looking in the dark
Jego wola walki była zaskakująca nawet dla niego. Ile razy by nie upadał, podnosił się, żeby jego wszelkie męki się skończyły, chociaż te upadki i zwątpienia cholernie bolały, zaciskał zęby i chciał ruszyć na przód. Chciał krzyczeć, opowiedzieć swoją historię, ale tylko kiedy próbował cokolwiek powiedzieć, z jego gardła nie wchodziły żadne składne wyrazy. Słyszał tylko nieprzyjemne skrzeczenie.
Dlatego podniósł się z łóżka, otarł piąstkami policzki i nawet nie zarejestrował jak, stał przed czarnymi drzwiami gabinetu lekarskiego. Zapukał znowu i kiedy usłyszał przyzwolenie, wszedł do środka. Przystanął przy drzwiach, bo tak było po prostu lepiej i bezpieczniej. Szatyn w kitlu oderwał się od papierów i delikatnie się do niego uśmiechnął. Harry już łapał za klamkę, żeby jednak się odwrócić, ale powstrzymał go łagodny głos.
-Jestem tu, żeby Ci pomóc, nie zaszkodzić Harry. Masz tyle czasu ile potrzebujesz, nie musimy dzisiaj rozmawiać, możesz po prostu tu usiąść- wskazał na fotel, który znajdował się na przeciwko biurka - i oswoić się z myślą, że siedzę z Tobą. Wiem, że to prawdopodobnie najtrudniejsza rzecz do zrobienia. Ale nic Ci tu nie grozi. Obiecuję, że jesteś bezpieczny. - coś go tu trzymało, ktoś na górze miał na niego całkiem dobry wpływ.
Młodszy nie wiedział czy może tak postąpić czy jednak wyjść. Tomlinson zauważył w nim zawahanie, ale tylko się uśmiechnął.
-Spokojnie Harry, nie będę Cię męczył, pamiętaj, że czas się nie liczy. Ważne, żebyś poczuł, że jest ktoś, kto może Ci pomóc. Jestem tu właśnie po to. Doktor Smith ma problemy zdrowotne. Prawdopodobnie jestem jedynym lekarzem na zastępstwo w promieniu kilku ładnych kilometrów.
Styles'a właśnie to przekonało. Coś w tym mężczyźnie mówiło mu, że nie jest taki jak inni lekarze. Nie śpieszył się, nigdzie nie poganiał, a przede wszystkim nie próbował na siłę robić testów, badań i innych rzeczy, przez które chłopak przechodził miliony razy ostatnimi czasy, a takie zrobiła mu nawet starsza Smith.
Usiadł na fotelu i siedział tak przez dłuższą chwilę. Rozglądał się po gabinecie, oczywiście nie spuszczając przy tym z oka doktora Tomlinsona. Ten nie wrócił już do przepisywania papierków, tylko oparł się o fotel i rozprostował plecy, coś strzyknęło, a Harry się wzdrygnął. Nie to, że był wystraszony, tylko cholernie nie lubił tego odgłosu. Czuł się wyjęty z tego wszystkiego, jakby obecność mężczyzny mu nie przeszkadzała. Nie było to istotne do momentu, w którym zachowywał odpowiednią odległość.
Terapeuta przymknął oczy i przez chwilę się relaksował. Miał ciężki dzień. Samobójcza śmierć jednego z pacjentów przygnębiła go do tego stopnia, że mógł stracić kolejnego. Przez swoją nieuwagę podszedł do Harry'ego, a przecież czytał w jego karcie, że ten nie lubi kontaktu z obcymi, zwłaszcza jeżeli chodzi o mężczyzn, a tak się składało, że Louis nim był. Nie dało się ukryć. Westchnął cicho, czym zwrócił uwagę bruneta. Zielone oczy patrzyły się w niego ze strachem, musiał coś zrobić, żeby ten znowu nie uciekł.
- Czy to w porządku, jeżeli włączę muzykę? - twarz loczka nie wskazywała na żadne emocje, więc kontynuował. - Bo ja właśnie lubię muzykę, najbardziej klasyczną. Nie chcę, żeby Ci przeszkadzało, dlatego pytam.
Styles jakby przez chwilę próbował poukładać sobie w głowie słowa, a później powoli skinął głową. Sam uwielbiał Bacha, Chopina i Mozarta, pozwalało mu to na chwilowe zatracenie się i oczyszczało umysł, odtruwało duszę.
Więc następną godzinę siedzieli w ciszy delektując się Bachem i jego dziełami. Pacjent nie zerkał na lekarza już co kilka sekund, tylko wsłuchiwał się w muzykę i było to widać po Jego oczach. Nie zmieniał wyrazu twarzy, był obojętny, ale ewidentnie taka muzyka działała na Niego całkiem przyzwoicie.
W takim układzie minęły trzy lub cztery spotkania. Dni mijały, ale nikomu to nie przeszkadzało. Nie chodziło o czas, ale o efekty. Przełożony Louisa trochę kręcił nosem, ale Tomlinson wyjaśnił, że młody chłopak ma ogromną traumę i nie chce zburzyć tego co udało mu się już osiągnąć.
Koszmary Harry'ego nie zniknęły. Budził się w środku nocy i szedł w kąt pokoju. Siedział do świtu i wsłuchiwał się w odgłosy budzącego się ośrodka. Jak codziennie, zjadł śniadanie, a przynajmniej jego część, wziął gorącą kąpiel, porysował trochę i przed południem udał się do miejsca terapii.
Rozsiadł się w fotelu. Tomlinson jak codziennie się przywitał i zapytał czy mogą posłuchać Mozarta. Loczek ochoczo pokiwał głową i wrócił do swojej ulubionej pozycji, czyli usiadł na fotelu po turecku. Muzyka popłynęła z głośników, a Harry się rozluźnił.
-Chciałbym dzisiaj czegoś spróbować - powiedział szatyn. Młody Styles popatrzył na lekarza szerokimi oczami, wyprostował nogi i był gotowy na ucieczkę. - chodzi mi o to, że chciałbym, żebyś zamknął na chwilę oczy. Obiecuję, że nie drgnę z miejsca.
A On, cóż siedzenie w tym samym pokoju co drugi facet, to już był nie lada wyczyn z Jego strony, ale nie wiedział czy może zaufać mu na tyle. Bał się. Energicznie zaprzeczył ruchem głowy w bok.
-Głęboki wdech Harry, spokojnie, oddychaj przez nos. Zobacz, ja nie zamierzam zrobić Ci krzywdy. Umówmy się na pięć sekund, możesz spróbować? Ja też zamknę swoje, ale na trochę dłużej.
Brunet nie do końca był pewny. "Zrób to dla mamy H, obiecałeś walczyć. Masz tylko ją. Tylko ona z tobą wytrzymuje. " pomyślał. Pokiwał głową i kiedy lekarz zamknął swoje oczy, On postąpił tak samo. Nienawidził ciemności. Spał z zapalonym światłem.
W duchu szybko odliczył swoje sekundy i uchylił powieki. Widząc, że szatyn ma zamknięte oczy, pokazał mu środkowy palec. Nie chciał takich metod leczenia, wolał jakąś operację, ale w tym przypadku nie przyniosłoby to żadnych rezultatów. Był z mamą już u każdego możliwego specjalisty w kraju.
Lekarz miał zamknięte oczy, więc spróbował jeszcze raz zamknąć oczy.
-Widziałem to Haroldzie, uchyliłem jedną powiekę - powiedział Tomlinson, na co loczek otworzył oczy i przybrał tak czerwoną barwę, że burak mógłby mu pozazdrościć. Jednocześnie chciał odpyskować. Nienawidził, kiedy ktoś mówił do niego Harold. Opuścił spojrzenie na swoje stopy.
Chciał jakoś przeprosić za swoje zachowanie, ale nie miał żadnego pojęcia, o tym jak to zrobić. Jednak doznał olśnienia. Wstał z miejsca i zrobił dwa kroki w stronę szatyna. Ten tylko nieznacznie drgnął w fotelu, ale więcej się nie ruszył. Harry podniósł głowę i spojrzał w Jego oczy. Wiedział, że ten może odebrać to na tysiąc złych sposobów. Ale był odważny, przynajmniej starał się być. W środku wszystko się w nim gotowało, nogi się trzęsły, a Jego podświadomość aż krzyczała, że to nie jest odpowiednie. Ale do cholery nie mógł przecież po prostu przeprosić, już nawet nie próbował.
Błękitnooki zrozumiał.
-Nic się nie stało, wybaczam Ci. Można to uznać za postęp prawda? Wyrażasz tylko swoje zdanie. Wróć na miejsce i spróbujmy jeszcze raz - powiedział powoli.
Harry ponownie spuścił wzrok i cofając się, opadł na swój fotel. Nie ufał mu jeszcze na tyle, żeby obrócić się do Niego tyłem. Dopiero teraz uświadomił sobie jak piękne było Jego spojrzenie. Oczy Tomlinsona odzwierciedlały ocean, to było najtrafniejsze określenie na ten kolor. Nie, to nie mogło się dziać, nie mógł dopuścić do siebie takich myśli. Nigdy więcej.
-Harry? - usłyszał cichutki, delikatny głos. - Możesz proszę jeszcze raz zamknąć oczy? Tym razem ja spróbuje zostawić swoje otwarte, dobrze?
Jeszcze raz przeanalizował sobie sens całej tej szopki nazwanej terapią. Minął prawie tydzień, a On wciąż nie miał robionych żadnych badań, tylko siedział i wpatrywał się w obrazy przy spokojnej muzyce klasycznej. W tym tempie może przed sześćdziesiątymi urodzinami uda mu się powiedzieć pierwsze słowo. Ale w dalszym ciągu coś kazało mu zaufać po raz drugi. Tylko, ze On kurwa nie potrafił. Jego oddech przyśpieszył, a do oczu zaczęły napływać łzy.
-Spokojnie, nie zmuszam Cię do niczego. Przebrniemy przez to razem, nie oczekuj, że to będzie prosta i szybka droga. Obiecuję, że Ci pomogę. Wyobraź sobie, że twoja głowa jest wieszakiem, a reszta ciała swobodnie frunie, tak jak ubranie, które odwieszamy do szafy. Zrób pięć powolnych wdechów nosem, a wydechów ustami - cały czas mówił spokojnie i chyba nie zamierzał się ruszać, żeby otrzeć łzy młodszego. - No dalej H, wiem, że potrafisz. - kiedy pacjent powoli zaczął się poddawać ćwiczeniu, starszy kontynuował. - Rozluźnij szczękę, nie ściskaj ust, opuść barki i swobodnie siedź na fotelu. Właśnie tak- pochwalił, kiedy mimo wszelkich obaw kontynuowali. - Poczujesz teraz coś dziwnego, jakby całe ciało nagle stało się bezwiedne, nie bój się tego, to Cię tylko zrelaksuje.
Po pięciu minutach takiego siedzenia lokowany chłopak musiał przyznać, że dawno się tak nie czuł. Był wyluzowany. Nabrał ochotę na wszystko, mógłby iść i rysować, lub grać na gitarze i czuł, że na prawdę miałby z tego radość jak dawniej.
-Harry, czy to pomogło? - zawsze ten sam ostrożny i wyrównany ton głosu.
Ten w odpowiedzi skinął głową.
-Dobrze, mam dla Ciebie małą propozycję. Myślę, że to czas, żebyśmy zaczęli się porozumiewać. Chcę, żebyś wziął tą kartkę z mojego biurka i do jutra napisał odpowiedzi na te pytania - wskazał na kartkę w rogu Jego masywnego biurka. - Czy to w porządku? Dasz radę Harry?
Powtórzył twierdzący ruch głowy i podszedł powoli w stronę lekarza.
Nie spuszczał z niego wzroku. Ale przezwyciężył strach i podniósł kartkę z blatu i wyszedł z gabinetu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro