38. Opowieści z ... Yarnam cz.1
Razem z Leiftanem wkroczyłam do kryształowej sali, on ze względu na swoje stanowisko podszedł do Miiko stojącej przed wielkim kryształem i stanął po jej prawicy, ja zaś stanełam na uboczu, tak bym bez większych problemów mogła wszystkich obserwować. Zebranie musiało być bardzo ważne skoro poza szefami straży zostali zaproszeni Kero, Ykhar, Ewelein i Erica. O co mogło chodzić? Czyżby o skradzione smocze łzy? Wątpię by dziad w tak krótkim czasie, o ile wogole posprzątał w pracowni i je znalazł, bo w końcu ich tam nie ma, ale dzięki małej pomocy ukochanego mam alibi. Nie muszę się martwić.
- Witajcie. Niezmiernie mi miło że tak szybko się zebraliście. - Kitsune odeszła od kryształu by spojrzeć na zebranych. Jej uszy poruszały się niespokojnie. - Mamy dużo spraw do omówienia jednak myślę że zaczniemy od najważniejszej.
Zamilkła obrzucając wszystkich uważnym spojrzeniem. Skineła głową w stronę ziemianki która po chwili wachania podeszła. Stanęła po lewej stronie kitsune splatając przed sobą dłonie. Po jej postawie było widać determinację i strach zarazem.
- Nie było okazji by przedyskutować tą kwestię, dlatego zrobimy to teraz. - Kitsune położyła dłoń na ramieniu dziewczyny. - Ericka najlepiej przedstawi wam swój "pomysł " A później zdecydujemy co zrobimy.
- Więc tak ... - zaczęła Ziemianka. Bawiła się palcami zdenerwowana jednak starała się mówić pewnym głosem. - Od dłuższego czasu miewam dziwne sny. Widzę w nich wyrocznie. Przemawia do mnie w nieznanym języku. Gdzieś chce mnie zaprowadzić i w tedy słyszę bardzo wyraźnie "zniszczyć zło " - Zrobiła krótką przerwę by znowu zacząć mówić. Z każdym słowem nabierała większej pewności a wypowiadane słowa zyskiwały na mocy. - Chce udać się do Yarnam i zmienić to miejsce. Czuje że wyrocznia tego chce i właśnie tam mnie prowadzi ...
Patrzyłam na zgromadzonych nie wiedząc co mam zrobić. Erica mówiła dalej lecz nic nie rozumiałam, słowa były proste ale nie chciały dojść do mojej świadomości. Obraz stawał się niewyraźny. Przez głowę przemkła mi tylko jedna myśl "To jakiś żart ". Potrząsnełam głową uwalniając się z chwilowego szoku.
- Chwila! Czegoś tu nie rozumiem! - przerwałam wypowiedź ziemianki przez co spojrzenia wszystkich skupiły się na mnie. - Mam rozumieć że w śnie objawiła ci się wyrocznia i kazała "zmieniać świat " - ostatnie słowa wypowiedziałam z ostrym naciskiem poruszając palcami obu rąk w tak zwany cudzysłów.
- Tak ... Nie potrafię tego wyjaśnić jednak czułam jej obecność. Chce wszystkich uratować przed złem i...
- I dlatego chcesz zmienić Yarnam? - warknełam krzyżując ręce na piersi. Nie pozwolę na to. Może robić wszystko ale nie dam jej, ani tej głupiej wyroczni choćby tknąć mojego domu. Ma zostać tak jak jest!
- Tak, pamiętam jak mówiłaś o tym miejscu. Chce wam pomóc. - Zacisneła dłonie w pięści opuszczając je wzdłuż ciała. - Przecież nie można tak żyć! Wszędzie głód i nędza... Ktoś musi wam pomóc!
- I co zrobisz!? Dasz im jedzenia!? - wyciagnełam rękę w kierunku drzwi podnosząc głos. - Proszę bardzo! Nawet jeśli oddasz całe zapasy znajdujące się w K.G. i tak nic to nie da! Nadal będą głodni! - Uderzyłam ogonem o posadzkę. Wkurwiła mnie. - Byłaś kiedyś w Yarnam? NIE! Nie wiesz jak tam jest więc lepiej się nie mieszaj!
- Dlaczego!? Dlaczego nie chcecie pomocy!? - krzyknęła. Nikt nie śmiał nam przerwać. Każdy przenosił spojrzenie z Ericki na mnie i ze mnie na nią. - Przecież tam szerzy się kanibalizm i to ... to nienormalne! Nie powinno tak być! Dlaczego nic z tym nie zrobicie? Jak możecie tak żyć!?
- W Yarnam jest coś takiego jak naturalna selekcja. - fukłam podchodząc bliżej. Kościany ogon złkwieszczo uderzał o posadzkę z każdym moim krokiem. - Słabi, schorowani czy ci którzy urodzili się z jakimś defektem są usuwani. Nie ma dla nich miejsca. Kanibalizm jest tego nieodłączną częścią, gdyby nie on nie żyła by już większość Yarnam - Stanełam kilka centymetrów od niej wbijając w nią wściekłe spojrzenie. Czułam jak moje czarno złote oczy pulsują od nadmiaru mocy która aż się prosiła by jej użyć. - Sądzisz że wiesz o Yarnam więcej niż ja!? Żyłam tam prawie dziewięćdziesiąt osiem lat i uwierz mi, choćbyś zabiła wszystkich i tak nic się nie zmieni. Yarnam było, jest i będzie pogrążone w szaleństwie.
Zapadła cisza. Erica wpatrywała się we mnie wielkimi oczami. Niedowierzanie mieszało się ze strachem a nikła pewność siebie zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
- D... dziewięćdziesiąt osiem lat?
- Daemony żyją bardzo długo. - Spojrzałam ukradkiem na Leiftana. Starał się ukryć szok pod maską obojętności ale nie bardzo mu to wyszło. Westchnełam cicho posyłając mu spojrzenie mówiące "Ty pewnie też tyle żyjesz ... albo i dłużej " - Wracając, nawet jeśli popłyniesz do Yarnam nie pobedziesz tam długo. Albo zginiesz zanim wejdziesz na ląd albo zniszczy Cię twoja własna psychika.
- J ... Jak to? - zacisneła szczękę przez co usta ułożyły się w prostą linię. Powstrzymywała się przed płaczem.
- Jesteś słaba psychicznie. - rzuciłam od niechcenia odwracając się by powolnym krokiem udać się na swoje poprzednie miejsce. - Jeśli dobrze pamiętam nie potrafiłaś pozbierać się po śmierci hamadriady. W takim razie jak zareagujesz na zabijajacych się na każdym kroku mieszkańców? Góry trupów z których są wybrukowane ulice? Albo wszechobecny odur rozkładu i krwi? - Stanełam w miejscu odwracając się. - Załamiesz się i jeśli przez to ktoś Cię nie zabije to zrobisz to sama.
- Dam radę! - zacisneła oczy z których popłyneły łzy. - Pomogę wam i ...!
- Nie potrzebna nam żadna pomoc! - warknełam. - Po prostu będzie jednego trupa więcej. Tak bardzo chcesz jechać!? Nie zatrzymuje Cię ... jednak i tak nic nie zmienisz.
- Lau ma rację. - wtrącił pośpiesznie Kero poprawiając nerwowo okulary. - Skoro żyła tam... tyle lat to logicznym jest że zna to miejsce lepiej niż my. Nie możemy ignorować zagrożenia a pozwolenie wybrance wyroczni tak po prostu pojechać bez żadnej ochrony, to głupota.
- Kero. - Brownie szturchneła zdenerwowana przyjaciela w ramię. - Skoro to tak niebezpieczne nie powinna wogole jechać!
- Ale ... - Erica spojrzała po zebranych. - Zrozumcie że muszę ... Z jakiegoś powodu wyrocznia chce bym tam się znalazła. O co innego może chodzić jeśli nie o pomoc?
- Sądzę że Erica ma rację. - Wszyscy zamilkli przenosząc zszokowane spojrzenia na Leiftana. - Skoro wyrocznia tak jej karze sądzę iż powinna postąpić według jej woli. Jednak my powinniśmy zadbać o jej bezpieczeństwo. Mamy Lau która zna to miejsce i na pewno pomogła by z przeprawą. - spojrzał na mnie znacząco. Co on kombinuje!? - Jeśli taka wyprawa dojdzie do skutku, sądzę iż wysłanie Lau, mnie oraz Valkyona będzie dobrym pomysłem.
- Leiftanie... - Kitsune Zmrużyła oczy. Otworzyła usta chcąc coś powiedzieć lecz Lorialet ją wyprzedził.
- Skoro Erica jak i my nie wiemy czemu wyrocznia chce by znalazła się w Yarnam, najlepszym wyjściem było by spotkanie z królową i omówienie już i tak wcześniej zawartego porozumienia jak i zaoferowanie pomocy.
- Nie jestem pewna ...
- Miiko proszę. - Ziemianka odwróciła się do kitsune. Złapała jej dłoń dwoma rękami patrząc na nią błagalnie. - Mówiłaś że mam słuchać wyroczni a ona chce bym tam pojechała. Muszę to zrobić.
- Musisz ... nic nie musisz. - Fukłam. - Mogę wrócić do domu czy na zawsze czy jako obstawa. Jednak chcesz się tam udać bez najmniejszej wiedzy. - Westchnełam cierpiętniczo. To miejsce ma na mnie zły wpływ. Powinnam skrócić temat i zniszczyć jej pomysł w zalążku, natomiast ja znowu chce jej pomóc i podpowiedzieć. Wykończe się tu psychicznie. - Wiesz chociaż jak powstało Yarnam? Czym było spowodowane?
- N ... nie. - Spochmurniała lecz szybko dodała. - Jednak chce wiedzieć jak to się stało.
- W bibliotece nie posiadamy ksiąg na ten temat. - wtrąciła Ykhar. - Prawdę mówiąc opieramy się tylko na przekazie ustnym. A niewielu zna historie powstania tego miejsca.
- Ja znam. To długa historia i bardzo nieprzyjemna. - Miiko zacisneła dłoń na lasce.
- Mogła byś ją opowiedzieć? Proszę. - Erica po raz kolejny spojrzała błagalnie na szefową kwatery. Ta jedynie skineła A ja poczułam jak moje mięśnie się napieły.
- Pierwszy raz usłyszałam ją od swojego mentora. - zamilkła by zastanowić sie nad odpowiednim doborem słów - Yarnam zostało stworzone po to by zsyłać tam osoby które dopuściły się niewyobrażalnych zbrodni takich jak morderstwo czy nawet zdrada. Przez ich obecność jest bardzo niebezpieczne. Dawni przedstawiciele innych ras pomimo decyzji przodków chcieli poprawić swoje relacje z mieszkańcami Yarnam albo jak ich nazywali, wygnańcami. Udało się to dopiero nam. - Zamilkła. Skrzyżowałam ręce na piersi wpatrując się w pozostałych. Słuchali z zaciekawieniem jakby byli dziećmi a opowieść była tylko zwykłą bajką z "dobrym" zakończeniem. Szkoda że ta ich ugoda to tylko nic nieznaczacy papierek który dla królowej jest tylko przykrywką. - Wszystko zaczęło się jakiś czas po powstaniu Eldary. Jak wiecie smoki w przeciwieństwie do daemonów, poświęciły się dla dobra innych. Zaczęła się masowa rzeź. Ostatecznie wszystko się skończyło... przynajmniej tak myśleli. Parę daemonów się ostało a jeden z nich dopuszczał się strasznych czynów. To właśnie on został jako pierwszy wysłany do Yarnam.- Zacisnełam mocniej pięści nie zważając na to że paznokcie boleśnie wbijają się w skórę. - Podobno prowadził badania chcąc pomóc innym rasą leczyć rannych i chorych. Wszyscy w to wierzyli, jednak jego metody były nieetyczne i niehumanitarne. Prowadził badania na okolicznych mieszkańcach wywołując choroby kończące się śmiercią. Był zwykłym psychopatą ukrywającym się wśród niewinnych.
- Jego metody były nie humanitarne dlatego że nie uznawał waszego asekuranctwa. - Uderzyłam ogonem o posadzkę robiąc w niej dziurę. Zacisnełam tak mocno pięści że aż zbielały mi kostki a paznokcie przebiły warstwę skóry. Czułam jak ciepła krew powoli płynie po ciele by w końcu skapać na posadzkę zostawiając czarne plamy. - Pozbyliście się problemu. Nie macie aż w tak dużym stopniu wojen, morderstw czy innych anomali, za to stworzyliście istny koszmar w innym miejscu z dala od siebie.
- Nasi przodkowie musieli tak postąpić. - Miiko zgromiła mnie spojrzeniem. Może i bym ustapiła gdyby nie to że jestem wkurzona. - Zabijał niewinnych! Był mordercą, fanatykiem który nie znał umiaru!
- NIE BYŁ! - Krzyknęłam opuszczając ręce wzdłuż ciała. Palce pokrył kościany pancerz a żebra przebiły skórę. Ostatkiem sił powstrzymywałam kipiącą we mnie złość. - Baliście się postępu! Nie potrafiliście zrozumieć sensu eksperymentów. Widzieliście i nadal widzicie tylko śmierć! Nikt nawet nie pamięta ile osób uratował! Tylko po to by wygnać go w miejsce gdzie nic nie ma!
Kitsune raz za razem otwierała usta i je zamykała nie będąc w stanie wydusić choćby słowa. Oczami wyobraźni widziałam jak jej krew barwi schody a ciało wygina się z bólu. Szepty szaleństwa są tak kuszące i niebezpieczne ... A gdyby tak im ulec?
- Dość! - Oprzytomniałam gdy Miiko warkneła i uderzyła laską o posadzkę. Niebieskie płomieni wybuchły stając się jeszcze większe. - Dlaczego tak usilnie go bronisz!? Nie zrobił nic dobrego! Był zwykłym mordercą!
- Bo nie pozwolę oczerniać mojego ojca! - warknełam.
Odwróciłam się na pięcie czując że dłużej już nie wytrzymam. Wyszłam z kryształowej sali trzaskając drzwiami z taką siłą że prawie wypadły z zawiasów.
- Tato ... - nachyliłam się nad jego ramieniem obserwując jak zgrabnym, czystym i zawiłym pismem zapisuje kolejne wyniki eksperymentu. - Dlaczego chciałeś im pomóc? - Jego czarna cienista dłoń trzymająca czarne pióro zawisła nad kartką.
- Już ci o tym opowiadałem ... - uciął odkładająć pióro do kałamaża.
- Wiem ale nadal tego nie rozumiem. Skoro chciałeś pomóc to dlaczego wysłali Cię do Yarnam? - Wstał kładąc dłoń na mojej głowie.
- Bo to banda ignorantów która nie potrafiła docenić postępu. Właśnie takie osoby należy tępić. - Poczochrał moje włosy zachaczając o małe rogi. - Teraz nie mają nic. Ale jestem im wdzięczny, wiesz dlaczego? - spojrzał na mnie uważnie swoimi czarno złotymi oczami.
- Bo dzięki temu mogłeś stworzyć szaleństwo? - rzuciłam niepewnie. Jego wzrok zawsze budził strach u wrogów jak i u mnie, pomimo tego że byłam jego "oczkiem w głowie".
- To również. Ale dzięki nim i temu że mnie tu wysłali, tępo badań wzrosło. To tylko kwestia czasu nim poznam wszystkie tajemnice tego świata. - Jego usta wykrzywiły się w nikłym uśmiechu. - A Ty nauczysz się wszystkiego co umiem.
- To znaczy że nauczysz mnie starożytnych rytuałów!? - Słysząc jego słowa odrazu zapomniałam o strachu a oczy aż mi się zaświeciły. Skoczyłam przed ojca zastępując mu drogę. - Od którego zaczniemy!?
- Z tym musisz jeszcze poczekać. Puki nie osiągniesz stu lat nie dasz rady kontrolować tak ogromnych pokładów mocy. - minął mnie podchodząc do ogromnej oszklonej szafy zrobionej z ciemnego dębu. Na półkach znajdowały się różnego rodzaju preparaty jak i mikstury.
- Czyli mam czekać jeszcze osiemdziesiąt lat!? - fukłam - Znam alchemie, anatomie a nawet kilka zaklęć...
- Nadal masz dużo braków. - Warknął tonem nieznoszacym sprzeciwu. Skuliłam się. Gdy używa takiego tonu lepiej z nim nie dyskutować. - Co z tego że znasz teorię skoro nie wiesz jak przełożyć ją na praktykę? Musisz ćwiczyć by poznać każdy możliwy aspekt. W końcu kiedyś zajmiesz moje miejsce.
- Rozumiem ... Ale chyba się nie doczekam. - Westchnełam.
- Do pracy. Przetestuj na nim venenum viridi maculis.
Wskazał ruchem głowy na środek pomieszczenia, stało tam ciężkie kamienne krzesło mieniące się czernią i srebrem. Na nim siedział mężczyzna. Jego kostki jak i nadgarstki zostały przywiązane do krzesła skurzanymi pasami, oczy miał zasłonięte czarnym materiałem a usta zaszyte. Mojego ojca zawsze denerwowały nieuzasadnione krzyki ofiar. Nie lubił ich biadolenia i usilnych próśb o uwolnienie.
Podeszłam do szafy przy której stał ojciec, czułam na sobie jego czujne spojrzenie. Teraz będzie obserwować każdy mój krok. Wyjęłam średniej wielkości trójkątną fiolkę a z szuflady szafy obok strzykawkę z grubą igłą i szkłem.
- Dlaczego nie weźmiesz cieńszej?
- Pęknie. - Wbiłam igłe w korek ostrożnie napełniając strzykawkę zielono fioletowym płynem. - Venenum viridi maculis jest silnie żrącą substancją dlatego jeśli użyła bym innej strzykawki ta po prostu by pękła. Tak samo nie mogę wylać nadmiaru płynu poza fiolkę bo jej opary również mogą wyrządzić poważne szkody.
Spojrzałam ukradkiem na ojca, jak zawsze jego twarz miała surowy wyraz. Nic nie powiedział jedynie wskazał ruchem głowy ofiarę. Odłożyłam fiolkę po czym podeszłam do mężczyzny. Bez wahania wbiłam igłe pod odpowiednim kątem w zewnętrzną część jego dłoni. Wstrzykłam całą zawartość. Mężczyzna zaczął krzyczeć przez zaszyte usta. Głos był zdeformowany ale nadal dobrze słyszalny.
- Wszystko dobrze... - Odwróciłam się do ojca. Nadal uważnie mi się przyglądał. - Jednak gdy chcesz sprawdzić działanie trucizny czy też innej substancji, musisz wstrzyknąć jej część a nie całą dawkę.
- Ale przecież wstrzykłam zawartość w dłoń. Jest najdalej od serca więc nie powinien tak szybko ... - przeniosłem wzrok na mężczyznę. Nie żył. Czarne żyły prześwitywały przez pergaminową skórę a z oczu i zaszytych ust wypływała krew.
- Gdybyś wstrzykła tylko odrobinę, walczył by z bólem i dalej żył. - Podszedł do krzesła wyciągając cienistą dłoń by ściągnąć opaskę. Gdy tylko to zrobił oczy ofiary wypłyneły pozostawiając po sobie czarno czerwone doły. - Ta trucizna jest dość specyficzna gdyż rozpuszcza wszystkie wnętrzności w zaledwie minutę. Dlatego chciałem byś jej użyła. - Ruszył w kierunku drzwi. - Teraz rozkrój go i sprawdź co się stało. Masz spisać dokładnie wszystkie wnioski. Później sprawdzę czy się nie pomyliłaś ...
Z ogromną siłą uderzyłam pięścią w jeden z filarów znajdujących się na korytarzu straży, pozostawiając w nim ogromną dziurę. Trzymałam opancerzoną pięść w murze pochylając się tak ze włosy zasłaniały moją twarz. Zagryzłam usta powstrzynuając kolejną falę wściekłości.
Rok! Został mi jebany rok! Tak długo czekałam a teraz nawet nie ma mnie kto nauczyć rytuałów! A do tego wszystkiego oczerniają mojego ojca i chcą zmienić coś co tworzył lata! Niedoczekanie!
Zacisnełam zęby po raz kolejny uderzając w filar.
Dzisiaj o wiele szybciej tylko dlatego że mialam wene i rozdział powstał nieco wcześniej ;)
I tutaj małe wyjaśnienie. Lau w Yarnam mieszkała ponad 98 lat a resztę czasu w kwaterze. Idąc tym tropem za niedługo będzie mieć 99 urodziny xd Zabawne prawda?
A co do rozdziały... spodziewaliście się takiego obrotu spraw ? Macie jakieś swoje przemyślenia?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro