8. END OF THE EARTH
❝WSZYSCY ŻYJEMY W TYM SAMYM WSZECHŚWIECIE, W KTÓRYM GWIAZDY ŚWIECĄ, A PLANETY OBRACAJĄ SIĘ. ALE JA BĘDĘ WAS KOCHAŁ, POMIMO WSZYSTKIEGO, CO BĘDZIE CHCIAŁO NAS SKRZYWDZIĆ. A JEŻELI COŚ NAS RODZIELI, NIE POZWOLIMY, BY TO, CO JEST POMIĘDZY NAMI SIĘ ROZPADŁO, GDYŻ TYLKO OBOK SIEBIE CZUJEMY SIĘ JAK W DOMU. DLATEGO BĘDĘ KOCHAŁ WAS DO KOŃCA NASZEJ PLANETY. BĘDĘ KOCHAŁ WAS DO KOŃCA. DO KOŃCA ŚWIATA.❞
________________♡________________
Minęło piętnaście lat, a oni ponownie znaleźli się w swoim prawdziwym i jedynym domu z dzieciństwa, na ich planecie B–612.
— Przyjaciele.
Po raz drugi w życiu siódemka dłoni ułożona została jedna na drugiej. Może nie były już drobne ani obklejone kolorowymi plasterkami. Może teraz niektóre nadgarstki były poobijane, a inne zbyt chude, jednak wszystkie miały na sobie bransoletki, które wręczyli sobie jeszcze za czasów klubu. Po raz drugi w życiu siedzieli w starym domku na starym drzewie w tym jednym celu, tworząc kółko, w którego centrum każdy położył swoją prawą rękę. I prawdopodobnie był to moment, na który czekali tak niesamowicie długo, ta najpiękniejsza chwila rozpoczynająca ich dorosłe życie razem.
— Obiecuję... — Najstarszy chłopak w lewej dłoni trzymał kawałek papieru, który wyciągnięty przypadkowo z portfela przypomniał mu o tym, jak ważni byli dla niego pozostali. Kartka była pognieciona, w niektórych fragmentach nawet naderwana, jednak nadal trzymała się, dokładnie jak chłopcy, którzy nawet naruszeni przez problemy, nie pozwolili doszczętnie się zniszczyć. Mark Lee zaczął głośno oraz wyraźnie czytać, powstrzymując sentymentalny uśmiech, który wkradał się na jego usta. — Obiecuję zawsze dążyć do spełnienia naszych marzeń razem.
Siedzący dookoła przyjaciele jedynie wpatrywali się w czarnowłosego z nieopisaną ilością emocji w oczach. Dwójka z nich nawet splecione miała swoje palce u wolnych rąk. Siedzący obok Hyuck natomiast nie spuszczał wzroku z mówiącego przyjaciela. W końcu jeszcze niedawno był świadkiem tego, jak Mark spędzał w jego domu godziny, ucząc się z wielkim trudem treści kartki, by następnie powtórzyć ją sześcioletnim chłopcom w domku na drzewie po raz pierwszy.
— Obiecuję, że zawsze będę wsparciem dla reszty — kontynuował Kanadyjczyk, starając się, by jego głos nie drżał oraz nie demaskował wzruszenia, które czuł. Ukradkiem spojrzał na wszystkich przyjaciół po kolei. Gdy zrobił to piętnaście lat temu, jego wzrok był niczym czyste płótno, nie było tam żadnych przykrości ani życiowego doświadczenia. Teraz każdy z nich w swoich oczach miał to wszystko, co udało im się przeżyć oraz doświadczyć przez te ponad dwadzieścia jeden lat. Najważniejsze, że nadal znajdowało się tam szczęście. Widząc na sobie spojrzenie Marka, najmłodszy jedynie uśmiechnął się czule, czego jeszcze do wczoraj nie robił przez tak długi czas. Ta siódemka naprawdę uszczęśliwiała siebie nawzajem, jak nikt inny na tej planecie. — I że nigdy się nie odwrócę.
Przysięga po tych wszystkich latach nie brzmiała już tak dramatycznie czy poważnie. W końcu teraz rozumieli jej słowa. Teraz nie byli już sześcioletnimi chłopcami, którzy dopiero co przenieśli się z piaskownicy do domku na drzewie. Nadal mieli ich w sobie, jednak teraz byli kimś więcej. Po prostu osobami, które jako jedyne po opuszczeniu swojego świata — jak to mówił Chenle, Nibylandii —, były w stanie do niego wrócić i znowu być razem.
— Postaram się, żebyśmy zawsze byli razem — I za pierwszym, i za drugim razem słowa, które opuszczały jego usta były prawdą. Wtedy może nie brał ich tak na poważnie, bo sama wizja rozdzielenia się wydała mu się niemożliwa. Po prostu lata temu nie dopuszczał do siebie takiej ewentualności. Teraz, po tym wszystkim, co ich spotkało, po straceniu siebie na cały rok, był w stanie zrobić dla przyjaciół wszystko. Teraz za nic w świecie nie pozwoliłby im zagubić się pomiędzy problemami. Teraz na pewno by ich nie zostawił. — Żeby i nasze problemy, i sukcesy były wspólne.
Pomiędzy obietnicami można było usłyszeć ciche chichoty oraz sarkastyczne komentarze pozostałej szóstki; te świadczące o radości, która wypełniała ich całych.
— Czy piętnaście lat temu też brzmiało to jak jakiś pakt? — odezwał się nagle Renjun, wywołując przy tym głośne śmiechy Jaemina oraz Jisunga, który momentalnie został szturchnięty przez wzruszonego Chenle, który w wolnej ręce trzymał paczkę chusteczek.
To był ten pozornie zwyczajny, jednak dla Marka niesamowicie niezwykły widok, za którym w głębi serca tęsknił przez te dwa lata, chociaż udawał, że było inaczej. Teraz już nie musieli ukrywać emocji, wywoływać fałszywych uśmiechów. Wszystko było prawdziwe. Skupiając się na tej pięknej chwili, najstarszy z nich zamilknął, nie ukrywając już dłużej uśmiechu oraz wzruszenia.
— Dobra, Kanada, nie rycz i pośpiesz się — ponaglił go Donghyuck przezwiskiem, którego używał, kiedy byli w podstawówce. I może kiedyś za to sformułowanie czarnowłosy spróbowałby odgryźć się młodszemu, jednak tamtego dnia, słysząc je po raz drugi od tylu lat, sprawiło ono jedynie, że zrobiło mu się ciepło na sercu, do czego za nic w świecie by się nie przyznał.
Chłopak odchrząknął, wracając do recytacji.
— Będę starał się uszczęśliwiać was tak, jak wy mnie — kontynuował, marszcząc przy tym brwi oraz skupiając się na słowach, na które co jakiś czas spoglądał. Każde kolejne powoli analizował w swojej głowie i wszystkie naprawdę miały dla niego ogromne znaczenie, te również. W końcu, pomimo wszystkich upadków, pomimo rozdzielenia, nawet na jeden moment nie przestali być swoim szczęściem. Bez siebie nawzajem zwyczajnie go, cóż, nie czuli. Ta przyjaźń właściwie nauczyła ich, czym było ów szczęście, jak kochać drugą osobę oraz, no właśnie, jak uszczęśliwiać ją. — Zawsze będę waszą pomocną dłonią, za którą możecie chwycić, gdy tylko upadniecie.
I może, niestety, zdarzyło im się potknąć w samotności, nie potrafiąc wstać, jednak byli wystarczająco silni i oddani, by naprawić to wszystko oraz podnieść się całą siódemką, razem.
— A jak już zdarzy wam się upaść, zawsze pomogę wam wstać.
Mieli już dwadzieścia jeden lat, a ich przyjaźń zaczęła się na zwyczajnym placu zabaw. Pomimo przeszkód, nie dali tej relacji przepaść. Doskonale wiedzieli, że coś takiego nie zdarzało się często. Czasami ludzie nie byli w stanie znaleźć jednej bratniej duszy, a oni znaleźli aż siedem.
— Będę waszym Markiem Lee aż do końca świata.
I może nie wszystko było idealnie, bo z czasem zaczęli brzydzić się słowem „ideał". Może byli problematyczni, ale walczyli z wszystkimi przeciwnościami losu razem. Może Renjun miał nadal siniaki, ale już więcej nie pozwolił, by ktokolwiek zrobił mu kolejne. Może Donghyuck nadal był chory, jego ciało — na skraju rozpadnięcia się, a psychika — pokaleczona, ale miał siłę, by wyzdrowieć dla siebie i przyjaciół. Może Jeno nadal miał mętlik w sercu i wątpliwości do tego, kogo tak naprawdę kochał, ale już więcej nie pozwalał toksycznym związkom niszczyć jego psychiki. Może Na Jaemin popełnił w swoim życiu kilka głupstw, które odebrały mu czystość i niewinność, a wręczyły maskę sztucznego ideału, ale on już więcej jej nie założył, z kolei swoich emocji nie ukrył. Może Mark nie podbił Stanów oraz ogromnego świata, ale wystarczyło mu to, że był jasną, świecącą gwiazdą dla najukochańszych przyjaciół w tym świecie należącym do nich. Może Chenle epizodycznie zgubił się pomiędzy kartkami ich albumu, jednak teraz znowu był sobą, gotowy do zapisania kolejnych pięknych i nowych wspomnień. Może Jisung nadal siedząc czasami wśród ludzi, zaczynał czuć się samotny, ale pozostała szóstka nigdy nie pozwalała mu na to, by czuł się taki przy nich. W końcu byli dla siebie, tym razem na zawsze.
— A wy moimi: Huang Renjunem, Lee Jeno, Lee Donghyuckiem, Na Jaeminem, Zhong Chenle oraz Park Jisungiem. Moimi najlepszymi przyjaciółmi, których kocham i będę kochał zawsze.
Może mieli już ponad dwadzieścia jeden lat oraz dzieciństwo za sobą, ale siedząc w domku na drzewie, czuli, jakby jeszcze raz byli przedszkolakami, przed którymi stała otworem młodość pełna wzlotów oraz upadków.
I tylko być może dotrzymali obietnicy do końca życia.
Ale o tym wiedzą tylko gwiazdy.
Gwiazdy świecące na ich niebie planety B–612*.
________________♡________________
*Planeta B–612 była domem Małego Księcia. Nieszczęśliwy chłopiec opuścił ją w poszukiwaniu lepszego miejsca, finalnie jednak wracając, gdyż to był jego jedyny dom i tam byli ci, których kochał (Róża), co zrozumiał dopiero, gdy epizodycznie odszedł.
07. PIOSENKI:
KRISTIAN KOSTOV — BEAUTIFUL MESS
KODALINE — BROTHER
MARINA AND THE DIAMONDS — THE END OF THE EARTH
NCT DREAM — FIREFLIES
jest to koniec ksiazki, dlatego mam do was, pyszczki, kilka pytanek:
1. z ktora postacia utozsamiasz się najbardziej?
2. która postać jest twoją ulubioną?
3. wątek której postaci najbardziej cię poruszył?
4. czyj wątek został najlepiej poprowadzony?
5. czyj rozdział podobał ci się najbardziej?
6. czyja relacje najbardziej cię zainteresowała?
7. czy słuchał*ś piosenek przypisanych do postaci? jeśli tak, która playlista podobała ci się najbardziej?
8. gdybyś miał/a możliwość dodatkowego rozwinięcia jednego wątku, który byś wybrał/a?
9. co sądzisz o zakończeniu? sprostało twoim oczekiwaniom?
10. kim jest nasza siódemka chłopców — dorosłymi czy dziećmi?
11. czy był/a byś zaintersowany/a drugą częścią, w której pokazane byłoby walczenie z problemami, rozwój ich relacji na przełomie lat etc, czy może lepiej zakończyć to teraz na dobre, bez kontynuacji?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro