Ballada o diabelskiej miłości
Dzwony klasztorne się rozdzwoniły
Żałosną wieść światu ogłosiły
Cmentarza duchy ulice zajęły
Z czeluści piekła łapy wymsknęły
Niosą nieboszczka jak cenne dary
W los jego wielu nie daje wiary
Echem się niosą lamenty i żale
Na wieku portret lśni doskonale
Nim do kaplicy wnieśli to ciało
Coś pośród tłumu nagle zawrzało
Jakby zawyło, szerzy się trwoga
Kobiety płaczą "na chwałę Boga!"
Chłopi co nieśli na barkach trumnę
Wnet jakąś dziwną poczuli ulgę
Zgodnie stanęli, skrzynię otwarli
I zaskoczeni srogo zamarli
Cóż że się tego oto dnia stało?
Zdaje się, ciało wyparowało
Bo jak inaczej to wytłumaczyć
Że nikt go nie mógł wcale zobaczyć?
Było, a nie ma - umarł czy żywy?
Ludzie mówili "straszne to dziwy"
"Jak to możliwe, ach, Panie Boże!"
Lecz dobry Boże tu nie pomoże
Jam jednak widział - mam swoje lata
Historię dziwów nie z tego świata
Więc jako jeden naoczny świadek
Wyjaśnię sens tych oto zagadek
Młodzieniec biedny, umarł za wcześnie
Zanim zdążyły zakwitnąć czereśnie
Przyczyna zgonu wcale nie dziwna
To jego dusza - ot, zbyt naiwna
Poznał kiedyś kobietę swych marzeń
Dziewczynę-cud, z wyśnionych zdarzeń
Lecz owa pani, choć z zewnątrz ładna
Głęboko w sercu była szkaradna
Zwiodła młodzieńca na swe złe drogi
Aż mu wyrosły piekielne rogi
I po dziś dzień, w blasku księżyca
Widać ich lica: to diabeł, diablica!
I po wiek wieków już zjednoczeni
Błądzą diabelskim duchem po ziemi
I po dziś dzień, w blasku księżyca
Widać ich lica: to diabeł, diablica!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro