|| Zemsta || [Ezarel]
Obraz martwego ciała Merego prześladował mnie w koszmarach od miesięcy. Pamiętałem z każdym najmniejszym szczegółem i detalem, jak rzucono jego ciałem o ziemię, jak usłyszałem, gdy pękała jego czaszka, jak jego krew znalazła się tuż pod moimi stopami. Później dowiedziono z sekcji zwłok, że był martwy już przed tym, kiedy pojawiliśmy się na Memorii, jednak ja nie dawałem sobie rady i nie mogłem się z tym pogodzić. Cały czas się za to obwiniałem, ale z każdym dniem mój żal zmieniał się w nienawiść. Nienawiść do niej. Do Marii-Anny.
Kiedy tylko widziałem, jak powracała do zdrowia i ludzkości, jak darowano je życie oraz praktycznie uniknęła jakiejkolwiek kary, krew buzowała we mnie, a ciśnienie mi się podnosiło. Rosło we mnie pragnienie zemsty, a kiedy tylko nadarzyła się okazja wymierzenia samosądu, nie mogłem jej przegapić.
W Kwaterze Głównej już nic mnie nie trzymało. Jeden z moich najlepszych przyjaciół, Valkyon, umarł za Eldaryę, a ci idioci nie upamiętnili go w żaden sposób i zaczęli stawiać pomnik największemu zbrodniarzowi tych czasów. Czasami idąc skrzyżowaniem dróg, kierując się ku plaży, miałem wrażenie, jakbym widział, jak chmury układały się w jego smoczą formę i patrzyły z politowaniem na to miejsce. Miiko odeszła w swoje rodzinne strony, Ykhar już dawno temu umarła, nawet ta durna syrena Alajea, która cały czas grała mi na nerwach, się wyprowadziła. A Nevra, najlepszy przyjaciel, jakiego kiedykolwiek miałem, zatracił się w żałobie po Gardienne, skupiał się albo tylko na pracy, albo na chodzeniu do tawerny na drinki z cywilkami. Uznałem, że najwyższy czas opuścić ten cyrk i przestać być jednym z jego klaunów. Wtedy postanowiłem wdrożyć swój misterny plan pomszczenia Merego i wszystkich innych dzieci, jakie zabiła Maria-Anna, w życie.
Pewnego słonecznego poranka poszedłem spotkać się z Marią-Anną w Ogrodzie Muzyki. Siedziała tam, oddalona od wszystkich wraz z Twyldą, moczyła nogi w wodzie i wpatrywała się w swoje odbicie. Wyglądała już jak... Zwykły człowiek. Odpadły jej wszystkie łuski, za pomocą operacji pozbyto się jej ogona, a jej samej cały czas podawano leki, przez które była dosyć otępiała, ale szanse na to, że pod ich wpływem kogoś skrzywdzi, były znikome. Zatraciła też przez nie częściowo reakcje na różne bodźce i trzeba było się trochę wysilić, aby zwrócić na siebie jej uwagę. Trochę się zawahałem, czy aby na pewno warto poświęcać na nią swój czas i narażać się na skończenie w więzieniu, w końcu nadal rozpoznawałem w niej to dziecko, o które kiedyś się troszczyłem. Jej wciąż oczy były błękitne, a włosy miały odcień ciemnego blondu. Pamiętałem, że gdy była mała, zaplatałem jej warkocze i robiłem jej wianki pod kolor jej oczu, co niezmiernie ją cieszyło. Teraz chodziła zgarbiona i zawsze uciekała wzrokiem, gdy ktoś chciał spojrzeć jej w oczy. Wydawało mi się, że czuła skruchę i żałowała swoich czynów, ale mój chwilowy akt miłosierdzia szybko mi przeszedł, przypominając sobie o jej czynach, których nie można było wybaczyć.
Twylda uśmiechnęła się do mnie ciepło, gdy tylko mnie zobaczyła. Było mi jej niezmiernie szkoda. Musiałem ją jakoś wplątać w mój plan. Wiedziałem, że ostatnio przebąkiwała coś o tym, że chciałaby wyjechać z Kwatery, ale nie miałem zamiaru zdradzać jej moich prawdziwych motywów. Zdawałem sobie sprawę z tego, że Twylda była zbyt dobrą i poczciwą kobietą, aby godzić się na czyjekolwiek morderstwo, dlatego miałem zamiar przedstawić jej... Trochę inną wersję tego, co zamierzałem. Gdybym wyjechał sam z Marią-Anną, byłoby to co najmniej dziwne i byłem pewien, że wtedy Nevra albo ktoś inny z Lśniącej Straży, zacząłby węszyć. Natomiast, gdybym wziął ze sobą jeszcze Twyldę i wmówił im, że obie zdecydowały się wyjechać, a ja, jako że również miałem w planach odejść, zdecydowałem się być ich eskortą, byłyby mniejsze szanse na to, że drążyliby temat.
Postanowiłem najpierw porozmawiać z Twyldą i powiedziałem jej, że obiły mi się o uszy plotki, iż zamierzała wyjechać. Zmieszała się i już miała zamiar mówić, że to nie tak, kiedy przerwałem jej i oznajmiłem, że mógłbym pojechać z nią i Marią-Anną do miast, gdzie znajdą nowe posady oraz miejsce zamieszkania. Ulżyło mi, gdy zobaczyłem radość w jej oczach i to, jak bardzo ucieszył ją ten pomysł, który od razu poszła przedstawić Marii-Annie.
– Ezarel pojechałby z nami...? – spytała cicho, spoglądając na mnie ze zdziwieniem. Zarumieniła się i powiedziała – W sumie, to czemu nie.
„Nie wierzę, ta małolata wciąż myśli, że ma u mnie jakiekolwiek szanse" – pomyślałem, powstrzymując się od westchnięcia z dezaprobatą.
Nie czekałem długo, aby podzielić się z Nevrą informacją o moim wyjeździe. Nie wydawał się zadowolony i przebąkiwał coś o tym, że wolałby, abym został. Było mi trochę szkoda, ale Kwatera Główna coraz bardziej chyliła się ku rozsypce, bo coraz więcej osób wyjeżdżało, więc uznałem, że prędzej czy później, i on stąd odejdzie. Przekazałem Huang Hua swoje wypowiedzenie i od razu zacząłem pakować swoje bagaże. Ubrania, książki, notesy, fiolki, alchemiczne przyrządy i składniki, trutki, broń, narzędzia, które mogłyby przydać mi się do morderstwa, sztuczne wąsy... To wszystko były niezbędne rzeczy, które upchałem do mojej torby podróżnej. Następnego dnia Huang Hua urządziła dla nas krótką imprezę pożegnalną. Nie cieszyłem się tym z początku, ale okazało się, że to był jedyny dzień, w którym moi strażnicy byli dla mnie tak mili!
Wyjechaliśmy o świcie, a nasza podróż była dość krótka. Rozmawiałem dużo z Twyldą, a Maria-Anna jak zwykle była dość wycofana. Kiedy tylko dotarliśmy na miejsce, pokazałem Twyldzie mieszkanie, jakie załatwiłem jej po znajomościach i poinformowałem ją, że udało mi się załapać kontakt z dyrektorem pobliskiej podstawówki, który zatrudnił ją, aby pracowała tam na stołówce. Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz widziałem ją tak bardzo szczęśliwą. Rozpoczynała nowy etap w życiu i szczerze życzyłem jej, aby nie dotknęły ją już żadne nieszczęścia. Powiedziałem jej, że dla Marii-Anny znalazłem schronienie w innej mieścinie. Wtedy nadszedł kolejny etap mojego planu.
W milczeniu szliśmy przez wąską dróżkę w lesie. Maria-Anna jedynie co jakiś czas zerkała w moją stronę i czasami wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniała zdanie. W powietrzu unosił się przyjemny zapach roślin, a do moich uszu docierał jedynie szum liści, poruszanych przez słaby wiatr oraz nasze kroki stawiane na wydreptanej ścieżce. Nieopodal znajdowało się brudne i zanieczyszczone jeziorko, w którym powstał swego rodzaju śmietnik na różne odpady. Nie miałem zamiaru zabijać jej w byle jakim miejscu, nie zaliczyłem się w końcu do idiotów i każdy etap mojego planu zaplanowałem na ostatni guzik. Byliśmy sami, a świadkami potencjalnego morderstwa mogły być tylko drzewa i krzewy. Hamadriady i nimfy nie występowały w tych regionach, więc nie musiałem się o nie obawiać. Nie mogło być lepszego momentu.
– Hey, Ezarel... – powiedziała. Spojrzałem na nią zaintrygowany. Zagryzła wargi, po czym powiedziała cicho. – Dzięki... Znowu się mną zajmujesz.
– To drobiazg. – odpowiedziałem ze sztucznym uśmiechem.
Przeszliśmy jeszcze kawałek, kiedy zacząłem zwalniać kroku, aby znaleźć się za nią, na co w ogóle nie zwróciła uwagi. Uśmiechnąłem się pod nosem, dziękując Wyroczni, że przez przyjmowane przez dziewczynę leki, miała osłabiony słuch. Ukucnąłem i po cichu wyciągnąłem z mojej torby duży młotek. Założyłem białe rękawiczki. Zacisnąłem dłonie na rękojeści i spojrzałem na tył głowy Marii-Anny, kalkulując, w które miejsce powinienem uderzyć z jaką siłą, aby od razu pozbawić ją żywota. Zrobiłem kilka kroków w przód, wykonałem zamach i... Bam!
Maria-Anna padła na ziemię jak długa. Jej włosy powoli pokrywały się plamą czerwieni. Chwilowo zacząłem żałować tego, co zrobiłem. Gdy spojrzałem na jej martwe ciało, mimowolnie łza spłynęła po moim policzku. W końcu to była moja Maria-Anna, którą się opiekowałem, o którą się troszczyłem, przytulałem, gdy płakała, zastępowałem jej rodzinę, opowiadałem jej bajki i bawiłem się z nią lalkami... Spojrzałem w jej puste, błękitne oczy, te same, pod których kolor dziesięć lat temu robiłem jej wianki. Jednak po chwili potrząsnąłem głową i spróbowałem odrzucić wszelkie wyrzuty sumienia. To już nie była ta mała Maria-Anna, słodka dziewczynka, która znajdowała się w obcym, wrogo nastawionym wobec niej świecie, tylko dorosła kobieta, morderczyni wielu dzieci.
Owinąłem szczelnie zakrwawiony młotek w szmatkę i wrzuciłem go do torby. Złapałem Marię-Annę za nogi i przeciągnąłem w głąb lasu, gdzie znajdowało się jeziorko. Skropiłem jej ciało trutką, mającą przyspieszyć jego rozkład i wrzuciłem je do wody, przykrywając workami śmieci oraz liśćmi. Dzięki wywarowi, zanim ktokolwiek odkryłby tutaj jej ciało, to zdążyłoby się rozpuścić i nie byłoby po nim najmniejszego śladu.
Wróciłem na szlak i rozejrzałem się, czy na pewno nie zostawiłem tam żadnych śladów krwi. Przyjrzałem się miejscu, na które upadła Maria-Anna i z zadowoleniem stwierdziłem, że nie zostały tam żadne poszlaki widoczne gołym okiem. Zawinąłem rękawiczki w papier i wrzuciłem je do mojej torby, tuż obok młotka.
Podróżowałem jeszcze dwa dni, zanim uznałem, że byłem już wystarczająco daleko od miejsca zbrodni, aby rozpalić ognisko, w którym spaliłem narzędzie zbrodni, szmatkę, w które je owinąłem i rękawiczki wraz z papierem, które uprzednio polałem specjalnym wywarem, by mieć pewność, że zniszczą się doszczętnie. Kiedy patrzyłem, jak płomienie pochłaniały te przedmioty, poczułem ulgę. Wymierzyłem sprawiedliwość i miałem nadzieję, że teraz wszystkie potępione dusze, zabitych przez Marię-Annę dzieci, będą mogły odnaleźć spokój. To była pierwsza noc od miesięcy, w której opuściły mnie mary nocne i koszmary. Następnego ranka zatarłem ostatnie ślady po ognisku i wyruszyłem w dalszą drogę do miasta, w którym chciałem rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu, odcinając się zupełnie od przeszłości.
---
Dobry wieczór~
Od dawna nic tak szybko nie napisałam, bo pisanie tego one-shota zajęło mi tylko jedną noc, nice. Nie wiem, czy już kiedyś tutaj wspominałam o tej teorii, ale na tumblr na profilu @ neilada-d6-meghah pojawiła się teoria, jakoby Twylda i Ezarel zabili razem Marię-Annę i pomścili Merego, a to, że wyjechali razem, to była tylko ich przykrywka. Hey, jak dla mnie to jest jedyny scenariusz, w którym ich wyjazd z nią ma jakikolwiek sens! xD No, ale też trochę pozmieniałam, aby nie wyszło to tak 1:1, dodałam trochę swoich rzeczy i myślę, że jest całkiem w porządku. Poza tym, to nie miałam wyboru, czy to napisać czy nie, bo już obiecałam Anakonda7, że to zrobię.
Nie robiłam tego rozdziału jakoś w super mrocznym klimacie, chcąc zachować powagę, bo aby to zrobić musiałabym zrobić kilkugodzinny research na temat morderstw, jak najłatwiej kogoś zamordować, w jaki sposób rozpryskuje się krew, przy uderzeniu kogoś w tył głowy młotkiem, w którą część czaszki trzeba wycelować, aby ofiara zmarła jak najszybciej, jak szybko ofiara umiera, jak zatrzeć ślady itd., ale też musiałabym poszukać czy są jakieś relacje, jak się czują osoby po zamordowaniu kogoś, aby opisać to dobrze, a mnie aż tak bardzo nie zależy xD Przy pełnoprawnym ff pewnie bym to zrobiła, ale skoro to tylko one-shot, wolałam sobie odpuścić i zrobić coś luźnego xD
A, i jakby kogoś zainteresował ten wątek z Valkyonem, chmurą i jeszcze tego nie wychwycił w grze, jest to nawiązanie do tego:
Mam wrażenie, że miałam jeszcze coś napisać, ale zapewne już sobie tego nie przypomnę, także pozostaje mi życzyć Wam miłego dnia/dobrej nocy i mam nadzieję, że zobaczymy się w następnych one-shotach~ (może pojawią się trochę wcześniej niż po 11 miesiącach)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro