Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

77. Pułapka

Nieznajomy mężczyzna opuścił ręce wybuchając sztucznym śmiechem, podobnym do pękającego lodu. Dźwięk ten działał irytująco na Azazela któremu nie było do śmiechu. Znajdowali się w ogrodzie na tyłach zrujnowanego budynku, który kiedyś był jego domem a w dodatku, tuż przed nim stał Daemon podający się za jego brata.
- No tak... - Nieznajomy mężczyzna przestał udawać śmiech a jego głos stał się zimny jak panujący wokół klimat. - Przecież nigdy mnie nie poznałeś... zawsze siedziałaś zamknięty w czterech ścianach, zupełnie odcięty od zewnętrznego świata. Jakie to musi być smutne...
- Kim jesteś? - Azazel przerwał mężczyźnie zimnym i nie znoszącym sprzeciwu tonem kompletnie wypranym z emocji, od którego Serafine poczuła ciarki na plecach.
- Oh... choćbym słyszał ojca. - Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco zauważając nieznaczne drgnkęcie brwi u brata. - Pewnie masz jego spis ... Nie znalazłem go wśród ruin więc, imię Salazar coś ci mówi? Syn Daemona Lodu ... Dalej nic? Mam mówić dalej ... ?
- Powinieneś być martwy. - Azazel wszedł w słowa mężczyzny, uważnie go obserwując. Według tego co było zapisane w księdze, młody Daemon imieniem Salazar powinien zginąć w wieku dwunastu lat. Był tylko trochę młodszy od niego.
- Powinienem ... ale jak widzisz jestem całkiem żywy. - Kpiący uśmiech nie schodził z jego twarzy. - Moja matka w przeciwieństwie do twojej, była wyjątkowo sprytna. Wiedziała że Ojciec znalazł już sobie idealnego syna a mnie będzie chciał się pozbyć, więc podstawiła kogoś innego na moje miejsce. Asmodeusz zabił nie to dziecko i niczego nie zauważył. - Prychnął krzyżując ręce na piersi a jego wzrok spoczął na ruinach domu. - Wiesz ... zawsze chciałem Cię poznać ale nigdy nie mogłem. Gdy już "umarłem" liczyłem że może tak mi się uda ... ale ty żyłeś w zamknięciu. W szklanej kuli bez wyjścia. - Wrócił wzrokiem do Azazela posyłając mu uśmiech pełen żalu. - Powiedz mi jak to jest gdy stajesz się kopią kogoś, kogo szczerze nienawidzisz? Stajesz się społecznie dysfunkcyjny? Umiesz wogóle wyrażać emocje, pewnie nie.
W kilku sekundach atmosfera między mężczyznami stała się zimna i mordercza. Serafina była pewna że jej mąż jest na skraju cierpliwości.
- Czego chcesz? - Wtrąciła się, skupiając na sobie uwagę Daemona.
- Tego, co od zawsze powinno należeć się mi. - Salazar wrócił spojrzeniem do brata. - Dostałeś wszystko o czym ja zawsze marzyłem. Mogłeś uczyć się nekromacji od mistrza, miałeś jego uznanie, nigdy nie traktował Cię jak śmiecia którego trzeba zabić a ty ... obdarzyłeś go nienawiścią. Byłeś i zawsze będziesz ignorantem który nie docenia tego co otrzymał, nawet po wygnaniu nie miałeś tyle przyzwoitości by zabrać cały dorobek ojca.
- Co ty możesz wiedzieć? - Azazel skrzyżował ręce na piersi patrząc z wyższością na Salazara. Jego głos był kompletnie wyprany z emocji przez co Serafine poczuła nieodpartą potrzebę cofnięcia się o parę kroków. Zaczynało robić się niebezpiecznie.
- Wiem wystarczająco. Myślisz że przez ten cały czas nic nie robiłem? Obserwowałem Cię... - Mężczyzna  zaśmiał się sztucznie. - Stworzyłeś piękne miejsce, Yarnam. Miejsce gdzie panuje naturalna selekcja, gdzie przetrwają tylko najsilniejsi. Wiesz że Ojciec zawsze o takim marzył? Ah no tak, nie zabrałaś wszystkich jego ksiąg... nic nie wiesz. - Azazel zmrużył groźnie brwi. - Wiesz ... tak patrząc na Ciebie, czy chcesz czy nie jesteś taki sam jak Asmodeusz.
- Skończysz te brednie? - Azazel zacisnął dłonie w pięści dalej trzymając je skrzyżowane na piersi. Jego cierpliwość zaczynała się kończyć. - Większego kłamstwa nie słyszałem...
- Ah tak? A to co zrobiłeś swoim dziecią nie jest tego przejawem? Może odświeżyć ci pamięć? - Serafine zmarszczyła brwi spoglądając to na Salazara to na męża. - Dałeś im wspólne życie ... choć mogłeś dać każdemu osobne. Tylko po co? Żeby się dogadali czy żeby ich ukarać? To bardzo okrutne nie sądzisz? W razie zagrożenia... oboje zginą.
- Dość tego! - Azazel warknął a cienie uderzyły w miejsce gdzie stał Salazar,  wzbijając śnieg w powietrze. Dopiero gdy opadł zauważył że Daemon obronił się taflą lodu wychodzącą z ziemi.
- Łatwo Cię zdenerwował co? - Zaśmiał się. Tafla lodu pękła i pokruszyła się ginąc w białym puchu. - Wiesz, jako marionetka byłeś o wiele milszy ... szkoda że twoje dzieciaki wszystko zepsuły. Ale to się zmieni ... więcej nie będą przeszkadzać.
- O czym ty mówisz? - Serafine przystąpiła do przodu. Po słowach mężczyzny zaczęła mieć bardzo złe przeczucia.
- Jeszcze się nie domyśliłaś? - Salazar skinął na zakapturzoną postać która posłusznie podeszła bliżej. - Właśnie w tym momencie mój wspólnik składa wizytę waszym pociechą... - Uśmiechnął się mrocznie sięgając po jedną z kart które rozłożyła w dłoniach zakapturzona postać. - To będzie elektryzujące spotkanie.

***

Kuro wypuścił ze świstem powietrze tworząc mały płomień który spalił najbliższą pajęczyne. Jadalnia wyglądała lepiej niż wczoraj jednak dalej panował w niej brud i nieład a pajęczaki na czele z wielkim chowańcem, nie dawały za wygraną. Na chwilę obecną ulokowały się na szafach z zainteresowaniem obserwując jak Smok w końcu może ogarnąć kryształowe żyrandole.
- Jak myślisz, kiedy wrócą?
- Jeśli masz zamiar sprowadzić jakąś panienke, to nawet o tym nie myśl. - Białowłosy rzucił, przenosząc kolejne pudła bliżej drzwi. Nie wiedział co dokładnie w nich było jednak z każdym kolejnym pudłem, robiły się coraz cięższe.
- Kurwa, nie o to mi chodziło! - Kuro warknął odsuwając się od żyrandola który według jego opinii, lśnił czystością. Rzucił szmate na blat po czym sam zszedł ze stołu. - Musiał bym odwiedzić jedną osobę...
Daemon uniósł nieznacznie brew. Kogo jego brat mógł by chcieć odwiedzić? Lau? Dantego? Szczerze w to wątpił a nikt inny nie przychodził mu do głowy.
- Niby kogo?
- Raya... - Białowłosy uniósł nieznacznie brew nie wiedząc do końca o kogo chodzi. - Eh... to ten mały smok którego kiedyś znalazłem. Pamiętasz? Mówiłem Ci o nim. - Sousuke skinął głową biorąc w między czasie kolejny karton spod stołu. Tak jak poprzednie zaniósł go pod drzwi. Kuro usiadł na stole od niechcenia przesuwając po nim ogonem. - Dawno u niego nie byłem... myślę że nic mu się nie stało ale cholera wie.
Sousuke już miał zamiar zapytać co zrobi jeśli okaże się że Ray nie żyje, jednak w tym momenci rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk uderzającej o drzwi kołatki. Nastała chwila ciszy w trakcie której wymienili spojrzenia po czym znowu rozbrzmiał ten sam dźwięk.
- No tak, ja nie mogę nikogo sprowadzić ale do Ciebie Kiri może przyjść? - Smok rzucił złośliwie, czego Białowłosy nie skomentował. On nikogo nie zapraszał, Lau była w psychiatryku przez co Shadow pojawiał się tylko tam, więc jedyną osobą która mogła ich odwiedzić była Kitsune. - Ale dalej jesteś prawiczkiem nie!?
- Spierdalaj! - Sousuke warknął wychodząc z jadalni. Podszedł szybkim krokiem do głównych drzwi, jednak czuł że jego włosy zaczęły się elektryzować a gdy miał chwycić za klamkę poczuł dziwny prąd który przeskoczył po jego ciele. - Kuro uważaj!

Wszystko wydarzyło się w przeciągu kilku sekund. Główne, ciężki drzwi zostały wyrzucone z zawiasów, z hukiem upadając na podłogę. Wyzwolona, na zewnątrz budynku energia wdarła się do środka siejąc spustoszenie. Magiczne kryształy stanowiące lampy zaczęły pękać i wybuchać od nadmiaru mocy, ich drobne kawałki posypały się na podłogę. W ścianach pojawiły się głebokie rysy, okna pokryły się misterną pajęczyną pęknięć a charakterystyczny dźwięk świstu wbijał się w umysł. Sousuke mimo uniknięcia zderzenia z drzwiami, nie dał rady uniknąć szalejącej wokół jasnej elektryczności. Jego ciało zostało sparaliżowane, elektryczność zaburzyła pracę organizmu przez co w momencie zabrakło mu tchu, na dłoniach jak i reszcie ciała mógł zaobserwować czerwone rany spowodowane oparzeniem, wyglądające jak konary drzew. Upadł u stóp schodów skąd mógł doskonale widzieć jak do domu wkracza wysoki mężczyzna. Ubrany był w czarny płaszcz którego powierzchnia w całości pokryta była złotą pajęczyną. Miał krótkie postawione blond włosy oraz jasne oczy, od lini żuchwy ciągnęły się białe blizny przypominające siatkę piorunów, takie same blizny znajdowały się również na wierzchu dłoni. Wokół mężczyzny co jakiś czas przeskakiwały fragmenty biało - złotej elektryczności. Sousuke nie miał najmniejszych wątpliwości, tuż przed nim stał jeden z Pradawnych, dawny Władca Pogorzelisk, Ezekiel.

***

Daemon wyciągnął jedną z kart uważnie się jej przyglądając. Przedstawiała skrępowane ciało powieszone do góry nogami na linach przypominających jelita, wokół stało kilka postaci bez twarzy obserwujących widowisko.
- Wisielec ... - Mruknął Salazar ukazując wygląd karty pozostałym. - Wiesz o kim pomyślałem Azazelu? O twoim synu, jak mu było? Sousuke?
- Wisielec to karta poświęcenia. Symbolizuje cenę którą należy zapłacić za oświecenie. - Zakapturzona postać odebrała kartę po czym przetasowała całą talie nie przestając mówić. Jej głos wydawał się strasznie irytujący. - Wyrzeczenie wisielca pozwala mu odnaleźć nowe życie ale droga do odrodzenia wiedzie przez zawieszony w czasie ból i kończy się śmiercią.
- Ciekawe nieprawdaż? Karty Sif, nigdy się nie mylą. Może teraz dowiemy się czegoś o smoku ... Kuro? - Salazar sięgnął po kartę o pięknym przypominającym kosmos rewersie. Odwrócił ją w swoją stronę przyglądając się przedstawionemu obrazowi. W centrum karty znajdował się olbrzymi księżyc mieniący się w zależności od podającego światła czerwienią lub bielą. Tuż przed księżycem znajdowały się dwie ciemne postacie wyciągające ręce w jego stronę. - Księżyc...
- Ta karta przypomina, że rzeczywistość nie jest tym, czym wydaje się być. W świecie pozorów i złudzeń, najlepszą drogę znajduje się ufając intuicji. Księżyc jest również kartą snów i marzeń, a sen jest małym misterium śmierci.
Serafine zagryzła policzki od środka powstrzymując się przed wybuchem, to nic by nie dało. Chcieli ich wyprowadzić z równowagi, by zaatakowali, by popełnili błąd. Nie było czasu na błędy, jeśli Ezekiel udał się do ich domu, jej dzieci są w niebezpieczenstwie. Nie mogła pozwolić by coś im się stało. Jej wzrok błądził po okolicy szukając czegokolwiek co mogło by jej pomóc. Nagle Azazel założył ręce za plecy otwierając jedną z dłoni na której skupiła swoje spojrzenie.

***

Każdy, nawet najmniejszy ruch był jak brodzenie w gęstej mazi. Sparaliżowane mięśnie odmawiały posłuszeństwa, błagając o odpoczynek. Zimno odczuwalne aż w kościach, było nie do zniesienia a odgłos dzwonu pochodzącego z Astralnej Wieży Zegarowej, wbijał się w umysł. Postać nie wiedziała czy wieża wybiła trzy a może więcej uderzeń ... może dzwoniła cały czas? Ręce były skrępowane, zbyt ciężkie żeby zasłonić uszy. Białowłosa postać z trudem przekreciła się na bok uderzając o miękką podłogę. Gdzie była? Co się stało? Dlaczego ciało nie chce współpracować? Czy to jawa a może kolejny koszmar szaleńca? Przez głowę przeplatały się tysiące myśli bez odpowiedzi. Nagle jej oddech przyspieszył zaczynając odczuwać niewyobrażalną panikę. Serce obijało się o żebra z trudem pompując zastygłą krew. Wspomnienia zaczęły wracać, wszystko co się wydarzyło, śmierć królowej, wskrzeszenie matki ... szaleństwo. Co wydarzyło się później? Ile czasu minęło?
Po czasie oddech się uspokoił a nekromantka z trudem zaczęła się czołgać w kierunku drzwi. Musiała wyjść... I to jak najszybciej. Z każdą kolejną minutą czuła się jakby zaczynało brakować tlenu. Może tak było a może to tylko zwykłe urojenie?
Wyplątała się z kaftanu, pozostawiając go na podłodze. Zimno przeszyło jej ciało ubrane jedynie w spodnie i koszulkę bez rękawów. Z trudem podniosła się na nogi, wbijając paznokcie w miękką ścianę. Cały ciężar oparła na prawej nodze, dosłownie tuląc się do ściany. Paznokciami lewej dłoni rozdarła materiał na drzwiach w miejscu gdzie teoretycznie powinna być klamka i dziurka od klucza. Jeśli znajdowała się w tej jednej konkretnej izolatce, to właśnie w tym miejscu powinien być mały przełącznik otwierający drzwi. Wyrzuciła nadmiar waty nurkując dłonią wewnątrz materiałowego obicia, jej dłoń szybko natrafiła na zimny metal a zaraz później drzwi zostały otwarte.
Wyszła na korytarz łapczywie łapiąc powietrze. Oparła się plecami o ścianę po czym zjechała po niej. W tym samym czasie drzwi izolatki zamknęły się z charakterystycznym kliknięciem. 

***

Szyby rozpadły się w drobny mak, wpuszczając mroźne powietrze do środka budynku. Ogień w kominku zgasł, szklany stół jak i wazon roztrzaskały się, a czarne kryształowe róże znalazły się na podłodze. Tynk sypał się z sufitu a ściany coraz mocniej pękały. Elektryczność szalała po całym parterze siejąc spustoszenie a jego epicentrum stało w głównych drzwiach. Ezekiel krzyżował ręce na piersi uważnie obserwując koniec korytarza gdzie zniknęli Sousuke oraz Kuro.
- Myślicie, że się przede mną ukryjecie? - Niski, elektryzujący głos odciął się od iskrzącej elektryczności. Nie czekał na odpowiedź, dokładnie w miejsce gdzie przebywali przeciwnicy, posłał bardzo silne wyładowania przez które w całym domu zrobiło się na ułamek sekundy biało a kilka sekund później nastąpił głośny grzmot.

- Kurwa! - Smok soczyście przeklnął, obserwując jak tuż po uderzeniu, stworzona bariera znaczyna się kruszyć. - Sousuke to nie wytrzyma długo ... co robimy!?
Daemon siedział na ziemi oparty o ścianę, jego ręce jak i część piersi przy obojczykach, zdobiły czerwone poprzenia przypominające korony drzewa. Cały czas czuł jak elektryczność przepływa przez ciało, paraliżując je. Nerwy odmawiały posłuszeństwa, choć chciał podnieść rękę mógł jedynie zgiąć palce. Nie było mowy o walce, a gdyby Kuro w porę nie zareagował i nie zabrał go spod schodów... pewnie został by spalony od środka.
Smok użył całej swojej mocy by stworzyć wokół nich barierę w postaci bańki ... jednak wytrzymała tylko dwa ataki, jeśli nastąpi kolejny, co stanie się na pewno, nie wytrzyma i się rozpadnie a w tedy oboje będą mieć przejebane.
- Sousuke, co robimy!?
- Nie wiem ... - Daemon wbił spojrzenie w swoje dłonie. Drugi raz w życiu miał ochotę po prostu się rozpłakać... z głupiej bezsilności. Ostatni raz czuł się tak gdy niechcący zabił siostrę, nienawidził tego uczucia. - Nie mam jak walczyć... Ty zużyłeś moc na barierę...
- Kurwa stary ogarnij się! - Smok z całej siły uderzył białowłosego ogonem w nogę, na co ten syknął. - Pamiętasz co zawsze powtarzał nam ojciec kiedy przegrywaliśmy? "Rozpacza się tylko w tedy, kiedy ma się jeszcze nadzieję. Kiedy nie ma żadnej nadziei, rozpacz przybiera postać straszliwego spokoju." Ani ty, ani ja, nie jesteśmy ani trochę spokojni, więc się kurwa skup i myśl jak mamy z tego wyjść żywi!
Kryształowy żyrandol nad ich głowami, strzelił pod wpływem energi rozsypując się na barierę. Elektryczność coraz częściej uderzała wokół nich przyprawiając o palpitacje serca. Ezekiel się nimi bawił, jak drapieżnik z ofiarą. Pytanie, kiedy ta zabawa go znudzi i postanowi ich wykończyć.
- Ta energia jest zbyt problematyczna... - Mruknął w końcu Białowłosy. - Jeśli potrafi kontrolować tak duży obszar jak ojciec ... Nie uciekniemy.
- Ale jakiś sposób musi być, nie? Które miał miejsce w rankingu? Czwarte? - Wzrok smoka błądził po otoczeniu szukając jak najlepszej drogi ucieczki. Mógł zmienić się w smoka i może udało by się im uciec, jednak w tedy cały dom uległ by zawaleniu czego absolutnie nie chciał, pozatym nie był pewny czy łuski ochronią go choć trochę przed porażeniem. - Skoro zajmował akurat te miejsce, pozostali musieli mieć nad nim jakąś przewagę, nie?
- Azazel może chować się w cieniach, tam elektryczność nie jest w stanie trafić, mógłbym nas w ten sposób wyciągnąć gdybym nie był porażony. - Westchnął ciężko, nie był pewny swoich ruchów a co dopiero gdyby uciekł z Kuro do cieni. W jego obecnym stanie istniało duże ryzyko przez które mogli by się z nich nie wydostać i tam zginąć. - Matka miała całkowitą przewagę... lustra. A przed nim był, Shadow. Mógł zatrzymać jego czas ...
- Czyli modlimy się żeby Shadow zobaczył z wieży co się dzieje ... zajebiscie. - Prychnął smok.
- Nie zobaczy jeśli jest u Lau .... ale sądząc po dzwonach, tam też się coś dzieje. Kurwa ... - Sousuke z trudem zacisnął dłoń w pięść. Paraliż powoli ustępował.
- Czyli wróciliśmy do punktu wyjścia...

- Dość tej zabawy ... - Daemon wyciągnął przed siebie rękę wokół której zaczęła iskrzyć biała elektryczność. - Myślałem że będziecie trochę większym wyzwaniem ... strasznie się myliłem.
Silne wyładowania sprawiło że korytarz przez ułamek sekundy zrobił się zupełnie biały. Piorun uderzył prosto w barierę, krusząc ją. Dopiero po kilku sekundach rozbrzmiał potężny grzmot. Ezekiel miał wykonać kolejny atak jednak stało się coś zupełnie niespodziewanego. Nim zdąrzył to zarejestrować... leżał w śniegu u stóp schodów prowadzących do domostwa Szatare. Cała elektryczność w momencie zniknęła. Jego lewy policzek przeszywał ból, w ustach czuł metaliczny smak krwi a po szczęce powoli zaczęła spływać ciepła czerwona ciecz. Jego dłoń mimowolnie powędrowała do rany a wzrok na postać stojącą w drzwiach budynku.
- Jak śmiesz, wchodzić do mojego domu i atakować moje dzieci!? - Wkurzony głos Serafine rozniósł się po okolicy. W prawej dłoni, między palcami ściskała ubrudzone krwią, odłamki szkła.
- A już myślałem, że się nie pokażesz. - Prychnął pod nosem posyłając kobiecie złośliwy uśmiech. Prawdziwa walka dopiero miała się zacząć.

***

- Gdzie ona jest!? - Wzrok Salazara błądził po okolicy lecz nigdzie nie mógł dostrzec Białowłosej kobiety która jeszcze chwilę temu stała za Azazelem.
- Myślałeś że będzie stać bezczynnie, kiedy jej dzieci są atakowane? - Kąciki ust Daemona prawie niezauważalne uniosły się w uśmiechu. - Nie doceniasz jej możliwości.
- Jak!? - Warknął, cały jego dotychczasowy dobry humor, znikł. Spojrzał gniewnie na zakapturzoną postać po czym wrócił do brata. - Nie powinna się wydostać! Nie ma jak!
- Napewno? Myślałeś że tego nie zauważe? - Azazel zaczął spokojnym wypranym z emocji głosem. Swoją postawą pokazywał wyższość nad przeciwnikiem. - Ta postać nie stoi tu bez powodu, oprócz przepowiedni miała zatrzymać nas przed ucieczką, prawda? Pod śniegiem są runy... - Wskazał ruchem głowy miejsce bez śniegu w którym znajdowały się ledwo widoczne srebrne znaki. Wcześniej z tego miejsca wyszedł lód którym obronił się Salazar. - Sądząc po ich kształcie miały zaalarmować gdybyśmy chcieli użyć bramy bądź cieni. Mało kreatywne ...
- I powinny działać... więc jak!?
- Powiedzmy, że niektóre cienie są strasznie lepkie i przywłaszczają niepotrzebne przedmioty. - Daemon uniósł prawą dłoń którą wcześniej trzymał za sobą, ukazując jej wewnętrzną część. Na samym środku cienistej dłoni znajdował się niewielki odłamek lustra który po chwili został wchłoniety przez strukturę dłoni. Zawsze nosił przy sobie kawałek lustra, w końcu nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać.

***

Korytarze psychiatryka wydawały się bardziej mroczne i przerażające niż normalnie, a podejrzane dźwięki wydawane przez jego mieszkańców przyprawiały o ciarki. Nekromantka pierwszy raz w życiu, czuła się w tym miejscu nie swojo. Na początku zwaliła to na swój obecny stan psychiczny, później na brak mocy którą musiał zablokować jej ojciec aż w końcu na braki w ciele ... po raz kolejny została pozbawiona ogona i rogów. W jakim celu? Chuj wie ... może żeby nie zrobiła sobie krzywdy,  co było bardzo prawdopodobne.
Zesztywniałe ciało z trudem pokonywało kolejne korytarze, na szczęście bądź też nie, Białowłosa miała oparcie w ścianach wzdłuż których suneła przylegając do nich  bokiem. Musiała dostać się do pracowni która znajdowała się pod ziemią, na tym samym poziomie co izolatki.
Lau nagle zamarła, gdy do jej uszu dotarł dziwny dźwięk. Był tak specyficzny że nie potrafiła opisać go jednym słowem, przypominał mieszankę harkoru, jęku i jakiegoś burczenia które rozbrzmiewało w równym odstępie czasu. Nigdy czegoś takiego nie słyszała. Pozostała w bezruchu, wsłuchując się w dźwięk lecz dopiero po dłuższej chwili odkryła iz dochodzi z bocznego korytarza tuż przed nią. Niepewnie ruszyła wzdłuż ściany ... z czystej ciekawości zaglądając w boczny korytarz.
- Ja pierdole! - Krzyknęła odskakując na drugą stronę korytarza z impetem uderzając plecami o mur. Prawą dłoń zacisneła na materiale koszulki pod którym serce waliło jak oszalałe ze strachu. - Co się tu kurwa dzieje!? - W korytarzu znajdowała się wielka, zdeformowana istota, nie przypominająca żadnego stwora czy eksperymentu o których kiedykolwiek słyszała. Miała jedno wielkie oko, ciało kremowego koloru, podobne do gąsienicy, wijace się jak serpentyna od podłogi do sufitu i z powrotem. Cały czas wydawało te dziwne dźwięki lecz nic nie robiło sobie z jej obecności.
W innej sytuacji, może sprawdziła by dokładniej czym te stworzenie jest lecz teraz ... Ruszyła najszybciej jak tylko potrafiła, przez zesztywniałe ciało, w kierunku pracowni.

Lau wpadła do pracowni lecz widok jaki zastała, dosłownie wprawił ją w osłupienie. Na środku pomieszczenia na metalowym stole, leżało martwe ciało mężczyzny o czarnych włosach. Na podłodze powstała bordowa kałuża już gęstej spływającej ze stołu krwi. Nekromantka podeszła bliżej, dzięki czemu mogła zobaczyć poderżnięte gardło ofiary oraz wycięty napis "Zdrajca" na odsłoniętej klacie.
- Sebastian ... Ale jak? - Rozejrzała się wokół. Była pewna że nikogo oprócz niej, tu nie ma. Więc dlaczego Władca Pogorzelisk leży martwy w pracowni dawnego szpitala psychiatrycznego w Mieście Nieumarłych? Kto mógł go zabić i czy nadal tu jest?
Kolejne dziwne odgłosy dobiegły z dalszej części korytarza. Niewiele myśląc Białowłosa chwyciła skalpel leżący obok zwłok mężczyzny i ruszyła w tamtym kierunku.

***

- Dobrze Azazelu ... To ci się udało. Naprawdę przyznaję że pomysł z lustrem był genialny. - Salazar uśmiechnął się sztucznie. - Ale to i tak nic nie da. To tylko kwestia czasu nim wszyscy umrzecie. Począwszy od Ciebie przez twoją żonę, synów a skończywszy na twej córce... jak jej było? Lau? - Zakapturzona postać przetasowała talie kart, rozkładając ją w dłoniach. Daemon wybrał pierwszą z brzegu po czym wybuchnął śmiechem przyglądając się jej wyglądowi. - Pokładasz w niej tak wielkie nadzieje... a tak naprawdę jest nic nie warta. - Azazel zmarszczył gniewnie brwi, posyłając mężczyźnie mordercze spojrzenie. Salazar zupełnie się tym nie przejął, jedynie odwrócił kartę ukazując znajdujący się na niej obraz. Karta przedstawiała zabudowany krajobraz gdzie na pierwszym planie znajdowała się postać stojącą na dachu budynku, robiła krok prosto w przepaść. - Głupiec. Raczej nie trzeba tu dużo mówić.

***

Białowłosa wyciągnęła rękę w której trzymała skalpel, celując w sam środek pleców nieznajomej postaci. Była ubrana w czarny płaszcz a na głowę miała narzucony kaptur. Znajdowali się na najniższym piętrze psychiatryka, tuż pod pracownią. Na każdym kroku można było zobaczyć sypiący się z ścian tynk jak i dziurawą posadzkę. Na samym końcu korytarza znajdowała się para potężnych metalowych drzwi, zamkniętych na równie potężną metalową zasuwe, za nimi znajdowały się klatki, swego rodzaju więzienie dla różnych  potworów stworzonych czy też złapanych przez Azazela. Stanowiły zbyt duże zagrożenie aby mogły biegać wolno po psychiatryku, nie mówiąc już o mieście, jednak były zbyt cennymi obiektami badawczymi by je tak po prostu zabić. Właśnie w tym celu powstało to więzienie do którego nikt nie miał dostępu ... A teraz znikąd pojawiła się tajemnicza postać i najwyraźniej nie miała dobrych zamiarów.
- Kim jesteś i co tu robisz!? - Nekromantka warkneła gotowa w każdej chwili wbić niepozorny skalpel w miękkie ludzkie ciało. Może nie posiadała mocy ale z jedną osobą powinna sobie poradzić, prawda?
Zakapturzona postać szybko się odwróciła uderzając w dłoń Lau. Zupełnie się tego nie spodziewała, jej jedyna broń wypadła i uderzyła z brzdękiem o posadzkę. Intruz nie czekał na jej reakcję, wziął kolejny zamach i uderzył ją z pięści w twarz. Ciało Lau dalej pozostawało zesztywniałe przez co nawet mimo chęci, nie udało się jej zrobić uniku. Poczuła bolesne uderzenie, zatoczyła się lecz nie straciła równowagi, jej dłoń automatycznie sięgnęła do lewego policzka od którego rozchodził się pulsujący ból.
- Więc to ty jesteś córką Azazela, tak? Nie miałaś przypadkiem... spać? - Kobiecy głos rozniósł się po korytarzu.
- Jakoś mi się odechciało... - Prychła, zaciskając dłonie w pięści. - Powtórzę jeszcze raz, gadaj kim jesteś albo wypruje ci flaki!
- Ah tak? Jestem ciekawa jak to zrobisz... jesteś zupełnie bezbronna a  do tego słaba.
- To się jeszcze okaże...
Białowłosa rzuciła się na tajemniczą postać atakując najpierw prawym sierpowym a później wykonując serię ciosów. Niestety kobieta zgrabnie unikała każdego ataku, a nawet wyprowadzała kontry. Nie posiadała żadnej broni więc walka ograniczała się do wymiany ciosów i kopania skalpela poza zasięg przeciwnika. W pewnym momencie kaptur zsunął się z głowy kobiety odsłaniając jej twarz o jasno różowej cerze którą okalały zamierzwione, krótkie fioletowe włosy. Fioletowe oczy obserwowały każdy ruch Nekromantki wyczekując odpowiedniego momentu. Nie czekała długo, wystarczył jeden sztywny ruch Białowłosej, podstawiona noga i mocne uderzenie w brzuch by zaliczyła bliskie spotkanie z posadzką.
- Mój Pan miał rację... jesteś strasznie słaba. - Sif odwróciła się na pięcie, podchodząc do metalowych drzwi. - Zimno ci nie służy, prawda? Masz strasznie sztywne ruchy ... wolne ... łatwe do przewidzenia. Po co ulepszać ciało skoro tylko pogarszasz sytuację? Jest w tym jakiś sens?
Lau sięgnęła po skalpel leżący tuż obok po czym podniosła się z kolan. Nie obchodziło jej już, kim jest ta kobieta i skąd się wzięła ani skąd tyle wie. W tej chwili miała ochotę odciąć jej język by nie słyszeć tego irytującego głosu a później torturować tak długo aż zacznie błagać o litość. Jednak przede wszystkim nie mogła dopuścić do otwarcia tych przeklętych drzwi. Gdyby potwory uciekły... całe Yarnam ogarnęła by anarchia.
- Zobaczymy czy będziesz taka rozgadana ... gdy odetne ci język! - Krzyk Lau rozniósł się po korytarzu a zaraz później dołączył brzdek skalpela przesuwającego się po metalowych drzwiach.

Sif odskoczyła lecz szybko ruszyła do ataku. Unikała każdego ciosu Białowłosej choć ta nie dawała za wygraną.
- Ta walka zaczyna mnie nudzić... - Odsuneła się przed kolejnym atakiem szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa po czym klasneła dwa razy.
Lau zatrzymała się w pół kroku gdy do jej uszu dotarł specyficzny dźwięk przesuwania metalowej zasuwy. Drzwi zaczęły się same otwierać.
- I co teraz zrobisz Lau Szatare? - Na usta kobiety wkradł się szeroki uśmiech. Wyglądał na fałszywy... ale nie było czasu się nad nim zastanawiać. To była bardzo szybka decyzja, Nekromantka ruszyła biegiem do drzwi. Uderzyła w metal używając całej swojej siły by tylko je zamknąć. O dziwo kobieta nie zaczęła jej atakować a drzwi wyjątkowo łatwo się zamknęły. Sięgnęła po zasuwe lecz napotkała jedynie ścianę. - Nie wierzę... naprawdę jesteś głupia.
- Co? - Odsuneła się czując jak serce niebezpiecznie przyśpiesza. Jej wzrok błądził po drzwiach a umysł nie pojmował zaistniałej sytuacji. Stała po drugiej stronie... - Jak to możliwe? Jak!?
- Dałaś się złapać w pułapkę... jak dziecko. Nawet zabicie zdrajcy było trudniejsze niż to. Żenujące... - Zza drzwi dobiegł przytłumiony głos kobiety a zaraz później charakterystyczny dźwięk metalu. Drzwi zostały zamknięte. - Chciałam to zrobić w inny sposób ale ... Tak będzie zabawniej. Nie bój się, nie posiedzisz tam długo i tak za chwilę umrzesz.
Zza drzwi dobiegł przytłumiony dźwięk klaskania a zaraz później głośniejszy chrzęst metalu zza pleców Nekromantki, klatki zaczynały się otwierać. Lau rzuciła spojrzeniem za siebie na bardzo długi korytarz, po którego obu stronach ciągnęły się okratowane więzienia. Na samym końcu, którego nie mogła zobaczyć, znajdowały się większe metalowe drzwi.
- O nie ... Nie... - Mrukneła po czym odwrócił się i zaczęła walić pięściami w drzwi. - Nie! Nie! NIE! - Krzyczała ile sił w płucach słysząc za plecami jak potwory zaczynają się budzić.

Słowa:4150

Uff... Ten rozdział był dość ciężki do napisania, głównie za sprawą akcji która rozgrywa się w tym samym czasie w kilku różnych miejscach 😱 Mam nadzieję że nie pogubiliście się w tym moim małym chaosie.

Wyprzedzając pytania, tak Sif znajduje się w dwóch miejscach jednocześnie 😉 Jak? Dowiecie się w kolejnym rozdziale. Pozatym zajrzymy do naszych kochanych lisich znajomych z terenu obok.
Tak więc szykujcie się na rozdział "78. W obronie Lordran"  Cóż będzie się działo  😁

Pozatym pamiętajcie o gwiazdkach bo one działają bardzo motywująco oraz o podzieleniu się swoimi przemyśleniami co do rozdziału.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro