Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 4

     Mniej więcej po południu, kiedy wyjechaliśmy zza zakrętu, ujrzeliśmy zamek. Był wielki, szary ze strzelistymi czterema wieżami. Kiedy podjechaliśmy bliżej zobaczyłem go dokładniej. Miał wielki drewniany most zwodzony i fosę. Przejechaliśmy po nim i przekroczyliśmy równie wielką i szarą bramę. Zamek miał obszerny dziedziniec. Na jego końcu była stajnia. Wjechaliśmy do niej i oddaliśmy konie chłopcu stajennemu. Zaintrygował mnie ten widok.

Następnie Ligolis powiedział, żebym tu na nich zaczekał. Odchodząc dodał, że mogę sobie pochodzić po dziedzińcu, ale żebym się za bardzo nie oddalał.

Stałem tak trochę, a później obejrzałem się jeszcze raz na chłopca stajennego i wyszedłem na zewnątrz. Po dziedzińcu chodziło bardzo wielu ludzi. A dokładniej to bardzo wiele dziwnych istot. Już wcześniej, po spotkaniu z potworem, wiedziałem, że nie jestem w swoim świecie. I nastawiłem się na różne dziwne istoty. I te lepsze od monstrum, i te (niestety) gorsze.

I teraz je ujrzałem. Po dziedzińcu chodziły różne krasnoludy, wielkoludy, jacyś starcy z laskami, skrzaty i jeszcze inne, najróżniejsze stworzenia, których nie ma co tu opisywać, bo było ich za dużo. Na szczęście tych gorszych od kałamarnicy nie było.

Kiedy tak się przyglądałem tym różnych stworzeniom, ujrzałem dziewczynę. Tak, dziewczynę. Miała piękne ciemnobrązowe włosy do ramion i piękną, długą ciemnofioletową suknię. Gdy się odwróciła w moją stronę zobaczyłem (w głębi duszy mnie to zdziwiło, bo odległość była całkiem duża) jej przepiękne jasnozielone oczy i idealne rysy twarzy. Była po prostu ideałem. Stałem jak zahipnotyzowany. Ona również się na mnie patrzyła. Uśmiechnęła się delikatnie. Potem lekkim krokiem zbliżyła się do mnie. Serce zabiło mi mocniej. I wtedy to sobie uświadomiłem. Tak, zakochałem się. I w tej pięknej jak wschód słońca dziewczynie i w tym lepszym świecie. To wszystko sprawiło, że mimowolnie się uśmiechnąłem. W tym samym czasie dziewczyna była już przy mnie.

- Jak się nazywasz? - spytała.

- Leo - odpowiedziałem. - A ty?

- Ja jestem Rose. Dla przyjaciół Rossy. Kim jesteś?

Zdziwiło mnie to pytanie. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć. Czy chodziło jej o to jakim stworzeniem jestem? Czy może o coś innego?

Chyba to zauważyła, bo sprostowała.

- Jesteś stąd?

- Nie.

- To co tu robisz?

- Szczerze, to nie wiem. Nawet nie wiem dokładnie jak tu trafiłem - i opowiedziałem jej całą historię jak się tu znalazłem. Kiedy skończyłem powiedziała.

- Od początku domyślałam się, że przybyłeś tu razem z Ligolisem i Haldirem. Oni tu przyprowadzają dużo takich jak ty - uśmiechnęła się.

Uznałem to za miłą uwagę. Nagle, kątem oka, dostrzegłem zbliżających się trzech kolesi. Byli bardzo umięśnieni.

Rossy też musiała ich ujrzeć, bo powiedziała:

- O nie. To Turug. Ciągle mnie zaczepia. Nie wiem o co mu chodzi. Uważaj na niego. Jest bardzo silny.

Kiwnąłem głową. Turug i jego dwaj kumple zbliżali się powoli. Kiedy się już zbliżyli ich przywódca zwrócił się do Rose.

- Czemu zadajesz się z takimi... - tu spojrzał na mnie pogardliwie i równie pogardliwie dokończył. - Wyrzutkami społeczeństwa.

- On nie jest żadnym wyrzutkiem społeczeństwa! - krzyknęła oburzona. - Ty sam nim jesteś! Czemu wszystkich nowych tak nazywasz!?

- Bo mi się tak chce. A teraz znikaj. Chciałbym się zapoznać z twoim nowym znajomym - ostatnie zdanie wypowiedział z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, a jego kompani również przybrali takowy wyraz twarzy co mi przypomniało Koniczynę i moją klasę.

Rossy spojrzała na niego z nienawiścią wypisaną na twarzy, następnie rzuciła mi przepraszające spojrzenie, po czym odeszła gniewnym krokiem. Kiedy już się oddaliła, Turug nachylił się do mnie i powiedział:

- Trzymaj się od niej z daleka, jasne? Ona jest moja - po czym głośno powiedział. - Idziemy! - i odeszli.

Jeszcze długo za nimi patrzyłem i rozmyślałem nad tym, że jeszcze przed dwoma minutami wszystko się tak dobrze układało. Jednak nie miałem za dużo czasu na użalanie się nad sobą, bo wrócili bracia.

Popatrzyli się w tę samą stronę co ja, po czym Ligolis zapytał:

- Na co tak patrzysz?

Pokręciłem głową.

- Na nic.

Młodszy z braci przyglądał mi się przez chwilę badawczo, a następnie powiedział:

- To chodźmy.

Zaprowadzili mnie, po krętych schodach, do obszernej komnaty. Meble w niej były staroświeckie. Miała wielkie okno wychodzące na dziedziniec. Spojrzałem pytająco na Ligolisa.

- Będziesz tu mieszkał dopóki... - tu urwał, jakby zmieszany.

- Dopóki co?

- Musimy już iść, ale wkrótce cię odwiedzimy - Ligolis udał, że tego nie słyszał, co mnie bardzo zdziwiło.

Kiedy za braćmi zamknęły się drzwi, usłyszałem jeszcze urywek ich rozmowy.

- Jeszcze trochę i by się dowiedział przez ten twój niewyparzony język - wyrzucał bratu Haldir.

- No co? Nie moja wina...

Dalszej części rozmowy już nie usłyszałem. Usiadłem na wielkiej, bordowej i eleganckiej kanapie. Rozmyślałem nad tym co oni przede mną ukrywają. W końcu wstałem i podszedłem do okna. Na dole zobaczyłem Rossy. Rozejrzałem się, ale nigdzie nie zauważyłem Turuga. Postanowiłem więc zejść na dół. Przecież bracia nie zabronili mi stąd wychodzić, prawda? Zresztą miałem nadzieję, że chcą, żebym ciągle tu był, bo miałem ochotę zrobić coś wbrew ich woli. Taka potrzeba zrodziła się we mnie przez to, że coś przede mną ukrywają.

Wybiegłem z pokoju i zbiegłem po krętych schodach, aż mi się w głowie zakręciło. Wybiegłem, trochę jak pijany, na dziedziniec. Rozglądałem się na wszystkie strony, ale nie zobaczyłem Rossy. Za to zobaczyłem kogo innego...

I to na szczęście nie Turuga. To byli dwaj bliźniacy, którzy się o coś sprzeczali. Podszedłem do nich i zapytałem o co chodzi.

Natychmiast przerwali kłótnię i obaj stanęli jak wryci. Nastąpiła chwila ciszy. Zastanawiałem się co we mnie jest takiego dziwnego. Aż tu nagle obaj zaczęli tak wrzeszczeć, że aż mnie uszy rozbolały.

- Obcozamkowiec, obcozamkowiec! - przekrzykiwali siebie nawzajem.

- Przestańcie tak wrzeszczeć, niedołęgi - usłyszałem czyjś głos. - To, że ktoś nie jest stąd to wcale nie znaczy, że jest straszny.

Bliźniacy natychmiast się uspokoili. Spojrzałem w kierunku, z którego dobiegał głosu. Jego właścicielem okazał się młody chłopak mniej więcej w moim wieku. Miał blond włosy błękitne oczy i jasną cerę.

- Przepraszam za nich - chłopak się uśmiechnął. - Wiecznie się kłócą i boją wszystkich nowych, którzy tu przyjeżdżają - wyjaśnił.

Bliźniacy spojrzeli na niego z wyrzutem.

- Wcale, że nie! - wykrzyknęli chórem.

Chłopak wcale się nie przejął tym aktem oburzenia. Powiedział tylko:

- To udowodnicie mi to przy następnym przypadku - potem zwrócił się do mnie i wyciągnął rękę. - Nazywam się Ozzy. A ty?

- Leo. Możesz mi powiedzieć co to za miejsce?

- Tak dokładnie to to jest zamek Whitemount.

- I ty na pewno w nim nie mieszkasz - wtrącił jeden z bliźniaków.

- A ty na pewno chcesz dostać ode mnie w łeb - skomentował Ozzy. To tamtego uciszyło.

- A gdzie leży ten zamek? - zapytałem.

Mój nowy kolega już otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

- Ozzy, a ty gdzie się znowu szwendasz? - zagrzmiał basowy głos tuż za moimi plecami. Aż drgnąłem. Obróciłem się i ujrzałem wysokiego, barczystego chłopaka, prawie mężczyznę. Był brunetem i miał piwne oczy.

- Wcale się nie szwendam - obruszył się Ozzy. Chłopak potrząsnął głową.

- Nie obchodzi mnie czy się szwendasz, tylko gdzie.

- A nie widać? - odparł z irytacją mój jasnowłosy kolega.

Chłopak uniósł jedną brew.

- Tylko mi nie mów, że byłeś tu przez cały czas.

Ozzy potrząsnął zrezygnowany głową.

- Brandon, daj spokój. Załamujesz mnie.

- Ja tylko chcę wiedzieć gdzie się szwendasz.

Ozzy już otworzył usta, żeby znów zaprotestować, ale pod ostrym spojrzeniem Brandona szybko je zamknął. Zwrócił się natomiast do mnie.

- Poznaj mojego brata, Brandona.

Brunet wyciągnął do mnie rękę, a jego brat zwrócił się teraz do niego.

- To mój nowy kolega, Leo.

Uścisnąłem dłoń Brandonowi i od razu skrzywiłem się z bólu. Miał uścisk siłacza.

- Witam cię w naszym zamku, Leo - przywitał mnie. - A ty, szwendaczu, masz być za godzinę w domu - to było już do brata. Skończywszy to mówić odwrócił się na pięcie i poszedł.

Ozzy się skrzywił.

- Czasami mam wrażenie, że z nim nie wytrzymam - wyznał.

- Ile on w ogóle ma lat? - zapytałem.

- Jest o trzy lata starszy od Ozzy'ego - odpowiedział jeden z bliźniaków, co mi przypomniało o ich istnieniu.

Spojrzałem na niego.

- Och, tak? Dziękuję bardzo za odpowiedź - powiedziałem z irytacją, która mnie zdziwiła. - A może ktoś mi łaskawie powie ile lat ma Ozzy?

- Trzynaście - oznajmił sam blondyn.

- Okej. To teraz może ktoś mi powie jak oni się nazywają?

- Ach, no tak - wyszczerzył się Ozzy. - Poznaj Marka i Clarka - rzekł oficjalnie, wskazując wyciągniętą dłonią na bliźniaków. Tym razem oni się wyszczerzyli. Coś mi się wydawało, że świetnie się bawią.

- Witamy! - wykrzyknęli równocześnie.

- No, skoro mam jeszcze godzinę, to możesz poznać naszą paczkę - oznajmił brat Brandona.

- Taaak!! - wykrzyknęli chórem bliźniacy.

Uniosłem pytająco brwi.

- Zaraz zobaczysz - odpowiedział na moje nieme pytanie Ozzy. Poprowadził mnie wzdłuż dziedzińca. W połowie skręcił. Szliśmy teraz wąską uliczką, a bliźniacy podążali cicho za nami. Znowu w połowie, zatrzymał się i rozejrzał, jakby czegoś szukając. Po chwili podszedł jeszcze kawałek i otworzył drzwi po naszej lewej stronie. Za nimi znajdowało się małe, ciemne pomieszczenie. W środku zauważyłem rysy kilku postaci.

Ozzy zmrużył oczy.

- A lampy zapalić to nie łaska? - zapytał z irytacją.

- Nie! - wykrzyknęły trzy osoby chórem. W ciemności zauważyłem, że się uśmiechnęły. Ozzy, mamrocząc coś pod nosem, podszedł do stolika, wziął z niego lampę oliwną i ją zapalił. Potem się wyszczerzył.

- Szukałem was - tej wypowiedzi towarzyszył wybuch śmiechu.

- Mark, Clark, zamknijcie, proszę, drzwi - poprosił blondyn. Bliźniacy posłusznie wykonali polecenie, po czym rozgościli się na podłodze obok tajemniczej (dla mnie) trójki.

Ozzy postawił lampę na stole i zwrócił się do mnie.

- Leo, poznaj, proszę, moich przyjaciół. To jest Oliver - Oliver był szczupłym chłopakiem o jasnej cerze, blond włosach i ciemnoniebieskich oczach. - To Allan - Allan był niskim i nieco pulchnym chłopakiem o ciemnych, rudych włosach i ciemnozielonych oczach. - A to Ross - Ross za to miał jasne, białe włosy i jasnoniebieskie oczy.

- Ross? - powtórzyłem. - Ross? To brzmi podobnie do Rose.

Ross zachichotał.

- Tak. Bo to prawie to samo imię. Ale musisz przyznać, że brzmi to co najmniej śmiesznie.

Skinąłem głową z uśmiechem.

- Ross ma siostrę o tym imieniu - Ozzy przechylił głowę. - Sądząc po twojej reakcji na jego imię, to pewnie już ją poznałeś.

Ponownie skinąłem głową z uśmiechem.

Brat Brandona zwrócił się teraz do trójki moich nowo poznanych znajomych.

- Poznajcie nowego członka naszej paczki, Leo!

Zszokowałem się. Natomiast reszta zaczęła wznosić okrzyki i wiwaty na moją cześć, jakby właśnie ukoronowano mnie na króla, i krzyczeć do mnie różne powitania. Kiedy to wszystko już ucichło zwróciłem się do Ozzy'ego.

- "Nowego członka naszej paczki"? - powtórzyłem. - Serio?

- Jasne - odpowiedział mi adresat. - Noo, chyba, że nie chcesz.

Od razu zacząłem zaprzeczać:

- Nie, nie, oczywiście, że nie! T-To znaczy tak! W sensie, że chcę! - plątałem się. - Po prostu się zdziwiłem. Dzięki.

Ozzy, już po raz kolejny tego dnia, się wyszczerzył, tym razem do mnie.

- Nie ma za co! Przyda nam się tu kolejny elf!  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro