with an empty heart
Louis zastanawiał się czy ta terapia przyniesie jakiekolwiek skutki. Mimo odniesionych sukcesów bał się, że to za długo i piękny chłopak już nigdy nic nie powie. To był strasznie długi czas kłębienia w sobie strachu i emocji.
Odsunął swoje obawy na bok i poważnie zaczął zastanawiać się nad tym, czemu do cholery myśli o swoim pacjencie w sposób, w który nie powinien. Może Jego twarz często pozostawała obojętna, ale w oczach widział ból, cierpienie i może przesadzał, ale wołanie o pomoc. Nagle zapragnął przytulić chłopaka i bronić Go przed całym światem.
Jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Poprosił swojego gościa o wejście. Do Jego gabinetu weszła brunetka po czterdziestce. Jej wygląd kogoś mu przypominał. Od razu skierowała się w stronę biurka.
-Nie będziesz gówniarzu leczył mojego syna. -prawie wykrzyczała- Przecież wyraźnie powiedziałam, że nie będzie Go leczył żaden facet. Miał mieć zapewnioną najlepszą opiekę, a tu co? Za biurkiem siedzi jakiś nieopierzony dzieciak.
-Dość. - warknął poirytowany - na jakiej podstawie uważa Pani, że jestem niedoświadczony? Przychodzi Pani do mojego gabinetu, żeby mnie obrażać. Poza tym, nie wiem o którym z moich pacjentów teraz rozmawiamy. Nie rozumiem ataku na mnie i podważanie od progu moich umiejętności. Proszę mi spokojnie wszystko wytłumaczyć. I spróbować to zrobić bez obrażania mnie.
Kobieta zrobiła się purpurowa.
-Chodzi o mojego syna Harry'ego Styles'a, płacę za tą terapię na prawdę grube pieniądze. A dowiaduję się, że leczy go ktoś zupełnie inny i w dodatku mężczyzna, a raczej przepraszam chłopaczek niewiele starszy od niego. -szatyn uniósł palec i chciał jej przerwać, jednak nie dała mu dojść do słowa. - zabieram go stąd i od razu uprzedzam, że wytoczę wam porządny proces.
-Jeżeli taka jest Pani wola. Jednak najpierw chciałbym, abyśmy poszli do Niego. Przypominam tylko, że jest pełnoletni. To, że nie mówi, to nie znaczy, że oszalał i oświadczam, że wciąż może decydować za siebie. - Nie żywił do tej kobiety sympatii.
Był nieźle zdenerwowany całą tą sytuacją. Przecież wiedział, że to jest właśnie lęk chłopaka. Wiedział, ale terapia zaczęła ruszać z miejsca. Przeszli długim korytarzem. Louis bywał rzadko w tym skrzydle ośrodka, ponieważ panowała tu reguła, że lekarz terapeuta to ostateczność. Pojawiał się tu jedynie w kryzysowych momentach swoich pacjentów. Każdy z pokoi miał kremowe drzwi, a nad nimi drewniane tabliczki z zapisanymi złotym kolorem numerami. Zatrzymał się przed salą 244 chciał zapukać, kiedy usłyszał piękne i rytmiczne dźwięki gitary, zmarszczył czoło i popatrzył pytająco na kobietę.
-Nie wierzę- powiedziała trochę jakby do siebie. - on nie grał od wtedy, to dziwne.
Lekko zapukała do drzwi i weszła do środka wymijając zdezorientowanego lekarza. Piękna melodia została w Jego głowie, pomimo, że Harry przestał grać. Wszedł za jego matką do środka.
Brunet tkwił przez chwilę w uścisku matki, ale odsunął się od niej kiedy zobaczył swojego terapeutę. Matka ścisnęła Jego dłoń.
-Zabieram Cię stąd kochanie. Znajdziemy lepszy ośrodek. Spakuj się. Nie będziesz musiał go więcej oglądać.
I Tomlinson na prawdę nie wiedział czy mówiła o Nim czy o ogólnie o miejscu.
A Harry poczuł że musi uciekać. Nie chciał wyjeżdżać, nie, że łatwo mu tu było, ale było coś co go tu trzymało. Wyszarpnął rękę z uścisku matki, ominął lekarza i czym prędzej udał się do świetlicy. Dziwiło go, że zawsze była pusta, a to takie miłe i spokojne miejsce. Co prawda ściany w tym pomieszczeniu były ohydnie zielonkawe, ale stały tu dwa bujane fotele oraz dwie kanapy w odcieniach szarości i błękitu. Tu potrafił zebrać myśli.
Nie wiedział ile, ale trochę czasu, na pewno minęło zanim znalazł go lekarz. Siedział akurat na sofie z zamkniętymi oczami. Szatyn jak burza wpadł do pomieszczenia. Oddychał ciężko i przysiadł obok.
-Harry, dzięki Bogu, że się znalazłeś. Twoja mama się martwi. - Brunet obserwował szatyna - chodźmy do niej. - Tomlinson usiadł obok Harry'ego. Nawet nie drgnął z miejsca. Zupełnie jakby nawet tego nie zarejestrował.
-Posłuchaj i nie uciekaj więcej. Nic Ci ze mną, ani przy mnie nie grozi. Sam możesz decydować o sobie, nikt Ci tego nie odbierze. Jesteś w stanie dalej ze mną pracować?
On tego nie wiedział. To było trudne. Ale tego dnia pierwszy raz poczuł chęć do zagrania na gitarze. I właśnie tego dnia poczuł, że to może się udać.
Harry otworzył usta i próbował coś powiedzieć. Ale jak za każdym razem, wydał z siebie jakiś jęk. Łzy zaczęły płynąć strużką po Jego policzku. Z bezradności, z tego jak bardzo się zmienił, jak niewiele wystarczyło, żeby Go złamać. I poczuł, że w tym momencie potrzebuje wsparcia.
Harry mocno przywarł do klatki piersiowej Louisa, objął Go rękoma, a jego ciało drżało. Wylewał na jego koszulę swoje łzy. I szatyn pierwszy raz nie wiedział jak się zachować. Po chwili również objął Harry'ego i zaczął nimi kołysać. Nie protestował. Siedzieli tak chwilę. Harry szybko oderwał się od lekarza jakby właśnie coś sobie uświadomił. Jego zachowanie wydawało się nieodpowiednie. Popatrzył w oczy Louisa, a jego policzki pokryły się purpurą.
-Harry, to nic, nic się nie stało, jest w porządku. Rozumiem to na prawdę rozumiem, każdy ma chwile zwątpienia, wiesz?
Nim zdążył cokolwiek dodać, młodszy wziął nogi za pas i znów uciekł. Tym razem do swojego pokoju. Na Jego łóżku siedziała Jego mama.
-Spakuj się kochanie, zabiorę Cię jak na razie do domu.
Pokręcił głową i zacisnął oczy. Chciał zostać właśnie tu.
-Czy to Ci nie przeszkadza? Nie chciałbyś zmiany lekarza? - Jej głos był cichy, ale wciąż była zszokowana.
Znów zaprzeczył, pomimo tego, że najprawdopodobniej się wygłupił. Na samo wspomnienie tego co zrobił zapiekły go policzki.
-Czy doktor jest w porządku, czy pasuje Ci taka terapia?
"tak" pokiwał.
Wziął kartkę papieru i ołówek, napisał szybko i podał mamie.
"Będę walczył dla Ciebie"
-Kocham Cię bardzo mocno i masz walczyć, ale dla siebie - kobieta oddała mu kartkę.
"będę" odpisał.
Na ustach Anne uformował się duży uśmiech.
-Co to za piosenka? Nie słyszałam jej nigdy.
"Jest moja" napisał i domalował uśmiech.
Mama musiała w końcu wyjść. Bardzo cieszył się, że spędził z nią trochę czasu, bardzo tęsknił. Gdy odprowadził ją wzrokiem, upadł na łóżko i nie jedząc kolacji, zasnął.
Szedł ciemną ścieżką parku. Skręcił nad staw, gdzie zobaczył swoich przyjaciół. Podszedł do nich i mówił. Dwójka chłopaków jakby nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Popatrzyli na niego, ale nie odpowiadali. On chciał trochę uwagi, ale Oni tylko się śmiali.
-Zayn, Ty taki nie jesteś- krzyczał- Niall proszę- zwrócił się do Niego.
Zayn, uroczy mogłoby się zdawać mulat o czekoladowych oczach, wyminął go i szeptał mu za uchem.
-Nikt Cię nie słyszy Harry, daj sobie spokój.
-Ale przecież ja tu jestem, ja słyszę swój głos! - krzyczał, a Jego oczy zalewały się łzami.
Gwałtownie się obudził z zaschniętymi łzami na policzku. Schemat Jego dalszego postępowania był podobny do poprzednich, poszedł w róg pokoju, na którym ułożył koc i siedział w nim do białego rana. Tym razem wziął ze sobą notes. Musiał mieć słowa do swojej piosenki. Spojrzał na zegarek i okazało się, że jest czwarta. Przespał znacznie więcej czasu, niż podczas ostatniego tygodnia.
Mimo wracającego koszmaru i tych wszystkich oceniających spojrzeń, czuł się prawie spokojny. Prawie, bo za każdym razem przypominał sobie jak bardzo bezsensowne i wyniszczone było jego życie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro