Część 6
Zraniłem go to fakt. Ale mnie to już nie obchodziło. Oni mnie zranili pierwsi. Byli moimi pierwszymi w życiu przyjaciółmi. No, a przynajmniej tak myślałem.
Po jakimś czasie takich rozmyślań zasnąłem.
Obudziłem się o świcie. Wstałem i przypomniałem sobie mój pierwszy poranek tutaj. I zastanowiło mnie, że obudziłem się w ubraniu, a poszedłem spać w piżamie. Ale postanowiłem nie zawracać sobie tym głowy.
Podszedłem do szafy i ją otworzyłem. Były tam same "stare" ubrania. "Stare" w sensie, że nie z XXI wieku, tylko bardziej ze średniowiecza. Zresztą chyba w nim byłem.
Wybrałem materiałowe spodnie, koszulę i ciemnoszary płaszcz z kapturem. Wyszedłem z pokoju i zbiegłem po schodach. Wyszedłem na dwór i rozejrzałem się po dziedzińcu. Było tam strasznie mało osób. Postanowiłem się przejść. I szczerze mówiąc, to był błąd.
Szedłem tak sobie, aż w końcu napotkałem wielki łuk. A to co było za nim wcale mnie nie ucieszyło.
Stali tam sobie moi "ukochani przyjaciele" i rozmawiali z jakąś dziewczyną. Pierwszy raz widziałem Haldira tak wygadanego. Niestety, Ligolis w pewnym momencie mnie zauważył. Nie starał się nawet do mnie podejść. Tylko mina mu zrzedła, w oczach pojawił się smutek i patrzył się strasznie smutnym wzrokiem. Również patrzyłem się na niego, ale starałem się ukryć mój smutek. Moja mina wyrażała bardziej złość. Patrzyliśmy tak na siebie przez jakiś czas. Nie mogłem już tego znieść, więc kiedy Haldir i ta dziewczyna odwrócili się w moją stronę, uciekłem. Pobiegłem w bok.
Biegłem, aż w końcu zwolniłem. I znowu się zasmuciłem. "Głupi spacer - pomyślałem." W oczach pojawiły mi się łzy.
Nagle usłyszałem jakieś głosy. Znajome głosy. Od razu się uśmiechnąłem. Poszedłem w kierunku źródła tych krzyków. Skręciłem i zobaczyłem bliźniaków kłócących się o nie wiem co. Zbliżyłem się do nich i zapytałem o co chodzi. Przerwali kłótnię i spojrzeli na mnie. I znowu, tak jak przy naszym pierwszym spotkaniu, zaczęli krzyczeć.
- Obcozamkowiec! Obcozamkowiec! - wrzeszczeli.
Zasłoniłem sobie uszy dłońmi.
- Och, przestańcie! Proszę! - zaśmiałem się. Humor o wiele mi się poprawił.
Bliźniacy natomiast znów zaczęli krzyczeć jeszcze głośniej i biegać wokół mnie.
- Przestańcie! - tym razem wrzasnąłem. Poskutkowało. Natychmiast przestali i wyszczerzyli się do mnie.
A potem znowu zaczęli krzyczeć.
- Bo on mówi, że te drzwi są brzydkie! - ryknęli razem.
Aż się wzdrygnąłem.
- Zaraz, zaraz, zaraz! - każde z tych słów krzyczałem coraz głośniej. Bliźniacy zatrzymali się i uciszyli.
- Co? - zapytali jednocześnie.
- Jakie drzwi? Co, który uważa? - byłem zdezorientowany.
Niestety bracia znowu zaczęli mówić razem, lecz co innego.
- Stop! - wrzasnąłem. - Nie naraz! Pojedynczo!
Bliźniacy już po raz któryś przystanęli. I w końcu zaczął mówić tylko jeden. Nie wiedziałem czy Mark czy Clark, bo ich nie odróżniałem.
- Bo on twierdzi, że tamte drzwi są brzydkie!
Ale zaraz jego brat się wtrącił.
- A wcale, że nie! To ty tak uważasz - oburzył się.
- Nieprawda!
- Kłamiesz!
I znowu zaczęli się kłócić. Nie wytrzymałem.
- Zamknijcie się wreszcie, ogłuchnąć można! - wrzasnąłem tak głośno, że różne istoty przechadzające się obok, wzdrygnęły się i popatrzyły na mnie niektóre ze zdziwieniem, a niektóre z oburzeniem. I niestety czułem, że ktoś jeszcze.
Bliźniacy również spojrzeli na mnie ze zdziwieniem mieszającym się z oburzeniem.
- No co? - zapytali na co nie zwróciłem uwagi.
- Czyli, że on uważa, że te drzwi są brzydkie, tak? - zwróciłem się do Clarka (albo Marka).
Jego brat chciał coś wtrącić, ale powstrzymałem go ruchem ręki.
- Tak.
- A ty twierdzisz, że on uważa, że te drzwi są brzydkie, tak?- tym razem zapytałem Marka (lub Clarka).
- Tak.
- Co z was za idioci! Toż to oznacza, że oboje uważacie, że te drzwi są ładne! I przestańcie się wreszcie kłócić! - wybuchnąłem (chociaż nawet nie wiedziałem o jakie drzwi chodzi).
Mark i Clark spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami. A ja spojrzałem lekko za siebie i zobaczyłem Ligolisa opartego o kolumnę i uśmiechającego się. "Uch, ciekawe co go tak śmieszy - pomyślałem."
- Brawo - usłyszałem za sobą. - Jeszcze chyba nikomu nie udało się uspokoić naszych ukochanych bliźniaków.
Obejrzałem się i zobaczyłem Ozzy'ego uśmiechającego się tak samo jak Ligolis. To już zrozumiałem co go tak śmieszyło.
- Serio?
- No serio - blondyn uśmiechnął się ponownie. Później przyjął zdziwiony i zaciekawiony zarazem wyraz twarzy. - Co on się tak na ciebie patrzy?
Nie musiałem się odwracać i tak wiedziałem o kogo chodzi.
- Nie wiem, ale wiem co innego. Nie chcę go widzieć - powiedziałem i zacząłem iść.
- Co? Czemu? - zdziwił się Ozzy. - I gdzie ty właściwie idziesz?
Zatrzymałem się. Blondyn o mało co na mnie wpadł.
- Właściwie to nie wiem - i znowu zacząłem iść. Ozzy ruszył za mną zdezorientowany.
- Byle jak najdalej od niego.
- Od kogo?
- Od Ligolisa - syknąłem.
- Cz-Czemu? Co się stało? Wczoraj chyba jeszcze go lubiłeś.
- Wczoraj rano. Ale to się zmieniło.
- Niby czemu?
Odwróciłem się tak gwałtownie, że Ozzy tym razem na mnie wpadł.
- Bo oni coś przede mną ukrywają. I nie chcą powiedzieć co - syknąłem tak ostro, że aż mój przyjaciel się cofnął. A ja znów ruszyłem dalej.
- Ale nie sądzisz, że to jest za mały powód?
- Nie.
- Ale czy to jest takie strasznie złe?
- Tak.
- Oookeeej. Czyli, że oni coś przed tobą ukrywają i za to go nie lubisz, tak?
- Ich! Możemy już zakończyć ten temat?
- Dobra, dobra. Skoro to cię tak wkurza.
- Tak.
Potem szliśmy już w milczeniu. Ale niestety nie wiedziałem gdzie. W pewnym momencie zatrzymałem się odwróciłem do Ozzy'ego. On również przystanął.
- Hej, Ozzy.
- Hm?
- Wiesz, gdzie jesteśmy? Na twarzy blondyna pojawiło się lekkie przerażenie. Rozejrzał się.
- N-Nie. A ty?
- Ja też nie - zaśmiałem się. - To co? Czeka nas ciekawa przygoda, tak?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro