogę, choć jego wzrok był tępy, pełen nieobecności. Nie uczesał się i nie ubrał w tym swoim wyraźnym stylu. Narzucił na siebie dresy. Kamil Stoch i Jakub Wolny cicho o czymś dyskutowali, nie zwracając uwagi na pozostałych, zresztą ledwo żyjących. Dopiero, kiedy Manuel rzucił w moją stronę energetykiem, oprzytomniałem.

Gdzie do cholery była Gabrielle?

- Dziś wieczorem, od godziny dziewiętnastej, wasze pokoje zostaną przeszukane z powodu morderstwa Jewgienija Klimowa. Jest nam przykro to ogłosić, ale ktoś udusił mężczyznę sznurem, a następnie upozorował jego samobójstwo. Ostatnimi osobami, które to widziały, byli Gabrielle Hofer i Richard Freitag. - Dokładnie tyle mi wystarczyło.

Coś się w moim żołądku wywróciło i nie potrafiło wrócić na swoje miejsce. Zostawiłem ją. Pozwoliłem jej odejść tylko po to, żeby dopadł ją jeszcze większy strach. Aby zobaczyła coś, czego nigdy nie powinna.

- Z racji, iż nie wiemy, kto się tego dopuścił, każdy z was zostanie kolejno wezwany do przesłuchania, więc...

Dalej nie słuchałem. W moich uszach odbijał się szum i słowa, które nie potrafiły odejść. Drgnąłem. Fettner spojrzał na mnie niepewnie, przesuwając się w stronę Daniela Hubera, który siedział wręcz nieruchomo, nie reagując na każde ze zdań Polaka, tłumaczone na język angielski.

Wstałem. Niewielki chłód orzeźwiał każdą z moich komórek, a ja starałem się myśleć racjonalnie. Przerażenie gromadziło się tak szybko, jak i paranoja, którą w zasadzie żyłem.

- Przestań ją okłamywać. - Brunet podniósł na mnie swój wzrok, czekając aż go zgromię. - Wyjaśnij jej to i przestań się bawić w moją matkę - prychnął pod nosem. - Nie po to zmieniłeś się w pi...

- Więc chcesz trafić za kratki, tak? - syknąłem cicho. - Wiedziałem, że jesteś idiotą, ale nie aż takim. Powiedziałem, że to załatwię, dlatego usiądź na dupie i udawaj, że wszystko w porządku, jasne? Nie odzywaj się wtedy, kiedy nie trzeba.

Załatwisz. Oprócz tego, że byłeś szantażowany, dochodził problematyczny fakt Andreasa Feldera i kolejny. Jeszcze gorszy.

Widziałem, jak Michael powoli podnosi się z kanapy i posługuje się kulami, żeby mnie dogonić. Nawet jemu nie potrafiłem niczego ujawnić. Wiedziałem, że nie wygram, a to bolało najmocniej. To, że traciłem jedyną osobę w życiu, która prawdziwie we mnie wierzyła. Z którą chciałem spędzić resztę ziemskiego czasu. W gardle znów zebrała się suchość i czułem, że nie będę w stanie wytłumaczyć mu tego, co powinienem.

Musiałem znaleźć Gabrielle i porozmawiać z nią. Musiałem coś wymyślić. Zimne ściany wpatrywały się we mnie, jak gdyby zamierzały właśnie skazać winnego, a podłoga wykładana sztucznymi kamieniami parzyła od słonecznych promieni. Serce znów przyspieszało, pomimo, że powinniśmy czuć się bezpieczni. W końcu przyjechała policja.

- Gregor - powiedział nieco głośniej, zwracając mi uwagę.

Tym razem odwróciłem głowę, wreszcie stając w miejscu. Wyraz jego twarzy wydawał się obojętny i przez moment, przez umysł przemknęła nawet myśl, że może faktycznie nie ma mi niczego do zarzucenia - w końcu najgorsze powiedział wczoraj. Możliwe, że mijałem się z prawdą, ponieważ pomiędzy "powiedzieć" a "wykrzyczeć" rósł ogromny mur, którego na żaden sposób nie byliśmy w stanie przeskoczyć.

***

- Gdzie jest Gabrielle? Michael, do cholery, gdzie ona jest?!

Panikowałem. Panikowałem tylko i wyłącznie dlatego, że wiedziałem, że ktoś zginie. Dziś zamierzali uśmiercić kolejną osobę, a termin właśnie upłynął. Nie pożegnałem się z Gabrielle Hofer. Nie potrafiłem. Byłem sam na sali wypełnionej po brzegi obcokrajowcami i sportowcami innych nacji, a jedyną racjonalną osobą, a tym samym niepijącą, pozostał Hayboeck. Zamawiał kolejną szklankę wody, która musiała poczekać. Słowa "odpowiedzialność" i "Schlierenzauer" stanowiły jeden, wielki, zresztą idiotyczny oksymoron, bo gdy przychodziło co do czego, nigdy nie było mnie na miejscu. Nerwowo rozglądałem się po pomieszczeniu gdzieś w głębi duszy, wierząc, że jakimś cudem kobieta pojawi się przed moimi oczami.

- Pojawi się za kilka minut, poczekaj. Gre...

Znów przepychałem się przez tłum z niejasno bijącym sercem, które już dawno powinno trafić zawał, a on za mną. Nie było jej tu. Zresztą, Kylie Maier też nie. Jednak, co ważniejsze, Anze Semenic także nie zaszczycił nikogo swoją obecnością. Słoweńcy siedzieli przy jednym stole, co jakiś czas dyskutując na różne tematy, wykluczając Domena Prevca, który zbierał się do wyjścia. Starałem się znaleźć wyjście z tego labiryntu pełnego spoconych ludzi.

Prawie biegłem, a on za mną. Chciał, abym poczekał. W pewnym momencie człowiek przestawał myśleć o konsekwencjach i działał samymi instynktami. Nie myślał, gdy ranił czy podejmował kolejne złe decyzje.

Nie myślałem, kiedy pozwoliłem, aby Kylie Maier objęła mnie swoimi ramionami. Kiedy próbowała mnie pocałować, a ja się odsuwałem.

- Gregor!

Mówił coś do mnie i kazał się opanować. Próbował uspokoić, gdy targały mną jeszcze większe wątpliwości. Widziałem jego spojrzenie usiłujące coś zdziałać i powiedzieć, abym przestał i wreszcie przestał tworzyć utopijną paranoję.

Przecież nie wiedział, jak postąpię. Michael nie miał pojęcia, że zareaguję na Anze tak gwałtownie. Na tego pieprzonego idiotę, który nie posiadał czystych zamiarów. A ona musiała to zobaczyć.

Co się ze mną działo? Żyłem w transie? Wracałem do szczeniackiego zachowania?

Potem wszystko zadziało się zbyt szybko. Pointner wylazł ze swojej nory, drąc się na mnie i moją idiotyczną głupotę, mówiąc, że zawiesza mnie do odwołania. Zresztą, więcej nie zamierzałem już skakać. Nie mogłem, a to wystarczyło. Za kilka dni musiałem zniknąć.

Mogłem myśleć, że to na mnie nie zadziała. Wywinę się. Przecież zawsze dobrze szło mi rzucanie kłamstwa prosto w żywe oczy. Tak właśnie mi się wydawało. Wtedy, gdy Michael zaczął na mnie krzyczeć, stwierdzając, że zachowuję się, jak skończony gówniarz, a to wcale nie pomaga. Że powinienem się zająć Gabi. Że nie spodziewał się tego po mnie.

Przecież zachowywałem się profesjonalnie.

***

- Jest u mnie. I nie, nie przespaliśmy się - rzucił wyraźnie podirytowany, sycząc pod nosem, kiedy jedna z kul osunęła się. - Nie możesz się tak zachowywać.

Gdyby ktoś mi powiedział, że w niedalekiej przyszłości ten Michael Hayboeck, spokojny blondyn, cholerna oaza spokoju będzie na mnie warczeć i wypominać błędy, wyśmiałbym go. Najwyraźniej przegrałbym wszystkie zakłady, jakie tylko miałem do stracenia. Cóż, nadal był się zdenerwowany wczorajszą sytuacją, a ja... czułem się nieswojo. Niepewnie. Z każdym kolejnym krokiem słowa przychodziły do powiedzenia trudniej niż zazwyczaj. Chyba to zobaczył. Nie miał cholernego pojęcia, co mną kierowało i dlaczego zachowywałem się tak paranoicznie.

Milczałem. W zasadzie tylko to mi pozostało. Czułem się źle lub jeszcze gorzej, a jego namawianie do bycia lepszym człowiekiem nie uspokajało mnie. Brakowało mi rozumu.

- Będę musiał się z nią pożegnać - powiedziałem.

Wydawało mi się, że może owe słowa nie wyleciały z moich ust. Że póki co, mogę czuć się niewinny. A mimo to, za każdym pieprzonym razem miałem nieomylne wrażenie, że się popłaczę. Tym razem to on milczał. Słychać było tylko stukot kul o podłogę.

- Zgłoś to na policję - odparł po dłuższej chwili, wpatrując się w podłogę. - Greg, do cholery, nie wiesz na co ją skazujesz. To wystarczająco popierdolone, żeby robić... chyba nie chcesz... - Jego głos ucichł.

Uśmiechnąłem się krzywo. Głównie przez łzy, które pojawiły się gdzieś w kącikach oczu, robiąc ze mnie jeszcze większą pizdę niż byłem. Przecież to nie był czas na to wszystko. Żałowałem coraz więcej i więcej. Żałowałem, że ją poznałem. Nie musiałaby przez to przechodzić.

- Chcę, żeby żyła. - Znów czułeś, jak łamie ci się głos, kiedy próbujesz powiedzieć jedno ze zwykłych zdań. - Chcę, żeby była szczęśliwa.

- Będzie szczęśliwa, nie rozumiesz? Jeżeli tylko jej nie zostawisz, będzie najszczęśliwsza. Ona cię potrzebuje. Manuel też. I ja. Cała kadra, twoja rodzina... Markus jest policjantem, na pewno...

- Jesteś odpowiedzialny, Michi. - Kiedyś mówił, że nie lubi swojego pełnego imienia.

Kiedyś. Kiedy nie musiałem wybierać. Kiedy wszystko wydawało się proste.

- Nie potrafię cię o to poprosić. Nie chcę, żebyś... - pokręciłem głową, zaciskając na moment wargi. - To głupie. Jeszcze tydzień temu miałem nadzieję, że to gówno wreszcie minie, a ja będę miał szansę się jej oświadczyć. Pół roku później moglibyśmy nawet wziąć ślub, a ja uczyłbym syna skakać - zaśmiałem się bez grama radości.

Raczej ze smutkiem. Głupią, cholerną utratą nadziei, która znikała z mojego pola widzenia. Już jej nie było. Chciałem dokończyć tę rozmowę i wierzyć, że wszystko się zmieni. Ten jeden, jedyny raz.

- Ale to niemożliwe. Choćbym nie wiem co zrobił, znajdzie mnie. Nie będzie mieć skrupułów tylko dlatego, że mnie nienawidzi, wiesz? Więc nie, nie nauczę syna skakać i nigdy nie zobaczę swojego drugiego dziecka. Nie oświadczę się jej i nie wezmę z nią ślubu. Chcę się pożegnać i być z tobą szczery. - Miałem poczucie, że zapadam się.

Świat się oddalał. Jeszcze nigdy nie byłem tak słaby, jak dzisiejszego dnia. Nigdy nie odczuwałem tak bardzo braku rodziny. Byliśmy nią. Mogliśmy.

- To nie jest rozkaz tylko prośba. Wiem, że znacie się wystarczająco dobrze, żeby powiedziała ci wszystko. Ufa ci. Ja też.

Coraz bardziej czułem narastającą gulę w gardle. Łapczywie połykałem ślinę z nadzieją, że nie rozpłaczę się przy nim. Nie teraz. Nie później.

Nie chciałem prosić go o zastąpienie mnie. Przecież to ja powinienem wychować swoje dziecko. To ja powinienem uczyć je chodzić, zaprowadzać do szkoły i kupować słodycze. To ja powinienem być dla niego wzorem. Korytarz się kończył. Staliśmy przy windzie, która zaraz powinna się otworzyć i pojechać na górę. Znów rozmawiać.

- O, tu jesteście! Szukaliśmy was i za chuja nie mogliśmy znaleźć - odparł wąsacz z metalowego pudła, które właśnie się otworzyło. - Markus ma mały problem i coś zauważył, a dobrze wiemy, że policja niczego nie zrobi.

Po raz kolejny odwrócił się w naszą stronę, tym razem unosząc niezrozumiale brwi.

- Ktoś wam umarł?

***

Rozdział o wszystkim i o niczym, ale takie też muszą być, więc eee... co chciałam jeszcze napisać, myślę, że End Game skończy się przed 20 rozdziałem. That's all, have a nice day!

PS. Serio myślicie, że Gregor umrze

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro