41. Powiedział bym, że miło was poznać...
Poprawiłam na sobie ciężki, przesiąknięty krwią jak i jej zapachem, płaszcz. Założyłam kaptur tak by znajdował się za rogami a z kieszeni wyciągłam ciemno brązowe rękawiczki z niewielką ilością pancerza na zewnętrznej warstwie.
- Królowa ma tendencje do zbierania "zwierzątek". - Ubrałam rękawiczki i nie patrząc na Leiftana podeszłam do biurka z którego zaczęłam wyciągać fiolki z trucizną. - Tymi zwierzakami są ludzie którzy mieli nieszczęście trafić do Yarnam, przez grzybowy krąg czy też w inny sposób. Królowa oferuje im pomoc lecz tak naprawdę są przykuci do jej tronu jak zwierzęta. - schowałam kilka fiolek do kieszeni spodni i płaszcza a także jedną między piersi tak by nie było jej widać, tak na wszelki wypadek. - Dostarczają jej rozrywki a gdy już się nimi znudzi, umierają w męczarniach. Gdy tylko zobaczy Erice, będzie chciała ją mieć jako kolejne zwierzątko. A gdy dowie się o krysztale... zabije ją by nikt go nie zdobył.
- To krzyżuje mi plany ... - Aengel warknął przykładając dłoń do ust w zamyśleniu. - Musiała by zginąć przed spotkaniem z królową.
- Tak ... tylko musiał by to być wypadek. - podeszłam do niego ostentacyjnie poprawiając gorset. - Pamiętasz że ja i ty mamy jej pilnować, o Valkyonie nawet nie wspomnę. - spojrzałam w jego czarno zielone oczy. - Jeśli tak po prostu damy ją zabić, zaczną coś podejrzewać a nawet mogą poznać prawdę.
- Wiem o tym ... - warknął po czym brutalnie mnie pocałował. Był zły i wcale się z tym nie krył.
- Nie myśl o tym, w Yarnam jest mnóstwo niebezpieczeństw więc na pewno zginie. - wyszeptałam w jego usta. - Lepiej już chodźmy.
Ostatni raz pocałowałam go, jednak mniej brutalnym niż wcześniej. Odsuneliśmy się od siebie by w końcu wyjść z mojego pokoju i udać się na miejsce spotkania. Po drodze zatrzymaliśmy się pod pokojem Leiftana by mógł zabrać swoje rzeczy. Oczywiście nie obyło się bez wsciekłego fuczenia i agresji wobec mojej osoby ze strony panalulu. Temperament chowańca został jednak szybko ostudzony przez stanowczy ton jej właściciela.
W końcu udaliśmy się na plażę gdzie czekała już reszta towarzystwa, to znaczy Valkyon, Erica i jakichś dwóch mężczyzn których nie znałam.
- Leiftan! Lau! W końcu jesteście! - Erica pomachała do nas rozentuzjazmowana. Zachowuje się jakby to była wycieczka a nie mrożąca krew w żyłach wyprawa.
- Kto to jest? - wskazałam ruchem głowy na dwójkę mężczyzn, ignorując ziemianke.
- Poprosiłem by dwóch członków mojej straży towarzyszyło nam w wyprawie. - Odpowiedział spokojnie Valkyon pakując ostatnią torbę na nasz ... mały statek. Chociaż nie wiem czy statek to nie za duże słowo. Znaczy... w sumie bez problemu nas zmieści a z tego co widzę ma również kajute w której będzie można się zdrzemnąć... co prawda tylko dwie osoby ale zawsze coś. Według mnie jest strasznie mały.... Ale to może dlatego że jestem przyzwyczajona do widoku ogromnych okrętów cumujacych do brzegów Yarnam czy też rozbitych gdzieś w oddali. - Ważne jest bezpieczeństwo Ericki jak i nasze dlatego poprosiłem o wsparcie.
- Skoro tak uważasz... Mam nadzieję że macie broń. - rzuciłam szturchając jednego z nich ramieniem gdy przechodziłam obok. Mężczyzna zachwiał się rzucając przekleństwo pod nosem. Słaby...
Postawiłam stopę na pomoście który zaczął się bujać pod moim ciężarem. Ruszyłam przed siebie ruszając ogonem na wszystkie strony byle by nie stracić równowagi. Ostrożnie weszłam na pokład a za mną pozostali. No to... wracam do domu.
*3 dni później*
Ciemne ulice Yarnam były ledwo oświetlane przez nikłe promienie słońca chowajacego się za chmurami. Miasto pogrążone było w błogiej ciszy przerywanej od czasu do czasu dźwiękiem uderzanych o ciało łańcuchów. Było spokojnie, aż za spokojnie. Wszystko dlatego że zeszła noc była nocą łowów. Miasto po raz kolejny zalała rzeka krwi a ulice pokryły świeże trupy. Białowłosy daemon warknął po raz kolejny dotykając świeżej rany na prawym ramieniu. Pomimo tego że była zszyta i to dość mocno, nadal dawała mu się we znaki.
- Mówiłem Ci byś jej nie nadwyrężał. - warknął idący obok smok.
- Nie nadwyrężam! - Odpowiedział schodząc po zniszczonych, lepkich od krwi schodach. Skręcił w boczną uliczkę prowadzącą w kierunku targu. - Załatwimy tylko to i koniec na dziś.
- Mówiłeś to już jakieś, czekaj ... sześć razy? - Kuro westchnął cierpiętniczo posłusznie idąc u boku brata. - Tak właściwie, po co tam idziemy?
- Muszę odebrać zapłatę. - Uciął temat gdy obaj wkroczyli na ogromny plac wypełniony straganami. Praktycznie każdy stragan utrzymany był w ciemnych kolorach tak by się nie wyróżniać... poza jednym, on był jak czerwona kropla krwi w czarnym morzu otchłani.
Sousuke skierował swoje kroki właśnie ku temu straganowi. Mieszkańcy którzy w tym czasie wyszli z domów i chodzili w okolicy na widok dwóch władców pogorzelisk zaczęli schodzić im z drogi a nawet chować się po straganach czy w uliczkach. Tak było zawsze, niepisana zasada Yarnam, "jeśli chcesz żyć, nie wchodź władcą w drogę". Niektórym było to na rękę, nie musieli przejmować się robactwem ale innym ... no cóż, sami zaczepiali mieszkańców by ich zabić, wykorzystać, potorturować czy po prostu mieć jakąś rozrywkę.
Daemon zatrzymał się przed dużym straganem otoczonym z każdej strony czerwonymi materiałami i dywanami tworzącymi przytulne pomieszczenie z jednym wejściem. W drzwiach wisiały suszone papryki, zioła czy też talizmany różnych nacji. Sousuke z nieukrywaną irytacją odsunął ręką zioła by wejść do środka. Pomieszczenie tak jak na zewnątrz utrzymane było w kolorze czerwieni. Ściany pokrywały czerwone materiały w różnych odcieniach a podłogę dywany zakładane miejscami jeden na drugi. Na środku jak i przy każdej ze ścian znajdowały się stoły zastawione różnego rodzaju towarami od przypraw przez jedzenie aż po talizmany i inne dekoracje. W głębi pomieszczenia stała rudowłosa kitsune o sześciu ogonach tego samego koloru.
- Przeszkadzam? - kobieta podskoczyła przestraszona, odwracając się w stronę przybyszy. - Wiesz po co tu jestem, prawda?
- Nie mam jak Ci zapłacić. - Kitsune cofneła się o krok kładąc po sobie uszy. - Nie mam żadnej krwi, a mojej nie mogę Ci dać bo inaczej umrę. Proszę... daj mi jeszcze trochę czasu a spłacę dług.
- Nie, moja cierpliwość ma swoje granice. - Daemon warknął podchodząc do stołu na środku pomieszczenia.
- W takim razie weź coś z moich towarów ... tylko proszę nie zabijaj mnie. - starała się mówić spokojnie jednak głos jej się łamał a w oczach zaczęły zbierać się łzy. - N... nie chce umierać.
- Nie interesują mnie twoje towary. - Obrzucił pomieszczenie krytycznym spojrzeniem. - Ale masz coś innego na czym mi zależy.
Kuro zaśmiał się by odwrócić się na pięcie i opuścić stragan zaciagając za sobą materiał tak by żadne ciekawskie oczy nie zobaczyły co dzieje się w środku. Ostatnią rzeczą jaką dostrzegł był błysk czarno złotych oczu, a gdy się oddalił przeraźliwy kobiecy krzyk.
Erica jest związana z wyrocznią, tylko dlatego że właśnie w niej jest kawałek kryształu. Tym kawałkiem jest jej serce, z tym że kryształy się nie poruszają więc w jaki sposób serce pompuje krew? Chyba że działa to troszkę inaczej. Serce jest takie samo jak inne narządy z tym że kiedy Ziemianka zginie, powinno zmienić swoją formę, twardniejąc i zmieniając się w kryształ... to ma sens. Chociaż jest Też druga opcja, serce zaczyna samo z siebie twardnieć przez co i tak po jakimś czasie doprowadzi do jej śmierci. Hmmm ... To mało prawdopodobne ale możliwe. Najlepiej było by przeprowadzić sekcję i ...
- ... - zatkałam usta dłonią powstrzymując się przed zwróceniem zawartości żołądka za burtę. - Jebana ... choroba morska. - fukłam kładąc się na lewej burcie tak że patrzyłam na wodę a ręce wisiały luźno poza statkiem.
Przez to wszystko zapomniałam że mam chorobę morską i że do Yarnam płynne się aż trzy dni! Już nie mogę się doczekać aż stanę na lądzie. Poczułam dłoń na ramieniu a później coś ciepłego i miękkiego dotykajacego mojego policzka.
- Jak się czujesz? - szepnął Leiftan z nieukrywaną troską.
- Chyba żyje... Chociaż w tej sytuacji wolałabym nie. - wydusiłam spoglądając na niego.
- Podobno już nie żyjesz. - ujął mój podbródek zmuszając mnie bym się wyprostowała i całkowicie na niego spojrzała.
- Fakt ... ale wiesz o co mi chodzi. - Aengel zignorował moją wypowiedź bardziej pochłonięty obserwacją mojej twarzy. Coś na niej mam? - Hm?
- Twoje oczy ... są normalne.
- Co? - tylko tyle potrafiłam z siebie wydusić. Cofneła się od burty szukając czegoś w czym mogła bym się przejrzeć. Złapałam za jedną z beczek otwierając jej wieko by zobaczyć się w spokojnej wodzie. Tak jak powiedział Leiftan, moje oczy znowu były normalne, białe białka i szara tęczówka. Tylko jak? Nic nie czułam. Czyżby szaleństwo tak po prostu mnie opuściło? Skupiłam sie by zmienić oczy na demoniczne, udało się bez problemu, a znowu na normalne, tak samo. - Dziwne, Leiftan ...
- Ląd! - krzyknął jeden z mężczyzn wskazując w kierunku ciemnej wyspy spowitej mgłą. Mimo że byliśmy tak daleko bez większych problemów mogłam zauważyć górujące nad resztą miasta wierze Anor Londor oraz otaczające je zatopione okręty.
- Widzisz tamte zgliszcza okrętu? - wskazałam bardziej na prawo. Mężczyzna powiódł wzrokiem we wskazane miejsce po czym z wachaniem skinął głową. - Płyń w tamtym kierunku. Zacumujemy w Yahar'gul.
Zamkłam beczkę po części się na niej kładąc. Zaraz zwymiotuje... prawie nic nie jadłam ale i tak ujrzy to światło dzienne. Lau ogarnij się! Już blisko! Wytrzymasz!
- Yama.... Ygul ... - Podniosłam wzrok na zakłopotaną Erice która przycupła na przeciwko mnie.
- Yahar'gul. - poprawiłam ją.
- Tak ... Co to jest? Myślałam że płyniemy do Yarnam a to ...?
- To właśnie część Yarnam. - poprawiłam się na beczce tak że teraz moja broda spoczywała na skrzyżowanych rękach. - Yahar'gul to nazwa portu i części rybackiej wioski. Miasto dzieli się na segmenty które mają swoja nazwę jak na przykład Stare Yarnam, Centrum Yarnam czy Górny Rewir Katedralny. Mogą pojawić się też dziwniejsze nazwy, jak Yahar'gul czy Anor Londor, ale i tak cała wyspa jest nazwana Yarnam.
- To po to by łatwiej odnaleźć swoje położenie? - pytała zaciekawiona.
- Ta, można tak powiedzieć ....
- Aaaaaa !!!
Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku prawej burty z której dotarł do nas krzyk mężczyzny a później głośny plusk wody. Valkyon i Leiftan odrazu pobiegli w kierunku głosu lecz drogę zagrodziły im moje cienie, nie pozwalając zbliżyć się do miejsca gdzie chwilę wcześniej stał jeden z członków Obsydianu.
- Nie radzę, inaczej skończycie tak jak on.
- Trzeba go ratować! - krzyknął Valkyon na co nawet Erica podskoczyła.
- Prawdopodobnie już nie żyje. Jeśli wskoczysz do wody skończysz tak jak on. - Wzruszyłam ramionami. - Słyszycie ?
Wszyscy zamilkli by po chwili usłyszeć cichy śpiew dochodzący z wody. Był miły i kojący. Można by było słuchać go przez wieczność.
- Syreny ... zapomniałam wam powiedzieć że te dziadostwa grasują w okolicy. Jeśli zbliżycie się do burty, one wciągną was do wody i zabiją.
- Ale przecież syreny są nieszkodliwe, w końcu Alajea... - zaczęła Erica próbując złapać myśli.
- Nie tutaj, te są opentane szaleństwem... - po chwili dodałam - Powiem tak, w Yarnam panują inne zasady, dostosujcie się albo zgińcie.
Resztę drogi przepłyneliśmy w akompaniamencie śpiewu syren i cichych przekleństw członka Obsydianu. Wpłyneliśmy do portu a widok jaki tam zastaliśmy na pewno zmroził im krew w żyłach. Molo jak i ulice pokryte były świeżymi trupami, których krew spływała do prawie czarnej wody. Port otaczały wraki statków a przy samym molo zacumowanych było tylko kilka łódek. Gdzieniegdzie na grubych linach przyczepionych do słupów czy domów wisiały powieszone za ogon, martwe syreny, z niektórych zostały tylko kości. Mrocznego klimatu dopełniały zniszczone, wysokie drewniane domy Yahar'gul A w oddali ogromne kamienne budynki Starego Yarnam.
- Witajcie w moim domu. - uśmiechnęłam się pod nosem zaciagając się zapachem miasta. Odur rozkładu mieszał się ze słodkim zapachem krwi i zgniłym lecz nadal rześkim zapachem morza. Tak bardzo mi tego brakowało.
Mężczyzna który jeszcze chwilę wcześniej przeklinał na mnie pod nosem, wyskoczył ze statku na molo by przywiązać go liną do jednego z drewnianych pali.
- Lepiej wracaj na Łódź bo ...
- Bo inaczej co!? - przerwał mi. - Coś mi się stanie?! Daruj sobie, już i tak ...Aaa!
Mężczyzna krzyknął spoglądając na kamienną podłogę mola. Jego nogi jak i obszar wokół niego i statku pokrywały czarne i duże jak Sabali, pijawki. Musiały czaić się pod wodą a gdy poczuły ruch wypełzły by zaatakować. Poderwałam się z miejsca lecz nim zdąrzyłam cokolwiek zrobić wszystko stanęło w płomieniach. Mężczyzna krzyczał a pijawki wydawały z siebie dziki pisk agoni. Po chwili wszystko zgasło a po nich ... został tylko popiół. Żaden ogień nie jest w stanie spopielić feary w zaledwie kilka sekund ... To potężna magia która...
- Chciałem pomóc ale coś mi nie wyszło, haha ... !
Znałam ten głos... I to bardzo dobrze. Spojrzałam w stronę brzegu na którym stał mężczyzna o krótkich zaczesanych do góry, brązowych włosach. Z głowy wystawały mu dwie pary średniej wielkości czarno-brązowych rogów a zza pleców wystawał długi smoczy ogon pokryty kremowo-brązowymi łuskami, tak jak niektóre części jego ciała. Ubrany był w czarny opinający top na który narzucona była skórzana kurtka z poszarpanymi rękawami oraz spodnie w kolorze ciemno zielonego moro a do tego ciężkie sznurowane do kolan buty.
- Kuro! - Krzyknełam zupełnie zapominając o chorobie morskiej, spalonym ciele mężczyzny czy też moich towarzyszach.
Jak z procy wyskoczyłam z łodzi na molo by w kilku susach znaleźć się przy smoku i rzucić mu się na szyję. Kuro zamknął mnie w mocnym uścisku podnosząc do góry.
- Jak ja za Tobą teskniłam! - odsunełam się gdy tylko moje stopy dotknęły ziemi. - Jesteś cały? Nic nie zrobiłeś? Nikt nie chciał Cię zabić? - Zaczęłam oglądać go z każdej strony gdy ten szczerzył się jak głupi ukazując parę podwójnych ostrych kłów.
- Ja za Tobą też wredoto. - zaśmiał się. - Tak jestem cały... Nie, nic nie zrobiłem i tylko parę kobiet chciało mnie zabić, powiedzmy że wszystko po staremu. - Spojrzał ponad moją głową odrobinę poważniejąc. - A to kto?
Odwróciłam się spoglądając na moich towarzyszy którzy już zabrali swoje rzeczy ze statku i stali kawałek od nas. Widać było że Yarnam robi na nich wrażenie... niekoniecznie pozytywne. Valkyon stał wpatrzony w prochy które zostały po jego towarzyszu. Miał mocno zaciśniętą szczękę a dłonią zaciśnięte w pięści, tak mocno że zbielały mu kostki. Erica stała u jego boku ocierając łzy wierzchem dłoni. Może w końcu zrozumiała jak bardzo to miejsce jest niebezpieczne? Leiftan z kolei uważnie przygladał się Kuro A gdy napotkał mój wzrok, uciekł nim by przyjrzeć się portowej wiosce. Trudno stwierdzić czy czuł się nie komfortowo czy to miejsce napawało go dziwną fascynacją.
- No tak, to moi znajomi z Eldary. - wskazałam na pozostałych. - Leiftan, Erica i Valkyon. - Skineli na przywitanie a ja wskazałam na Kuro uśmiechając się. - A to mój starszy brat, Kuro.
- Przybrany... - sprostował widząc ich pytające spojrzenie. - Chodźcie, tu nie jest za bezpiecznie.
- Em no bo ... - spojrzałam przez ramię na Erice a Kuro zatrzymał się. - Nie chce być niegrzeczna ale .... mówisz że jesteście Przybranym rodzeństwem... co się stało z twoimi rodzicami?
- A co mogło się stać? - Smok skrzyżował ręce na piersi mrożąc nieznacznie oczy. - Nie żyją.
- Tęsknisz za nimi? - kontynuowała dziewczyna. Ja pierdole! Czemu ona zawsze musi się wtrącać w nie swoje sprawy, a do tego poruszać taki temat!?
- Szczerze? - Kuro się zaśmiał spoglądając w ciemne niebo nad miastem, zaczynało się ściemniać. - Nigdy bardziej się nie cieszyłem, że nie żyją.
- S ... słucham? Ale jak ...? - Erica starała się zapanować nad szokiem jednak marnie jej to wyszło. Valkyon objął ją ramieniem, dodając tym samym otuchy.
- Niektórzy rodzą się w idealnej rodzince... A inni muszą stworzyć własną. - spojrzał pewny siebie w oczy ziemianki. Nie chciał nic pokazać ale dobrze wiem jak ten temat na niego działa. - Rodzice porzucili mnie gdy byłem jeszcze dzieckiem. Zostawili na pewną śmierć w jakieś ciemnej uliczce, gdyby nie Serafine już dawno by mnie tu nie było. - warknął. - Teskniła byś za kimś takim? Bo ja nie ...
- Serafine? - wtrącił się Leiftan przerywając wywód Kuro.
- Moja matka. - Odwróciłam się i nie zważając na nich ruszyłam przed siebie. Nie będziemy o tym rozmawiać...
Ciekawostki!
* Rozdział początkowo miał mieć tytuł "Powiedział bym, że miło was poznać ... Ale wcale nie jest" jednak był zbyt długi.
A tekst pisany w formie męskiej odnosi się do... Kuro! Gdyż przez to że jest smokiem nie lubi zawierać nowych znajomości.
* Lau od dziecka miała chorobę morską.
* Kuro nigdy nie poznał swoich biologicznych rodziców głównie z powodu ich szybkiej śmierci jak i tego że nigdy nie miał najmniejszego zamiaru ich szukać.
* Lau strasznie szybko się rozprasza ... oczywiście tylko jeśli nie jest narażona na jakieś niebezpieczeństwo.
I w końcu nastał ten moment na który czekaliście, w 41 rozdziale dotarliśmy do Yarnam. :D
Jak wrażenia? Spodziewaliście się... czegoś innego?
Wogole nie była bym sobą gdybym kogoś po drodze nie zabiła xd
A na koniec małe pytanko, podoba wam się dodatek z ciekawostkami? Chcecie coś takiego co jakiś czas ? :3
** Muzyka z gry bloodborne - walka z bestią kleryka (idealnie pasuje do pokazania Yarnam)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro