C
Mlęła przekleństwa w ustach, nie potrafiąc żadnego z nich wypowiedzieć na głos. Rozedrganą wargę zdobiło kilka pęknięć będących wynikiem nerwowego przygryzania, a skutkujących otrząsającym pieczeniem i słodkawym posmakiem przy przejeżdżaniu po nich językiem. Miodowe oczy przesuwały się szybko pomiędzy kartkami, a wzrok nie był w stanie zatrzymać na żadnym obiekcie ani słowie, głównie przez to, że Noemi doskonale znała własne notatki; prowadzące do nikąd zdania, spisane zarówno z ksiąg dostępnych jedynie w bibliotece ojca, jak i tych publicznych.
Pomimo upływu kolejnego tygodnia, wciąż tkwiła w miejscu.
Czas coraz mocniej zaciskał sznury na jej gardle, niemo pospieszając i nie dając zapomnieć o leżącym na łóżku chłopaku. Z każdym dniem jego obraz coraz wyraźniej wypalał jej się w głowie; blada skóra, twarz bez nawet jednej emocji i wspomnienie pełnych strachu oczu. Pięknych i jednocześnie najbardziej bolesnych dla Prestii, która z własnego doświadczenia wiedziała, jak musiał czuć się Diggory. Niezdolny do obrony, otoczony przez obcych i oczekujący kary, na którą przecież nie zasłużył, choć świat wokół starał się mu to wmówić. I w jej przypadku właśnie to zrobił.
Obraz rozmył jej się przed oczami pod wpływem chronicznego niewyspania, następującego w wyniku nocy spędzonych nad księgami jedynie w nikłym świetle Lumos. Zasłoniła twarz dłonią, jednocześnie w ten sposób kryjąc powoli cieknące po policzkach łzy bezsilności. Wstydziła się przed samą sobą tych dziwnych i niezrozumiałych emocji. Nie rozumiała skąd przywiązanie do swojej niedoszłej ofiary w momencie, gdy jedyna ich interakcja ograniczyła się do dialogu na poziomie odczytywania nikłym drgań mięśni różnicujących mimikę. Mogła jedynie podejrzewać, że w czasie rzucania zaklęcia pomimo roli kata wyglądała jak ofiara, jakby to ona musiała przyjmować obiecaną Avadę. Ale ta w tym wypadku nigdy nie nadeszła.
Czemu taka była? Jak to mówiła Laila, pizdowata. Niezdolna do wzięcia swojego losu i zrobienia czegoś ze sobą. Co doprowadziło akurat do tego stanu rzeczy? W końcu miała w sobie coś z Licii, jak i babki, dwóch potworów i wielkich manipulatorek, przez które wiele rodzin potraciło majątki. Powinna mieć choć trochę z nich, jednak zamiast tego była... nikim. Niesprawną do buntu marionetką, która na pewnym etapie swojego życia uwierzyła, że tak musi ono wyglądać.
Od dziecka była uczona do roli dobrej żony, co powinna robić, a czego nie. Niektóre lekcje przychodziły jej ciężej; głównie te związane z zachowaniem ciszy pomimo szalejących emocji i kategorycznego sprzeciwu. Do tego dochodził od zawsze nieudany balans pomiędzy wrodzoną wrażliwością i empatią a oczekiwanym chłodem kalkulacji. Podejrzewała, że to właśnie liczne prywatne lekcje i zasady doprowadziły ją do stanu takiej niestabilności emocjonalnej i... powoli kiełkującego, nieznanego dotąd uczucia, odbierającego kontrolę strachowi.
Ból fantomowy opanował całe jej ciało, zupełnie jakby nerwy na nowo odczuwały tak często doświadczanego Cruciatusa. Miała wrażenie, iż z jej nosa ponownie płynie krew, a wszystkie obrażenia, jakie kiedykolwiek otrzymała, wypalały na skórze znaki. Każda obraza, splunięcie, zniżenie jej osoby do nic nieznaczącej lalki do oddania pierwszej osobie mającej w dokumentach płeć męską. Świadomość w jednej chwili przytłoczyła ją, a obraz Erica, jak na zawołanie pojawił się w głowie.
On się wyłamał z błędnego koła, uciekł marionetkarzom. Uniknął wyroku i... pozostawił ją samej sobie. Jakby pokazując, że można samemu wyplątać się z pajęczej sieci, bez pomocy z zewnątrz i cech bardzo różniących się od tych jej. On też był przecież... miękki. Nierzadko był przez to wyśmiewany przez brata, za swoją dobroć i podejście do czystości krwi.
Nie mogła dłużej tego wytrzymać. Całe upokorzenie, smutek, samotność i fakt, że to wszystko odczuwała ze zdwojoną siłą jedynie przez to, iż te określenia definiowały całe jej dotychczasowe życie. Bezwiednie chwyciła się za rękę, w przeszłości złamaną za niepoprawną etykietę przy stole, a równie mocno dawała o sobie znać każda złamana kość i zwichnięta w przeszłości kończyna.
Podświadomość wypominała każdy błąd, akceptację marnego losu i dalsze podążanie na ścięcie. Myśli formowały się na nowo w głowie Prestii, a kobieta nie wiedziała, czy naprawdę drży, czy to kolejny aspekt, przez który psychika karała ją, próbując wstrząsnąć i może wskazać poprawną drogę myślenia. Albo wytworzyć nową Noemi, która miałaby odwagę i realną siłę stworzyć własną ścieżkę.
Z trudem wzięła głęboki wdech, odsłaniając załzawione oczy i spoglądając nimi na trzymany w drugiej dłoni pisemny kontrakt, na którym widniał podpis narzeczonego i jej ojca. Kolejne potwierdzenie tego, jak nieistotną rolę w swoim życiu odbywała. Zacisnęła palce na papierze, po raz pierwszy od dawna dając upust frustracji. Logiczne myślenie po tylu dniach powoli zaczynało do niej wracać, a po kompletnym zgnieceniu dokumentu, już ze spokojem spojrzała na Cedrica.
Tu nie chodziło o jej dobre serce. Zdecydowanie nie miała odwagi, aby z tak prostego powodu narazić całą rodzinę na śmierć, przynajmniej coś nakazywało jej tak myśleć. Coś innego wydawało się bardziej wiarygodne, w przeciwieństwie do leżącego na łóżku chłopaka, ona nie mogła decydować o własnym losie, od urodzenia ktoś nią kierował i manipulował. On był wolny, miał przyszłość, a przez nią i Śmierciożerców stracił wszystko w zaledwie chwili.
Własne życie nie miało dla Prestii tak ogromnego znaczenia, gdyż zwyczajnie do niej nie należało. Nie mogła jednak pozwolić na to, aby ktoś podejmujący własne decyzje skończył gorzej od niej przez jej brak siły do wyrwania się. Wstała gwałtownie z fotela, odrzucając zmięty dokument w kąt, a samej wychodząc z ukrytego pokoju. Coś wypierało delikatną Noe z umysłu, a zastępowało spragnioną zemsty Noemi, która pragnęła odegrać się i uwolnić Diggory'ego za wszelką cenę. Nagły bunt wypełniał każdą komórkę ciała, napędzając furią zamiast krwi.
Skoro jej narzeczony zdecydował się akurat na nią, musiał nie mieć już żadnej opcji, co było logiczne, patrząc na to, od ilu lat Prestia pozostawała odrzucana przez każdego potencjalnego partnera. To z kolei sprawiało, iż grali w tę samą grę, może na różnych zasadach, ale Noemi wiedziała jak nadużywać swoje nikłe prawa, przynajmniej tak jej się wydawało. Tego poniekąd uczyła się, odkąd tylko sięgała pamięcią, obserwując kłótnie, nadużycia i życie nie tylko w swoim domu. I właśnie z tego miała zamiar skorzystać, więc siadła do biurka, wyciągając pióro i czystą kartkę z bardzo prostym zamiarem, napisania krótkiej propozycji.
Jeżeli chciała ryzykować i bawić się w hazard, musiała to zrobić szybko, używając wszystkich znanych sobie kontaktów, a także biernie nauczonych od matki wymuszeń i gierek. Uniosła kącik ust, nie mogąc powstrzymać się przed rozpoczęciem rozdania od mocnej karty, będącej zapowiedzią nie tylko afery, ale i skandalu w odpowiednio znaczących kręgach. Musiała utracić prawa jako Czystokrwista, do czego starczyła niekiedy plotka. I na to też liczyła.
Drogi Jihoo,
przemyślałam Twoją propozycję i z chęcią zostanę Twą przyjaciółką. Z takiej pozycji też mam do ciebie prośbę, za którą będę dłużniczką. Jeżeli jesteś wciąż zainteresowany, odeślij mi płatek kwiatu w następnej korespondencji.
Z żarliwą nadzieją na niedługie spotkanie,
Noemi Prestia.
Świat był prosty, gdy chodziło o pozbycie się z życia jednego mężczyzny; wystarczyło użyć do tego innego. Bycie żmiją musiało od zawsze leżeć w jej krwi i prawdziwej naturze, gdyż nawet nie poczuła się źle z treścią wiadomości. Wcześniej zwyczajnie nie chciała myśleć, że może być taka jak znienawidzone przez nią kobiety i zniżyć się do ich poziomu, to było błędem. Od początku była niżej od nich, nawet nie podejmując tur w poniżającej i uwłaczającej grze bycia kobietą rodu Noelle. Teraz wystarczyło odważyć się wykorzystać zarówno umiejętności, jak i szeptane pragnienia, inspirowane fikcją literacką i romansami znajomych, a przy tym nie utracić maski względnego spokoju i niewinności. Spsikała papier magiczną mgiełką zapachową i złożyła dłonie w piramidkę.
Aby wykorzystać dwie osoby jednocześnie i doprowadzić do ich wzajemnej destrukcji potrzebowała doświadczenia, a o nie było już za późno. Przygryzła wargę, sięgając po kolejną pustą kartkę i z trudem zmusiła się do napisania pierwszych słów, prowadzących do uwłaczającej prośby o pomoc od tej osoby.
Dziwne uczucie, które zdołało podzielić jej umysł i zagonić strach w jego odmęty znalazło już u Noemi swą nazwę, której do tej pory nie śmiała nawet wypowiadać; wściekłość. Buchająca niczym lawa i oślepiająca zdrowy rozsądek wraz z obawami niczym szybciej, aniżeli czyniło to słońce po wyjściu z ciemnego pomieszczenia.
☁️☁️☁️
Elias przeczesał palcami włosy, wciąż ciężko oddychając. Nie wierzył, iż siedząca na nim kobieta, nie dość, że zdołała go w kilka minut kompletnie zdominować, to jeszcze była w stanie wypominać mu każdy błąd, jaki popełnił w ich relacji. Pomimo jego starań, aby zamknęła się choć na chwilę i skupiła na tym, co było akurat dla niego ważne, nie przestawała mówić, kompletnie go ignorując momentami.
— A pamiętasz, jak wyśmiałeś mój wygląd przed całym rocznikiem? — przesunęła palcem po jego nagiej klatce piersiowej, specjalnie delikatnie wbijając paznokieć w skórę — Albo jak spaliłeś moje eseje i notatki przed owutemami?
— Laila... Czy musimy teraz o tym rozmawiać? — Całkowicie niedyskretnie przesunął wzrokiem aż od jej poznaczonej czerwienią szyi, aż do pośladków, z których zaledwie chwilę wcześniej zsunął się materiał.
— Och, a w takim razie, o czym wolałby Elias mówić? — Kobieta nachyliła się nad nim, pozostawiając pomiędzy ich twarzami kilka centymetrów przestrzeni, jednocześnie niemal przywierając ciałem do ciała. Związane naprędce w kitkę włosy zsunęły się z jej pleców i połaskotały mężczyznę w szyję. — Może o tym, jak po tych wszystkich latach odrzucania mnie i wyzywania, użyłeś po raz pierwszy ust do czegoś... przyjemnego i udowadniającego twoją wartość? — Parsknęła krótkim, aczkolwiek dość głośnym śmiechem, zdecydowanie wbijając Yaelowi szpilę i powodując nieznaczny rumieniec na policzkach.
— Wolałbym z tobą robić coś innego niż rozmawiać... — Zdecydowanie zacisnął palce na jej biodrach, jedynie ostatkami samokontroli nie sunąc dłońmi po rozgrzanej skórze w poszukiwaniu bardziej czułych punktów. Ponownie musnął usta Laili, dopiero po chwili zdecydowanie się w nie wpijając.
Mężczyzna napawał się każdą sekundą spędzoną tak blisko osoby, przed którą do nie tak dawna uciekał. Nie potrafił zrozumieć tej dziwnej, buzującej w tętnicach mieszanki, która pobudzała go przy niej do tego stopnia, iż jedyne, o czym potrafił myśleć to różowe włosy i pewny siebie uśmiech, które towarzyszyły jej nieodzownie. Obraz - jakby nie patrzeć - przyjaciółki nawiedzał go nawet w snach, a wyrzuty sumienia na spotkaniach z partnerkami sprawiały, że czuł się... źle. Jakby ją oszukiwał, choć to nie to było tu na rzeczy.
Myślał o niej i tylko o niej, a matka sprawiała, że wpadali na siebie tak często, jak było to tylko możliwe. Nieudany syn musiał się jej wydawać idealnym dodatkiem dla kogoś brudnej krwi, kto przez to nie mógł stać się w pełni Śmierciożercą. W pełni dziedzicem.
Choć nawet jeżeli był tylko narzędziem, odpowiadało mu to tak długo, jak mógł odwzajemniać pasję i niemal parzące emocje Christophe. Przynajmniej tak mu się wydawało, gdy hormony zaślepiały zdrowy rozsądek, a dawne uczucia i wspomnienia odpływały, aby dać mu chwilę radości.
— Już niedługo zostaniemy Śmierciożercami, a to pomoże nam się ustatkować. Będziemy mogli osiągnąć wszystko. — Oczy Eliasa błysnęły, a on sam w kilka chwil znalazł się nad Lailą, podpierając ręce po bokach jej głowy. Mimowolnie spojrzał na ciężko unoszącą się klatkę piersiową i rozchylone usta kobiety, których czerwona barwa działała na niego niczym cały flakonik feromonów. — Chcesz tego, Laila?
Cisza dzwoniła mu w uszach, a coś dziwnego ścisnęło serce, gdy zamiast odpowiedzieć, kobieta sięgnęła dłońmi do jego twarzy, przyciągając do siebie. Może nie chciał tego widzieć, albo ona zrobiła to na tyle dyskretnie, iż zwyczajnie nie zdołał. Ale ich umysły mimo to szalały z niepewności. Yael po raz kolejny odbijał się od niedopowiedzeń i zwyczajnej chęci zabawy, zamiast obietnicy miłości, na którą mimo wszystko głęboko w sobie zawsze wierzył. Z kolei Laila nie rozumiała siebie i tego co tak właściwie robi.
Przecież kochała Eliasa odkąd tylko sięgała pamięcią. Miała na jego punkcie chorą obsesję i najmniejszy krok zbliżający ich, był dla niej powodem do świętowania. Każdy o tym wiedział, nawet osoby nieznające ich prywatnie. Plotki, wyśmiewanie, łamanie regulaminu i śledzenie; to wszystko było za nią, więc...
Dlaczego teraz, po tych wszystkich latach, nie czuła nic poza delikatną satysfakcją? Tak jakby osoba przed nią była jedynie szmacianą lalką, a nie prawdziwym człowiekiem. Jakby jego emocje nie były prawdziwe, choć sam zdawał się w nie wierzyć.
Dlaczego cały czas spoglądała na naszyjnik, który był ostatnim prezentem od młodszego brata tego, którego niby kochała, a jej umysł rozdzierały wyrzuty sumienia, zamiast euforii?
☁️☁️☁️
Wiedział, że mu nie ufają. Kompletnie się zresztą temu nie dziwił, choć i tak wciąż nie mógł otrząsnąć umysłu z szoku. Nie wiedział, czy było to spowodowane jedynie wychowaniem i warunkami, w jakich dorastał, ale gdyby to w jego salonie nagle pojawił się młody mężczyzna, kojarzony ze Śmierciożercami, z pewnością zacząłby rozmowę od Petrificus Totalus o ile nie czegoś zdecydowanie bardziej ofensywnego. Zamiast tego padło tylko jego nazwisko, wypowiedziane z na tyle wyczuwalną dozą współczucia i niejako... zrozumienia, że nie zdołał sięgnąć po schowaną w płaszczu różdżkę.
Szare oczy Blacka zdawały się przypominać jego własne, desperacko szukające ucieczki z piekła zwanego domem. Nie musiał się długo zastanawiać, aby samego Syriusza rozpoznać, podświadomie właśnie te podobne uczucia sprawiły, iż zwyczajnie wiedział, że osoba stojąca obok niego musi być Czystokrwistym, który wyłamał się z błędnego kręgu. A najbardziej znanym przypadkiem był właśnie jeden z Huncwotów, o których istnieniu dowiedział się kompletnym przypadkiem uczęszczając jeszcze do Hogwartu. Zamku, który był jego ostatnią twierdzą, a tym razem najpewniej też ratunkiem...
Nie wiedział czemu słowa Stiana sprawiły, iż pomyślał o Dumbledorze i tajnym przejściu do Miodowego Królestwa. Dlaczego Dyrektor bez zbędnych pytań przywitał go, jakby od wielu dni spodziewał się tego spotkania i wszystko miał zaplanowane, gdy dla niego każdy krok był błądzeniem w ciemności. Tak naprawdę dziwiło go nawet własne kompletne zaufanie w zdolności znajomego, który przecież nie był idealny.
Yael przesunął dłońmi po twarzy, naciągając skórę i wydając z siebie ciężkie westchnięcie. Stojąca w kącie postać niemal natychmiast się napięła, czujniej go obserwując. Eric błysnął przez chwilę zębami, wykrzywiając usta w żałosnym uśmiechu. Mimowolnie skierował wzrok na człowieka, który nie tak dawno był też i jego nauczycielem i którego kompletnie nie spodziewał się ujrzeć w ciemnym, pachnącym starością domostwie, będącym też miejscem gromadzenia się dziwnych ludzi; w końcu nie umknęła jego uwadze gromadka rudych osób w znoszonych ubraniach, na których widok w jego pamięci pojawił się jeszcze smarkaty Malfoy ze swoimi wywodami o Weasleyach.
Lupin może i był wilkołakiem, jednak sam Eric nigdy nie patrzył na nauczyciela, jak na drapieżnika czy mieszańca. Zwyczajnie ten wyglądał bardziej, jak ofiara i zmęczona życiem osoba, która nie spała dobrze od wielu lat, przez co prezencja groźnego zwierzęcia kompletnie znikała przy stanięciu twarzą w twarz. W dodatku, jak Ślizgon mógłby patrzeć na swojego Profesora niczym na mordercę i ekstrem społeczny, gdy częściej ten widywany był przez niego z kubkiem gorącej czekolady aniżeli czegokolwiek innego.
— To... Jak się Profesor trzyma? — Podparł twarz na dłoni, wygodniej opierając się w fotelu. Pomimo półmroku dość dobrze radził sobie z obserwacją zmian w mimice mężczyzny, dzięki czemu jego uwadze nie umknął krótki i niejako cyniczny uśmiech Lupina.
— Jaki Profesor, panie Yael? Zrezygnowałem z zawodu już przeszło rok temu.
— Zrezygnował pan, tak... — głośne prychnięcie wyrwało się Ericowi spomiędzy niemal zaciśniętych warg — Chyba raczej uległ opinii tłumu i uciekł z podkulonym ogonem, z całym szacunkiem oczywiście. W moich oczach jest pan wciąż Profesorem, nawet jeżeli oficjalnie pogrzebał pan ten tytuł, by skończyć... tu?
Rozejrzał się z niemym pytaniem w oczach, wciąż do końca samemu nie wiedząc, gdzie tak naprawdę się znajduje. Dumbledore użył kilku zaklęć, kazał mu złapać za dziwny przedmiot i... nastała ciemność. Jakby ktoś zasłonił mu oczy ciemną chustą, albo ogłuszył i już przytomnego podrzucił do mieszkania ludzi, których po części kojarzył, choć nie potrafił przypisać imion do poszczególnych twarzy.
— Pan także tu skończył, panie Yael, więc nie wiem, czy ma się pan, z czego cieszyć.
— Nie narzekam. Dumb mani... — Ugryzł się za późno w język, a nie wychwycił zazwyczaj używanego przezwiska w chwili wypowiadania słów. Lupin uniósł ledwie zauważalnie kącik ust, wyczekując dokończenia zdania przez kogoś, kto w jego oczach był tak naprawdę jeszcze dzieckiem. Nawet jeżeli piekielnie inteligentnym, to wciąż niedoświadczonym na każdej płaszczyźnie. — Profesor Dumbledore manipuluje Potterem od lat i ten jeszcze nie wyszedł na tym źle. Jeżeli mam się okazać przydatnym pionkiem i mogę za to dostać dach nad głową i zmianę nazwiska, z radością będę marionetką Dyrektora.
— Skąd takie domysły? — Remus oparł się plecami o ścianę, mrużąc oczy i nie do końca będąc pewnym czy powinien zwracać się do Yaela tak przyjaźnie w chwili, gdy ten wprost obraża Albusa. — Używanie chłopca, który zna kilka zaklęć na krzyż?
— Chłopca, który nie potrafi umrzeć, Profesorze. — Eric uniósł głowę, tym razem prezentując na twarzy kompletną powagę i obrzydzenie. — Chłopca, któremu od pierwszej klasy dzieją się dziwne rzeczy, a pomimo łamania regulaminu, zdobywa dziesiątki punktów. Chłopca, o ile wciąż możemy Pottera tak nazywać, który jest połączony z Czarnym Panem i jego imię pomiędzy Czystokrwistymi powoduje poruszenie. Sierotę mającą w swojej przeszłości zbyt wiele niewiadomych, aby mogły powstać bez pomocy potężnej osoby z zewnątrz. Dziecka, na które urządzane są nagonki za mówienie prawdy.
Lupin zmarszczył brwi, Yael wiedział zdecydowanie zbyt dużo. Był pewny, że Dumbledore doskonale zdawał sobie z tego sprawę i między innymi dlatego postanowił wcielić go w Zakon, oczywiście poprzedzając to uważną obserwacją dla upewnienia się, co do jego zamiarów. Remus pamiętał Erica jeszcze ze szkoły, był w jego opinii raczej dziwnym Ślizgonem, zadającym się dwójką młodszych uczniów, w dodatku zazwyczaj spał w klasie, a testy pisał blisko perfekcji, choć nawet najprostszy temat potrafił podważyć i spróbować dodać do niego swoją opinię.
— Skąd ta pewność w każdym osądzie?
— Mam dobre kontakty z tamtą stroną. — Eric mimowolnie parsknął, przypominając sobie trupi wygląd Stiana po pełni w Byku. Podobno bogowie nienawidzili go wtedy bardziej niż zwykle, co doprowadzało nastolatka do tego stopnia odrętwienia i wyparcia z własnego ciała, że kilka razy musiał go zawracać do Wieży Krukonów po tym, jak zszedł bez koszulki na śniadanie. — A raczej z kimś, kto przez nią wie więcej, niż by chciał.
Chwilę milczenia pomiędzy mężczyznami przerwał dźwięk kroków za ścianą. Ucichły one przed drzwiami, choć te ani drgnęły, co sprawiło, iż Lupin spojrzał na własne buty, przeklinając w duszy fakt, że to mu przyjdzie wprowadzić Yaela w szczegóły tego czym się od teraz będzie zajmował i gdzie tak naprawdę trafił. Podejście do chłopaka wprost było w jego opinii błędne i bardziej odrzucające patrząc na dziesiątki uprzedzeń.
— Feniksy to niezwykłe stworzenia, prawda? — Zaczął z cichym westchnieniem, przekrzywiając głowę i powodując tym samym ciche strzelenie kręgosłupa. — Nieważne ile razy zginą, zawsze powstaną z popiołów i będą wykonywać swoje zadanie. Napawa nadzieją, prawda? Wolność, nieśmiertelność i lojalność względem tego, co dobre...
Mężczyzna nie wiedział czego się spodziewać, jakiej reakcji powinien oczekiwać, jednak z pewnością nie był gotowy na chłód w oczach Erica i apatyczną mimikę. Ślizgon zacisnął palce, wcześniej je splatając i nachylając się nieznacznie w stronę Lupina. Coś w jego postawie sprawiło, iż atmosfera w pomieszczeniu niemal natychmiast się zmieniła, a po rozluźnieniu nie pozostało nawet wspomnienie.
Oczy Yaela błysnęły blado, a niemal grobowy głos z cichą chrypą w końcu wydarł się z gardła, niemal kompletnie przenikając myśli Remusa tonem, który mógł się kojarzyć jedynie z lodowym demonem, zdecydowanie rozczarowanym postawą ograniczonego człowieka.
— Feniks umiera wraz ze swoim właścicielem, Profesorze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro