may the 7th: why are you like this?
may the 7th: why are you like this?
Hannah zajmowała miejsce w ławce na lekcji angielskiego pomiędzy swoimi dwoma przyjaciółkami. Podobnie jak one, była ubrana w białą koszulę i czarną spódniczkę, przez co miała ochotę jedynie przeklinać pod nosem. Przez okno przebijały się intensywne promienie majowego słońca ogrzewając tym samym całą salę. Teraz naprawdę żałowała, że zgodziły się rozdawać dyplomy z międzyszkolnej olimpiady matematycznej dla pierwszoklasistów w zamian za jakieś żałosne punkty do zachowania. O wiele bardziej wolałaby być jak reszta uczniów w cienkich koszulkach z krótkim rękawem.
Od kilku minut jej dyskomfort sięgał jeszcze wyżej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Otrzymała bowiem od Hendersona wiadomość, w której prosił, by przyszła do Ruby's. Potem dopisał, że to bardzo pilne, jednakże ona nie mogła nic zrobić. Lekcja trwała dopiero od piętnastu minut, nie mogła tak po prostu wyjść z plecakiem "do toalety". Nauczycielka nawet ich tam nie wypuszczała. Przez to, jak martwiła się o Caspiana czas zdawał się lecieć jeszcze wolniej.
— Han — zaczęła Ellie, zaniepokojona stanem przyjaciółki — wszystko okej?
Vee także skierowała spojrzenie w jej stronę. Ono także wyrażało troskę. Hudson oparła dłoń na jej ramieniu i krótko je pogładziła.
— Za duszno Ci? — spytała.
— To też. . . — odparła Smith, wypuszczając ustami powietrze. — Ale, tak jakby muszę jak najszybciej stąd wyjść, ale nie mam jak. . . — Spojrzała wrogo na blondynkę w podeszłym wieku zapisującą coś na tablicy i pokręciła głową z pogardą. — Błagam Ellie, powiedz Jae, że jak ta baba przyjedzie umierająca do szpitala, jak już tam będzie pracował, to żeby jej nie ratował.
— Właśnie, niech jeszcze jej poda za dużo leku, czy coś — dodała Vee. — Za niewypuszczanie do toalety, kiedy to potrzebne babsztyl powinien zdechnąć.
— To swoją drogą. . . — przytaknęła Colins. — Ale dlaczego musisz wyjść?
Nie mając już ochoty mówić przez upał panujący w sali tylko chwyciła za materiał wiskozowej koszuli i poruszyła nim lekko w przód i w tył, zapewniając sobie wentylację, a drugą ręką sięgnęła telefon z plecaka. Odblokowała go szybko i weszła w konwersację z Caspianem. Wzrok obu z dziewczyn powędrował w stronę wyświetlacza w celu przeczytania wiadomości.
— Jasna cholera. . . — skomentowała Hudson po odczytaniu tekstu. — Jak myślisz, o co może chodzić?
— Właśnie to jest najlepsze, nie mam żadnego pomysłu. . . — westchnęła, przeczesując swoje włosy i zgarniając gumkę z prawego nadgarstka, by je związać.
— No właśnie, co ważnego może mieć miejsce w Ruby's? — Veronica zmarszczyła brwi.
Elena od kilkudziesięciu sekund rozglądała się intensywnie po klasie, jakby szukając czegoś wzrokiem. Obie z blondynek spojrzały najpierw na nią, potem na siebie, a potem znowu na nią.
— Skoro to coś ważnego, nie ma się co zastanawiać, dlaczego w Ruby's. . . — skwitowała po chwili. — Musimy Cię stąd wydostać.
— Masz jakikolwiek pomysł? — Smith uniosła brwi.
Na chwilę znów zapanowała cisza. Jednak nie na długo, Colins po upływie kilkunastu sekund wyszczerzyła się zadowolona z siebie i spojrzała z powrotem na Han i Ronnie.
— Kiki, idziesz wyrzucić coś do śmietnika, pod biurkiem tej prukwy udajesz, że mdlejesz, a jak cała uwaga skupia się na Tobie, Han zwiewa przez okno. Uwierzcie, zadziała.
—
Plan Colins rzeczywiście zadziałał. Kiedy tylko Vee użyła swoich umiejętności aktorskich, by udać zasłabnięcie tuż pod nosem nauczycielki uwaga każdego skupiła się na niej. Jedynie Elena upewniała się, że Han sprawnie opuści salę w całym tym zamieszaniu przez okno. Kiedy tylko Smith była już poza zasięgiem okna, idąc wgłąb parkingu tak szybko, na ile mogła sobie tylko pozwolić w butach na korku Colins nachyliła się do Vee i trąciła nią lekko ze słowami "Vee? Wstawaj!" żeby dać jej znać, że plan zadziałał. Ta po kilkunastu sekundach podniosła się, od razu upijając duży łyk wody podanej jej przez kogoś, żeby dodać autentyczności sytuacji.
Tym czasem Hannah po około dwudziestu pięciu minutach biegu w około dwudziestu pięciu stopniach pchnęła ostatkami sił drzwi do Ruby's. Od razu uderzył ją zapach oleju do frytek i ciepłych hamburgerów, lecz także chłód jednego z dwóch załączonych wiatraków stojących w lokalu.
Wypuściła głośno powietrze, odgarniając z twarzy, na której mogła dosłownie poczuć spływający makijaż niesforne kosmyki włosów. Rozejrzała się po pomieszczeniu, widząc jedynie koło pięciu osób. Wreszcie, na samym końcu ujrzała Hendersona opierającego się wygodnie o kanapę przy stoliku, bawiącego się brązowym portfelem w dłoniach podrygując przy tym stopą.
— Caspian! — zawołała, idąc w jego stronę żwawo mimo potwornego bólu stóp i poprawiając plecak na ramieniu.
— Han! — Chłopak uniósł kąciki ust, poprawiając się na miejscu. — Jak dobrze Cię widzieć!
— Przyszłam, jak najszybciej się dało. . . — Chwyciła zmęczona za oparcie kanapy na przeciwko brązowowłosego. — Co się dzieje? Wystraszyłeś mnie, i to potwornie.
— Zabrakło mi dwóch dolarów na zestaw dwóch shake'ów. . . — powiedział, przez co mina lekko mu zrzedła. — Ale. . . Liczę, że mnie poratujesz — na nowo się wyszczerzył.
Blondynka zastygła. Przez cały czas w sali od otrzymania wiadomości od ciemnowłosego, a potem w drodze do Ruby's obawiała się najgorszego. Dopuszczała do siebie napad z bronią, albo jakieś aresztowanie. A w rzeczywistości? W rzeczywistości chłopakowi po prostu zabrakło na zestaw shake'ów.
— Więc przebiegłam trzy kilometry w najbardziej niewygodnych butach na świecie, spódniczce i tapecie w jakiś dwudziestu pięciu stopniach, bo tobie zabrakło na zestaw dwóch shake'ów? — zapytała spokojnym tonem wlepiając wzrok w brązowookiego.
— Spójrz na to z innej strony! W końcu się spotkaliśmy na shake'i! — oznajmił entuzjastycznie Henderson.
— Ale po co Ci dwa?
— No, żebyś przyszła!
— Przecież mogli Ci dać na krechę, skoro to tylko dwa dolary. — Niebieskooka pokręciła głową.
— Nie mogli! — Chłopak nadal próbował się wybronić, patrząc na Smith.
— A pytałeś chociaż? — Uniosła brwi.
— No pewnie, nie chcieli mi sprzedać — powiedział, przeczesując jedną z dłoni swoje brązowe włosy.
— Mam ich zapytać? — spytała z cwaniackim uśmiechem na ustach, próbując się nie roześmiać.
— Han — Caspian podniósł się z miejsca, podchodząc nieco bliżej dziewczyny i opierając dłonie na jej ramionach. — Po prostu usiądź, zrelaksuj się, ciesz się piękną pogodą. . . I daj mi te dwa dolary, to pójdę zamówić dla nas shake'i.
Hannah wywróciła oczami i usiadła na obitej na czerwono kanapie, ściągając z ramienia plecak. Odpięła małą kieszeń i wyciągnęła z niej luźno leżące, lekko pomięte dwa dolarowe banknoty, które podała chłopakowi.
— Każesz mi się zrelaksować, a ja zwiewałam przez okno w klasie, biegłam tutaj w butach na korku, a właśnie spływa mi pieprzona tapeta i przydałoby mi się przebrać w coś lepszego. . . — powiedziała, kręcąc głową.
— Sądzę, że przesadzasz — zaśmiał się krótko, prostując w palcach obie dolarówki i sięgając po swój portfel ze stołu. — Mamy za ładny dzień na narzekanie, Han.
— Dlaczego ty taki jesteś?
Po tych słowach chłopak oddalił się w stronę lady. Smith parsknęła śmiechem, odprowadzając go wzrokiem. Czasami zdawał się naprawdę niemożliwy, ale chyba właśnie za to tak bardzo go ceniła. Był, jakby to określiły jej przyjaciółki, nietuzinkowy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro