27
Rano obudziłam się o 6, bo chciało mi się wymiotować. Wybiegłam z łóżka i pobiegłam do łazienki. Zwróciłam to co miałam i zaczęłam się zastanawiać się od czego to? Przerażona Wanda wbiegła do łazienki i klęknęła przy mnie. Jej dłonie powędrowały na moje policzki i zaczęła mi się uważnie przyglądać.
-Dobrze się czujesz? Może pójdziemy do Bruce'a? On napewno.- Przerwałam jej.
-Wanda, wszytko w porządku. Musiałam zjeść coś nie świeżego i tyle.- Dziewczyna mnie przytuliła i obie wróciłyśmy do pokoju. Przebrałyśmy się i poszłyśmy do kuchni.
Wanda uszykowała składniki do kanapek.
-Zrobić ci?- Zapytała.
-Po dzisiejszym poranku, chyba stawię na szklankę wody.- Uśmiechnęłam się do Wandy i nalałam sobie wody.
-Powinnaś iść z tym do Bruce'a.
-Wanda, nie ma potrzeby już się czuje dobrze.- Podeszłam do niej i położyłam ręce na jej tali.
-A jeśli się to powtórzy?- Położyła swoje dłonie na moich policzkach i patrzyła głęboko w oczy.
-Wtedy pójdę do Bruce'a, a teraz skończ swoje kanapki, a ja czekam w salonie.- Pocałowałam ją i poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie i czekałam na dziewczynę. Wanda po chwili przyszła z kanapkami i włączyła nasz serial. Po jakimś czasie dosiadła się Natasha i oglądała z nami. Po dwóch odcinkach dziewczyny zaczęły o czymś gadać, a mi znów zrobiło się niedobrze. Szybko pobiegłam do łazienki, a dziewczyny za mną. Gdy zwymiotowałam Wanda zaczęła prawić kazanie.
-Mówiłam idź do Bruce'a. To nie, bo się lepiej czuje. Idziemy do Bruce'a.- Wanda pociągnęła mnie za rękę i zaprowadziła do Bruce'a.
-Bruce!- Krzyknęła Wanda gdy weszłyśmy do jego laboratorium.
-Tak?- Podszedł do nas mężczyzna.
-Mógłbyś mi ją przebadać? Wymiotowała dwa razy w przeciągu godziny.
-Jasne, zawołam cię jak skończę.
-Dziękuje.- Odpowiedziała Wanda i wyszła.
-Zaczniemy od pobierania krwi.- Mężczyzna zaprowadził mnie do stanowiska ze sprzętem do pobierania krwi i wskazał gdzie usiąść. Gdy Bruce zaczął pobierać mi krew zaczęłam z nim rozmawiać.
-To pewnie nic wielkiego, zwykłe zatrucie czy coś. Wanda dramatyzuje.
-To jej nawyk.- Zaśmialiśmy się.
-Skończyłem. Sprawdzę czy wszystko okej i będziesz wolna.
-Dzięki.- Uśmiechnęłam się, a Bruce poszedł do innego pokoju. Po około 30 minutach wrócił.
-Elen, zrobimy jeszcze tomografie. Dla bezpieczeństwa.- Przebrałam się i położyłam na łóżku. Bruce wsunął łóżko do tej śmiesznej rury i podszedł do komputera. Po chwili mnie wyciągnął. Przebrałam się w poprzednie ubrania i czekałam na Bruce'a w poczekalni. Po chwili doszedł Bruce. Wyglądał jakby mu conajmniej rodzine zabito.
-Hej, coś się stało?- Podeszłam do niego i przytuliłam.
-Elen, to chodzi o ciebie.- Głos się mu załamał.
-Daj spokój, przeżyje.
-Masz raka. Raka płuc.- Moje oczy momentalnie się zeszkliły.
-Co?- Głos mi się załamał, a ja opadłam na ziemie i zaczęłam płakać. Mężczyzna mocno mnie przytulił i zaczął uspokajać. Doszłam do ładu po 40 minutach.
-Jeśli zaczniemy chemioterapię i radioterapię przeżyjesz jeszcze dwa lata, musimy.- Przerwałam mu.
-Nie.
-Jak to nie?- Zapytał zdziwiony.
-Nie lecz mnie, ile czasu mam bez leczenia?- Popatrzyłam mu w oczy.
-Od 6 do 8 miesięcy.
-To wystarczająco. Nikomu nie mów.
-Elen, oni muszą wiedzieć.
-Nie, nie zrobię im tego. Oni mają jeszcze dużo do przeżycia. Los chciał że beze mnie. Nie będę ich tym obarczać.- Moje oczy znów naszły łzami. Bruce tylko kiwnął głową i wrócił do laboratorium. Wytarłam oczy i wróciłam do salonu. Dosiadłam się do Wandy i Natashy i mocno przytuliłam Wandę.
-Udusisz mnie.- Zaśmiała się.
-Przepraszam.- Puściłam dziewczynę i się odsunęłam.
-Żartowałam, jak wyniki?
-Zwykła jelitówka.- Sztucznie się uśmiechnęłam i poszłam do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku, twarzą w poduszkę i zaczęłam płakać. Po około dwóch godzinach wyszłam z pokoju. Dziewczyny dalej siedziały w salonie, a ja poszłam do kuchni gdzie spotkałam Toniego.
-Hej młoda.
-Hej, mam dziwne pytanie.
-Nie ma głupich pytań.- Dokończyłam za niego.
-Są tylko głupie odpowiedzi.- Oboje się zaśmialiśmy.
-Od czego zacząć uhh.- Zamotałam się.
-Weź tyle czasu, ile ci potrzeba.- Uśmiechnęłam się.
-Przejdziemy w bardziej prywatne miejsce?
-Jasne.- Ja i Tony poszliśmy do jego warsztatu. Tony usiadł na blacie, a ja nerwowo chodziłam po pokoju.
-Rano się źle czułam, więc Wanda wysłała mnie do Bruce'a. Zrobił mi morfologię krwi i tomografie. Myślałam że się strułam jedzeniem, a okazało się że...- Miałam gule w gardle.
-Masz co?- Zapytał mężczyzna.
-Raka płuc.- Z moich oczu leciały łzy, a Tony zamarł.
-Powiedz coś.- Głos mi się załamał. Mężczyzna przetarł twarz dłońmi i do mnie podszedł. Patrząc w jego oczy, serce mi pękło. Tony mocno mnie przytulił.
-Znajdę coś by ci pomóc.- Wyszeptał mi do ucha. Odepchnęłam go i cała zapłakana powiedziałam.
-Nie, chcę tylko byś był przy mnie. Ty i Pepper. Nikt inny ma nie wiedzieć.
-A Wanda?- Zapytał zmartwiony.
-Zerwę z nią, gdy mój czas się będzie kończył...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro