Zadanie I -"Wisielczy humor"
"Chwyć najbliższą książkę, otwórz ją na 52 stronie. Przeczytaj pierwsze słowo. To będzie początek twojej opowieści. Wykorzystaj to, jak tylko zechcesz."
Postanowiłam wykorzystać całe pierwsze zdanie.
Trudi Canavan - Szepty Dzieci Mgły i inne opowiadania
"Nie kpij sobie ze mnie"
- Nie kpij sobie ze mnie... - Wysyczała przez zaciśnięte zęby i z determinacją spojrzała mu w oczy, a przynajmniej taką miała nadzieję. Ugh, przeklęta maska! I jeszcze bardziej przeklęta grawitacja! Obraz zaczął jej się już zamazywać, a nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie było jej dane zmienić obecną pozycję.
Jak ja się w ogóle dałam w to wrobić? - Przemknęło jej przez myśl. Gdy jeszcze kilka minut temu siedziała sobie spokojnie w swoim pokoju na obłożonym poduszkami parapecie, kulturalnie popijając herbatkę i czytając nową książkę, którą rano podrzuciła jej Ykhar, w życiu by nie pomyślała, że za chwilę będzie wisieć głową w dół, zawieszona na drzewie za kostki, jak złapane w sidła zwierze. A to wszystko przez tę jej beznadziejną, wrodzoną ciekawość!
Na domiar złego jej sytuacji w żaden sposób nie poprawiał oparty teraz nonszalancko o ów drzewo osobnik, który ewidentnie doskonale się bawił obserwując próbującą się uwolnić dziewczynę. Nie mogła się wyzbyć wrażenia, że na jego twarzy maluje się kpiący, pełen wyższości uśmieszek. Cała jego postawa wprost emanowała cynizmem. Niech no tylko stąd zejdzie, to zedrze mu z twarzy tę jego maskę i pogadają sobie w cztery oczy!
- Nie szarp się tak, bo sobie nóżki połamiesz ziemianeczko. - zaśmiał się po raz kolejny, jeszcze bardziej podnosząc jej ciśnienie.
- Żebym ja ci zaraz twoich nie połamała! - Z każdym ruchem lina coraz mocniej obcierała jej kostki, ale zawzięcie ignorowała wzmagający się ból. Dorwie go, choćby miała sobie nogi wyrwać! A jak już złapie, to udusi! Tylko wyświadczy światu przysługę!
- Oho, patrzcie no państwo, jaka waleczna! Aż mnie zmroziło ze strachu! - rzucił sarkastycznie, kiedy na nowo zaczęła się szamotać.
Jeśli kiedykolwiek, w całym swoim życiu miała szczere chęci pozbawić kogoś życia, to właśnie teraz. Nigdy nie sądziła, że zna tyle przekleństw, ale odkąd zaczęła oglądać świat z tej nowej, dość brutalnie wymuszonej perspektywy, nie przestawała kląć w myślach, znajdując coraz to nowe, bardziej wymyśle obelgi. A wyklinała wszystko - począwszy od swojej głupiej ciekawości, która kazała jej podążyć za dziwnym światełkiem łudząc się naiwnie, że może to znak od Wyroczni, przez strażników, którzy powinni stać przy Wielkiej Bramie i kazać jej się zawrócić do pokoju, gdy wyszła na swój mały "spacer" w środku nocy, a którzy najwyraźniej zrobili sobie wolne, bo wychodząc z Kwatery nie spotkała żywej duszy, aż po przeklętą linę, która krępowała jej nadgarstki i, co ważniejsze, kostki, zawieszając na jednym z wielu drzew rosnącego obok Kwatery gąszczu.
Ale najbardziej wyklinała Jego, Pana Sarkazm-To-Moje-Drugie-Imię, Naczelnego Wroga Straży Numer Jeden, Mistrza Uprzykrzania Życia Mieszkańcom Kwatery, czy też skromniej, Ashkora - jak niegdyś się jej przedstawił. Jakby go jednak nie nazwać, nie zmieniało to faktu, że działał na nerwy jak nikt inny. Nawet Ezarel nie potrafi napsuć jej tak krwi, a trzeba mu uczciwie przyznać, że bardzo się stara.
- Taki jesteś odważny, co? Rozwiąż mnie, to zobaczymy czy nadal będziesz taki wesoły! - Niech no tylko straci czujność i przestanie patrzeć jej na ręce. Może i jest naiwna, ale nie głupia - wychodząc z kwatery zabrała broń. Mały, ostry sztylet przypięty paskiem do boku był teraz jej jedyną nadzieją. Jeśli tylko uda się jej wyciągnąć go niezauważenie przetnie więzy i już jej tu nie ma! A jak przy okazji nieco "uszkodzi" swojego rozmówcę - tym lepiej, same korzyści!
Istniał jednak drobny mankament - przez maskę nie potrafiła ocenić, na czym Nieznajomy aktualnie skupia swój wzrok. Eh, trzeba improwizować, na jej szczęście jednak w czym jak w czym, ale w improwizacji jest mistrzynią.
- Jaka bojowa, ale skąd u ciebie ten wisielczy humor? - zakpił z niej po raz kolejny.
- Dobrze się bawisz?! Czego ode mnie chcesz draniu?! - dla zabawy jej tu przecież nie zwabił, prawda? Chociaż takiego to diabli wiedzą.
- Wprost wyśmienicie, ale miło że zechciałaś przejść do konkretów. - odparł beztrosko, jednak już po chwili jego ton był zimny i śmiertelnie poważny. - Smoczy Artefakt. Gdzie Straż go ukryła?
Artefakt? O czym on bredzi? - zamyśliła się chwilę i nagle doznała oświecenia. Mówił o tym dziwnym ni to metalu, ni to krysztale emanującym jakąś niezwykłą aurą, który ostatnio przywieźli z ewidentnie zapomnianego przez Wyrocznię miejsca - i którego zdobycie omal nie przypłaciła życiem. Znowu. Który to już raz?
Otrząsnęła się jednak szybko z rozmyślań, które zaczęły biec w innym kierunku. A więc to artefakt smoków, dobrze wiedzieć. Skoro jednak Zamaskowany go chce, to jedno jest pewne - nie może go dostać. Szybko rozważyła wszystkie możliwe odpowiedzi i po przekalkulowaniu "za" i "przeciw" zdecydowała się grać głupią.
- Artefakt Smoków? O czym ty mówisz? Myślałam, że to ja porządnie oberwałam w głowę gdy mnie tu wieszałeś, ale chyba nie jestem jedyna. - nie mogła się ugryźć w język, nie potrafiła i nie chciała. Nie jej wina, że nadal była wściekła i musiała się wyładować.
- Słuchaj no smarkulo, bo kończy mi się cierpliwość! - warknął uderzając ręką w pień drzewa. Wolałaby nie zauważyć, że w miejscu zetknięcia się jego dłoni z drewnem powstało sporej wielkości wgniecenie. Naprawdę nie chciała sobie wyobrażać co by było, gdyby zamiast drzewa znajdowała się tam jej głowa. Chęć walki nieco w niej przygasła ustępując miejsca poczuciu, że powinna stąd zwiewać, im szybciej tym lepiej. - Nie mam czasu na głupie gierki, więc albo grzecznie powiesz mi, gdzie twoja kochana Straż go schowała albo...
Ale dziewczyna nie dowiedziała się już co się stanie, jeśli nadal nie będzie współpracować, bo w tej właśnie chwili coś przeleciało jej przed oczami i z głuchym łoskotem uderzyło w Zamaskowanego, powalając go na ziemię. Krótka analiza sytuacji wystarczyła by stwierdzić, że owym "czymś" był chowaniec ziemianki, który właśnie obnażył rząd śnieżnobiałych zębów w złowieszczym warknięciu i nadal przygniatając do ziemi Nieznajomego próbował go ugryźć.
Nie zastanawiała się długo nad tym co się dzieje, z całą pozostałą w niej jeszcze siłą wygięła się by dosięgnąć sztyletu. Błyskawicznie odpięła go od paska i już po chwili zderzyła się z ziemią z żałosnym jękiem. Drań przywiązał ją na wysokości oczu, więc oczywistą konsekwencją przecięcia jedynej liny która trzymała ją w górze, był raczej bolesny upadek.
Gdy tylko mroczki przed oczami ustąpiły na tyle, by pozwolić jej rozróżniać kształty w nikłym, nocnym świetle księżyca, przecięła linę na nadgarstkach i zerwała się na nogi. Nie miała zamiaru skończyć jak pień drzewa, na którym jeszcze przed chwilą wisiała. W tym miesiącu wyrobiła już normę śmiertelnie niebezpiecznych sytuacji, nadnorm nie przewidywała.
Rzuciła się przed siebie z maksymalną prędkością na jaką pozwalały jej zdrętwiałe od odpływu krwi nogi i jeszcze nie do końca sprawnie działające w tak ubogim świetle oczy - byle dalej od tego psychopaty! Chwilę później obok niej biegł już jej wybawca, zwalniając nieco, by dotrzymać kroku swojej pani. Zanotowała w pamięci by dać mu podwójną porcję przysmaków i pieszczot, bezsprzecznie mu się należały.
Biegła tak szybko, że po drodze z pewnością zgubiła płuca, a znając swoje kulawe szczęście, to jeszcze nerki i wątrobę do kompletu. Wcale by się nie zdziwiła, jak szaleć to szaleć! Gdy jednak co i rusz potykając się o wystające gałęzie w końcu wybiegła z lasu i zobaczyła mury Kwatery wcale nie zwolniła. W duchu modliła się tylko do Wyroczni i wszystkich innych eldaryjskich bóstw, by jej niedoszły oprawca nie zaryzykował wyjścia z bezpiecznej osłony drzew i nie wpadł na pomysł dorwania jej za wszelką cenę. Adrenalina właśnie z niej opadała i powoli czuła, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa.
Gdy w końcu dopadła do Bramy była tak szczęśliwa, że nawet nie zauważyła, kiedy z impetem wpadła na kogoś w Alei Łuków i ponownie dzisiejszej nocy boleśnie przywitała się z ziemią. W pierwszej chwili ogarnęło ją przerażenie, że Ashkore postanowił jednak ją gonić i, o zgrozo, udało mu się ja złapać, gdy jednak podniosła wzrok i ujrzała bezbrzeżnie zdziwionego jej obecnością lorialeta zalała ją fala ulgi.
Sądząc po minie Leiftana musiała wyglądać komicznie i tragicznie jednocześnie - niekoniecznie w tej kolejności.
- Gardianne? Wszystko w porządku? - blondyn chyba w końcu wyszedł z szoku spowodowanego ich nagłym spotkaniem i zapewne wzmocnionego jej obecnym wyglądem. - Co tu robisz o tej godzinie i, na Wyrocznię, co ci się stało?
Nie miała siły, cała adrenalina która jeszcze minutę temu pchała ją do biegu była już tylko mętnym wspomnieniem. Ale Straż musi wiedzieć. Skoro ten sadysta chce Artefaktu, to jej obowiązkiem jest dopilnować, żeby trzymał łapy z dala od niego. Spojrzała na Leiftana i wzięła głęboki oddech - czas postawić całą Kwaterę na nogi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro