Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Horijczycy - Izan

Tradycyjna muzyka Horijska zawsze grana jest na dzwonkach Horii. Są to kwiaty, które wydają dźwięki piękniejsze niż niejeden instrument. Kwiaty te rosną tylko tutaj. W naszej wspaniałej krainie, pokrytej kryształem. I zawsze grają o wschodzie słońca, wypełniając w ten sposób cisze nocy, która przemija.

To ich brzmienie obudziło mnie o świcie, więc przeciągnąłem się, gotowy, by jak najszybciej doprowadzić się do ładu po tej gorącej, letniej nocy.

O tej porze roku w Horii było dużo goręcej niż na Ziemi, gdzie właśnie dziś mieliśmy wybrać się wraz z rodziną i naszymi najlepszymi strategami. Enmascarados mieli już Hiszpanię prawię na widelcu. W ostatnich tygodniach grali im na nosie, a oni tańczyli tak jak im zagrano. Trzeba zakończyć tę farsę i to jak najszybciej. Zanim informacja o istnieniu magii przejdzie się przez Mur na wschód, gdzie żadna osoba od ponad stu lat nie słyszała o cudzie Źródła.

W każdym bądź razie – sam tuż po wstaniu, ruszyłem do lustra, aby przyjrzeć się swoim jednolicie czarnym włosom i poprawić ich nieład. By przyjrzeć się moim ludzkim policzkom i zwyczajnym, czarnym oczom. By upewnić się, że wbrew moim Horijskim korzeniom, wyglądam jak człowiek, a nie istota z innego wymiaru.

Kiedy upewniłem się, że przypominam tego siebie, którego lubiłem najbardziej, mogłem wyjść z pokoju do jadalni, gdzie najpewniej już czekali na mnie ojciec, matka i trójka rodzeństwa. Jednak nim zdążyłem wejść do pomieszczenia, szklane drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że omal nie zostałem uderzony. Ledwie odskoczyłem.

Przede mną stał Mako – mój młodszy brat – z miną niewyrażającą niczego dobrego. Wyminął mnie bez słowa, jakbym nie istniał, choć ja rzuciłem do niego ciche: dzień dobry. Chyba że nie usłyszał...

W jadalni panował gwar. Nikt z domowników nie siedział przy stole, tak jak tego oczekiwałem. Służba krzątała się w tę i nazad. A bliźniaczka Mako – Belinda – poganiała ich wszystkich, byle szybciej uwijali się z pakowaniem manatków.

– Bel? Co tu się dzieje? – zawołałem do niej, stojąc ciągle w progu. Jej diamentowe oczy w kolorze złota, błysnęły.

– Jak to co?! – zapytała i podleciała do mnie na skrzydłach wróżki, które posiadał każdy Horijczyk. – Dziś teleportujemy się do Hiszpanii. A jakbyś nie słyszał, godzinę temu, Enmascarados znów zaatakowali Plaza Mayor. Oni coraz mniej się boją!

Zesztywniałem.

– Gdzie rodzice?

– Są już w Hiszpanii. My mamy przenieść nasze rzeczy do Madrytu.

Pokręciłem głową i już wiedziałem, dlaczego Mako był tak zniesmaczony, gdy mnie mijał. Chciał wymigać się od tej „męczącej" roboty.

– Dobrze, pomogę wam. A co z Noelią? – dopytałem jeszcze, biorąc się za przenoszenie zastawy kuchennej przy pomocy teleportacji.

– Ona jest w salonie i się stroi. Zapewne będzie znowu flirtować z księciem Alejandro.

Westchnąłem na jej oburzony i zarazem zazdrosny ton. Ale co mogłem zrobić? Ich kobiece miłostki nie były moją sprawą. Tak samo jak mój tajemny romans nie dotyczył żadnej z nich. Ani nikogo kogo do tej pory poznałem.

I oby tak pozostało.

***

Ojciec już przyjmował raport z walki z Enmascarados, gdy ja zjawiłem się w Hiszpanii. Marcus – czyli jeden z najbliższych przyjaciół króla Alvina – właśnie rozmawiał z nimi oboma. Po cichu usiadłem obok ojca i zacząłem słuchać tego, co wampir miał nam do powiedzenia.

– Nasi nadworni budowlańcy już naprawiają zniszczenia, Wasza Wysokość – powiedział, nie spuszczając wzroku ze swojego władcy.

– Dobrze, a co zrobimy, żeby przy następnej okazji nie wdarli się do naszego pałacu? By nie zabili kogoś z nas?

– Podejrzewam, że ich celem nie jest zabijanie ludzi z rodzin królewskich. To byłoby nierozsądne z ich strony. Ściągnęłoby na nich cały wasz gniew – zaoponował Marcus.

Zmarszczyłem brwi słysząc jego słowa.

– Więc co innego może być ich celem? Jeśli chcą zdobyć naszą magię, to prawie oczywiste, że będą polować na Horijczyków.

– Wasza Miłość, proszę się nie martwić o magię Źródła. Oni nie dostaną się do Horii ot tak. Do tego potrzebowaliby waszej przepustki. Nie mogą więc zabić swojego jedynego klucza do tej bramy.

– Co oznacza, że będą za wszelką cenę próbowali dostać się do Horii – mruknął król Alvin. – Nie możemy na to pozwolić.

– W takim razie będziemy wraz z moimi ludźmi stacjonowali w Hiszpanii tak długo, aż ta sytuacja się nie wyjaśni. I nikomu nie oddamy już ani grama magii Źródła. Będziemy stawiać opór tym co mamy.

– Zgadzam się. – Usłyszałem głos księcia Alejandro, który właśnie wszedł do pomieszczenia bezszelestnie. Aż podskoczyłem. – Horia jest teraz bardzo cennym sojusznikiem w walce przeciw tym bandytom.

– Rozumiem, że Amerykanie też wkrótce się tu pojawią – powiedziałem, patrząc na spiętego króla Alvina. Jednak on nie ważył się odezwać i zrobił to za niego syn.

– Nie. Nie zjawią się. Wezwaliśmy na pomoc Japonię.

– Jak to Japonię?! W sensie, że przekroczyli Mur?! W tak niepewnej sytuacji jak...

– Dosyć tego, Izan! – warknął król Alvin, a ja zamarłem z otwartymi ustami. Gdy szok minął, zamknąłem je.

– Nie mów mojemu synowi, co ma robić, Alvinie – zażądał mój ojciec i spojrzał na siedzącego obok króla, jakby chciał go prześwietlić na wylot. Drugi władca tylko warknął na niego w odpowiedzi i hardo uniósł brodę.

Zerknąłem niepewnie na Alejandro, a on tylko wzruszył ramionami, jakby mówił: później ci to wyjaśnię.

Wróciłem więc do wpatrywania się w Marcusa.

– Japońscy żołnierze już są na miejscu, Wasza Wysokość – powiedział wampir. – Tak jak szkoleniowcy, o których poprosiliście. Będziemy pilnie ich trenowali.

Władca Hiszpanii kiwnął głową i złączył dłonie na kolanach.

– Ale po co ich trenować? Dlaczego nie posłaliście po Amerykanów? – Teraz mój ojciec przejął pałeczkę, powielając moje pytanie.

Król Alvin nie chciał jednak udzielić nam żadnej odpowiedzi, uznając temat posiedzenia za zakończony. Oboje z ojcem byliśmy bardzo skołowani jego próbą tajenia tak istotnych informacji. Musiałem w takim razie porozmawiać o tym z Alejandro. On na pewno znał przynajmniej częściowe pobudki króla Hiszpanii.

I tak, chwilę po opuszczeniu sali obrad, choć bardziej wolałem udać się do stajni, ruszyłem za nim. Szliśmy tak w ciszy chwilę, aż nie zawołałem go zdrobnieniem dopiero, gdy oddaliliśmy się nieco od naszych ojców.

– Alejo!

Książę zatrzymał się.

– Jeśli myślałeś, że nie wiem, że za mną idziesz, to jesteś w błędzie.

– Nie chciałem cię w żaden sposób zaskoczyć – mruknąłem. –Chciałem raczej, żebyś mi wyjaśnił, dlaczego postawiliście posłać po Japonię. Przecież oni prawie nie mają magii.

– Skąd możesz to wiedzieć? – zapytał, patrząc na mnie jednym okiem. – To nasi wschodni sojusznicy od chwili powstania Muru.

– Wiem, że są sojusznikami. I jako jedyny kraj wschodu wiedzą o magii, ale... To niedorzeczne! Przekraczanie Muru i osłabianie go w tak trudnych czasach jest jak dobrowolne pakowanie się w kłopoty.

– Nie mnie pytaj o pobudki mojego zakompleksionego ojca. Gdy kilka dni temu odbywaliśmy naradę, co robić w tej sytuacji, w pierwszej chwili nie chciał nawet pomocy od Horii. Chciał wszystko zrobić sam. I gdyby nie list, który wysłał nam król David, pewnie dziś nie byłoby was tutaj.

Zawahałem się chwilę.

– Co masz na myśli mówiąc, że jest zakompleksiony?

– Nic, ponadto że chyba ma konflikt z amerykańskim rządem i jest zbyt dumny, by teraz prosić ich o pomoc.

Westchnąłem.

– To nie czas na unoszenie się dumą – zauważyłem.

– To samo powiedzieliśmy mu kilka dni temu. Ale on wolał poprosić o pomoc tylko was, Japonię i Szwecję. To moim zdaniem najgorsza kombinacja sojuszników.

– Szwecję?! – zawołałem przestraszony. Trochę zbyt przestraszony, co ewidentnie wyłapał Alejandro i zaczął się śmiać.

– Co? Nie chcemy widzieć się z aranżowaną narzeczoną? – zapytał prześmiewczo. – Przekażę jej te skromne pozdrowienia od ciebie, jak już się z nią zobaczę.

– To nie będzie konieczne – chrząknąłem i schowałem dłonie w kieszenie marynarki. Miałem je teraz całkowicie spocone.

– Boisz się, że znowu będzie robić z ciebie słabego księcia potężnej Horii? Może więc to i dobrze, że ją tobie wybrali.

– Horia będzie silna i bez niej u mojego boku! – warknąłem wkurzony, a Alejandro aż się spiął.

Chyba trochę przesadziłem.

Jednak nie miało to już znaczenia, bo zacząłem oddalać się, tak jak pierwotnie założyłem, w stronę królewskiej stajni. Alejo też już więcej mnie nie zaczepiał.

Po drodze przez bajeczne korytarze pałacu, przebrałem się w mniej eleganckie i królewskie ubrania, aby po chwili znaleźć się na zimnej, i wąskiej klatce schodowej. Zardzewiała barierka prawie wypadała z kamiennej ściany, ale mimo to, trzymałem się za nią, byle nie pośliznąć się na wilgotnych schodkach.

W końcu znalazłem się w największej stadninie w całej Hiszpanii. I tak aby odnaleźć w niej tego, którego szukałem, musiałem uruchomić moc fali dźwiękowej. Działającej podobnie jak zasada echolokacji.

Konie w stajni rżały radośnie, gdy przechodziłem między boksami. Ja również uśmiechałem się do nich i do jakiś czas głaskałem je po chrapach. Aż w końcu nie znalazłem się przy głównym wyjeździe ze stajni. Drewniane drzwi były otwarte, przez co smuga światła oświetlała stajennego, który stał do mnie tyłem i rozgrzebywał widłami siano.

Mogłem tak stać za nim, póki sam by mnie nie spostrzegł, ale nie chciałem tego robić. Potrzebowałem z nim porozmawiać pilnie. Już teraz.

– Carlos – powiedziałem półszeptem, przywołując go. Zdrętwiał. Najwyraźniej nie spodziewał się mnie w najbliższych dniach.

Gdy się odwrócił i nasze spojrzenia się spotkały, poczułem tak znajome motyle w brzuchu. Nie potrafiłem też powstrzymać uśmiechu na myśl, że jest tutaj. Że ja jestem tutaj razem z nim. Sam.

Carlos w końcu podbiegł i rzucił się na mnie, przyszpilając do ściany i wtulając w mój tors. Był jak kot, któremu brakuje pieszczot. Mi zresztą też tego brakowało.

Docisnąłem do siebie chłopaka i pocałowałem go w czubek głowy, mocno. Jego gęste włosy łaskotały mnie w policzek, dopóki nie postanowił się wyprostować i spojrzeć mi w oczy.

– Tęskniłem za tobą – powiedział prawie przez łzy. Zupełnie, jakbyśmy nie widzieli się wiele, wiele lat. A przecież nasza rozłąka trwała może trzy miesiące. To dużo krócej niż zwykle.

Ale rozumiałem go. Carlos nie raz udowadniał mi, jak bardzo jest ode mnie uzależniony. Jak bardzo mnie kocha. Sam nie pozostawałem mu dłużny w tych wyznaniach i oddawałem nieraz całego siebie w jego ręce. Byle tylko udowodnić mu, że niezależnie od czegokolwiek, jestem w stanie być mu wierny. Byle udowodnić mu, że moje aranżowane narzeczeństwo nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

– Tak bardzo bałem się, że już nigdy się nie zobaczymy, Izan – powiedział, nadal łamiącym się głosem.

Jednak tym razem poczułem się lekko zaniepokojony. Ale to, co miał mi powiedzieć w tamtej chwili nawet nie przeszło mi przez myśl.

– Dlaczego, Carlos? Coś się stało? – zapytałem najłagodniej jak się dało, a on tylko opuścił głowę, jakby zawstydzony. Spiąłem się, a on to poczuł. Dlatego odsunął się ode mnie trochę i puścił moje ramiona. Potem powiedział z lekkim zająknięciem:

– Ja... Żenię się, Izan.

– Jak to?

Nie było mnie stać nawet na krzyk. Prawie odjęło mi mowę.

Carlos westchnął i odsunął jeszcze bardziej. Poczułem jak serce kraje mi się i jak krwawi.

Prawie naprawdę się popłakałem, choć niczego mi jeszcze nie wyjaśnił.

– Moi rodzice znaleźli arystokratkę w Sewilli, która chciałaby mnie poślubić. A jak wiesz, nie mam teraz zbyt dużo pieniędzy i dlatego właśnie pracuję w tej stajni.

– Czyli to nie jest twoja decyzja? – zapytałem z nadzieją, która mogłaby być materialna. Chciałem się o nią oprzeć.

Carlos pokręcił głową.

– Nigdy nie zdecydowałbym o takim losie dla siebie. A tym bardziej dla ciebie.

Przełknąłem ślinę i prawie skoczyłem w jego kierunku, aby znów go przytulić.

– Nie chcę, żebyś to robił! – zawołałem zrozpaczony. – Dlaczego?! Dlaczego się na to godzisz?!

Teraz sam zachowywałem się jak nieokiełznany kot do pieszczot. Nie mogłem pozwolić, by Carlos jeszcze przed moim ślubem z księżniczką Szwecji, sam się ożenił. To nie mogła być prawda!

– Wiem, Izan. Ale mam pomysł. Jedyny słuszny, abyśmy już do końca życia mogli być razem.

Gwałtownie podniosłem głowę, chcąc go wysłuchać. Cokolwiek co miał w głowie, cokolwiek, co mogło sprawić, że...

– Ucieknijmy stąd. Ty i ja. Razem.

– Zwariowałeś, prawda? – Tym razem nie brzmiałem słabo. Ale on tylko pokręcił głową i przytknął swój nos do mojego. Odsunąłem się odrobinę. – Carlos, to niedorzeczne.

– Oni sami się o to prosili. Twój ojciec i moja rodzina.

– Carlos. Jestem następca Horijskiego tronu – powiedziałem, próbując zachować spokój. – I może nie byłoby w tym problemu... Może mógłbym się zgodzić na twoją propozycję, ale jest jeszcze Mako. Mój chytry brat.

Carlos przez moment milczał, a potem puścił mnie i odsunął na wystarczającą odległość, abym wiedział jak się poczuł. To na pewno zabolało.

– Naprawdę, robisz sobie... Mi, taką krzywdę, ponieważ nie chcesz, aby Mako przejął tron Horii?! Od kiedy zależy ci w ogóle na tym tytule?

Omal nie uderzyłem samego siebie za tę prawdę. Ból w głosie Carlosa był nie do przyjęcia dla mojego już i tak rannego serca.

– Wybacz, ale on nie może być królem Horii. Zwłaszcza, że wtedy, wraz z nim, zwyciężą Enmascarados. Magia dostanie się na wschód, a wtedy...

– Okej, już nie pleć o jakiejś magii, która w sumie to mogłaby nie istnieć. Gdyby nie ta cała Horia, z której się wywodzisz. Gdybyście w przeszłości nie odnaleźli klucza na Ziemię, może wtedy byłoby inaczej.

– Ale wtedy nie poznalibyśmy się. Poza tym nie obwiniaj o moją decyzję horijskich przodków sprzed wieków.

– A kogo mam osądzać?! Ciebie?! Poza tym... Twoja decyzja? – Ostatnie słowo wręcz wypluł. Jego wzrok też nie był już łagodny. Poczułem się jak uderzony batem prosto w klatkę piersiową.

– Carlos...

– Nie wymawiaj mojego imienia z taką słabością! W końcu jesteś pieprzonym, przyszłym królem Horii oraz Szwecji. Władasz magią całego zachodu. O to ci właśnie chodzi. O władzę! Nie dbasz o to, co się stanie gdy pałeczkę przejmie twój brat. Ty się tylko nim zasłaniasz.

Każde z tych zdań wypowiedział z jadem. Trucizną, która zacisnęła moje serce, a z oczu polały mi się łzy. Nie mogłem uwierzyć, że on naprawdę tak sądził.

– Wiesz, że to nieprawda! Mako jest naprawdę po stronie...

– Gdybyś ze mną uciekł, Enmascarados byliby twoim ostatnim zmartwieniem.

I odwrócił się do mnie plecami, łapiąc z powrotem za widły i przebierając nimi w sianie.

Byłem głupi... Tak bardzo głupi i zły na to, co zasugerował. Mimo to obiecałem sobie, że jeszcze przed jego odjazdem, uda nam się pogodzić.

Na tę chwilę Carlos musiał ochłonąć.

***

Wieczorem, gdy żar hiszpańskiego słońca już odpuszczał, zostałem zaproszony, a raczej – zostało mi narzucone, abym pojawił się na kolacji, którą wspólnie organizował król Alvin z rodziną. Mieli tam pojawić się nie tylko przedstawiciele hiszpańskiej i horijskiej rodziny królewskiej, ale także moja narzeczona Ava, jej siostra Vera i jej ojciec, król Szwecji, Ragnar Patrickson.

W tej chwili jednak naprawdę wolałbym przy stole widzieć kogokolwiek z amerykańskiego rządu, ale skoro Jego Wysokość Alvin był tak bardzo uparty... Nie miałem wyboru i musiałem przeżyć ten wieczór u boku narzeczonej. Nawet specjalnie podpisano dla nas sąsiednie krzesła. To było okropne! Zwłaszcza teraz, gdy byłem dodatkowo skłócony z ukochanym.

Ragnar szybko wyłapał moje zmieszanie i nawet zaczął żartować, że to wina bliskości jego córki. Choć doskonale wiedział, że ona również nie była zbyt zadowolona z obowiązującej nas zasady czystości. Podejrzewałem więc, że tak jak ja miała kogoś na boku, z kim wymieniała ślinę i swoje szczere uczucia. Nie to co ze mną.

Dłubałem właśnie widelcem w hiszpańskiej sałatce ryżowej i udawałem, że była tak pyszna, że nie miałem czasu na wymianę zdań z innymi uczestnikami kolacji. Tym samym pół wieczoru przysłuchiwałem się szemranej rozmowie Avy i Very, które jak to siostry, plotkowały o idiotycznych babskich sprawach. W sumie było to dużo ciekawsze niż omawiana przez innych polityka Enmascarados.

Jednak w pewnej chwili, zauważyłem dziwny ruch za mną, w kącie pomieszczenia. Ale gdy tam zerknąłem, nikogo nie zauważyłem, co było to dość dziwne, bo chyba stacjonował tam jeden z wampirów, robiących nam za strażnika.

Cóż, może odstąpił od stanowiska, aby nas chronić?

Ta myśl jednak, mimo że powinna wzbudzić mój niepokój, była dość mało istotna, ponieważ Ava właśnie zaczęła coś do mnie mówić. Coś, czego nie zrozumiałem, chwilowo zainteresowany zniknięciem strażnika.

– Czy ty mnie w ogóle kiedykolwiek słuchasz?! – zawołała mi prosto do ucha, przez co omal nie spadłem z krzesła.

– Nie wrzeszcz tak. Nie jesteś u siebie.

Zgromiłem ją wzrokiem i przez chwilę walczyliśmy na spojrzenia. Ona ze swoimi nietypowymi granatowymi oczami nimfy, dawała mi jasno do zrozumienia, że pierwszy będę musiał się poddać. Zrobiłem to niechętnie i odwróciłem głowę.

– Co chciałaś? – zapytałem zniecierpliwiony jej milczeniem.

– Otóż Vera i ja jutro wieczór, chcemy udać się do ogrodów Sabadiniego, aby trochę się rozerwać. Idziesz z nami?

Ściągnąłem brwi, nie rozumiejąc. Od kiedy Ava zapraszała mnie gdziekolwiek z dobrej woli. W dodatku tylko po to, aby się rozerwać?

– Coś kombinujesz?

– Ale skąd ci to przyszło do głowy? Jesteś moim narzeczonym. To oczywiste, że ludzie muszą zacząć w końcu widywać nas razem. Idziesz czy nie?

Niechętnie, ale jednak kiwnąłem jej głową. W końcu miała rację. Musiałem co jakiś czas gdzieś się z nią pokazać, i choćby to miały być zwykłe spacery, poddani powinni nas ze sobą kojarzyć. A ja musiałem złagodzić naszą ogólnie napiętą relację.

– Pójdę. Spotkamy się przy bramie ogrodów, dobrze? – zapytałem, na to ta skinęła mi głową i nawet lekko się uśmiechnęła. Nie spodobało mi się to, bo gdzieś z tyłu nadal miałem mojego Carlosa. Ale przecież sam zdecydowałem. Nie mogę z nim iść.

Wtedy zerknąłem na Mako, siedzącego przy drugim końcu stołu. Kiedy ten wyczuł moje spojrzenie, zmierzył mnie wrednie i zmarszczył się jak buldog. Ja naprawdę musiałem pilnować tego co mi ofiarowano. Musiałem chronić przed nim tron i całą magię Horii. Choć doskonale wiedziałem, że gdyby tylko chciał, z ławością mógłby pokonać mnie w walce o tron. Jednak na szczęście nadal nie wpadł na tak szalony pomysł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro