1. CAN'T PIN ME DOWN
❝MOŻESZ POMALOWAĆ MNIE RÓŻNYMI KOLORAMI I UCZYNIĆ SWOIM KLAUNEM, ALE NIGDY NIE UDA CI SIĘ PRZYPRZEĆ MNIE DO MURU❞
HUANG RENJUN:
PRZEMOC, TOKSYCZNY ZWIĄZEK
________________♡________________
Wszyscy ludzie nosili maski — Renjun i Jaemin wiedzieli coś o tym aż za dobrze. I z początku przeciętnemu człowiekowi mogło wydać się to zabawą, zwyczajnym udawaniem. Wszystko jednak komplikowało się, gdy zdjęcie maski stawało się niemożliwe. Po czasie to, co ukryte pod nią, zmieniało się w kawałek porcelany. I jedynie ukrycie go powstrzymywało przed rozbiciem na najdrobniejsze kawałeczki. Twarz, za którą ukrywał się Jaemin była wiecznie uśmiechnięta, oświetlana przez blask fleszy i podziwiana przez ludzi dookoła. Ta Renjuna natomiast była maską klauna. Chłopak pozwalał, by inni łapali go mocno za kark, zaciskając na szyi swe palce oraz malując jego twarz na kolory, jakie tylko im się podobały. W końcu on stanowił jedynie czarno-białe płótno. Jeszcze w liceum wydawało mu się, że miał wyrazistą oraz silną osobowość, jednak po rozpoczęciu dorosłego życia wszystko się zmieniło. A może to on się zmienił? Może to porcelana już się rozbiła? A może po prostu każdego dnia jego twarz była na nowo malowana, jakby był czymiś błaznem albo lalką? I może nienawidził tego, ale kochał osobę, która bez wyrzutów sumienia mu to robiła. Szatyn (w końcu nie miał już dłużej swoich czerwonych włosów z czasów liceum) doskonale pamiętał dzień, kiedy to postanowił wyprowadzić się od chłopców i zamieszkać ze swoją połówką. Był on drugim opuszczającym ich wspólny dom, który razem wynajęli już za czasów liceum. Z tym, że poprzednia osoba zrobiła to w imieniu kariery, a on — w imieniu miłości, na dodatek jedynie pozornie odwzajemnionej. Ale o tym, co działo się w ich klaustrofobicznie ciasnych oraz duszących czterech ścianach nie wiedział nikt. Żaden z przyjaciół nie był świadomy tego, jak wiele razy Renjun potrzebował ich pomocy; jak wiele razy ktoś podniósł na niego rękę albo, najzwyczajniej w świecie, ośmieszył. Chłopak ciemnowłosego malował jego maskę, jak tylko chciał, kompletnie nie zważając na to, kim tak naprawdę był Renjun bez niej. Być może nawet już o tym zapomniał. I z początku wszystko wyglądało tak idealnie — ukochany Chińczyka wydawał się być prawdziwym aniołem, który po lekcjach zawoził swojego chłopaka wraz z Chenle na lekcje pianina, gotował dla jego przyjaciół oraz co wieczór odwiedzał ich, na pożegnanie składając najczulszy pocałunek na skroni. Można było powiedzieć, że całkowicie owinął sobie Huang Renjuna wokół palca, manipulując nim już po kilku miesiącach związku, czego rozkochany do granic możliwości chłopak nie był w stanie zauważyć. Idealizował swojego partnera, pomimo tego, że ten nieustannie go poniżał od przeprowadzki, którą, spójrzmy prawdzie w oczy, wymusił na nim. Dopiero po miesiącu pod jednym dachem, Chińczyk zdał sobie sprawę z tego, że dał omamić się zwykłemu socjopacie. I nawet gdy to zrozumiał, nie miał serce odejść. Zapragnął naprawić chłopaka, jednak zamiast tego, sam został zepsuty, zniszczony.
Z najukochańszymi przyjaciółmi spotykał się coraz rzadziej, a gdy już do tego dochodziło, nie był wylewny ani nie żartował tyle, co kiedyś. Nawet już nie śpiewał, żeby zdenerwować młodszych chłopców. A zapytany dlaczego, odpowiadał: — Wyrosłem z tego.
Potem pojawiał się ten fałszywy uśmiech.
Wyrosłem z realizowania swoich pasji.
Wyrosłem z marzeń.
Wyrosłem z posiadania przyjaciół.
Wyrosłem z bycia szczęśliwym.
Ich ostatnie wspólne dni w siódemkę pamiętał jakby przez mgłę. Zanotował tyle, że Mark wydał mu się niezwykle spięty, Jaemin był zbyt szeroko uśmiechnięty, Jisung — małomówny, a Hyuck z pewnością odmówił pizzy, którą sobotniego wieczoru zamówili — nie po raz pierwszy i nie ostatni. Był to także dzień, w którym najstarszy opuścił ich, zabierając swoje rzeczy oraz wychodząc z ich małego, własnego świata, by podbić ten duży. I teraz, wspominając to, Renjunowi wydawało się, jakby to właśnie wtedy wszystko zaczęło się sypać. Oczywiście, nie z dnia na dzień oraz nie gwałtownie, ale z pewnością tamta chwila zapoczątkowała ich niekończący się przez ponad rok (można nawet powiedzieć, że przez dwa) Piątek 13-go, mały koniec świata. Odejście jednego z nich uświadomiło chłopcom, że ich drogi w każdej chwili mogły się rozejść, a marzenia o wspólnej przyszłości — rozpłynąć w powietrzu. Uderzyło w nich to, jak kruche było szczęście; jak nieubłaganie szybki czas; jak niesprawiedliwa oraz bezlitosna dorosłość.
— Myślisz, że naprawdę wszyscy rozejdziemy się? Że zapomnimy o sobie? Przestaniemy się dla siebie liczyć? — zapytał Chenle któregoś dnia, jakoś ponad półtora roku temu, kiedy razem z Renjunem obserwowali, jak reszta beztrosko biegała po boisku. Podczas gdy każdy miał na głowie swoje prywatne problemy, tym jego była utrata przyjaciół. To był największy lęk Zhong Chenle, którego ten nawet nie starał się ukryć. Myśli o ich końcu, rozstaniu, dorosłości — one paraliżowały go. I pomimo tego, że to starszy Chińczyk na Halloween kilka lat temu przebrany był za Piotrusia Pana, to właśnie Chenle z pewnością nim był. Chwytał za rękawy przyjaciół i pomagał uciekać im przed dorosłością, jednak oni z czasem zaczęli się oswobadzać, odtrącać jego dłoń oraz odchodzić.
— N-nie, Lele. Właściwie to... Na pewno nie — odparł Huang, dłonią delikatnie pocierając kolano chłopaka. Następnie jedynie westchnął, gdy jego myśli powędrowały w kierunku ich dorosłości. Przecież tak bardzo jej nie chcieli. Dlaczego nie mogli zostać dziećmi na zawsze? — Nawet jeżeli coś na tym ogromnym świecie nas rozdzieli, nigdy nie przestaniemy być częścią tego naszego, który stworzyliśmy przez te wszystkie lata.
Ale koniec świata i tak ktoregoś dnia musiał nadejść, prawda? Można nawet powiedzieć, że każdego dnia był coraz bliżej, a ludzie powinni cieszyć się życiem i łapać wspomnienia garściami, zanim będzie za późno. Ta siódemka, ich zdaniem, robiła dokładnie to, co powinna. Skupiali się na swoim wzajemnym dobrze tak bardzo, że w końcu zaczęli lekceważyć własne problemy. Liczyły się tylko na te piękne, wspólne chwile. I być może to to było końcem ich własnego, małego świata. W końcu z czasem ukrywanie wszelkich smutków stało się niemożliwe. Nie, żeby cały czas to robili... Po prostu były pewne rzeczy, o których bali się mówić, by nie zranić czy też zmartwić siebie nawzajem:
„Boję się przebywać we własnym domu"
„Boję się jeść"
„Boję się być niekochanym"
„Boję się być sobą"
„Boję się porażki"
„Boję się straty was"
„Prawdopodobnie boję się po prostu wszystkiego"
I właśnie tamtego dnia, siedząc przed lustrem z rozmazaną farbą na twarzy oraz niezliczoną liczbą siniaków na szyi, Renjun postanowił to zmienić. Przez ubiegły rok cała szóstka (gdyż Mark odszedł jeszcze wcześniej) pozwalała na to, by przeciwności losu oddzielały ich od siebie oraz sprawiały, że ich drogi zaczęły się rozchodzić. Chłopak doskonale wiedział, że jego przyjaciele byli najlepszym, co go w życiu spotkało. Być może wiedział to już pierwszego dnia, gdy wpadli na siebie. I pomimo tego, jak bardzo wszyscy na przełomie lat się zmienili, marzenie w głębi serca pozostało takie samo.
„Bądźmy razem już na zawsze"
Siódemka dorosłych chłopaków oraz to jedno życzenie, które pojawiło się już w przedszkolu.
________________♡________________
1. PIOSENKI:
LANA DEL REY — BIG EYES
LABRINTH, ZENDAYA — ALL FOR US
ALT-J — BREEZEBLOCKS
YUNGBLUD — ANARCHIST (UNPLUGGED)
TOMME PROFITT, BROOKE — CAN'T HELP FALLING IN LOVE (DARK)
MELANIE MARTINEZ — TEDDY BEAR
LEWIS CAPALDI — BRUISES
MELANIE MARTINEZ — DOLLHOUSE
MARINA AND THE DIAMONDS — PIN ME DOWN
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro