Rozdział 21. Cień
Postać w ciemnym podróżnym płaszczu przemknęła przez dziedziniec i zniknęła pod kolumnadą. Poruszała się bezszelestnie pomiędzy cieniami, mijając niczego niepodejrzewających strażników, służących i dworzan. W kolejnym korytarzu nacisnął niepozorny fragment ściany i po chwili zniknął w ciemnym tunelu, który zatrzasnął się cicho zaraz za nim. Przebiegł kawałek w całkowitej ciemności, nacisnął kolejny kamień i wyłonił się w zupełnie innym korytarzu po drugiej stronie zamku. Jego wyostrzony zmysł słuchu wyłapał szelest sukni więc szybko i niepostrzeżenie zlał się z cieniem. Pół metra od niego przeszła służąca z tacą pełną smakołyków a następnie zniknęła w drzwiach jakiegoś apartamentu. Bezszelestnie jak duch wślizgnął się za nią.
- Panienko Elizo, przyniosłam kolację! - zawołała służka. Elizo? Cholera miało jej tu nie być - pomyślał cień prześlizgując się za plecami Laury i znikając w sypialni sir Ardiasa. Starannie zablokował drzwi i rozejrzał się po pomieszczeniu. Komnata była umeblowana bardzo prosto- były w niej jedynie najpotrzebniejsze meble, żadnych szczególnych wygód. Proste łóżko, szafa, stojak z bronią i manekin na którym wisiał pancerz. Przeszedł do jedynego arrasu na ścianie i jednym ruchem zerwał go ze ściany. Następnie wcisnął kilka kamieni, a przed nim ukazało się wejście do kolejnego ciemnego tunelu. Śmiało wszedł w ciemność.
Schody wiły się w dół aż w końcu kończyły przed drewnianymi drzwiami. Otworzył je i wszedł do środka.
- Myrkur wyłaź. Mamy robotę. - rzekła postać w płaszczu.
- Proszę proszę, któż to mnie odwiedził... Zapomniałeś o mnie, a ja tu tęsknię za tobą... - rozległ się cichy głos w ciemności.
Cień podszedł do jednej ze ścian i po chwili w komnacie rozbłysła pochodnia. Pomieszczenie było składem przeróżnej broni, pancerzy, zbroi, tarcz i wszelakiego innego oręża bitewnego. Oprócz stojaków z żelastwem znajdowała się tu jedynie wygodna kanapa, na której leżał teraz rozwalony czarny jak noc kocur. Jego sierść lśniła w świetle ognia, delikatne pędzelki na uszach drgały lekko a długi, puszysty ogon kołysał się w oczekiwaniu. Stalowe oczy spojrzały na przybysza z lekkim wyrzutem.
- Weź przestań, byłem tu wczoraj wieczorem, nie mogę cie wypuścić samopas po zamku przecież...
- Dlaczego? Wstydzisz się tak doskonałego Wytworu twojej magii? Mało kto może się pochwalić posiadaniem takiego chowańca jak ja. - kocur uniósł dumnie łebek.
- Pogadamy potem, na razie muszę coś załatwić i to pilnie. Znowu jesteśmy na usługach króla...
- Wspaniale! - kot zeskoczył z kanapy i otarł się o nogi swojego pana - Kogo dziś zlejemy? A może uratujemy jakąś pannę w opałach?
- Zamknij się już dachowcu. Myrkur, zjednoczenie!
W komnacie błysnęło. Czarny kot zniknął. Postać zrzuciła kaptur i przeczesała palcami czarne, pręgowane włosy. Odetchnął głęboko analizując wszystkie informacje, które zaczęły odbierać jego wyostrzone do niemożliwości zmysły. Zapach rdzewiejącego żelaza. Któryś pancerz musiał złapać wilgoć - pomyślał. Zapach starych ksiąg, garbowanej skóry, i lekka nuta tej przekętej wilgoci. Będzie musiał tu posprzątać.
Bezszelestnie ruszył schodami w górę. W połowie drogi zaczął wyłapywać rozmowę dwóch kobiet kilka pomieszczeń dalej od sypialni Ardiasa. Uśmiechnął się paskudnie. Cholerni delegaci nie mają z nim żadnych szans.
Z sypialni wymknął się przez okno. Wspiął się szybko i bezszelestnie na dach przeskakując zwinnie pomiędzy parapetami okien. Przysiadł obok jednego z gargulców wtapiając się w cień. Zapadł już zmrok a miasto powoli układało się do snu. Musiał przyznać, że było piękne z tej perspektywy. Takie ponadczasowe. Kiedy ostatnio tu siedział? Aha... kiedy przyrzekł, że nigdy więcej się nie pojawi, że umrze dla świata. Ale to było ponad sto lat temu. Teraz znów jest potrzebny. Zrobi wszystko by ochronić królestwo. By zapobiec wojnie. By ochronić ją.
Nadszedł czas by Czarny Tygrys znów wyruszył na łowy.
***
Krótko może ale... ;) Podzielcie się refleksjami o nowej postaci. Czekam na komentarze!!!!
Podobało się? Daj gwiazdkę i skomentuj ;)
Pozdrawiam
Abisay
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro