Rozdział 15. Przyjaciel z dzieciństwa. Część 1.
Dzień zapowiadał się chłodny i deszczowy. Ciężkie chmury zalegały nad miastem zasłaniając dokładnie słońce. Mimo pochodni i ognia w kominkach na zamku panował półmrok. Eliza niechętnie wstała z łóżka, umyła się szybko w misie z wodą i ubrała w rzeczy, które przyniosła jej Laura. Tym razem była to zielona bluzka z krótkim bufiastym rękawkiem, sznurowana na biuście oraz wygodne, niekrępujące ruchów, ciemne spodnie z materiału przypominającego jeans. Następnie usiadła przy toaletce i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Płomienne rude włosy jak zawsze opadały jej kaskadą na plecy. Przeczesała je szczotką i zaczęła splatać w warkocz.
Czy dobrze wczoraj zrobiłam?- zastanawiała się – Ale co innego mogłam zrobić? Co tak naprawdę o nim wiem? Niewiele poza tym co powiedziała mi Laura. Chyba muszę się bardziej opanować, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Nie chcę przecież, żeby historia z Piotrem się powtórzyła...
Takie myśli zajmowały ją w drodze na salę treningową. Kiedy dotarła na miejsce, stwierdziła ze zdziwieniem, że sala jest niemal pusta. Niemal.
Na środku Sali krążyło wokół siebie dwóch mężczyzn. Jednym z nich był król Alistair, drugim zaś jego doradca – sir Ardias. Mieli na sobie jedynie skórzane spodnie. Ich ogony drgały nerwowo zdradzając gotowość do walki. Obserwowali się uważnie i pozornie spokojnie zataczali wokół siebie coraz mniejsze kręgi.
Eliza zauważyła ze zgrozą, że trzymają prawdziwą broń a nie drewnianą. Alistair dzierżył wielki oburęczny miecz natomiast Tygrys dwa długie miecze. Metal lśnił złowrogo w migotliwym świetle ognia z paleniska znajdującego się w rogu sali.
Dziewczyna obserwowała wszystko z uwagą, była ciekawa tutejszego stylu walki. Poza tym to tylko trening anie prawdziwa walka... prawda?
Nagle pozory spokoju pękły i wojownicy skoczyli na siebie. Król lekko i szybko wymachiwał wielkim mieczem odbijając wszystkie ataki Tygrysa i od czasu do czasu również zadając cios. Ardias zaś prawie cały czas atakował spychając króla powoli do tyłu. Ich ruchy były tak szybkie, że ostrza rozmazywały się w powietrzu. Patrzyła z fascynacją na ten taniec śmierci. Po chwili zaczęła dostrzeać pewien schemat w ruchach każdego z wojowników. Król stawiał na silny jednorazowy atak i szerokie zamachy mieczem. Taka taktyka mogłaby się sprawdzić w walce z kilkoma przeciwnikami – pomyślała. Natomiast Ardias Wykonywał szybkie, krótkie cięcia mające na celu głównie zmęczenie przeciwnika. Wykorzystywał do tego masę zwodów i uników. Eliza zaczęła się zastanawiać w jaki sposób udało się jej go pokonać. No tak, zaskoczyłam go.. po prostu nie był przygotowany na to, że mogę coś umieć. Drugi raz na pewno nie uda mi się go podejść w ten sposób.
Ponownie skupiła uwagę na walczących. Coś się zmieniło, obydwoje wyglądali na coraz bardziej zmęczonych. Zmarszczyła brwi. Alistair ciągle się cofał. Zauważyła, że co krok król się odsłaniał a jednak Tygrys nie wykorzystywał szansy na zakończenie walki. Co on robi?- zastanawiała się. Lew wykonał nagły wypad do przodu, który powinien zostać łatwo sparowany. Zamiast tego dziewczyna ujrzała jak jeden z mieczy wypada Ardiasowi z ręki.
Podkłada się- pomyślała ze zdziwieniem gdy Tygrys upadł na kolana zdany na łaskę przeciwnika.
- Podłożyłeś się – powiedział z wyrzutem król podając rękę przyjacielowi i pomagając mu wstać.
- Wcale nie – odpowiedział Tygrys opierając dłonie o kolana i próbując złapać oddech.
- Wcale tak. Słuchaj jeśli mamy ćwiczyć to na serio. To, że dajesz mi wygrać w żaden sposób nie pomoże mi w bitwie a może jedynie zaszkodzić. Chciałem żebyś mi pomógł dopracować styl a nie żebyś podniósł moją samoocenę. Jasne?
- Oczywiście mój panie – odpowiedział Tygrys z uśmiechem wyraźnie ignorując królewską reprymendę. Alistair westchnął z rezygnacją.
Eliza weszła w końcu do Sali. Mężczyźni jak na komendę odwrócili się w jej stronę. Ardias uśmiechnął się ciepło a król skinął głową na powitanie.
- Więc czego się dzisiaj nauczę? – zapytała beztrosko starając się zignorować nagłą chęć przytulenia się do Ardiasa.
- W czasie twojego występu zauważyłem coś co może być kluczem do daru, który masz – król spojrzał na Tygrysa – Ardi mówił, że nie odkryłaś jeszcze swojego talentu...
- A... tak, to prawda. Prawdę powiedziawszy nie wiem nawet o co chodzi z tymi talentami...
- Nie mówiłeś jej? – zapytał król.
- Chyba coś mówiłem ale niezbyt szczegółowo – odparł Tygrys.
-Mhm... Więc zacznijmy od początku. Każdy w tym świecie ma odrobinę magicznej mocy. Jedni mają więcej, inni mniej, ale nie o to chodzi. Wykorzystanie tej mocy w określony sposób nazywamy Darem. Ardias może wydobyć z każdego każdą informację. Ja wiem kiedy ktoś mówi prawdę a kiedy kłamie.... – wyjaśniał król.
- Ale to nie są wasze jedyne Dary, prawda?- zapytała Eliza.
Mężczyźni wymienili spojrzenia jakby zastanawiając się skąd ona to wie i ile mogą jej powiedzieć.
- Masz rację...- powiedział ostrożnie Alistair – Można się nauczyć większej ilości Darów, to znaczy sposobów wykorzystania własnej mocy. Ale jeden dar posiada się, że tak powiem, od urodzenia i używa się go instynktownie.
- Rozumiem... chyyyyyba. Czyli każdy ma w sobie moc, która instynktownie wykorzystuje w jakiś sposób ale może się też nauczyć innych sposobów? Genialnie proste. A jak to zrobić?
- Tym się na razie nie będziemy zajmować. Takie rzeczy wymagają lat nauki. Teraz skupimy się na odkryciu twojego Daru i spróbujemy określić ile masz mocy. – Król poprowadził ją do paleniska. Właściwie był to gigantyczny kominek w rogu sali.
Alistair usiadł przed nim na klepisku a dziewczyna przycupnęła obok niego. Obejrzała się przez ramię i zobaczyła, że Ardias opiera się o ścianę i przygląda uważnie wszystkiemu co robiła. Zmieszała się lekko ale skupiła całą uwagę na królu.
-Dobrze. A teraz zamknij oczy i staraj się robić dokładnie to co powiem. Na początku usiądź tak żeby Ci było jak najwygodniej. Już? Teraz wsłuchaj się w trzask ognia i spróbuj oczyścić myśli. Odpręż się i myśl tylko o cieple ognia.
Posłusznie skupiła się na cichym odgłosie palącego się drewna. Ogień przyjemnie grzał jej skórę. Po chwili poczuła ogarniająca ją senność.
- Teraz wyobraź sobie ciepłe puste miejsce otoczone mgłą – wyszeptał Lew – To będzie twoje sanktuarium.
Przed jej oczami, w wyobraźni, ukazało się puste pole, lekko zamglone, ciągnące się aż po horyzont. Rozejrzała się, ale wszędzie był ten sam krajobraz.
- Teraz wyobraź sobie twój własny, prywatny skarbiec. Musi być duży by pomieścić wszystkie twoje wspomnienia, umiejętności i talenty...
Budynek, który pojawił się w jej umyśle przypominał raczej więzienie niż skarbiec. Był otoczony podwójnym drutem kolczastym, wszędzie były kamery. Niedaleko od niej zobaczyła wielką bramę, a przy niej stał olbrzymi... kot. Gdyby kazano jej określić jego rasę powiedziałaby, że maine coon. Miał rudą sierść i był wielkości dużego konia. Coś jednak było w nim dziwnego. Dopiero kiedy się zbliżyła zrozumiała co to takiego.
Kot wcale ni był rudy. Jego sierść składała się z płomieni. Zafascynowana podziwiała dłuższą chwilę jak jego futro mieni się różnymi odcieniami ognia. Kilka uderzeń serca później dostrzegła jego oczy. Bursztynowe – dokładnie takie same jak jej własne! Wpatrywał się w nią uważnie. Nagle poczuła ukłucie strachu. A jeśli mnie zaatakuje? Nie mam z nim szans przecież.
- Widzisz strażnika? Podejdź do niego pewnie, nie bój się. To ty rządzisz w tym miejscu. Musisz nadać mu imię...- szeptał król gdzieś w realnym świecie.
Spojrzała na wielkiego kota, który wpatrywał się w nią, przełknęła ślinę i ruszyła w jego kierunku.
Kot zrobił dokładnie to samo. No może nie do końca dokładnie. Wstał - bo dotąd siedział – przeciągnął się i łapa za łapą szedł w jej kierunku.
Stanęli naprzeciw siebie. Eliza po raz kolejny przełknęła ślinę.
-Witaj.... Kocie – powiedziała niepewnie.
- Miau – odpowiedział kot zupełnie kocim głosem.
- Więc... jesteś tu strażnikiem, tak? – zapytała zupełnie nie wiedząc co robić.
- Miau.- Przytaknął spokojnie kot.
- Ale wiesz, że to ja tu rządzę?
- Miau – znów przytaknął kot i znów usiadł.
- Jak to się dzieje, że twoja sierść się pali a ty się nie spalasz?
- Miau miau – wzruszył kocimi ramionami kot. Gadał dziad do obrazu.....- pomyślała.
- Mam ci nadać imię... więc jesteś kotem czy kotką?
Kot przewrócił tylko oczami i tym razem nie odpowiedział.
- A czy można z tobą porozmawiać tak, żebym zrozumiała co mówisz? – zapytała.
- Oczywiście, w końcu jestem dokładnie taki, jakiego mnie stworzyłaś- odpowiedział kot.
- To dlaczego przed chwilą nie mówiłeś?
- Bo dopiero teraz zachciałaś rozumieć co mówię – odrzekł cierpliwie strażnik.
- Aha... więc... tego... jak chciałbyś mieć na imię?
- Nadałaś mi imię już w chwili gdy po raz pierwszy mnie stworzyłaś. A stworzyłaś mnie już dawno temu.
- Niemożliwe. Przeciez widzę Cię pierwszy raz w życiu...
- Wcale nie. Chodź. Przypomnę ci.
Kamery śledziły pilnie każdy ich krok. Doszli do metalowych drzwi, które otworzyły się same zupełnie bezgłośnie. W środku panował półmrok. Wzdłuż niemożliwie długiego korytarza ( jak ten korytarz mieści się w tym budynku?!), w ścianach znajdowały się nisze a w nich zaś rzędami na półkach były poukładane szkatułki. Większe, mniejsze, różnokolorowe i przeróżnie zdobione.
Kot Zgarnął jedną z nich swoją wielką łapą i zaskakująco delikatnie podał jej pudełko.
- Otwórz – powiedział.
CDN.
***
Rozdział dłuuuuugi i dlatego podzieliłam go na dwie części. Nieubłaganie zbliżamy się do momentu kiedy będę pisać na bieżąco ( bo wszystko dotychczas miałam w pliku schomikowane) i dlatego rozdziały będą się ukazywać rzadziej :P
Pozdrawiam
Abisay
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro