Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Enchanted

Był 2 sierpnia 2024 roku. Frank szedł zatłoczoną ulicą. Wszyscy przechodnie szybko mijali chłopaka, który po chwili stanął pod sporej wielkości wierzbą. Wybijała szesnasta. Ludzie wracali z pracy, z zajęć dodatkowych i od znajomych. Po drodze jeździły jak szalone pojazdy, kierowcy pewnie spieszyli się by zobaczyć swoich partnerów i dzieci, przynajmniej tak lubił to sobie wyobrażać czarnowłosy. Jego chłopaka często wymyślał historie o przejeżdżających obok nich pojazdach i przechodzących pieszych gdy wychodzili razem na spacery.

Frank nie do końca wiedział co robi. W kieszeni ciążyło mu małe pudełeczko, a w nim jak można się domyślić pierścionek - złoty, z pięknymi wzorkami wyrytymi w miękkim surowcu. Znajdowały się tam też dwa niepozorne zwitki papieru, za które niektórzy mogli oddać bardzo dużo.

Zhang się stresował. Nawet nie wiecie jak bardzo.

Tuż obok była mała kwiaciarnia. Biznes prowadzony przez 60 letnią wdowę o wielkim sercu, z pasją do roślin i kwiatów. Frank często tam bywał, a kobieta, była dla niego swego rodzaju wsparciem emocjonalnym, gdyż to u niej cztery lata temu kupował kwiaty dla Leo na pierwszą randkę i to ona wraz z Hazel uspokajały go gdy wtedy bardzo się stresował i prawie zwymiotował.

"This night is sparkling, don't you let it go
I'm wonderstruck, blushing all the way home
I'll spend forever wondering if you knew"

Jeśli mowa o jego najlepszej przyjaciółce, to i ona pracowała w kwiaciarni od paru lat. Dziewczyna studiuje medycynę i jest na ostatnim roku. Od 2 lat jest w małżeństwie, lecz to nie przeszkadza jej w spełnianiu marzeń o zostaniu lekarką i ratowaniu ludzi. Oprócz pracy w kwiaciarni, dziewczyna jeździ na zawody konne. Frank od zawsze był pod wrażeniem jej zacięcia, pracowitości, i tego, że mimo nadmiaru pracy ona zawsze znajdowała czas dla bliskich. Czasem gdy była wyczerpana, a on przekonywał ją by nie brała na siebie tyle, mówił żartobliwie, że jest uparta jak osioł i kazał jej się na chwilę położyć.

Hazel miała kończyć pracę, za parę minut, więc Frank odprowadzi ją do domu, gdzie i tak miał zamiar się udać, ponieważ do idealnych oświadczyn potrzebował pomocy Lavini.

Odetchnął i mimo nerwów udał się do kwiaciarni. Miał wszystko zaplanowane, co mogło pójść nie tak...

Wszedł do pomieszczenia i od razu poczuł zapach kwiatów i mokrej ziemi. Ta charakterystyczny woń przypominał mu dom, ponieważ jego mama dużo pracowała w ogrodzie gdy był mały, a on często jej pomagał.

- Frank, kochany, dziś wielki dzień co? - zaśmiała się siwowłosa kobieta, gdy tylko go zobaczyła, a na jej twarzy zagościł ciepły, poczciwy uśmiech. Czasami przypominała mu babcię( ona żyje tylko postanowiła wyprowadzić się na plaże w Miami i tam sobie chilować na leżaczku popijając drinki i uciszać wkurzające ją dzieci psujące jej sielankę. O tego czasu nie ma z nią za bardzo kontaktu, ale czasem dzwoni xd)

- Widzę, że Hazel już pani powiedziała. - Frank zawstydził się trochę.

- Nie martw się misiek! - odezwała się cynamonowo-włosa wychodząca właśnie z zaplecza. Trzymała w ręce bukiet dorodnych czerwonych róż . Były ozdobione pomarańczowymi kokardkami. - Wszystko będzie dobrze! On cię kocha, ty go kochasz, na luzie. - powiedziała pewnie i podała mu bukiet.

Łatwo jej mówić, jest już po ślubie, a jej druga połówka jest zwyczajnie bezstresowa i oświadczyny wyglądały tak, że tamta po prostu spontanicznie, bez wcześniejszego planowania zapytała się Hazel czy za nią wyjdzie podczas wycieczki do wesołego miasteczka i dała jej plastikowy pierścionek z automatu obiecując, że kupi jej lepszy, gdy wrócą do domu, a Hazel na to poleciała.

- Na koszt firmy kochanie. - powiedziała kwiaciarka. - Tylko mi nie wymiękaj i pamiętaj, by czasem odwiedzić starszą panią, jak się pobierzecie! - zaśmiała się głośno kobieta.

- T..Tak proszę pani. - obiecał chłopak.

Do kwiaciarni wszedł jeszcze jeden klient i kupił chryzantemy, a potem wyszedł. Pani Barbara spojrzała na zegarek.

- Oooo, już po 16.00! Hazel słonko, możesz iść do domu, już i tak przychodzisz wcześniej niż trzeba rano. - oznajmiła i wręcz wygoniła dziewczynę z kwiaciarni, każąc jej odpocząć i obiecując , że sama również pójdzie za chwilę do domu.

Więc Frank i Hazel ruszyli razem do "gniazdka Levesque", tak nazywali bowiem miejsce zamieszkania Haz. Po drodze dziewczyna przekonywała Zhanga, że nie ma się czym martwić, a on pokazał jej pierścionek.

Cynamonowo-włosa mieszkała niedaleko od swojego miejsca pracy, a także mieszkania chłopaka, więc ten często ją odwiedzał.

Przeszli przez spory ogród w którym Hazel w czasie wolnym sadziła różne kwiaty, rośliny i owoce. Kiedy ona znajdowała na to czas to było dla Franka niepojęte. Rosły tam również spore jabłonki i mniejsze drzewa wiśniowe zasadzone przez poprzednich właścicieli oraz bluszcz rozciągający się po całym drewnianym ogrodzeniu i ścianach budynku. Był to raczej mały dom, w końcu dziewczyna mimo, że pracowała w kwiaciarni i wygrywała zawody konne, nie miała tak wielu pieniędzy, a jej żona dopiero rozwijała się w branży.

Drzwi były zakluczone, ale po dochodzącej z domu muzyce było wiadomo, że nie stał pusty. Jego przyjaciółka zadzwoniła domofonem. Głośne dźwięki gitary elektrycznej ucichły, a w drzwiach stanęła różowowłosa dziewczyna.

- Hejkaaa - przywitała się z nim Lavinia, gdy już ucałowała swoją żonę.( proszę nie bijcie) - Przyszedłeś po motor? - zapytała muzyczka, choć odpowiedz znała cala trójka. - Oświadczysz się nareszcie?! - zapytała podekscytowana.

- Tak i jeszcze raz tak - odpowiedział speszony drugim pytaniem czarnowłosy.

- Wspaniale! Nawet nie wiesz jak się cieszę! Mam nadzieję, że jestem zaproszona na ślub! - popatrzyła na niego z udawaną wątpliwością.

- J..Jasne, jak będzie ślub.

- Co to ma niby znaczyć? Oczywiście, że będzie! - odparły dziewczyny w tym samym momencie.

- On cię totalnie kocha! - zapewniła Hazel.

- Na milion procent się zgodzi. - poparła ją różowowłosa, podając mu kluczyki do motoru. - Jest przed garażem. Tylko uważaj. - poprosiła, a Frank skinął głową.

- Napisz jak poszło! - zażądała jego najlepsza przyjaciółka.

Frank pomachał im na pożegnanie, założył różowy kask i wyjechał na drogę. Dwa lata temu zrobił sobie prawko na motor, ponieważ Leo zawsze chciał się nim przejechać. Frank nie miał swojego, więc czasem pożyczał ten Lavini, której to nie przeszkadzało, o ile zwracał go w całości.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przez całą drogę chłopak stresował się, ale podjął już decyzję i nie mógł się wycofać. Gdy tylko do jego głowy napływały nowe, niedorzeczne pomysły starał się o nich nie myśleć. Włożył więc do ucha jedną słuchawkę i odpalił Speak Now. Nie mógł się doczekać niespodzianki którą przygotował dla Leo i bardzo chciał zobaczyć jego reakcje! Był pewien, że jego chłopak będzie zachwycony.

Dochodziła szesnasta trzydzieści gdy dojechał na miejsce. Czyli miał 2 godziny by zgarnąć Leo i dotrzeć na miejsce.

Zadzwonił do drzwi małego mieszkania Leo, a po chwili ktoś krzyknął, że już idzie.

Frank wziął dwa wdechy i zamknął oczy na parę sekund by się uspokoić, dopóki nie usłyszał przekręcanego w zamku klucza.

- Frank? Co ty tutaj robisz? - zapytał nieuprzedzony o odwiedzinach swojego chłopaka, szatyn stojący w drzwiach. - Coś się stało? - zapytał zdziwiony i nieco zaniepokojony.

- Nic się nie stało. Wszystko okej, tylko po prostu uznałem, że może chciałbyś, ze mną pójść na spontaniczną randkę? -zapytał nerwowo, pomimo, że to nie był pierwszy raz, gdy zadawał to pytanie, po czym wyciągnął zza pleców kwiaty i wręczył je Latynosowi.

Leo przez chwilę stał bezruchu nie wiedząc co zrobić, a potem odetchnął, uśmiechnął się delikatnie i wziął od Franka kwiaty.

- Oczywiście, że pójdę, Frank kochanie. - oznajmił. - Tylko w co mam się ubrać? Gdzie idziemy? - zapytał.

- W coś luźnego, trochę na imprezę, ale nie do końca. I nie powiem ci gdzie idziemy. - powiedział i uśmiechnął się tajemniczo.(możecie obstawiać)

Wpuścił do domu Zhanga, który po drodze na kanapę zabrał z blatu czarnego dachowca Leo - Lunę -, próbującą zjeść kanapki które przygotowywał dla siebie Valdez. Latynos poszedł się przebrać. Przetestował parę outfitów i na szczęście po chwili znalazł coś co Frank uznał za odpowiednie. Ciężko ubierać się w ciemno, nie wiedząc na jaką okazję. Po około trzydziestu minutach wyszli z domu, wsiedli na motor i Frank ruszył na stadion PGE Narodowy w Warszawie(jak teraz się nie domyślacie gdzie jadą to jesteście ułomni, gratuluje<3)

Po chwili Frank poprosił Leo o zamknięcie oczu, a tamten posłusznie wykonał prośbę.

- Wywozisz mnie do lasu, by mnie zabić i sprzedać moje organy? - zaśmiała się Leo.

- Absolutnie nie! Spodoba ci się! - obiecał gorliwie Kanadyjczyk.

- Mam nadzieję! Bo ja i Luna mieliśmy dzisiaj oglądać The eras tour w telewizji!

- To będzie lepsze. Obiecuję! - przyrzekł Frank.

Po chwili niższy chłopak wtulił się w drugiego i objął go rękami w pasie, upewniając się, że nie spadnie z motoru i nie zostanie pasztetem z Valdeza.

Dziesięć minut później byli już na miejscu. Zsiedli z pojazdu, a Zhang nadal nie pozwalał Leo otworzyć oczu.

Poprowadził go za rękę, kawałek, tak by stadion był dobrze widoczny.

- Czemu tutaj tak głośno? Gdzie my jesteśmy? - zapytał już trochę zaniepokojony Leo.

- Zaraz się dowiesz.- obiecał Kanadyjczyk. - Trochę cierpliwości kochanie. - zaśmiał się.

Stanął przed Leo, nadal trzymając jedną jego rękę i wyjął z kieszeni bilety na The Eras Tour.

- Możesz otworzyć oczy. - powiedział, choć ręka z biletami drżała nerwowo.

Leo rozejrzał się dookoła, po czym jego brwi ściągnęły się na znak zdziwienia, a jego wzrok padł na Franka trzymającego bilety. Jego źrenice rozszerzyły się w szoku i przez chwilę patrzył się tępo na swojego chłopaka.

- Bilety na The Eras Tour. - wyszeptał Leo.

- Tak, dla nas! Pomyślałem że chciałbyś może zobaczyć Taylor, i..i zbierałem na to bardzo bardzo długo. M...Mam nadzieję, że ci się spodoba, ale jak nie to ok... - nerwowy potok słów przerwał Leo, który wręcz rzucił się na Franka i zamknął go w szczelnym, niedźwiedzim uścisku, a z jego oczu pociekły łzy.

-Dziękuję Frank! Jesteś wspaniały. Dziękuję! To było moje marzenie!- szepnął podekscytowany szatyn i pocałował swoją drugą połówkę w policzek, a czarnowłosy odetchnął z ulgą.

- Cieszę się, że ci się podoba. - stali tak chwilę i było im dobrze, po czym Frank przypomniał sobie, że powinni już iść zająć miejsca, więc ruszyli szybko na arenę.

Zostało 45 minut do startu koncertu.(w sensie do 18.15 zostało tyle, a Taylor wychodzi ok. 19.20)

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mieli miejsca siedzące z boku sceny, w drugim rzędzie, tak, że widzieli Taylor, ale nie były to najlepsze miejsca, jakie mogli dostać, ale nie ma się co dziwić Frank pracujący w kawiarni nie zarabiał tak dużo, a teraz po kupnie tych biletów był już totalnie spłukany, a wściekły właściciel mieszkania w każdej chwili mógł zacząć dobijać się do jego drzwi z prośbą o opłacenie rachunku za mieszkanie.

Scena była pusta.

Zaczęło się odliczanie.

Dwie minuty.

Minuta i trzydzieści sekund.

Minuta.

Trzydzieści sekund.

I zaczęli odliczać od 10 do 0

Gdy tylko Tay-Tay pojawiła się na scenie, przez tłum przebiegł dziki wrzask.

Najpierw Lover, potem Fearless, Red, aż w końcu ta jedna piosenka na którą czekał Frank.

Bardzo się stresował. Czuł jakby jego całe ciało spinało się coraz bardziej im mniej sekund zostało do tego, niezmiernie ważnego, długo wyczekiwanego momentu w jego życiu.

Czuł jakby nagle zrobiło mu się gorąco, zaczęło go mdlić.

Co jeśli Leo się nie zgodzi?

Co jeśli powie, że jeszcze nie teraz?

Co jeśli Frank nie jest wystarczający dla Leo i nigdy nie będzie?

"Please don't be in love with someone else

Please don't have somebody waiting on you"

Otrząsnął się, gdy tylko rozbrzmiały pierwsze dźwięki "Enchanted".

"There I was again tonight"

To był ten moment, chciał to zrobić i nie zamierzał się poddać.

- Leo? - chwycił drugiego za rękaw, by tamten zwrócił na niego uwagę.

Wstał i pociągnął szatyna za sobą, by zrobił to samo.

Leo wstał i pytająco popatrzył na Franka.

Czarnowłosy wziął dwa wdechy, klęknął na jedno kolano i wyciągnął z kieszeni, małe niepozorne czerwone pudełeczko.

Ludzie w około, zaczęli się na nich patrzeć, ale oni nie zwracali na to uwagi.

Cała muzyka ucichłą, zupełnie jakby znajdowali się w innym pomieszczeniu, gdzie słychać jedynie pogłos koncertu.

Frank otworzył pudełeczko i wyciągnął je do Leo. Cały jego strach odpłynął. W tamtym momencie liczyli się tylko oni.

- Jesteś dla mnie wszystkim. Kocham cię! Wyjdziesz za mnie Leonidasie Valdez? - zapytał starszy(uznajmy że Frank jest starszy bo nwm)

Z oczu drugiego chłopaka pociekły łzy.

- Tak! Oczywiście, że tak! Kocham cię! - Leo założył pierścionek, a potem pocałował Franka w usta. Nie trwał on jednak długo, ponieważ zaraz potem zaczęli otrzymywać gratulacje od siedzących obok fanów Taylor.

Dostali kilka bransoletek i przytuleni do siebie płakali przez chwilę ze szczęścia.

Gdy już doszli do siebie, wrócili do oglądania koncertu, choć ciągle trzymali się za rękę.

Krzyczeli głośno gdy Taylor zagrała na gitarze "ICFHNRIC" x "I can see you" oraz na pianinie "Red" x "Maroon"

Frank był oczarowany tym wieczorem, prawie tak bardzo jak od dawna było oczarowany swoim narzeczonym .

"These are the words I held back, as I was leaving too soon
I was enchanted to meet you"

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Witam

Miało być prawie 2500 słów, ale musiałam trochę usunąć, bo coś mi nie stykało :(

CHCIAŁABYM ZADEDYKOWAĆ TO PRZEDE WSZYSTKIM MOJEJ NAJWSPANIALSZEJ FOUND MAMIE @Emili_Zhang_18 W RAMACH PREZENTU URODZINOWEGO.

Dziękuję za twoją cierpliwość <3

Chciałabym jeszcze podziękować @hugs4annabeth za przekonanie mnie choćby minimalnie do Valzhang<3. Dosłownie 90% twoich fanfików to Valzhang także mnie przekonałoś!

Tradycyjnie jeszcze proszę o opinie!






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro