Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

¹⁴ - yᴏᴜ ᴍᴜꜱᴛ ᴇʀᴀꜱᴇ ᴀʟʟ ᴍᴇᴍᴏʀɪᴇꜱ ᴏꜰ ᴍᴇ

↷ 더 큰 모험엔 언제나
위험이 따르는 법

─── ・ 。゚☆: *.☆ .* :☆゚. ───

tao's chapter


Siedział z tyłu domu, gdzie na dobrą sprawę nikt go nie widział.

Był wieczór, a co za tym szło, skończył swoje obowiązki, mogąc w końcu odpocząć.

Ten dzień był dość męczący i jeśli miał  być szczery, to marzył o gorącej kąpieli i szybkim pójściu spać.

Słyszał dobiegające z oddali warkoty silników  samochodowych oraz szczekanie psów, co jakiś czas.

Wsadził rękę do kieszeni swoich spodni, wyjmując z niej mentolowego chesterfielda i niebieską zapalniczkę, którą kiedyś dostał.

Co prawda nie była ona taka sama, jak ta, którą miał przed laty, ale nie mógł kłamać - była ona jej dobrym duplikatem.

— Myślałem, że nie palisz

Nie zareagował, gdy usłyszał głos dobiegający zza jego pleców.

Odpalił papierosa, zaciągając się dymem, a swój wzrok kierując na Seulskie niebo.

Nie było dość zimno na zewnątrz, jednak gwiazd nie było.

Na całej powierzchni rozciągały się mocno granatowe chmury, gniewnie zakrywając wszystko, co stanęło im na drodze.

— A ja myślę, że nie powinno cię to obchodzić — Odpowiedział neutralnym tonem.

Nie miał ochoty na kłótnie z Xianem, dlatego nie zamierzał dać wyprowadzić się z równowagi.

Źle się czuł, możliwe było, że rozkładało go przeziębienie.

Zaciągnął się po raz kolejny.

Gorzki i nieco gryzący dym zalał jego płuca, zostawiając niezbyt przyjemny  posmak na języku.

Jongin tyle razy mówił mu o tym, by rzucił ten okropny nałóg, ale nie mógł przestać.

Działało to na niego uspokajająco, jakkolwiek komicznie to brzmiało.

Dalej nie zwracał uwagi na niego, nie zauważając jak ten siada obok niego i również wyjmuje swoją paczkę.

Dokładnie taką samą, jaką codziennie wypalał Zitao.

— Dziwne jest widzieć, że robisz coś, co jest szkodliwe dla zdrowia — Mruknął cicho, jednak ten go słyszał.

Zamierzał odpowiedzieć mu czymś wrednym, co na pewno go urazi, jednak wolał dać sobie na wstrzymanie.

— Po co tu przylazłeś? To nie jest twój dom — Burknął, zmieniając temat.

Chciał się go pozbyć.

Jego obecność nie była mu na rękę.

Wieczory były czasem, podczas którego rozmyślał nad wszystkim oraz nad niczym.

Analizował wydarzenia, które zdarzyły się w ciągu dnia, myślał nad ripostami, którymi może potraktować Wu, oraz zastanawiał się nad obiadem.

— Mieliśmy spotkanie, na którym nie mogliśmy się dogadać, więc wyszedłem tutaj, by zapalić — Zaczął, jednak po chwili zaniemówił.

Dlaczego niby miałby mu o czymś takim mówić?

Nie lubił go przecież i rozmowa z nim, nie była czymś, co chciał robić.

— Kolejna marna próba uwiedzenia Kyungsoo?

— Ty jesteś marny, a nie ja — Syknął, wyrzucając niedopałek do kosza, znajdującego się tuż obok niego.

Powinien już iść, więc dlaczego siedzi?

Czuł potrzebę, że musi mu się wytłumaczyć.

Jakby to miało kiedykolwiek znaczenie.

— Więc dlaczego tutaj siedzisz, co? — Przeniósł swoje spojrzenie na niego, koncentrując całą swoją uwagę na jego twarzy.

Była znaczenie inna, niż pamiętał.

W pamięci Huanga ciągle przewijał się obraz ich, jako nastolatków, którzy we trójkę, razem z Do spędzali każdą wolną chwilę razem.

Wydał z siebie zduszone westchnięcie, czekając na jego odpowiedź.

— A co, zabronisz mi, gosposiu?

— Ja, tobie? Śnisz, naburmuszony desperacie — Podniósł się z ziemi i otrzepując spodnie, wszedł do środka.

Ignorując Jongina i jego zaproszenie na wieczór filmowy, gdzie z butelką wina obejrzał  wszystkie części ojca chrzestnego.

Nie pamiętał, jak zasnął, co mogło zdarzyć się w każdej chwili.

Jedynym plusem było to, iż jego umysł mógł odpocząć od  całego dnia, który szczerze go zmęczył.

Z kolei Kris siedział jeszcze przez jakiś czas na dworze, przyglądając się uważnie zapalniczce, która wypadła z kieszeni Tao.

Była dokładnie taka sama, jaką dał mu kilkanaście lat temu, gdy wyjeżdżał do Chin.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro