12. It's Enough
– Nie jestem pewien czy spotkanie z Anze to dobry... znasz go – odparł, próbując poprawić swoją dżinsową koszulę, a jednocześnie oprzeć kule o ścianę.
– Zostaw – powiedziałam, oddając mu te dwie rzeczy.
Pachniał czekoladą i czymś, co naprawdę polubiłam. Możliwe, że był to ten zapach, który już dobrze znałam. Coś innego, a zarazem tak tradycyjnego. Miłego. Nie powinnam drżeć podczas momentów, gdy przejeżdżałam palcami po jego skórze, aby wyprostować kołnierzyk czy poprawić nierówno zapięte ubranie. Jego oczy, jak zwykle wyrażały oceaniczny spokój. Tego się spodziewałam. To nic dla niego nie znaczyło. I dobrze.
– Powinnaś porozmawiać o tym z Gregorem, Gabi – westchnął, przytrzymując się mojego ramienia. – Wszystko się jakoś ułoży – dodał już szeptem.
Musieliśmy wychodzić. Pokój został pochłonięty przez stertę walizek, ubrań i perfum. Brakowało tylko Gregora, z którym teraz powinnam iść pod ramię. Nie odezwał się, a mnie ogarniały niejasne dreszcze. Gasząc światło, zostawiałam tam nasze rzeczy i pustkę. Pustkę, która mnie złapała i najwyraźniej nie zamierzała odpuścić na jeszcze długi czas.
Nie dopuszczałaś do siebie myśli rozstania. Przecież go kochałaś. Zbyt mocno, ale czy na zawsze?
Zamknęłam drzwi. Powoli, krok za krokiem szłam obok Michaela, rozmawiając na temat wszystkiego, prócz skoków, Gregora i dziecka. To wszystko ciążyło nade mną niczym gradowa chmura, mająca zamiar wkrótce się przeistoczyć w coś zupełnie innego.
Weszliśmy do windy. Metalowe pomieszczenie bezszelestnie się otworzyło, a w środku, o ironio, tkwił Anze Semenic z tym swoim głupim uśmiechem. Oczywiście, jak to on, założył flanelową koszulę, która praktycznie wisiała na jego chudych ramionach. Spotkanie ze szkieletem. Dopóki tylko mogłam, niemo wpatrywałam się w gumową podłogę, słuchając jazzowej muzyki, którą puszczono na taśmie. Teraz Michael także wiedział. Odradzał. Nie chciałam już więcej mu zdradzać. Dźwigał swoje problemy, a te z kolei ciążyły.
Dopiero, kiedy wyszliśmy, a z moich płuc uszło całe powietrze, chwyciłam odruchowo dłoń blondyna, pomagając mu wyjść na przód. Niewątpliwie byliśmy jednymi z ostatnich, którzy postanowili wkroczyć do paszczy rekina. Nawet w recepcji słyszeliśmy buzującą muzykę, zderzającą się z deszczem, który gwałtownie uderzał o wypolerowane szyby. Wciąż czułam zapach środków do czyszczenia i cytryn, ale nie podzieliłam się tym z Hayboeckiem, który wywrócił oczami, kiedy tylko zobaczył, jak fatalnie prezentuje się pogoda na zewnątrz.
– Pijecie? – zapytał Manuel, który pojawił zupełnie nagle.
Znikąd. Ściął brodę, a jego oczy znów wesoło połyskiwały, niczego nie zdradzając. Myślałaś, że był z Gregorem.
– O. Myślałem, że jesteś z Gregorem – zauważył, na co poczułam się parokrotnie gorzej.
Przecież układało się między nami. Powinniśmy być razem szczęśliwi. Jednak ten krótki okres czasu niczego nie mówił. Znaliśmy się. Przez dwa lata poznawaliśmy siebie nawzajem i nasze wzajemne charaktery. Możliwe, że łudziłam się. Czy naprawdę wierzyłam, że ten mężczyzna mi się oświadczy? Że weźmiemy ślub i stworzymy rodzinę, o której tak kiedyś marzyłam?
Rodzina, która stawała się dla mnie czymś nierealnym.
– Wiesz, gdzie on jest? – zapytał mężczyzna obok mnie, pozwalając mi uniknąć tej żenującej konfrontacji, na którą nie byłam w stanie odpowiedzieć.
Bałam się odpowiedzi. Coraz bardziej przerażało mnie to, co działo się z tym człowiekiem. Gdzie podział się Gregor, który wygrał walkę z samym sobą?
Manuel przez chwilę się wahał, a potem spoglądając na mnie, przepraszająco uniósł głowę i zmienił położenie swojego wzroku, odpowiadając, że za nami.
Gregor Schlierenzauer obejmował Kylie Maier.
***
Barek wyłożony był drewnianą boazerią i drobnym kamieniem. Na półkach połyskiwały kolorowe butelki, które co kilka minut otwierał barman, zmieniając czystą substancję w coś znacznie słodszego. Światła rozmazywały się, mieszając z szarawym kłębem dymu, który wypuszczał DJ, zabawiając każdego po kolei. Sala była ogromna, a co ważniejsze, przestronna. Ludzie wciąż przychodzili, wypełniając pustą przestrzeń. Czułam pewnego rodzaju deja vu – nie zauważałam nigdzie Gregora. Za każdym razem, kiedy tylko zdołałam o nim pomyśleć, coś we mnie pękało. Zdążyłam zauważyć, jak bardzo się pogubiłam. Zresztą, nie tylko ja. On też. Nie chciał rozmawiać, to tkwiło dokładnie w jego naturze. Przecież był ambitny i zawsze musiał radzić sobie sam. Westchnęłam.
Możliwe, że nie chodziło już o to, że nie chciał rozmawiać. Wychodził gdzieś, nie mówiąc absolutnie niczego. Kiedy tylko pojawiła się młodsza siostra Maier, pochłonęła go, a to mną targało – jeszcze mocniej niż dotychczas. Zaciskałam dłoń na szklance zimnego, pomarańczowego soku, cierpliwie czekając aż ta farsa się zakończy. Wściekłość, rozgoryczenie i rozczarowanie nie pomagały. Czułam się w pewnym sensie winna.
W ostatnim czasie wszystko zdążyło opaść na dno – razem z nami. Dowiedział się, że ma dziecko, a w zasadzie będzie mieć kolejne. Że rodzice jego dziewczyny go nie akceptują. Philipp nie żył. Felder szlajał się na wolności i to Bóg wie, gdzie.
Znów czułam osłabienie organizmu i mdłości, a pomimo tego siedziałam na wysokim, obitym skórą taborecie, czekając aż on przyjdzie. Aż złapię go z Kylie.
– Zatańczysz?
Zaś ten głos znałam aż za dobrze. Michael odwrócił się, spoglądając surowym wzrokiem na twarz Słoweńca, który wyrażał siebie sprzed lat – Anze upojonego nadzieją. Wtedy, gdy pewnego lata, podczas Grand Prix w Wiśle wpadł na mnie i speszony się tłumaczył.
Od dobrych kilku chwil myślałam. Możliwe, że zbyt mocno kalkulowałam każdą czynność, jaką wykonywałam, zaczynając budować w głowie ścieżkę awaryjną. Błękit jego oczu stykał się z niepewnym spojrzeniem Michaela, które od kilku dobrych minut zdążyło zamieszkać w mojej głowie. Słyszałam ciche: "idź, poradzisz sobie". Mimo to czułam opór. Wstając i kiwając głową, wiedziałam, że moje nogi się trzęsą, a ciało drży. Porywałam się na kolejną niechybną decyzję. Dotykając jego zimnej dłoni, byłam bliżej niż się spodziewałam. Szliśmy w ustronniejsze miejsce, gdzie ludzie tworzyli drobną garstkę, nie stado. Dopiero tam zbliżyliśmy się. Tańczyliśmy. Unikaliśmy ckliwych kawałków muzycznych.
– Cieszę się, że przyjechałaś – mówił cicho, możliwe, że do mojego ucha.
Czerwieniałam. To nic, że w środku panowała dodatnia temperatura, a ja miałam na karku prawie dwadzieścia siedem lat. Uczucie było zdecydowanie zbyt irytujące i dotkliwe. Potrzebowałam od niego konkretnych informacji. Tylko tego.
Wykorzystywałaś go, próbując przestać myśleć o Gregorze. Jesteś cholerną idiotką.
– Należę do kadry austriackiej – mruknęłam, wzruszając ramionami. – W gruncie rzeczy musiałam przyjechać. Chodzi o moją pracę, Anze. – Po tych słowach zacisnęłam wargi, chwilowo wpatrując się w jego zamyśloną twarz, z której jeszcze chwilę temu nie schodził uśmiech.
Czekałam aż zmieni temat i pozwoli mi przejść do meritum. W końcu spotykaliśmy się tylko po to. Nie było drugiego, ważniejszego powodu. Nie było i nie zamierzało być.
– Wiem – rzucił szybko. – Rozumiem. Ja... ja też rozmawiałem z kilkoma osobami z drużyny. Wolałbym tylko opowiedzieć ci o tym temacie gdzieś indziej. Nie masz nic przeciwko?
Oczywiście, że miałam. Gregora wciąż nie było. Nie pojawił się. Ostatni raz zdążyłam spojrzeć za siebie. W moich oczach nie zaszkliły się łzy, choć czułam, że to ostatnia granica. Nie powiedziałam "pas". Schlierenzauer został gdzieś z Kylie, a mnie zżerały piekielna złość i zazdrość. Nie mógł. Nie sprzeciwiłam się Anze. Powiedziałam Michaelowi, że za niedługo wrócimy. Tak zamierzałam. Nie chciałam wiedzieć, co blondyn mógł sobie pomyśleć – wyobrazić. Muzyka grała zbyt głośno, a głosy wydawały się stłumione. Dłoń Słoweńca szukała mojej, niepokojąco błądząc po sali. W całym tym zamieszaniu miałam wrażenie, że za chwilę coś się wydarzy. W głębi duszy widziałam powtórkę, żywcem wziętą z Turnieju Czterech Skoczni. Myślałam, że uda się o tym zapomnieć.
Wychodząc, przyspieszył. Ja zresztą też. W głowie utkwiły mi słowa Stefana Krafta, kiedy ten wiedział, że jest obserwowany. Jasne, Grand Prix mogło ukrywać okazję do kolejnego zabójstwa, czasem zbyt bardzo. Zbyt mocno. Wszystko wydawało się coraz bardziej przerysowane na kartkę papieru, a mnie ogarniały coraz większe dreszcze. Drzwi do hotelu się otworzyły. Pozostało tylko przejść do pokoju i porozmawiać – tak, jak poprzednio.
Udawałaś, że ufasz sobie i jemu.
Zamierzaliśmy pójść schodami. Istniało mniejsze prawdopodobieństwo spotkania kogokolwiek (a przynajmniej tego, o kim zamierzał powiedzieć Semenic) niż na przykład poprzez wejście do windy. Wiedziałam, że ochrona również nie pomoże. Jeśli zabójca kogoś namierzył, ostatecznie osoba stawała się prawdziwym trupem. W tym wypadku robiło się jeszcze niebezpieczniej – byliśmy skazani na siebie. Cała reszta znajdowała się na sali i cóż, raczej nie zamierzała wrócić prędko. Nie, kiedy lały się litry wódki, a Fettner i Freitag bawili się w najlepsze, zaganiając innych do szeroko pojętej libacji.
To dopiero było dziwne. Idąc, czułam, że nie jesteśmy sami, a ktoś nas śledzi. Całe uczucie wydawało się dosyć paranoiczne, dopóki nie spostrzegłam, że tak wyglądała jawa. Anze otwierał drzwi do pokoju, a mną targały dwie sprzeczne emocje. Przez moment nie byłam w stanie uwierzyć, że decyduję się na wpadnięcie do bagna i możliwe, że zakończenie tego chaosu. Taki był plan.
Był. Korytarz nagle wypełnił się czymś więcej niż naszymi półgłosami. Światła zajaśniały, a ja spostrzegłam dwie sylwetki, które przepychały się pomiędzy sobą – ta drobniejsza i o kulach starała się załagodzić reakcję silniejszej. Nie trwało to długo. Mężczyzna go wyprzedził, rzucając się na Słoweńca, którego reakcja była szybka, wręcz momentalna.
Anze obronił się przed ciosem, jednocześnie uderzając Gregora w żebra.
Idioci. Cholerni idioci.
– Kurwa, wiedziałem, że nie można ci ufać – splunął w stronę Semenica.
Wszystko toczyło się błyskawicznie. Michael starał się oddzielić ich od siebie, przeklinając w stronę Schlierenzauera, aby ten się uspokoił.
Idiota.
Moje ciało znów zaczynało drżeć. Cały ciężar opadł na ścianę, która stanowiła jedyny ratunek. Wydawało się, że to mój krzyk zagłuszył to, co zamierzało się skończyć o wiele gorzej. Trzęsłam się. Już nie potrafiłam wyrazić tego, do czego to wszystko doprowadziło.
Jak to możliwe, że...
Ich dłonie uderzały we wszystko co popadnie. Semenic się bronił, a potem znów oddawał ciosy. Schlierenzauer atakował, kończąc z wieloma ranami. Hayboeck próbował ich rozdzielić, a ja darłam się na jednego i drugiego aż w moich oczach stanęły łzy.
Szybkość. Ta cecha należała do tylko jednej osoby, o wiele bardziej zdenerwowanej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Na korytarz przybiegł Alexander Pointner, nie dowierzając. Cóż, niedowierzanie okazało się najmniejszą cechą, jaką prezentował. Wściekłość została wyrażona zupełnie lepiej. Darł się na Austriaka, a potem jeszcze na Michaela. Krzyczał na wszystkich, a mnie zaczynało brakować oddechu. Powiedział, że porozmawia z Gorazdem, i że to ma się wreszcie skończyć.
– Po Wiśle zostaniesz zastąpiona – powiedział sucho. – Ta relacja nie przynosi żadnych plusów reprezentacji, a Gregor musi zostać zawieszony. Kadra nie może rozpaść się przez wasze problemy. Dopóki sobie tego nie wyjaśnicie, twoja praca w kadrze nie będzie dłużej konieczna. Dobranoc.
I wszystko właśnie się rozpadło – kariera, wasz związek i normalne życie. Były tylko szloch i lament. Żałosne zawodzenie.
– Nie chodzi... trenerze... Alex...
Odszedł. Po prostu odszedł, a ja wszystko zepsułam. Nie. Nie ja. My. On stał na końcu korytarza z kamienną miną i rozciętą wargą, wpatrując się w moją bladą twarz. Nie miałam już siły. To mnie przerastało – z każdym dniem coraz bardziej. Rzucona decyzja bolała zdecydowanie bardziej.
To dziś musiałam wybrać, co jest ważniejsze. Napływające do oczu łzy nie miały większego znaczenia, kiedy w grę wchodziły priorytety.
Ciążę mogłaś jeszcze usunąć.
Szłam w stronę Gregora z rozmazanym makijażem, pomiętą sukienką i ogromnym rozczarowaniem. Wściekłością. Nieopanowaną żałością, próbującą stłumić każdą z emocji. To nie wychodziło. Czułam, że mój głos drży, wypowiadając każde słowo przebijające na wylot. Nie mogłam dłużej spoglądać w jego czekoladowe tęczówki i popękane wargi, po których ściekała drobna strużka szkarłatnej substancji.
To z moich oczu sączyły się słone łzy i niewypowiedziane słowa. Koniec.
– Znowu to zrobiłeś – wyszeptałam. – Myślałam, że...
Widziałam, jak jego oczy zaczynają się szklić. Przecież był Gregorem Schlierenzauerem. Nie mógł płakać. Nie z takiego powodu. Czy on coś tak naprawdę czuł? Oszukiwał? Kochał oszukiwać.
– To nie...
– Przestań. To nie tak? – zapytałam, próbując przestać się trząść. – Zniknąłeś, utrzymywałeś kontakt z Heidi i Kylie, a w twoich spodniach znalazłam tabletki. Zamierzałeś kogoś zabić? Może faktycznie byłam idiotką, ale nie aż taką, żeby nie zauważyć, co próbujesz zrobić. – I z każdym cholernym słowem mój głos coraz bardziej się łamał.
Wtedy już płakałam.
– Zaufałam ci. Myślałam, że się zmieniłeś. Po co to wszystko? Mówisz ludziom, że ich kochasz, a potem... oszukałeś mnie – wydukałam, zanim nie zostawiłam go na korytarzu. – Więcej nie wejdę ci w drogę.
On nie musiał cię kochać, ale ty go już tak. Zbyt mocno.
To był ten moment, gdy serce rozpadało się na kilkadziesiąt kawałków i nikt nie zamierzał ich pozbierać. Bezwładnie leżały na podłodze, czekając aż ktoś je zdepcze. Nic nie bolało bardziej. Absolutnie nic.
Bez słowa wyminęłam jego przygarbioną posturę, ten ostatni raz powstrzymując się od łez. Wszystko zostało zniszczone. Korytarz się wydłużał, a obraz rozmazywał. Przecież nie zamierzał za mną iść.
Co ty sobie w ogóle myślałaś?
– Gabi, nie cho...
Te słowa były nicością pośród tego, co zrobił. A ja po raz pierwszy pomyślałam sobie, że chciałabym, aby ktoś odebrał mi tlen. Zostałam sama. Wszystko wyglądało tak, jak za pierwszym razem – miałam marzenia, które nigdy nie dochodziły do skutku.
To, co mówił Gregor, nie docierało do moich uszu. Coś się we mnie złamało. To, że w pewnym momencie zaczął za mną iść i przyspieszył, próbując mnie złapać i objąć. Odtrącałam go. Za każdym cholernym razem czułam się jeszcze gorzej niż poprzednio.
– Przestań. Przestań do cholery – mówiłam cicho przez łzy.
Możliwe, że do siebie.
Musiałaś wrócić do Wiednia.
– Nie wiedziałem, że z nim rozmawiasz. Myślałem...
– Nie myślałeś. Nie myślałeś tak, jak wtedy, gdy powiedziano mi, że nie żyjesz. Kiedy zniknąłeś gdzieś z tą...
– Nie zdradziłem cię. Wiesz, że...
– Nie wiem. Nie wiem, do jasnej cholery – Mój krzyk wyprzedzał mnie o kilka sekund.
Cisza. Kilkusekundowa cisza, podczas której usłyszałam cztery słowa – nie chcę cię stracić.
Potem pozwolił mi odejść. Przestał się opierać. Faktycznie, było zbyt późno.
Z korytarza przeniosłam się na zewnątrz. Gdzieś, gdzie go nie było. Z dala od zgiełku i pijanych ludzi, którzy przestawali myśleć racjonalnie. Obejmowałam się ramionami, czekając na cud. Wciąż czułam na sobie jego łagodne spojrzenie, wbite w powierzchnię ziemi. Bałam się usłyszeć kolejnych słów i doczekać słabego wzroku, który lustrował mnie od góry do dołu. Padał deszcz i grzmiało. Burza nie zamierzała przeminąć – nie tak szybko.
Stałam więc pod zadaszeniem, a on nie chciał odejść. Po mojej twarzy toczyły się resztki łez, kiedy mężczyzna najwyraźniej się zastanawiał, co dalej. Możliwe, że nie istniało coś takiego, jak "dalej". Zostaliśmy skazani na porażkę.
Obserwowałam drzewa, które poruszały się w rytmie silnego wiatru, machając gałęziami coraz to mocnej. Wpatrywałam się w drobinki kropli, lecących na różne obiekty. Drżałam z zimna i tego nienormalnego uczucia, budzącego we mnie niepokój.
Płakałaś z powodu Gregora.
A potem gałęzie drzew się złamały. Coś trzasnęło, chrupnęło i tylko światło lampy było w stanie oświetlić obiekt, który uderzył o ziemię. Wykonałam trzy kroki, podczas których doprowadziłam się do prawdy. Widok ludzkiego ciała i liny zawieszonej na szyi wydawał się sam w sobie przerażający. Otwarte oczy i jasna twarz nieruchomo sterczały na ziemi, doprowadzając mnie do paranoi i szoku. To w tamtym momencie zwymiotowałam, widząc w oddali chudą sylwetkę w masce, machającą w moją stronę dłonią unoszącą nóż.
Jewgienij Klimow został zabity. Nic nie było w porządku.
***
To już wiecie, na który rozdział tak bardzo czekałam! Aktywność czytania trochę spadła, więc jak znacie jakichś skokowych świrów to możecie im powiedzieć, że zapraszam do czytania B). To teraz tak – who's gonna be next
i z kim w sumie shipujecie Gabrychę
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro