Prolog
Czymże są ideały?
Jest niezliczenie wiele odpowiedzi na to pytanie. Jedno z nich mogłoby mówić, iż jest to tylko wyrażenie, bądź idea, albo nawet źródło wszelkiego sensu. Ale jeśli spytasz mnie odpowiedź ta jest oczywista. To słowo widniejące na okładce mego notatnika.
Mój notatnik posiada wszystkie odpowiedzi. To moje kredo, mój mistrz, a jednocześnie prorok wskazujący mi drogę. Czasem może także służyć jako broń, bądź rozwiązanie.
Ideały.
To jaki jestem jest zapisane w tym notatniku, który zawsze ze sobą noszę. Cała moja przyszłość spoczywa w nim, od tego co zjem na obiad do tego gdzie się przeprowadzę w przeciągu pięciu lat, licząc od teraz, od powierzonych mi przez pracodawcę obowiązków do najniższych cen rzodkiewek w okolicy. Moje plany, projekty, cele, zasady- są tutaj wszystkie, czekając tylko na ten moment, bym je spełnił.
Mógłbym się nawet sprzeczać, iż tenże notatnik jest niczym moja osobista przepowiednia. Moje ideały są zawsze w środku- jedyne co muszę uczynić to za nimi podążać. Moja przyszłość jest pod moją ścisła kontrolą, tak długo jak trzymam się planów w nim zawartych. Kontrola nad moją przyszłością- cóż za obiecujące słowa.
Jednakże―
Nieważne, jak wspaniałe owe ideały miałyby być, jeśli droga do ich realizacji jest zbyt daleka, jeśli te światełko w tunelu jest niczym innym jak iluzją, a ideały- nic nieznaczące. A zatem, najszybsza droga do spełnienia jest zapisana na pierwszej stronie wspomnianego notatnika:
"Rób co musi być zrobione."
Nazywam się Doppo Kunikida, idealista, który żyje w rzeczywistości, realista, dążący do ideałów.
A to jest zapis zmagań pomiędzy mężczyzną, który pragnie spełnienia swoich ideałów oraz nowo zatrudnionym człekiem stworzonym po to, by temu przeszkodzić.
◯ ◯ ◯
7th
Minęło około trzy dni od zapisanie nowej strony w moim notatniku.
Oto co wydarzyło się przez ten czas:
◯ Odwiedził mnie Takekoshi. Wybraliśmy się razem na krótką przechadzkę w świetle księżyca.
◯ Haker Rokuzo Taguchi skontaktował się ze mną odnośnie cudzoziemskiego statku.
◯ Zjadłem gruszkę. Nie okazała się ona słodka.
Nie mogę pozwolić by drobnostki zaprzątały moją głowę.
Ah, nie marzę o niczym innym, jak o robieniu tego, co słuszne.
* * *
― Zatrzymaj się!
Właśnie gonię przestępcę przez ulice Yokohamy. Weseli sprzedawcy, chrząkający przy swych stanowiskach, tłumy ludzi rozmawiających na ulicy, klienci targujący się o rabaty oraz dźwięk rikszarzy jeżdżących w tę i z powrotem po chodniku- na zatłoczonym pasażu handlowym jest gwar jak zawsze. Jeżeli ktokolwiek chciałby zainicjować jakąś bijatykę po prawej stronie ulicy, ludzie idący po lewej niczego by nie zauważyli, jestem tego pewny.
Przeciskam się przez ową radosną wrzawę w pogoni za kryminalistą, prawdziwym przedstawicielem marginesu społecznego. Zrobił awanturę u jubilera przed odejściem z częścią towaru. Zwykłe świecidełka, ale już trzecia z rzędu kradzież stała się powodem do jego ujęcia.
Tak więc, ścigam opryszka, gdy przyłapałem go na czwartym wykroczeniu, jednakże ten pędzi niczym wiatr, nie zamierzając zwalniać tempa. Minęliśmy market. Kontynuuję przedzieranie się przez hałaśliwą ulicę, polując na mą ofiarę, dopóki ta nie znika w wąskiej, tylnej uliczce.
― Lepiej się pospiesz, żółtodziobie!- krzyczę w stronę mojego współpracownika, biegnącego tuż za mną.
― Kunikida, zaczekaj! But mi się rozwiązał!
― Kogo to obchodzi?! Najzwyczajniej w świecie biegnij!
Ten jegomość pozostający w tyle to mój współpracownik, który właśnie wczoraj dołączył do agencji.
Zwie się: Osamu Dazai.
Raczej dobrze brzmiące imię.
― Uff. Kunikida, jestem wyczerpany. Mógłbyś trochę zwolnić? To nie jest korzystne dla mojego zdrowia, wiesz?
― Po prostu trochę przyspiesz, leniwa niedołęgo! Moje własne zdrowie cierpi i to akurat z twojego powodu!
― Gratuluję, cała przyjemność po mojej stronie!
― Oh, stul pysk!
Osamu Dazai, człowiek o nieznanym pochodzeniu oraz umiejętnościach, mężczyzna o znaczącym braku motywacji, żyjący po to by zniweczyć mój grafik. Jest zbyt beztroski i robi wszystko w swoim tempie. Żeby pogorszyć obecny stan rzeczy wystarczy nadmienić o jego hobby―
― A tak na marginesie, Kunikida. Nasz pan nam zwiewa, wiesz o tym?
Owe słowa przerywają moje kontemplacje, patrzę przed siebie, by ujrzeć oddalającą się postać, która w tej samej chwili sprowadza do parteru warzywa jednego ze sprzedawców, tym samym skracając sobie drogę ucieczki. Instynktownie cmoknąłem z zażenowaniem. Wtedy w myślach staram się odtworzyć mapę najbliższego obszaru. Rzezimieszek kieruje się w kierunku dzielnicy mieszkaniowej, gdzie wzdłuż ulic rozciągają się wysokie żywopłoty. W tamtejszej okolicy jest wiele domów wyśmienitych by uciec czy się skryć.
― Widzisz to Dazai?! Dzięki twojemu guzdrzeniu się, będzie jeszcze trudniej go złapać!
― Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Wszystko idzie zgodnie z planem. Co ważniejsze, zgadnij co właśnie zobaczyłem.
― Mam to gdzieś!
― To ta niezwykle rzadka książka zatytułowana Samobójstwo idealne. Szukałem tejże pozycji wszędzie, a teraz zauważyłem ją na wystawie antykwariatu, tego tam― Ah! Muszę się wrócić i ją kupić, zanim zrobi to ktoś inny.
Nikt o to nie pytał.
― Zawsze mogę po prostu strzelić ci w łeb, jeżeli tak bardzo chcesz umrzeć!- krzyczę, na co ten zręcznie odpowiada:
― Czekaj. Naprawdę? Wow, dzięki.
Uśmiecha się nieśmiało, nawet jeśli nie ma potrzeby do okazywania wstydu.
Dla faceta, który nie wkłada wysiłku w wykonywanie swej pracy, rzecz się ma inaczej przy fantazjowaniu o samobójstwie. Jest to świat zupełnie mi nieznany. Jednakże nie ma chwili, gdy nie szuka najprostszego, najszybszego sposobu by ze sobą skończyć. Ma obsesję na punkcie samobójstwa.
Miłośnik samobójstw?
Jak haniebnie.
Nie ważne jednak, jak bardzo pokręcone nie byłyby zainteresowania mego współpracownika, nie ważne ile razy stara się zniweczyć powierzoną nam misję, nie pozwolę na ucieczkę kryminalisty, dla klęski nie ma miejsca w moim harmonogramie.
Gonię za szumowiną przez ciemną uliczkę, szeroką na tyle, by jedna osoba naraz mogła się zmieścić. Obie strony są otoczone przez żywopłoty, widzę też studnię i zaniedbane podwórko podniszczonego, starego domu. Pralka odbija się pod podstrzeszem dachu, sprawiając, że ten lekko się trzęsie. Otwieram mapę na moim przenośnym urządzeniu, a biała kropka, wskazująca nasze położenie, wyświetla się wzdłuż budynków i sieci przecznic.
Boczne zaułki rozgałęziają się w każdym możliwym kierunku, okalając dzielnicę. Jeśli zbir dalej będzie kierować się prosto, najprawdopodobniej dotrze do starej dzielnicy fabrycznej, wypełnionej nowoczesnymi magazynami. Łatwiej znaleźlibyśmy igłę w stogu siana, niźli jego tam.
Złodziejaszek powoli znika w oddali.
Wygląda na to, że naprawdę zmierza prosto do wspomnianej dzielnicy fabrycznej.
― Cholera!
Owe przekleństwo wymyka mi się z ust. Nie byłbym w stanie go dogonić, będąc tak daleko w tyle. W dodatku, on sam nie będzie wahać się przed powtórzeniem zbrodni, skoro pozwoliłem mu uciec. Może to zaważyć na biznesie naszego klienta, a tym samym na wizerunku agencji detektywistycznej.
Co powinienem zrobić? Co mogę zrobić?
― Więc, sądzę, iż jest to już odpowiednia pora by to zakończyć, także mogę pójść i kupić tamtą książkę. Musimy tylko go spowolnić, nie mylę się?
Dazai zdobywa się na uśmiech.
Następnie bierze głęboki oddech, przed głośnym, gardłowym krzyknięciem:
― Ogień!!
W ułamku sekundy cała gawiedź na ulicach rzuciła się w pogoń, skutecznie odcinając bandycie drogę ucieczki. Ludzie w pobliżu zaczęli uciekać, powodując całkowite zamieszanie: kobieta trzymająca przykrywkę od garnka, młody chłopak z zasypanymi oczami, facet w podeszłym wieku, trzymający stolik od shogi. Mieszkańcy zalewają ulice, jeden po drugim, sprawiwszy, że stają się one niemożliwe do przebycia.
Złodziej już odchodzi od zmysłów. Droga jest opanowana przez przestraszonych ludzi, także cofnięcie się też nie jest możliwe. Żadne groźby werbalne nie zadziałałyby przeciwko tłumowi, który desperacko szuka źródła pożaru, jednak otwarte drzwi oddalonego bloku, stanowią teraz jedyną opcję ucieczki.
― I jak?
― Ty idioto! Prawda, zatrzymałeś go, ale nic nam po tym, gdy nie możemy go złapać!
― Oczywiście, że możemy! Sądzę, iż po to mamy w naszych szeregach uzdolnionego detektywa Doppo Kunikidę, nieprawdaż? Przygotowałem scenę, więc teraz twoja kolej by pokazać na co cię stać.
Zamierzam niedługo zaszyć ci te usta, żebyś się nareszcie zamknął.
Otwieram mój notatnik i szybko coś zapisuję. Po wyrwaniu jej, z zanotowanym słowami WYRZUTNIA LINY, a następnie napełniam je swą wolą.
„Samotny Wieszcz!"
Moja specjalna umiejętność.
Nie wiem jak to robię, nie potrafię logicznie wytłumaczyć w jaki sposób to się dzieje. Jedyne co mogę stwierdzić to, że to po prostu się dzieje. Nie ma racjonalnego wyjaśnienia dlaczego akurat musi być to strona z mego notatnika albo jak się ona przekształca, przecząc tym samym wszelkim prawom fizyki.
Kawałek papieru zamienia się w wyrzutnię liny dokładnie jak napisałem. Wskakuję na najbliższy płot, chwilę przed tym, jak nakierowywuję wylot lufy na opryszka. Wtedy zauważam, że obmacuje swoje kieszenie w poszukiwaniu pistoletu, by zagrozić mieszkańcom, blokującym mu drogę.
W takich sytuacjach zdajesz sobie sprawę, że świat zmierza w złą stronę, kiedy nawet taka szumowina na peryferiach, posiada broń.
W każdym razie, nie pozwolę by użył jej w tak gęsto zaludnionym obszarze!
Celuję, następnie naciskam spust. Podobny do harpunu, hak wystrzeliwuje w kierunku obranego celu wraz z ciągnącym się za nim stalowym drutem. Rabuś nawet nie zdążył nawet podnieść całkowicie ręki, a hak wytrąca pistolet z jego zaciśniętych dłoni, przebijając tym samym rękaw i przygważdżając go do ściany za nim.
― Trafiony.- mówi Dazai, częstując innych żałosną próbą gwizdnięcia.
Zwijam metalową linkę, zeskakując z jednego ogrodzenia na następne. Odbiwszy się, szybuję nad głowami gawiedzi i zręcznie ląduję naprzeciwko zbiega.
Wraz z tym jak przekręcam na chwile głowę, ten dobywa sztyletu, który ukrywał w kieszeni. Rzuca bronią na odległość mniejszą niż metr, jednakże ostrze w rękach takiego amatora, nie ma szans mnie trafić. Jak zawsze odchylam moją głowę do przodu, następnie delikatnie łapię go za łokieć i nadgarstek. Z pomocą momentu pędu kryminalisty, skręcam jego nadgarstek, kiedy jednocześnie odpycham łokieć w przeciwnym kierunku, aby w ten sposób wysłać go w powietrze. Robi on widowiskowy łuk, godny niejednego akrobaty, po czym ląduje boleśnie, do góry nogami, pod ścianą budynku. Jego twarz wykrzywia się w grymasie zaskoczenia, jakby niezbyt wiedział co się przed chwilą wydarzyło. Następnie osuwa się na ziemię, tracąc przytomność.
Jest to technika rzutu, która wykorzystuje rozpęd wroga przeciwko niemu.
Mieszkańcy okolicy spoglądają to raz na złodzieja, raz na mnie w cichym zdumieniu. Zaraz potem Dazai zwraca się do tłumu, gdy nareszcie zrozumiał zaistniałą sytuację.
― Nasze najszczersze przeprosiny za to całe zamieszanie, panie i panowie. Jednakże, nie ma już powodu do obaw. Oh, a pożar to był fałszywy alarm.
Jeden z obywateli zabrał głos: „C-co z was za jedni?".
Wyciągnąłem swoją licencję detektywa, trzymając ją w górze, w taki sposób by wszyscy mogli ją zobaczyć.
― Nie ma potrzeby do zmartwień. Mamy posiłki ze Zbrojnej Agencji Detektywistycznej.
---------------------------------------------------------
Witam z tej strony entuzjasta słodkich kotków z piwnicy. Przepraszam z góry za błędy interpunkcyjne, ale korektorzy się zesrali, kolokwialnie mówiąc. Nie wyłapali dużo błędów, czasem w ogóle, także nie wiem czy to dobrze czy wręcz przeciwnie (ale i tak bardzo im dziękuję UwU, Lućka jesteś moim mentorem). W każdym razie to moje pierwsze, większe przedsięwzięcie w kwestii tłumaczenia książki, jednakże mam skrytą nadzieję, że powyższe jest lekkie i przyjemne w czytaniu. Do zobaczenia w pierwszym rozdziale, oby szybko się pojawił, jeśli moje wypociny się przyjmą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro