Część 3
Po pół godzinie, lub całej, bracia się obudzili, niemal równocześnie. Od razu, oczywiście, zwróciło ich uwagę to, że siedzę na ziemi trzęsąc się i obejmując rękami, jakby mi było zimno. Ligolis podszedł do mnie, Haldir jak zwykle trzymał się z tyłu.
- Co się stało? -zapytał.
Trzęsącym się z emocji głosem, opowiedziałem im o zdarzeniach, które miały miejsce nad jeziorem. Haldir pozostał niewzruszony (a przynajmniej tego nie okazywał), a Ligolis pokiwał z namysłem głową.
- Następnym razem powiedz, zanim gdzieś pójdziesz - powiedział tylko, ku mojemu zdziwieniu. Wstał i skinął głową Haldirowi po czym oboje zabrali się do składania obozowiska. Na śniadanie zjedliśmy kilka sucharów i popiliśmy zimną wodą z manierki. Potem spakowaliśmy już wszystko i wsiedliśmy na konie. Jechaliśmy obok miejsca gdzie zaatakował mnie potwór. Znowu usłyszałem śpiew syren i przez chwilę walczyłem z pokusą pójścia tam znowu. Ale wspomnienie okropnego potwora z wieloma mackami skutecznie odpędziło chęć ujrzenia syren.
Przyspieszyłem trochę. Bracia spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Mówiłeś, że nigdy nie jeździłeś szybciej - odezwał się Ligolis.
Spojrzałem na niego obojętnie.
- Bo nie jeździłem.
Bracia wymienili porozumiewawcze spojrzenia i również przyspieszyli. Haldir został bardziej z tyłu, natomiast jego brat wyprzedził mnie trochę.
- Masz rodzeństwo? - zapytał.
- Mam.
- Brata czy siostrę?
- Siostrę.
- Starszą czy młodszą?
- Młodszą.
- O ile?
- O pięć lat. Powiesz mi po co ci ta wiedza?
Ligolis westchnął.
- Wiesz, ja jestem młodszym bratem.
Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Młodszym?
Teraz, z kolei, obejrzałem się na Haldira, który skinął głową. Spojrzałem znowu na jego brata.
- Młodszym? - powtórzyłem.
- Tak, młodszym - Ligolis odwrócił się w siodle. - A co, myślałeś, że starszym?
Pokiwałem głową, nadal zdziwiony.
Mój rozmówca odwrócił się do przodu.
- Wiesz, prawie wszyscy tak myślą. No, ale pozory mylą - tu spojrzał na mnie.
- On jest po prostu bardziej gadatliwy - wtrącił kąśliwie Haldir.
Ligolis spojrzał na niego z ukosa.
- Tak samo jak ty - odparował.
Dalej jechaliśmy już w milczeniu, a ja próbowałem ułożyć myśli. Postój również przebiegł bez zbędnych rozmów. Następne także. Dopiero pod wieczór, w obozowisku, zaczęliśmy rozmawiać.
Ja i Ligolis usiedliśmy na trawie popijając gorącą herbatę z ogniska, natomiast Haldir wziął łuk i poszedł do lasu. Długo patrzyłem w ślad za nim.
- On mi nie ufa - stwierdziłem.
Ligolis spojrzał na mnie.
- Wiesz, on po prostu nie ufa obcym. Ja niemal zawsze im ufam - tu się skrzywił. - I czasami to właśnie Haldir ratuje mnie z opresji - westchnął. - No, ale wiesz. Z tych osób, które spotykamy, a zresztą rzadko się to zdarza - mniej więcej połowa jest dobra, a połowa zła. Więc dobrze, że Haldir im nie ufa, a ja tak.
Przerwał na moment. Potem kontynuował.
- Haldir zawsze prosi swojego konia, żeby go ostrzegał jak obcy zacznie coś robić, lub będzie chciał gdzieś pójść - spojrzał na mnie.
- Tym razem też zarżał - odpowiedziałem nie zwracając uwagi na sarkastyczny ton jego głosu. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- Zarżał?
Pokiwałem głową.
- Tak. Zarżał, ale cicho.
Tym razem to Ligolis pokiwał głową.
- Tak. Bo koń cię lubi. Uważa tak samo jak ja. Ale będzie się słuchał Haldira. Chociaż, będzie go przekonywał, że z twojej strony nic nam nie grozi. Jeśli to prawda - spojrzał na mnie z ukosa.
Zaśmiałem się.
- Noo, raczej. Ale czy on kiedyś mi uwierzy? - pokręciłem głową zrezygnowany.
- Tak. Będzie się do ciebie przekonywał, bo jego koń tak uważa - zaczął się podnosić. - Daj mu trochę czasu - dodał stojąc.
Następnie oddalił się, a ja dopiłem herbatę rozmyślając nad jego słowami. Po jakichś pięciu minutach wrócił Haldir. Przyniósł jakieś zielsko. Ligolis zrobił z nich strawę. Kiedy ją zjedliśmy, położyliśmy się spać.
Rano wstaliśmy wszyscy razem. Na śniadanie było to samo co wczoraj. Ale ten dzień różnił się od poprzednich. O wiele.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro