Rozdział 33. Morderca
Ka BUM!! Remont skończony, mogę wrócić do pisania!! Zapraszam do lektury! ;)
***
Stoję pod drzewem i próbuje nadal uspokoić żołądek. Ciągle kręci mi się w głowie po tej zawrotnej szybkości.
W ciągu godziny pokonaliśmy dystans, który na piechotę zająłby nam cały dzień.
W ciągu godziny moje serce zatrzymywało się kilka razy, zwłaszcza na zakrętach, a żołądek robił dziwne ewolucje.
Oddycham głęboko i zaciągam się zapachem wilgotnych jesiennych liści.Już jest lepiej. Jeszcze chwilę i dojdę do siebie.
- Macie chorobę lokomocyjną? - pyta zdziwiona Eliza. Jeśli to, że chce mi się rzygać po niemożliwie szybkiej jeździe rydwanem nazywa się "choroba lokomocyjna" to tak, mam chorobę lokomocyjną.
Nie odpowiadam. Opieram się o drzewo i oddycham.
- Laura już dobrze? - Kotka jest autentycznie zmartwiona. Biedna Mysz pozbyła się całego śniadania, które rano zjadła. Ile bym dał, żeby kotka o mnie się tak martwiła...
Czuję jej drobną dłoń na ramieniu. Przechodzi mnie przyjemny dreszcz. Od razu zapominam o sensacjach żołądkowych.
- W porządku? - pyta.
- Tak - odpowiadam krótko i odwracam się do niej. Szybko cofa dłoń. Boi się? Raczej nie przepada za tą wersją mnie. Nie dziwię się jej w sumie. Kto by mógł polubić skrytobójcę...
A jednak jakaś część mnie chce, żeby polubiła. Bo gdyby to zrobiła mniej bym się bał, że mnie odrzuci gdy się dowie, że Czarny Tygrys to ja - Ardias. Co by zrobiła gdyby się dowiedziała w tej chwili? Nie mam pojęcia.
- Do obozu zostało nam jakieś pięć minut piechotą.... - mówię.
- Nie wsiądę już do tego choćby mnie mieli kołem łamać...! - przerywa mi Laura, związując popielato-blond włosy.
- Dobrze dobrze, pójdziemy piechotą... Ale nie możemy tu zostawić rydwanu przecież... - mówi kotka patrząc na zastygłe w bezruchu konie. Gdy tylko wysiadła z pojazdu te całkowicie znieruchomiały.
- To ty jedź a my pójdziemy obok.
Tak też robimy. Myślę gorączkowo bo nie mogę wejść do obozu jako Czarny Tygrys. Ta postać ma zostać anonimowa, im mniej osób cokolwiek o niej wie tym lepiej. Nie mogę się też przemienić przy dziewczynach. Agrh....
- Idźcie prosto tą ścieżką. Zaraz powinny się pojawić jakieś namioty.
- A Ty? Nie idziesz z nami? - pyta Eliza. No bo uwierzę, że się troszczy o zabójcę...
- Nie - odpowiadam - będę patrolował obrzeża obozu. Opowiedz królowi o Twierdzy. A i jeszcze jedno... - uśmiecham się i wskakuję na rydwan tuż obok dziewczyny. Patrzy na mnie niepewnie kiedy biorę jej rękę i całuję. Jej bursztynowe oczy są niesamowite, tyle w nich ciepła i spokoju a zarazem dzikości i ognia. Nigdy się na nie nie napatrzę.
Spogląda na mnie jak zahipnotyzowana i uroczo się rumieni. Zaraz. Rumieni się? Uśmiecham się szerzej. Więc jednak Czarny Tygrys nie jest jej obojętny.
- Lekcja druga Lizi. Nigdy nie trać czujności - całuję ją szybko w usta i odskakuję zanim spali mnie na popiół.
- Ty durny Dachowcu...! Ty... - jest piękna kiedy się złości. Śmieję się głośno, przeskakuję przez burtę rydwanu i kłaniam się jej nisko.
- Do zobaczenia, moja pani.
Odbiegam w las. Słyszę jak Eliza pomstuje ale nie mam już czasu słuchać. Kilkadziesiąt kroków dalej skręcam i biegnę do obozu.
- Myrkur, koniec zjednoczenia! - na mojej szyi pod ubraniem pojawia się medalion z czarnym, mieniącym się kamieniem. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nazywa się on Noc Kairu. Nie wiem czy to prawda, nie znam się. Kiedy nie chcę, żeby ktoś zobaczył Myrkura przemieniam go w ozdobę. Gdyby ktoś zobaczył ozdobę - mówię, że to pamiątka rodowa.
I tak kręci się koło kłamstw. Nienawidzę kłamać. Ironia, że mam profesję, która na każdym kroku tego ode mnie wymaga...
Obozowisko ciągnie się przez jakieś 3 kilometry wzdłuż Doliny Prądnika. Niełatwo ją znaleźć jeżeli nie wie się się dokładnie gdzie się zaczyna. Łatwo przegapić niepozorne wejście pomiędzy dwiema białymi skałami,których jest tu zatrzęsienie. Dnem doliny płynie niepozorna rzeczka Prądnik. Po ulewnym deszczu strumyczek potrafi się zamienić w rwącą rzekę wyrywającą drzewa z korzeniami.
Namiot Króla znajduje się mniej więcej w połowie doliny. Muszę zdążyć przed Elizą i Laurą. Po drodze nikt nie zatrzymuje Ardiasa - przyjaciela i doradcy króla. Ciekawe jak by mnie przyjęli, gdybym pokazał się jako Czarny Tygrys?
O tej postaci krążą już legendy. Mówią, że jest cichy jak wiatr i szybki jak błyskawice. Mówią, że zlewa się z cieniami i podróżuje przez ciemność. Mówią, że jest chodzącą śmiercią, albo jej zwiastunem. Podobno kto go zobaczy tego czeka rychły pogrzeb.
Mają ludzie fantazję. Tak na prawdę pojawiłem się jako Czarny Tygrys zaledwie parę razy. Na początku, gdy odkryłem możliwość połączenia z moim Wytworem, chciałem "zbawić świat", zrobić coś dobrego, walczyć ze złem - takie tam idealistyczne pierdoły. Byłem wtedy jeszcze kociakiem. Nie wpadłem na to, że ktoś będzie chciał wykorzystać mnie do swoich celów.
Byłem wtedy zastępcą kapitana. Raz czy dwa wspomniałem mu, że znam Czarnego Tygrysa. Potem stałem się "kontaktem", otrzymywałem zlecenia na rozprawienie się, z różnymi miejscowymi opryszkami. Zazwyczaj po prostu ich obezwładniałem i niepostrzeżenie odstawiałem do lochów.
Tym razem było inaczej.
Dostałem zlecenie na seryjnego mordercę i gwałciciela. Miałem go załatwić tak, żeby to wyglądało na wypadek. Dostałem szczegółowe informacje kiedy, którędy i dokąd będzie jechał, dokładny opis jego powozu, woźnicy a nawet koni. Nie mogło być żadnej pomyłki.
Zaczaiłem się na niego w lesie, na drzewie opodal zalewu Zakrzówek. Dawniej była tam kopalnia wapienia jednak została opuszczona i z biegiem lat powstało tam jezioro. Przepotężna dziura w ziemi otoczona skalnym urwiskiem i zalana do połowy wodą. Idealne miejsce na "nieszczęśliwy wypadek".
To miało być moje pierwsze zabójstwo. Nie przejmowałem się specjalnie, w końcu miałem się pozbyć przeskórwiela...
Powóz był czarny i zamknięty. Nie było widać czy w środku ktoś jest czy nie. Jechał niebezpiecznie blisko krawędzi urwiska. Wszystko się zgadzało z informacjami przekazanymi mi przez kapitana. Zeskoczyłem z drzewa tuż obok oniemiałego woźnicy i jednym ruchem zepchnąłem go na bezpieczną ziemię. Teraz wystarczyło szarpnąć lejcami w bok ale żal mi było koni. Kawałek dalej problem rozwiązał się sam ponieważ droga gwałtownie skręcała a na wprost było strome kilkudziesięciometrowe urwisko. Wypiąłem szybko konie z zaprzęgu i skierowałem je w bok a następnie sam zeskoczyłem z jadącego dalej powozu.
Obserwowałem jak spada i rozbija się na skałach.
Obserwowałem jak resztki wpadają do spokojnego jeziora.
Tego nikt nie miał prawa przeżyć.
Tydzień później dowiedziałem się, że tym powozem nie jechał żaden morderca ani gwałciciel. Jechał nim nieślubny syn żony kapitana. Dziesięciolatek...
Jakim trzeba być człowiekiem, żeby wydać wyrok śmierci na niewinne dziecko? I za co? Za to, że kobieta miała chwilę słabości kiedy jej mąż był kilka lat na wojnie? Jestem w stanie zrozumieć odesłanie do rodziny kobiety, która zdradziła ale nie potrafię wybaczyć czegoś takiego. Nie potrafię wybaczyć sobie, że to zrobiłem.
Kolejny tydzień później znaleziono martwego kapitana. Siedział przeszyty czarną strzałą przy swoim biurku, w swoim gabinecie, w swoim własnym domu. Przed nim leżał list, w którym wyznał co zrobił.
Kazałem mu go spisać jego własną krwią.
To był ostatni raz kiedy założyłem maskę Czarnego Tygrysa przed stu laty.
Dotarłem w końcu do namiotu Króla. Stał przed nim i rozmawiał z jakimś strażnikiem. Gdy mnie zauważył odprawił mężczyznę. Podszedł do mnie i uścisnął serdecznie. Nigdy nie powiedziałem mu kim jestem, ale myślę, że się domyśla.
Akceptuje mnie pomimo wszystko.
- Już myślałem, że cię wilki zjadły - mówi ze śmiechem Lew. Uśmiech nie sięga jednak jego oczu. Jest zmęczony i zmartwiony. Tak samo jak ja.
- Zmyliłem drogę w nocy - kłamię. Znowu kłamię. Cholernie źle się z tym czuję.
Alistair patrzy na mnie przez chwilę jakby czytał mi w myślach. Może to robi, w końcu wyczuwa prawdę i fałsz... Eh co ze mnie za przyjaciel...
- Co z Elizą? - pyta dalej przyglądając się mi uważnie.
- Wysłałem po nią i po Laurę Czarnucha. Niedługo powinny tu być - przynajmniej teraz mogę powiedzieć prawdę. Władca kiwa głową. Nie pyta czemu skłamałem przed chwilą. Teraz mam niemal pewność, że wie.
W obozowisku słychać poruszenie. Żołnierze krzyczą, pokazują palcami, wzdychają z zachwytem lub łapią za miecze. Środkiem doliny powoli jedzie lśniący metalowy rydwan zaprzężony w dwa ogromne metalowe konie. Ich oczy płoną błękitem a kopyta krzeszą iskry na żwirowej ścieżce. W powozie stoi dumnie wyprostowana Eliza. Jej ognisto-kasztanowe włosy falują delikatnie na wietrze a bursztynowe oczy przeczesują uważnie tłum. Wygląda jak bogini wojny i zniszczenia, która szuka pretekstu by spalić świat. Bogowie, jest taka piękna...
Za nią stoi Laura, lekko skulona, widać że nie lubi być w centrum uwagi. W pewnym momencie szepcze coś kotce na ucho po czym zeskakuje z rydwanu i znika wśród ludzi.
W końcu Eliza mnie dostrzega. Patrzy już tylko na mnie. Czuję uścisk w klatce piersiowej. Kocham ją. Wiem to od dawna ale teraz coś się zmieniło. Wcześniej chciałem ukryć przed nią moją przeszłość, to kim jestem, moje drugie oblicze. Teraz... Chce, żeby pokochała mnie całego, takiego jakim jestem. Muszę zrobić wszystko, żeby przynajmniej polubiła Czarnucha, wtedy będzie istniał cień szansy, że mnie nie odrzuci gdy się dowie prawdy...
Dziewczyna podjeżdża pod sam namiot i zeskakuje na ziemię. Konie momentalnie zastygają w bezruchu. Podchodzi do mnie i bez słowa obejmuje. Przytulam ją mocno. Nie wyobrażam już sobie życia bez niej.
- Bałam się o ciebie - szepce mi do ucha.
Stoimy tak dłuższą chwilę. Wokół panuje zgiełk, wszyscy chcą się przyjrzeć dziwnemu pojazdowi. Król dyskretnie znika w swoim namiocie.
- Już dobrze. Jesteśmy razem. Teraz już wszystko będzie dobrze.
***
I jak wam się podoba?
Pozdrawiam moich stałych i nowych czytelników ;)
Dziękuję za wszystkie gwiazdeczki i komentarze ;)
A teraz mały dodatek.
Oto Kamień osadzony w broszce Elizy:
A tu "pamiątka rodowa" Ardiasa:
Zapraszam do komentowania i gwiazdkowania!
Pozdrawiam
Abisay
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro