Could be ever be enough?
Szedł w stronę domu swojego chłopaka, był taki szczęśliwy, dzisiaj kończył szkołę i z tego powodu właśnie leciał jak na skrzydłach. Miał w ręce wielką reklamówkę wypełnioną piwem, chipsami oraz plastikową zastawą. Pod wielki dom z białym ogrodzeniem dotarł po piętnastu minutach. Co dziwne, bo zwykle zajmowało mu to około pół godziny bez obciążenia. Wszedł do domu Toma nad dwie godziny przed rozpoczęciem domówki.
Uśmiechnął się na wspomnienie spotkania z przyjaciółmi, to było dobre wspomnienie. Zayn był z pewnością pijany, ale jego taniec był najbardziej śmieszny. Niall nie pił, ta mała irlandzka blond tyczka obżerała się w kuchni. Pierwszy raz od dawna się uśmiechnął i nie wiedział czy to była zasługą terapii, czy zaczął zauważać pozytywy w swoim nędznym życiu.
-Harry, jesteś dzisiaj taki zamyślony - Louis westchnął.
-Po prostu wspominam przyjaciół i to są dobre wspomnienia.
-Czy mam być zazdrosny? - zachichotał
-Co? Niee - jęknął - chodzi o przyjaciół, uwierz mi, nie zostawiłem tam niczego. Teraz mam tylko mamę, bo i Gemma, moja siostra mnie nienawidzi. A przyjaciół miałem dwóch, ale ich od siebie odrzuciłem.
-Jestem pewien, że możesz to naprawić, jeżeli to prawdziwi przyjaciele, to czekają na Ciebie, a siostra, cóż musiałbym wiedzieć dlaczego, ale jest Twoją siostrą, kocha Cię.
-Tak myślisz? Że to da się jeszcze naprawić? Że ja będę całkiem normalny pewnego dnia? - Zapytał wpatrując się w widok za oknem. Było to jego nowe ulubione miejsce w tym gabinecie, odkąd zaczął mówić właśnie przy tym oknie.
-Myślę, że jesteś całkiem normalny, ale wszystkie złe doświadczenia w końcu przestaną tak ciążyć na twoim serduszku oraz, że w końcu się z tym oswoisz. Nauczysz się z tym funkcjonować bez załamań.
********
Był zamyślony. Siedział przy swoim notesie. Otworzył pierwszą stronę. Przejechał palcami po atramencie pióra i słabo się uśmiechnął.
"THOMAS&HARRY
na zawsze razem
Dwa ciała, jedno serce"
-Tak za Tobą tęsknię, nawet kiedy mówię ból nie jest mniejszy. Ale Louis mi pomoże, wiesz?
Przypomniał mu się Jego pierwszy raz z Tomem.
Byli po imprezie i na prawdę byli pijani. Zdawali sobie z tego sprawę. Oboje tego chcieli. Mocno się kochali, mieli wielkie plany na przyszłość. Chcieli wspólnego domu wypełnionego śmiechami dzieci, psa i kota, cudownego ślubu. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że to wszystko to początek koszmaru, którego końca nie było widać, że Harry wyląduje w wariatkowie, że prawdopodobnie rodzina go znienawidzi.
Dobra, więc wrócił myślami do dnia, w którym to wszystko się stało.
Wpadł jak burza szczęśliwy do domu. Na jego szyi była widoczna malinka. Szczerzył się sam do siebie. Zamknął za sobą drzwi. Od wejścia widział rozrzucone buty jego ojca. Był trochę podenerwowany na myśl, że ten znowu był pijany.
Wybiegł z domu, on znowu to zrobił, uderzył go. Tym razem w twarz, krzyczał o pedalstwie Jego syna. Harry biegł do Toma. I wiedział, że tu jest bezpieczny, w ramionach Thomasa, uciekną i wtedy będzie dobrze. Tak sobie wmawiał.
Następnego dnia przyszli po rzeczy loczka. Jego mama była w pracy, a Gemma wróciła do Stanów. Ojciec powinien być w pracy. Odkluczyli drzwi i kierowali się do salonu. Jego włosy zostały szarpnięte. Syknął z bólu. Jego ojciec zaczął okładać go pięściami. Mógł jeszcze mówić, więc krzyczał do Toma, żeby uciekał. On nie miał takiego zamiaru. Nie mógł więcej na to pozwalać. Obiecał Harry'emu, że ojciec więcej go nie uderzy. A to się działo.
*Dlaczego mnie nie posłuchałeś kochanie?*
Z jego oczu pociekły pierwsze rzewne łzy.
Thomas chwycił metalowy pal do kominka i zaczął okładać Desmonda po plecach, żebrach i gdzie się tylko dało. Wpadł w dziwną furię, a Harry zemdlał.
Obudził się w szpitalu, do Jego ciała były przypięte różne rurki i maszyny. Wszystko go bolało. Siedziała przy nim jego mama. Nagle przypomniał sobie o wszystkich wydarzeniach. Obrazy pojawiały się raz po raz, krzywdząc go i rozrywając od środka. To paliło jego serce. W swoich uszach czuł przepływającą krew.
Dowiedział się o tym, że Jego ojciec nie żyje. To był pierwszy cios zadany w Jego delikatne serduszko. Dowiedział się, że Tom został zabrany do więzienia.
Kiedy troszkę wydobrzał, był przesłuchiwany codzienne po kilka godzin. W końcu uznali, że nie jest winny śmierci ojca, ale nie wiedzieli, że ten praktycznie katował Harry'ego przez tyle lat "wybijając" mu z głowy "pedalstwo".
Jego życie straciło sens, kiedy Tom został skazany na karę śmierci. Stało się puste, kiedy zobaczył jak kara została wykonywana.
Anne opłakiwała męża, nie Toma, a Harry wręcz przeciwnie.
To był dzień, kiedy Harry stracił głos. Kiedy padł na kolana, widział jak z Toma uchodzi życie, jak Jego oczy ostatni raz na niego spoglądają i kiedy mówił:
-Nic się nie stało, kocham Cię Aniołku.
To on czuł się winny, jednak wydawało mu się, że jest wciąż za słaby, żeby się zabić. Nie chciał takiego losu, Thomas tego nie chciał dla niego. To trzymało go przy życiu.
Od tamtej pory Harry stracił zaufanie, głos, miłość, serce zatrzymało się z tym Thomasa, większość rodziny się od niego odwróciła, ponieważ to on był winny śmierci ojca. I wtedy zaczęła się tułaczka po psychiatrach, odpychanie od siebie przyjaciół i to jak teraz żył. Tylko jego mama znała prawdę. Smarowała plecy Harry'ego, kiedy ojciec za bardzo go stłukł. Ale nigdy nie odeszła od Desmonda i to tak bardzo bolało, ale cieszył się, że ona mimo wszystko została. Jako jedyna.
Potrzebował się przytulić. Potrzebował wsparcia, bo nie mógł się teraz rozsypać.
Co prawda miał jeszcze pół godziny do spotkania z Louisem, ale pędził w stronę gabinetu. Jego łzy przysłaniały mu widok. Wbiegł do gabinetu nie patrząc na nic. Na to, że Tomlinson nie jest sam, że powinien zapukać. Po prostu wbiegł i wczepił się w ciało szatyna. To było coś, co dawało mu krawędzie bezpieczeństwa i stabilności.
-Hej maluchu, co się stało?- mówił spokojnie, gładząc jego włosy.
-Ja chcę Ci opowiedzieć, powinieneś to wiedzieć.
-To ja wyjdę - odchrząknął Liam
-Ja przepraszam, nie wiedziałem, może przyjdę później.
-Nie, to w porządku kochanie. Pójdziemy do twojego pokoju. - Louis ucałował Jego czoło.
Liam przewrócił oczami i mamrotał, że w końcu na prawdę ich stąd wyrzucą.
*******
Atmosfera była napięta, można było kroić ją nożem.
Harry powiedział już część, ale teraz przychodziła ta najtrudniejsza. Już dawno tak nie płakał.
-I ja chciałem uciekać na prawdę, ale wtedy On, nie mogę.
Jego głos zadrżał, a oczy zaczęły wypełniać się łzami. Odwrócił się tyłem. -Ja już nigdy nie będę taki sam, już nic ze mnie nie zostało, tylko puste serce.
Całe ciało ciało bruneta się trzęsło, a Louis siedział na łóżku płacząc z nim. Tulił go do siebie mocno. Nadal wierzył, że coś z tym można zrobić.
-Kiedy obiecałem, że przejdziemy przez to razem, że Ci pomogę, mówiłem szczerze kochanie. Pomogę Ci, razem pamiętasz? -wychlipał przy Jego uchu.
Tak bardzo chcieli, żeby sytuacja w końcu pozwoliła na powiedzenie tych wszystkich okropnych rzeczy, przez które Harry musiał przejść sam.
Harry odwrócił się do Louisa i zobaczył w jego oczach ból. Ale znalazł tam też siłę. Znalazł, żeby powiedzieć to wszystko. I mówił, a Louis pod koniec nie wytrzymał. Wybiegł z pokoju Harry'ego i wyszedł na zewnątrz. Czuł żywy ból. Upadł na kolana i krzyczał ile miał sił w płucach. Tak przeraźliwie płakał, że wszystkie ptaki odleciały z parku w popłochu. Po dłuższej chwili jego ramiona otuliły inne, większe. Liam zgarnął go w uścisku.
-Liam ja się kurwa nie nadaję do tej pracy, jestem chujowym lekarzem. Ja zakochałem się w swoim pacjencie, a co jak On sobie z tym nie poradzi, ja nie chcę zostać sam. Tak bardzo go kocham. Za to co tu zrobiliśmy powinni mnie dawno wyrzucić i pozbyć prawa do wykonywania zawodu, a stary Cowell uważa, że sobie poradzę i co najgorsze, ten dupek wie co jest pomiędzy mną a Harrym, rozumiesz? Wiesz ile on wycierpiał w życiu? -Już nie krzyczał. Czuł pustkę i ogromny żal. Żal do jego matki, do jego nieżyjącego już chłopaka, wściekłość na Anne, na jej zabitego męża, na siebie, że nie potrafił zdjąć tego ciężaru z jego barków.
-Weź się w garść, on Cię potrzebuje, nie potrzebuje psychiatry, on potrzebuje pieprzonej miłości, a Ty mu ją dajesz, czego w dalszym ciągu nie pojmuję i nie popieram, ale tylko tak jesteście szczęśliwi. Idź do Niego, zabierz go stąd i rzuć w cholerę tą robotę, przez miesiąc Cię tu nie widzę.
*******
Louis wrócił, nie mógł go zostawić, nie po tym wszystkim.
Harry leżał skulony w łóżku i z jego ust wydobywał się szloch.
-Już jestem kochanie, jestem, już będę zawsze. Przejdziemy przez to razem.
-Myślałem, że odszedłeś, że nie chcesz mnie takiego. Mordercy swojego chłopaka. Bo to akurat moja wina. I wiem to. Ale staram się z tym żyć.
-To nie jest twoja wina kochanie. Nic z tego co mi wyznałeś nie jest Twoją winą. Teraz będzie już tylko lepiej. Obiecuję, obiecuję, że nic się takiego nigdy więcej nie wydarzy. Nie obiecuję, że nie będzie problemów, że będzie łatwo i prosto, ale będę przy Tobie, bo kocham Cię Harry. Tak cholernie Cię kocham.
-Kocham Cię Lou - wyszeptał i mocno przywarł do Tomlinsona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro