Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

with an empty heart

Louis zastanawiał się czy ta terapia przyniesie jakiekolwiek skutki. Mimo odniesionych sukcesów bał się, że to za długo i piękny chłopak już nigdy nic nie powie. To był strasznie długi czas kłębienia w sobie strachu i emocji.

Odsunął swoje obawy na bok i poważnie zaczął zastanawiać się nad tym, czemu do cholery myśli o swoim pacjencie w sposób, w który nie powinien. Może Jego twarz często pozostawała obojętna, ale w oczach widział ból, cierpienie i może przesadzał, ale wołanie o pomoc. Nagle zapragnął przytulić chłopaka i bronić Go przed całym światem.

Jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Poprosił swojego gościa o wejście. Do Jego gabinetu weszła brunetka po czterdziestce. Jej wygląd kogoś mu przypominał. Od razu skierowała się w stronę biurka.
-Nie będziesz gówniarzu leczył mojego syna. -prawie wykrzyczała- Przecież wyraźnie powiedziałam, że nie będzie Go leczył żaden facet. Miał mieć zapewnioną najlepszą opiekę, a tu co? Za biurkiem siedzi jakiś nieopierzony dzieciak.

-Dość. - warknął poirytowany - na jakiej podstawie uważa Pani, że jestem niedoświadczony? Przychodzi Pani do mojego gabinetu, żeby mnie obrażać. Poza tym, nie wiem o którym z moich pacjentów teraz rozmawiamy. Nie rozumiem ataku na mnie i podważanie od progu moich umiejętności. Proszę mi spokojnie wszystko wytłumaczyć. I spróbować to zrobić bez obrażania mnie.

Kobieta zrobiła się purpurowa.
-Chodzi o mojego syna Harry'ego Styles'a, płacę za tą terapię na prawdę grube pieniądze. A dowiaduję się, że leczy go ktoś zupełnie inny i w dodatku mężczyzna, a raczej przepraszam chłopaczek niewiele starszy od niego. -szatyn uniósł palec i chciał jej przerwać, jednak nie dała mu dojść do słowa. - zabieram go stąd i od razu uprzedzam, że wytoczę wam porządny proces.
-Jeżeli taka jest Pani wola. Jednak najpierw chciałbym, abyśmy poszli do Niego. Przypominam tylko, że jest pełnoletni. To, że nie mówi, to nie znaczy, że oszalał i oświadczam, że wciąż może decydować za siebie. - Nie żywił do tej kobiety sympatii.

Był nieźle zdenerwowany całą tą sytuacją. Przecież wiedział, że to jest właśnie lęk chłopaka. Wiedział, ale terapia zaczęła ruszać z miejsca. Przeszli długim korytarzem. Louis bywał rzadko w tym skrzydle ośrodka, ponieważ panowała tu reguła, że lekarz terapeuta to ostateczność. Pojawiał się tu jedynie w kryzysowych momentach swoich pacjentów. Każdy z pokoi miał kremowe drzwi, a nad nimi drewniane tabliczki z zapisanymi złotym kolorem numerami. Zatrzymał się przed salą 244 chciał zapukać, kiedy usłyszał piękne i rytmiczne dźwięki gitary, zmarszczył czoło i popatrzył pytająco na kobietę.
-Nie wierzę- powiedziała trochę jakby do siebie. - on nie grał od wtedy, to dziwne.
Lekko zapukała do drzwi i weszła do środka wymijając zdezorientowanego lekarza. Piękna melodia została w Jego głowie, pomimo, że Harry przestał grać. Wszedł za jego matką do środka.

Brunet tkwił przez chwilę w uścisku matki, ale odsunął się od niej kiedy zobaczył swojego terapeutę. Matka ścisnęła Jego dłoń.

-Zabieram Cię stąd kochanie. Znajdziemy lepszy ośrodek. Spakuj się. Nie będziesz musiał go więcej oglądać.

I Tomlinson na prawdę nie wiedział czy mówiła o Nim czy o ogólnie o miejscu.

A Harry poczuł że musi uciekać. Nie chciał wyjeżdżać, nie, że łatwo mu tu było, ale było coś co go tu trzymało. Wyszarpnął rękę z uścisku matki, ominął lekarza i czym prędzej udał się do świetlicy. Dziwiło go, że zawsze była pusta, a to takie miłe i spokojne miejsce. Co prawda ściany w tym pomieszczeniu były ohydnie zielonkawe, ale stały tu dwa bujane fotele oraz dwie kanapy w odcieniach szarości i błękitu. Tu potrafił zebrać myśli.

Nie wiedział ile, ale trochę czasu, na pewno minęło zanim znalazł go lekarz. Siedział akurat na sofie z zamkniętymi oczami. Szatyn jak burza wpadł do pomieszczenia. Oddychał ciężko i przysiadł obok.

-Harry, dzięki Bogu, że się znalazłeś. Twoja mama się martwi. - Brunet obserwował szatyna - chodźmy do niej. - Tomlinson usiadł obok Harry'ego. Nawet nie drgnął z miejsca. Zupełnie jakby nawet tego nie zarejestrował.

-Posłuchaj i nie uciekaj więcej. Nic Ci ze mną, ani przy mnie nie grozi. Sam możesz decydować o sobie, nikt Ci tego nie odbierze. Jesteś w stanie dalej ze mną pracować?

On tego nie wiedział. To było trudne. Ale tego dnia pierwszy raz poczuł chęć do zagrania na gitarze. I właśnie tego dnia poczuł, że to może się udać.

Harry otworzył usta i próbował coś powiedzieć. Ale jak za każdym razem, wydał z siebie jakiś jęk. Łzy zaczęły płynąć strużką po Jego policzku. Z bezradności, z tego jak bardzo się zmienił, jak niewiele wystarczyło, żeby Go złamać. I poczuł, że w tym momencie potrzebuje wsparcia.

Harry mocno przywarł do klatki piersiowej Louisa, objął Go rękoma, a jego ciało drżało. Wylewał na jego koszulę swoje łzy. I szatyn pierwszy raz nie wiedział jak się zachować. Po chwili również objął Harry'ego i zaczął nimi kołysać. Nie protestował. Siedzieli tak chwilę. Harry szybko oderwał się od lekarza jakby właśnie coś sobie uświadomił. Jego zachowanie wydawało się nieodpowiednie. Popatrzył w oczy Louisa, a jego policzki pokryły się purpurą.

-Harry, to nic, nic się nie stało, jest w porządku. Rozumiem to na prawdę rozumiem, każdy ma chwile zwątpienia, wiesz?

Nim zdążył cokolwiek dodać, młodszy wziął nogi za pas i znów uciekł. Tym razem do swojego pokoju. Na Jego łóżku siedziała Jego mama.
-Spakuj się kochanie, zabiorę Cię jak na razie do domu.

Pokręcił głową i zacisnął oczy. Chciał zostać właśnie tu.

-Czy to Ci nie przeszkadza? Nie chciałbyś zmiany lekarza? - Jej głos był cichy, ale wciąż była zszokowana.

Znów zaprzeczył, pomimo tego, że najprawdopodobniej się wygłupił. Na samo wspomnienie tego co zrobił zapiekły go policzki.
-Czy doktor jest w porządku, czy pasuje Ci taka terapia?

"tak" pokiwał.
Wziął kartkę papieru i ołówek, napisał szybko i podał mamie.
"Będę walczył dla Ciebie"
-Kocham Cię bardzo mocno i masz walczyć, ale dla siebie - kobieta oddała mu kartkę.
"będę" odpisał.

Na ustach Anne uformował się duży uśmiech.

-Co to za piosenka? Nie słyszałam jej nigdy.
"Jest moja" napisał i domalował uśmiech.

Mama musiała w końcu wyjść. Bardzo cieszył się, że spędził z nią trochę czasu, bardzo tęsknił. Gdy odprowadził ją wzrokiem, upadł na łóżko i nie jedząc kolacji, zasnął.

Szedł ciemną ścieżką parku. Skręcił nad staw, gdzie zobaczył swoich przyjaciół. Podszedł do nich i mówił. Dwójka chłopaków jakby nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Popatrzyli na niego, ale nie odpowiadali. On chciał trochę uwagi, ale Oni tylko się śmiali.
-Zayn, Ty taki nie jesteś- krzyczał- Niall proszę- zwrócił się do Niego.
Zayn, uroczy mogłoby się zdawać mulat o czekoladowych oczach, wyminął go i szeptał mu za uchem.
-Nikt Cię nie słyszy Harry, daj sobie spokój.
-Ale przecież ja tu jestem, ja słyszę swój głos! - krzyczał, a Jego oczy zalewały się łzami.

Gwałtownie się obudził z zaschniętymi łzami na policzku. Schemat Jego dalszego postępowania był podobny do poprzednich, poszedł w róg pokoju, na którym ułożył koc i siedział w nim do białego rana. Tym razem wziął ze sobą notes. Musiał mieć słowa do swojej piosenki. Spojrzał na zegarek i okazało się, że jest czwarta. Przespał znacznie więcej czasu, niż podczas ostatniego tygodnia.

Mimo wracającego koszmaru i tych wszystkich oceniających spojrzeń, czuł się prawie spokojny. Prawie, bo za każdym razem przypominał sobie jak bardzo bezsensowne i wyniszczone było jego życie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro