09
Witamy kolejny dzień! Jutro mam urodziny. Na samą myśl o tym przewróciłam oczami. Oglądałam właśnie piękny wschód słońca z dachu wieży Avengersów. Słońce przenikało przez wysokie budynki Nowego Yorku. Niepowtarzalny widok. Gdy słońce wzniosło się ponad budynki przemknęłam się do swojego pokoju. Spaliłam szybko szluga w oknie i się przebrałam.
Zeszłam do kuchni i wzięłam jabłko. Poszłam do salonu ale nikogo nie było. Wzięłam telefon i słuchawki po czym wyszłam z domu. Chodziłam tak sobie po brzegach Nowego Yorku aż znalazłam jakieś ciekawie wyglądające ruiny domu. Od razu wpadłam na genialną myśl. Wejdź tam! Weszłam tylnymi drzwiami bo przednie były zakryte jakąś płytą. Weszłam na poddasze i dostrzegłam okno z wejściem na dach. To było bardziej niż pewne że tam pójdę. Wspięłam się na dach i oglądałam piękny krajobraz miasta. Siedziałam tak słuchając muzyki aż sprawdziłam która godzina. Dochodziła 13 a na telefonie miałam pełno nieodebranych połączeń od Wandy, Natashy, Toniego i Thora. Chyba pora wracać. Szłam powolnym krokiem w stronę wieży paląc drugiego szluga. Bo po co się spieszyć? Jeszcze nie wiedziałam jakie piekło mnie czeka. Wjechałam windą na piętro z pokojami i weszłam do swojego. Podłączyłam telefon i schowałam szlugi. Zeszłam tym razem już schodami do salonu gdzie wszyscy byli. Wanda chodziła nerwowo po pokoju, Natasha ją uspokajała, Steve z kimś gadał przez telefon tak jak Tony a Thor śmiał się z nich wszystkich. Moja krew.
-Cześć, coś się stało?- Zapytałam niewinnie a, Wanda podbiegła do mnie wkurzona. Natasha próbowała ją uspokoić.
-Coś się stało?! Nie ma cię od rana! Wszyscy się martwiliśmy a ty się pytasz czy coś się stało!
-Jeez, poszłam na spacer, o co to całe halo.- Wyminęłam ją i usiadłam na kanapie obok Thora przybijając mu piątkę. Tym razem oburzyła się Natasha.
-Myśleliśmy że zabrała cię Hydra! Jak możesz podchodzić tak lekceważąco do życia!?
-To odchodzi z wiekiem.- Puściłam jej oczko i uśmiechnęłam. Natasha podeszła do mnie i uderzyła ,,z liścia". Wstałam i stałam z nią twarzą w twarz.
-Suka.- Skomentowałam i zła wyszłam z pokoju. Poszłam do swojego i przemyłam twarz wodą.
-Co ona sobie myśli? Że jest niewiadomo kim? Jebana szmata!- Tego typu myśli latały mi po głowie. Nie chciałam tu siedzieć więc zgarnęła wszystko co miałam wcześniej i wyskoczyłam przez okno. Gdyby nie moje moce leżałabym martwa na kostce brukowej. Włączyłam muzykę na słuchawkach i napisałam do Petera. Chłopak momentalnie mi odpisał. Wysłał mi swój adres i kazał przyjść. Dopisał że dojdzie Mj. Fajna z niej osoba i wydaje się mega miła. Gdy dotarłam pod wysłany adres zapukałam do drzwi i otworzyła mi kobieta około 25 lat.
-Ty musisz być El, Pete dużo mi o tobie opowiadał. Ja jestem May, jego ciotka.- Kobieta zaprosiła mnie do środka i poszła po chłopaka. Chłopak zszedł i zaprowadził mnie do jego pokoju. On szukał czegoś w szafie a ja położyłam się na łóżku.
-Więc Pete?- Zaśmiałam się.
-May tak do mnie mówi.- Chłopak przewrócił oczami i wyciągnął z szafy jakąś bluzę po czym ją założył.
-Kiedy będzie Mj?
-Lada moment.- Dosłownie po kilku minutach Mj weszła do pokoju. Pocałowała Petera i przytuliła się do mnie.
-Gdzie idziemy?- Zapytała mulatka.
-Znam fajne ruiny za miastem.
-Prowadź.- Powiedział Pete i wszyscy wyszliśmy z jego domu. Szliśmy na ruiny które zwiedziłam dzisiaj rano. Gdy dotarliśmy na miejsce ja i Mj spaliłyśmy po szlugu a Peter tylko patrzył.
-Dzisiaj mam coś mocniejszego, chcesz?- Wyciągnęła coś co kształtem było w miarę podobne do papierosa.
-El, nawet nie próbuj.- Zaczął Pet.
-Co to?- Ciekawiło mnie w stanie była ogarnąć siedemnastolatka.
-Zwykłe skręty, nic ci nie będzie oprócz wyrazistszych kolorów i lepszego humoru.
-Czemu nie.- Dziewczyna podała mi jednego po czym sama wzięła. Zaczęłyśmy palić. Miała racje kolory stawały się aż rażące a humor miałam o niebo lepszy.
-Ile to będzie trzymać?- Zapytałam z bananem na ryjcu.
-Nawet do 10 godzin.
-Wanda mnie zabije.- Zaczęłyśmy się głupio śmiać. Powoli robiło się ciemno więc Peter odprowadził mnie i Mj. Najpierw odprowadziliśmy mulatkę. Nogi miałam jak z waty. Właśnie jechaliśmy windą w wieży Avengersów a humoru miałam za trzech. Wysiedliśmy w salonie, a oczy wszystkich były skupione na nas. Wanda od razu przybiegła i chwyciła mnie za policzki.
-Co jej jest?- Zapytał Thor siedzący na kanapie.
-Zjarała się.- Odpowiedział Peter.
-Zdrajca.- Powiedziałam do niego a Thor wybuchł śmiechem. Wanda zaczęła coś krzyczeć ale miałam to głęboko w dupie. Wyminęłam ją i zauważyłam że zgromadzeni piją whiskey. Usiadłam na pufie i zgarnęłam butelkę rudej ze stołu. Wanda za pomocą swoich mocy odebrała mi butelkę.
-Ale z ciebie nudziara.- Wanda mająca już mnie dość chwyciła mnie za nadgarstek i zaczęła ciągnąć do windy. Wjechałyśmy na górę a ta zaprowadziła mnie do mojego pokoju i czekała aż zasnę. Po chwili byłam już w krainie Morfeusza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro